Informacje

  • Wszystkie kilometry: 9989.70 km
  • Km w terenie: 3234.92 km (32.38%)
  • Czas na rowerze: 28d 01h 51m
  • Prędkość średnia: 14.65 km/h
  • Suma w górę: 54668 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Vampire.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Poza granicami...

Dystans całkowity:549.34 km (w terenie 20.90 km; 3.80%)
Czas w ruchu:40:34
Średnia prędkość:13.54 km/h
Maksymalna prędkość:43.40 km/h
Suma podjazdów:8377 m
Maks. tętno maksymalne:160 (86 %)
Maks. tętno średnie:115 (115 %)
Suma kalorii:12259 kcal
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:42.26 km i 3h 07m
Więcej statystyk
Piątek, 30 maja 2014 Kategoria Poza granicami...

Dookoła Bremen

Następnego dnia okazało się, że na długi weekend wszystkie rowery są już zarezerwowane. Korzystając z hotelowego WiFi musiałyśmy znaleźć jakieś inne wypożyczalnie. Wypuściłyśmy się na drugą stronę Wezery, ale i tu okazało się że nie mają wolnych rowerów. Trochę już zrezygnowane dałyśmy się namówić na odwiedzenie jeszcze jednego punktu, choć nadziei nie miałyśmy. Okazało się, że na małym zadupiu, w małym warsztaciku pewnego Włocha, było jeszcze kilka wolnych rowerów, więc nie namyślawszy się długo brałyśmy w ciemno. 


Wypuściłyśmy się na traskę dookoła Bremy (lub Bremen, jak kto woli) przy wspaniałej, wiosennej pogodzie i miłym zefirkiem pod włos. Minęłyśmy śluzy, potem lotnisko a na koniec zawitałyśmy do wspaniałej White Perle, restauracji nad brzegiem rzeki, z plażą, która nie była otwarta, na wyspie miedzy starym i nowym miastem. 


Dalej ścieżka rowerowa wiodła wzdłuż meandrów rzeki, pośród zielonych pól, małych lasów i w zasadzie nie był nic wartego sfotografowania. Wyjechałyśmy od południa miasta i udało nam się dotrzeć do urokliwej i trochę kiczowatej, acz uważanej za artystyczną części miasta.




To zresztą pozostałości z fascynacji airspottingiem z Batumi



A oto kilka spostrzeżeń z jazdy w Niemczech:
- Nikt nie jeździ w kaskach.
- Wszyscy jeżdżą na dużych, siermiężnych, przeważnie czarnych rowerach.
- Ścieżki rowerowe wyglądają na mapie rowerowej miasta jak masa różowej plątaniny. To znaczy, że dużo tutaj ścieżek rowerowych. 
- Wszystkie rowery maja podwójny system zabezpieczeń, blokady na koła i łańcuchy bądź solidne i grube zapięcia.






  • DST 30.00km
  • Teren 4.60km
  • Czas 01:57
  • VAVG 15.38km/h
  • Sprzęt Brosik
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 26 maja 2014 Kategoria Poza granicami...

Bremen - z krowami w tle

26.05.14
Z KROWAMI W TLE

Co prawda Niemcy nie są moim ulubionym krajem, ale nadszedł czas. Tym razem rowerowanie w Niemczech, w okolicach Bremen. Mnie się tylko kojarzyło z klubem sportowym Varder Bremen. 
Zawiłe są dzieje, jak trafiłam do Bremen i nieważne z punktu widzenia dalszej opowieści. W każdym bądź razie znalazłam się w czystym i uprzatniętym mieście gdzie "ordnung must sein". Również szwajcarski hotel, gdzie nieskazitelna czystość była jeszcze bardziej widoczna, nie dał mi zapomnieć, że jestem za zachodnią granica Polski.
Jedną z ładniejszych tras rowerowych w okolicy Bremen jest "Kuh, knipp und kult", wokół Blockland. Nie władam niemieckim, który całkowicie wywietrzał mi z głowy po 4 latach nauki w liceum, wiec nie przetłumaczę nazwy trasy. Pewno mówi coś o krowach i ze trasa jest cool.


Przy dworcu kolejowym znajdowała sie wypożyczalnia rowerów, więc po jakiś tam formalnościach udało się nam wypożyczyć 2 rowery po 9,5 euro za dzień. Rowery były przerażające, duże, masywne, czarne, z powykręcanymi kierownicami. Nie przepadam za takimi, więc pomrukjąc przekleństwa pod nosem wzięłam taki jaki mi dali. Okazało się, że trzeba było podwyższyć siedzenie i w dodatku nie mogłam pedałowac do tyłu, co było powodem dalszych bluzg podczas wycieczki. Hamulce były z przodu, tyłu i jeszcze w pedałach...
Pogodzona z tym smutnym losem zasiadłam w ogromnym siodle. Dość dobrze oznaczona ścieżka rowerowa wiodła nas na północ miasta w kierunku parku Burgerpark, ogromnej połaci drzew, krzewów, ścieżek, strumieni i małych oczek wodnych, ciągnących się dobrych kilka kilometrów. Po drodze minęliśmy dwa wysokie bunkry, niestety nie udostępnione do zwiedzania, a szkoda.
Wkrótce wyjechalyśmy poza park, tym razem w okolice łąk poprzecinanych wąskim kanałami melioracyjnymi. Tak na prawdę nie wiem czy były melioracyjne, ale z pewnością utworzone sztucznie, z cała mnogością rożnych ptaków w wodnym rezerwacie Kuhgrabensee. Przejazd wzdłuż podmokłych łąk w słońcu zakończył się przy małej śluzie w Kuhsiel gdzie w droga skręcała dalej w lewo wzdłuż rzeki Wumme, po jej lewym brzegu.



Po ok.9 km jazdy zajechaliśmy do miejsca, gdzie miał sie znajdować cach. Szukałyśmy i szukałyśmy, ale bez rezultatu. W końcu zdecydowałyśmy się zjeść co nieco w malutkiej restauracji, w otoczeniu mega-kiczowatych gipsowych figurek, kwiatków i rabatek, drewnianych kół od wozu wiszących na drzwiach, girlandowatego wejścia którego pilnowały dwa podobne do siebie psy. Zajazd nazywał się "Kanu Club". Właściciel przywitał nas uprzejmie i zamówiliśmy zupę z zielonym carry i mlekiem kokosowym. Wbrew pierwszemu wrażeniu zupa była przepyszna!!


Po kilku nsatępnych kilometrach dojechałyśmy do ekologicznej hodowli krów. Można było osobiście poznać krowy, które miały dać mleko do robienia lodów, które potem można było kupić i zjeść je na miejscu, cały proces od krowy do lodów. Interesujące. Lody były genialne, ale rzut oka i niuch nosa na stodołe obok, gdzie akurat odbywało sie czyszczenie z odchodów było troszkę zniewalajace. Jednakowoż, nie osłabiło to doznań smakowych płynących prosto do kubków smakowych z lodów waniliowych i orzechowych.



Jedna z bocznych dróżek oddaliła się nad brzeg rzeki, z którego można było przepłynąć małym promem na drugi brzeg. Z drugiego brzegu machali do nas ludzie, obiadujacych w nadrzecznej restauracji po drugiej stronie, mający juz trochę w czubku.
W końcu mając ok.18 km za nami skreciłyśmy na południe, w drogę powrotna do centrum Bremen. Na niebie pociemnialo, pojawiły sie ołowiane chmury, które mogły zapowiadać ulewę. Prędkość wycieczki wzrosła więc znacznie, a mijane atrakcje znikały dużo szybciej niż wcześniej.



Były to niby to prywatne domki letniskowe, niby małe działki, wyposażone w rożnej maści sprzęt rekreacyjny, kajaki, łodzie, hamaki w ogrodach i huśtawki. Nad nimi górowały wzniesienia, będące chyba kiedyś wysypiskiem śmieci, obleganym teraz przez stada ptaków. Na ich szczytach uwiesiło się kilka turbin elektrowni wiatrowej, które niespokojnie odganiały ptaki od swych ogromnych skrzydeł. Na tle granatowego nieba robiło to duże wrażenie.
Dalsza trasa prowadziła drugą strona tego samego parku co wcześniej, deszcz na razie nas nie złapał, ale nie chciałyśmy ryzykować. Po wycieczce oddałyśmy rowery a dalszy ciąg dnia upłynął już w centrum uroczego Bremen. Szkoda, że nie przewidziałyśmy kłopotów z rowerami następnego dnia...

  • DST 27.00km
  • Teren 2.30km
  • Czas 01:06
  • VAVG 24.55km/h
  • VMAX 34.20km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Kalorie 987kcal
  • Sprzęt Brosik
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 2 lipca 2013 Kategoria Ciekawe i niepospolite miejsca, Poza granicami...

Batumi 2

Chwilowo brak natchnienia, dojdzie może później :)

Ale z pewnością powinny znaleźć się wzmianki o Parku Narodowym Mtirala, kościele św. Mikołaja, wieży alfabetu gruzińskiego, wizyty w Ogrodzie Botanicznym i pokazu delfinów.
Zajawki na zdjęciach :)










  • DST 32.40km
  • Teren 1.20km
  • Czas 02:00
  • VAVG 16.20km/h
  • VMAX 34.10km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Kalorie 418kcal
  • Podjazdy 371m
  • Sprzęt Brosik
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 30 czerwca 2013 Kategoria Ciekawe i niepospolite miejsca, Poza granicami...

Airspotting na rowerach

Airspotting na rowerach!!


Bohaterki: ja, blogger, moja siostra i Monica, norweska koleżanka.
Już pierwszego dnia w Batumi, bo przyleciałyśmy około południa, wiedziałyśmy co będziemy robic. Pod nosem przy hotelu ujrzałyśmy bowiem stację wypożyczania zielonych, miejskich rowerów. Dosyć szybko się zorientowałyśmy, gdzie należy się udać, by nabyć kartę do automatów.


Stacja wypożyczania rowerów

Każda karta kosztuje na polskie mniej więcej 40 zł, to koszt rejestracji i wydania plastiku. Później można już było tylko dopełniać dowolną sumą. 2 złocisze za przejechaną godzinę to chyba niedrogo… więc na początek miałyśmy 20 godzin na karcie. A że urlopik nie miał składać tylko i wyłącznie z jeżdżenia, było to dla nas wystarczająca ilość czasu.


Bulwar w Batumi wieczorem

Wieczorem, gdy w końcu udało się obsłużyć automaty i ujarzmić trochę „przydużawe” rowery, pojechałyśmy bulwarem, ponoć jednym z najdłuższych, nadmorskich bulwarów na świecie. Jakoś nie mogłam się przyzwyczaić do całkowicie siedzącej pozycji na rowerze, potem zaczął mnie denerwować skrzypiący pedał i za niskie siodełko. Ale to tylko do następnej stacji, zawsze można było wymienić felerny sprzęt, choć jak na miejskie rowery były one w całkiem dobrym stanie. Z koszyczkiem z przodu!! Ależ się telepał!!


Z rowerem na plaży

Codziennie gdzieś nas pchało, a że jazda rowerem na tamtejszych drogach do najbezpieczniejszych się nie zaliczała, pozostawał nam bulwar jak długi i szeroki. Po dwóch dniach lekkiego kręcenia między restauracjami i drobnymi atrakcjami, „wywiało” nas przed siebie. Dojechałyśmy do lotniska…





Po naszej prawej stronie huczało Morze Czarne na wyciągnięcie ręki, po lewej od zasieków lotniskowych dzieliła nas mało ruchliwa droga. Od brzegu do płota jakieś może 100 m. Cisza i spokój, tylko pojedyncze samochody mknące gdzieś w kierunku granicy tureckiej i z wolna spacerujące krowy z pastuchem na rowerze, a jakże.
Na ten czas z pamięci wydobyłyśmy krótkie filmiki o samolotach lądujących niemal nad głowami turystów, leniwie opalających się na plaży. Jednocześnie we wszystkich naszych trzech głowach zaświtała myśl, że fajnie byłoby zobaczyć jakiś lądujący samolot. Pewno frajda, choć „spotterkami” nie jesteśmy.



Nagle, jak na zawołanie, siostra wypatrzyła na niebie jakieś jasne światła, wyraźnie rzucające się w oczy na tle ciemniejszego nieba i zawisłych deszczowych chmur. Zbliżał się… my nie za bardzo wiedziałyśmy co robić, biec?, stać? uciekać? Jak nisko będzie leciał, cholera!! Siostra z Monica uciekły z piskiem na bok, ile sił w nogach, mnie zamurowało i tylko zdołałam położyć się na płytach bulwaru.
No i przeleciał z hukiem silników nade mną… Myślałam, że na mnie spadnie niemal, a gorące powietrze z olbrzymich motorów owiało mnie przy ziemi. Serce waliło jak oszalałe, gdy zbliżał się pokazując swoje podbrzusze z wysuniętym podwoziem. Obejrzałam się za siebie, może 200 m dalej koła dotknęły pasa startowego, a ja jak tylko się podnisołam poczułam, że nogi mam jak z waty… Niesamowite wrażenie!!!



Monica z siostrą podbiegły zaaferowane, piszczały co sił w gardle, mnie mowę odjęło… Chwilę później skakałyśmy jak wariatki, gdyby ktoś nas widział (a całe szczęście nikt), zapakował by nas w kaftany i do psychiatryka.


Lądowanie

Od tego dnia stałyśmy się prawdziwymi fankami samolotów startujących i lądujących na lotnisku w Batumi. W internecie znalazłyśmy rozkład lotów i plany na najbliższe dni!! Kompletnie straciłyśmy rozum!! Wszystkie czynności, jak jedzenie, kąpanie się w morzu czy basenie, były tak zaplanowane by zdążyć na start lub lądowanie.



Następnego dnia miały lecieć 4 samoloty, na jeden się już spóźniłyśmy, z niewiadomych powodów, ale była wciąż szansa. Rowery odpoczywały sobie na podpórkach. Godzina zbliżała się, ale jakoś żaden samolot nie chciał ani lądować, ani przylecieć. Sterczałyśmy tak jeszcze z trójką podobnych zapaleńców z Rosji, którzy w oczekiwaniu nurzali się w falach Morza Czarnego. Po 45 minutach straciłyśmy nadzieję, czas wypożyczonych rowerów umykał i nie wiedziałyśmy co dalej robić.



W końcu wypatrzyłam samolot kołujący powoli w kierunku pasa startowego, miał lecieć do Moskwy, Being 373. Przednie reflektory w końcu ustawiły się na wprost nas i samolot nabierał prędkości. Aparaty z teleobiektywem i komórki były już gotowe. Jeszcze tylko udało nam się szybko krzyknąć w kierunku Rosjan i wszyscy wlepiliśmy gały, te zwykłe i szklane na samolot.



Ryk silników zbliżał się w szybkim tempie, rozgrzane powietrze z samolotu rozmywało górski krajobraz za lotniskiem. W końcu 300 m przed nami maszyna oderwała się od ziemi i ruszyła w górę i przed siebie. Nie tak spektakularne jak lądowanie, ale też zapierające dech w piersiach.


Zdjęcie zrobione nam przez Rosjan

Reszty lądowań i startów opisywać nie będę, ekscytacja była ze wszech miar wielka i cały czas mało nam było. W sumie na spottingu spędziłyśmy trochę czasu a jedynym transportem były wierne nam rowery!!

  • DST 33.40km
  • Czas 01:48
  • VAVG 18.56km/h
  • VMAX 23.40km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Kalorie 1235kcal
  • Podjazdy 10m
  • Sprzęt Brosik
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl