Wtorek, 24 czerwca 2008
Kategoria CHORWACJA
Dookoła Istrii 4
Dookoła Istrii 4
Rovinij - Negrin - Peroj - Fazana - Pula - Płw. Kamienjak
Mapa trasy
Trasa miała być dziś nieco łatwiejsza, ostatecznie za sprawą "dokładki " po rozbiciu obozowiska, nie ustępowała długością od trasy "Chorwackich wyzwań".
Rankiem mieliśmy ruszy o 8.30, jednak mieliśmy nico opóźnienia. Zawsze ktoś coś właśnie w chwili wyjazdu musiał zrobić - a to jeszcze raz siku, a to poprawi makijaż, a to okulary się gdzieś zgubiły, itp. Ale w sumie nigdzie sie nam nie spieszyło...
Oczywiście mi też zdarzyło sie opóźnić wyjazd (vide dzień drugi). Pojechaliśmy skromna grupą, której pilotował Bartek, a towarzystwa dostarczali jeszcze Basia i Tomek.
Krótko po godzinie jazdy zrobiliśmy sobie mały postój na kawę. Słońce prażyło już niemiłosiernie i wizja wypicia schłodzonego piwka była kusząca. Tym bardziej jak widziało się te parasole...
* Piwne parasole :)*
Fazana
Trasa nie była zniewalająca pod względem widoków, sporą część przejechaliśmy nieprzyjemnymi z powodu ruchu drogowego trasami asfaltowymi. Minęliśmy Negrin, następnie Peroj, gdzie przez chwilkę zastanawialiśmy się jak jechać. W Fazanie odbył się krótki postój, tam też spotkaliśmy pozostałą część grupy. Obowiązkowo, jak zwykle, odbyło sie poszukiwanie sklepu ze świeżą, zimną wodą do uzupełnienia naszych camelbaków i bidonów. Z nadbrzeża Fazany odpływały regularne statki na pobliskie Wyspy Brijuni, gdzie rezydował czczony dygnitarz, były prezydent Jugosławii, marszałek Josip Tito. Wyspy te przywrócił do łask, w jakie te wyspy popadły po bombardowaniach i zniszczeniach w czasie II wojny światowej. Na dwóch większych i 11 mniejszych wysepkach Tito zorganizował sobie rezydencję z wszystkimi możliwymi jak na tamte czasy udogodnieniami. Dzisiaj ponoć przyciągają turystów swym niepowtarzalnym klimatem, mnóstwem ciekawych do zwiedzenia miejsc, m.in ZOO składającego się z podarowanych marszałkowi prezentów - zwierząt.
Pożegnaliśmy wzrokiem i ciałem Fazanę i skierowaliśmy się na południe. Tutaj też przeprawialiśmy się przez dziwny mostek zamykający małą zatoczkę - piszę dziwny, bo na tyle mały i wąski i po schodach, że musieliśmy na nogach wnieś rowery i gęsiego zeń zejść. Dalej poszło jednak już gładko.
Pula
Wkrótce też dostaliśmy się na przedmieścia Puli, jednego z większych miast na Istrii. Oczywiście punktem obowiązkowym było obejrzenie monumentalnego amfiteatru, zachowanego lepiej niż rzymskie Koloseum.
* Amfiteatr*
Budowla ta od razu przykuwa wzrok - trzypiętrowa, wzniesiona dookoła ogromnej areny (133x105m). Zbudowana została za czasów panowania Augusta a rozbudowana za panowania Wespezjana. rzecz jasna, jak to u Rzymian, służyła za miejsce rozgrywanych walk gladiatorów i zwierząt. Walki te prowadzono do 404 r n.e. To tam spod widocznych podziemnych przejść i korytarzy prowadzono na arenę ludzi i zwierzęta. Potem, na całe szczęście, stała się placem targowym. W historii tego zabytku był jeszcze jeden ciekawy moment - rozpoczęto nawet rozbiórkę i wywózkę z amfiteatru materiału na inne potrzeby budowlane, ale pewien senator wenecki zawetował pomysł i ocalił "drugie Koloseum" - za to mieszkańcy umieścili na jego cześć tabliczkę w ścianie północno - zachodniej wieży (Gabrieloe Emo).
* Amfiteatr innym okiem ;) *
Fotografowanie amfiteatru z każdej strony zajęło nam ok. 20 minut, po czym pojechaliśmy w kierunku Trg Republike. Tam, na małym skwerku, koło punktu informacyjnego, którego jednak nie mogłam dojrzeć, zrobiliśmy sobie bazę. Bartek pozostał na czatach i pilnował rowerów (potem okazało się, że drzemał w najlepsze ;)). Ja z Basią udałam sie na poszukiwanie czegoś do jedzenia - szybkiego i sytego. Błądząc jednak po uliczkach napotkałyśmy ciekawe schody, prowadzące do góry, dalej ciekawe mury i w końcu wznoszący się na niewielkim wzgórzu zamek (Castel), pochodzący z czasów Republiki Weneckiej. Za nami wspinali się Sebastian z Dorotką.
Ponieważ wstęp był płatny postanowiłyśmy tylko obejść zamek dookoła, wzdłuż murów obronnych. Dorota i Sebek pozostali pod murami - byli zajęci jedzeniem lodów i nie chciało im sie ruszać czterech liter - poczuli wszechogarniające ich lenistwo i usiedli przed frontem zamku. Poszłyśmy więc same i zaczęłyśmy od bramy głównej, kierując się dalej z ruchem wskazówek zegara.
* Basieńka z aparatem...*
Szłyśmy wąską ścieżką, górującą nad miastem, podziwiając okoliczna panoramę miasta i morza z jednej strony oraz głęboką, murowaną fosę dookoła zamku z drugiej strony. W kierunku morza rozciągał sie imponujący widok na port przeładunkowy, z wysokimi do nieba żurawiami i innym ciężkim sprzętem. Schodzą zahaczyłyśmy o małe bistro, gdzie zamówiłyśmy fishburgera. Trochę narzekałyśmy na jego cenę, ale gdy oczom naszym ukazała sie ogromniasta buła z wysypującymi się różnorodnymi warzywami i rybką, zgodziłyśmy sie że cena była tego warta. Do tego lampka schłodzonego, białego winka dała nam pełną satysfakcję z wyboru miejsca do jedzenia. Fishburger był tak wielki, iż postanowiłyśmy obdzielić nim śpiącego na Placu Republiki Bartka.
Pomer i Pólwysep Kamienjak
Wkrótce powoli zaczęliśmy szykować się do następnego etapu wycieczki. Z Puli obraliśmy kurs do Pomeru, miejsca naszego następnego campingu, położonego na brzegu maleńkiej zatoczki Medulinskij Zalev. Po drodze dość przypadkowo zahaczyliśmy o opuszczony, wielki kamieniołom, którego strome, kanciaste ściany wznosiły się wysoko do nieba. Na skalnych półkach widać jeszcze było zardzewiałe resztki instalacji, bloczków i stalowych lin.
*W kamieniołomie *
Czworościenne bloki skalne stały niewzruszenie, tak jak je zostawiono. Kamieniołom wyglądał jakby go nagle, w pośpiechu opuszczono... Gdy staliśmy zapadała głucha cisza, gdy ktoś z nas zrobił krok, niósł sie on i odbijał echem po wszystkich gładkich jak żyletka ścianach. Głos Tomka z jednego końca kamieniołomu lotem błyskawicy zjawiał sie po drugiej stronie, tuż przy naszych głowach. Fajniasto było... ale musieliśmy porzuci podziwianie tego niezwykłego miejsca, czas było ruszyć dalej.
Z głównej asfaltowej drogi prowadziła do niego wąska, betonowa kładka, zabezpieczona z jednej strony grubymi, pomarańczowymi linami. Promienie popołudniowego słońca czyniły z okolicy malownicze widoczki.
Woda wokół nie była zbyt głęboka, jak zawsze przezierna. Jednak ochoty na kąpiel w kłębowiskach podwodnej trawy raczej nie miałam ochoty. Co chwila przystawałam obejrzeć przepływające ryby, małe ośmiorniczki i temu podobne stworzenia.
* Kładka na camping *
Po zakwaterowaniu się, wypiciu kawy i honorowym oddaniu moczu zapragnęliśmy ciągu dalszego dnia. Sił w nas pozostało sporo i korzystając z okazji, iż Bartek zamierzał prywatnie już pojechać zobaczyć Półwysep Kamienjak, pojechaliśmy wraz z nim - na najdalej na południe wysunięty kawałek Istarskiego lądu.
Początkowo droga wiodła dosyć męczącym podjazdem aż do miejscowości Premantura a stamtąd przez kamienistą drogę w kierunku południowym. W powietrzu zostawialiśmy za sobą żółto - złocisty pył, który rozświetlał się w promieniach wieczornego słońca. Jadąc byliśmy ciekawi co teraz robi grupa pod wezwaniem "Chorwackie wyzwania" i czy przypadkiem ich tu nie spotkamy. Jechaliśmy dalej przed siebie, momentami Tomek z cienkimi oponami swojego Kellysa miał problem, więc od czasu do czasu pomagał sobie pchając rower przed siebie - ale twardo parł do przodu, by uchwyci swoim szklanym okiem piękno mającego za dwie godziny zajść słońca.
Wokół roztaczał się widok na liczne, maleńkie i turkusowe zatoczki, jedne otoczone wysokim kamienistym klifem, połaciami dębu korkowego i sosnami, drugie z łagodnie schodzącymi do morza kamienistymi plażami.
* Tomasz pozuje :) *
Dotarliśmy w końcu na wzniesienie z górującym drzewem, które użyczyło nam w końcu trochę cienia. Nieopodal dojrzeliśmy wejście do podziemnego bunkra. Rozczarował nas o tyle, że okazał sie jednym pomieszczeniem i to dość mocno uderzającym po nozdrzach fetorem uryny. Wyszliśmy z niego tak szybko jak weszliśmy. Na rzut beretem wznosił sie również betonowy cylinder, który być może był kiedyś miejscem mocowania dział p/lotniczych...
Nieco spragnieni i zgłodniali wsiedliśmy na siodła i pognaliśmy w kierunku jednej z licznych knajpek na wolnym powietrzu. Przy jednym ze zjazdów nie dość, że obficie zaparkowały samochody z polskim rejestracjami, to jeszcze dojrzeliśmy przypięte rowery naszych współtowarzyszy.
* Poczuć klimat tawerny... hmm *
Rovinij - Negrin - Peroj - Fazana - Pula - Płw. Kamienjak
Mapa trasy
Trasa miała być dziś nieco łatwiejsza, ostatecznie za sprawą "dokładki " po rozbiciu obozowiska, nie ustępowała długością od trasy "Chorwackich wyzwań".
Rankiem mieliśmy ruszy o 8.30, jednak mieliśmy nico opóźnienia. Zawsze ktoś coś właśnie w chwili wyjazdu musiał zrobić - a to jeszcze raz siku, a to poprawi makijaż, a to okulary się gdzieś zgubiły, itp. Ale w sumie nigdzie sie nam nie spieszyło...
Oczywiście mi też zdarzyło sie opóźnić wyjazd (vide dzień drugi). Pojechaliśmy skromna grupą, której pilotował Bartek, a towarzystwa dostarczali jeszcze Basia i Tomek.
Krótko po godzinie jazdy zrobiliśmy sobie mały postój na kawę. Słońce prażyło już niemiłosiernie i wizja wypicia schłodzonego piwka była kusząca. Tym bardziej jak widziało się te parasole...
* Piwne parasole :)*
Fazana
Trasa nie była zniewalająca pod względem widoków, sporą część przejechaliśmy nieprzyjemnymi z powodu ruchu drogowego trasami asfaltowymi. Minęliśmy Negrin, następnie Peroj, gdzie przez chwilkę zastanawialiśmy się jak jechać. W Fazanie odbył się krótki postój, tam też spotkaliśmy pozostałą część grupy. Obowiązkowo, jak zwykle, odbyło sie poszukiwanie sklepu ze świeżą, zimną wodą do uzupełnienia naszych camelbaków i bidonów. Z nadbrzeża Fazany odpływały regularne statki na pobliskie Wyspy Brijuni, gdzie rezydował czczony dygnitarz, były prezydent Jugosławii, marszałek Josip Tito. Wyspy te przywrócił do łask, w jakie te wyspy popadły po bombardowaniach i zniszczeniach w czasie II wojny światowej. Na dwóch większych i 11 mniejszych wysepkach Tito zorganizował sobie rezydencję z wszystkimi możliwymi jak na tamte czasy udogodnieniami. Dzisiaj ponoć przyciągają turystów swym niepowtarzalnym klimatem, mnóstwem ciekawych do zwiedzenia miejsc, m.in ZOO składającego się z podarowanych marszałkowi prezentów - zwierząt.
Pożegnaliśmy wzrokiem i ciałem Fazanę i skierowaliśmy się na południe. Tutaj też przeprawialiśmy się przez dziwny mostek zamykający małą zatoczkę - piszę dziwny, bo na tyle mały i wąski i po schodach, że musieliśmy na nogach wnieś rowery i gęsiego zeń zejść. Dalej poszło jednak już gładko.
Pula
Wkrótce też dostaliśmy się na przedmieścia Puli, jednego z większych miast na Istrii. Oczywiście punktem obowiązkowym było obejrzenie monumentalnego amfiteatru, zachowanego lepiej niż rzymskie Koloseum.
* Amfiteatr*
Budowla ta od razu przykuwa wzrok - trzypiętrowa, wzniesiona dookoła ogromnej areny (133x105m). Zbudowana została za czasów panowania Augusta a rozbudowana za panowania Wespezjana. rzecz jasna, jak to u Rzymian, służyła za miejsce rozgrywanych walk gladiatorów i zwierząt. Walki te prowadzono do 404 r n.e. To tam spod widocznych podziemnych przejść i korytarzy prowadzono na arenę ludzi i zwierzęta. Potem, na całe szczęście, stała się placem targowym. W historii tego zabytku był jeszcze jeden ciekawy moment - rozpoczęto nawet rozbiórkę i wywózkę z amfiteatru materiału na inne potrzeby budowlane, ale pewien senator wenecki zawetował pomysł i ocalił "drugie Koloseum" - za to mieszkańcy umieścili na jego cześć tabliczkę w ścianie północno - zachodniej wieży (Gabrieloe Emo).
* Amfiteatr innym okiem ;) *
Fotografowanie amfiteatru z każdej strony zajęło nam ok. 20 minut, po czym pojechaliśmy w kierunku Trg Republike. Tam, na małym skwerku, koło punktu informacyjnego, którego jednak nie mogłam dojrzeć, zrobiliśmy sobie bazę. Bartek pozostał na czatach i pilnował rowerów (potem okazało się, że drzemał w najlepsze ;)). Ja z Basią udałam sie na poszukiwanie czegoś do jedzenia - szybkiego i sytego. Błądząc jednak po uliczkach napotkałyśmy ciekawe schody, prowadzące do góry, dalej ciekawe mury i w końcu wznoszący się na niewielkim wzgórzu zamek (Castel), pochodzący z czasów Republiki Weneckiej. Za nami wspinali się Sebastian z Dorotką.
Ponieważ wstęp był płatny postanowiłyśmy tylko obejść zamek dookoła, wzdłuż murów obronnych. Dorota i Sebek pozostali pod murami - byli zajęci jedzeniem lodów i nie chciało im sie ruszać czterech liter - poczuli wszechogarniające ich lenistwo i usiedli przed frontem zamku. Poszłyśmy więc same i zaczęłyśmy od bramy głównej, kierując się dalej z ruchem wskazówek zegara.
* Basieńka z aparatem...*
Szłyśmy wąską ścieżką, górującą nad miastem, podziwiając okoliczna panoramę miasta i morza z jednej strony oraz głęboką, murowaną fosę dookoła zamku z drugiej strony. W kierunku morza rozciągał sie imponujący widok na port przeładunkowy, z wysokimi do nieba żurawiami i innym ciężkim sprzętem. Schodzą zahaczyłyśmy o małe bistro, gdzie zamówiłyśmy fishburgera. Trochę narzekałyśmy na jego cenę, ale gdy oczom naszym ukazała sie ogromniasta buła z wysypującymi się różnorodnymi warzywami i rybką, zgodziłyśmy sie że cena była tego warta. Do tego lampka schłodzonego, białego winka dała nam pełną satysfakcję z wyboru miejsca do jedzenia. Fishburger był tak wielki, iż postanowiłyśmy obdzielić nim śpiącego na Placu Republiki Bartka.
Pomer i Pólwysep Kamienjak
Wkrótce powoli zaczęliśmy szykować się do następnego etapu wycieczki. Z Puli obraliśmy kurs do Pomeru, miejsca naszego następnego campingu, położonego na brzegu maleńkiej zatoczki Medulinskij Zalev. Po drodze dość przypadkowo zahaczyliśmy o opuszczony, wielki kamieniołom, którego strome, kanciaste ściany wznosiły się wysoko do nieba. Na skalnych półkach widać jeszcze było zardzewiałe resztki instalacji, bloczków i stalowych lin.
*W kamieniołomie *
Czworościenne bloki skalne stały niewzruszenie, tak jak je zostawiono. Kamieniołom wyglądał jakby go nagle, w pośpiechu opuszczono... Gdy staliśmy zapadała głucha cisza, gdy ktoś z nas zrobił krok, niósł sie on i odbijał echem po wszystkich gładkich jak żyletka ścianach. Głos Tomka z jednego końca kamieniołomu lotem błyskawicy zjawiał sie po drugiej stronie, tuż przy naszych głowach. Fajniasto było... ale musieliśmy porzuci podziwianie tego niezwykłego miejsca, czas było ruszyć dalej.
Z głównej asfaltowej drogi prowadziła do niego wąska, betonowa kładka, zabezpieczona z jednej strony grubymi, pomarańczowymi linami. Promienie popołudniowego słońca czyniły z okolicy malownicze widoczki.
Woda wokół nie była zbyt głęboka, jak zawsze przezierna. Jednak ochoty na kąpiel w kłębowiskach podwodnej trawy raczej nie miałam ochoty. Co chwila przystawałam obejrzeć przepływające ryby, małe ośmiorniczki i temu podobne stworzenia.
* Kładka na camping *
Po zakwaterowaniu się, wypiciu kawy i honorowym oddaniu moczu zapragnęliśmy ciągu dalszego dnia. Sił w nas pozostało sporo i korzystając z okazji, iż Bartek zamierzał prywatnie już pojechać zobaczyć Półwysep Kamienjak, pojechaliśmy wraz z nim - na najdalej na południe wysunięty kawałek Istarskiego lądu.
Początkowo droga wiodła dosyć męczącym podjazdem aż do miejscowości Premantura a stamtąd przez kamienistą drogę w kierunku południowym. W powietrzu zostawialiśmy za sobą żółto - złocisty pył, który rozświetlał się w promieniach wieczornego słońca. Jadąc byliśmy ciekawi co teraz robi grupa pod wezwaniem "Chorwackie wyzwania" i czy przypadkiem ich tu nie spotkamy. Jechaliśmy dalej przed siebie, momentami Tomek z cienkimi oponami swojego Kellysa miał problem, więc od czasu do czasu pomagał sobie pchając rower przed siebie - ale twardo parł do przodu, by uchwyci swoim szklanym okiem piękno mającego za dwie godziny zajść słońca.
Wokół roztaczał się widok na liczne, maleńkie i turkusowe zatoczki, jedne otoczone wysokim kamienistym klifem, połaciami dębu korkowego i sosnami, drugie z łagodnie schodzącymi do morza kamienistymi plażami.
* Tomasz pozuje :) *
Dotarliśmy w końcu na wzniesienie z górującym drzewem, które użyczyło nam w końcu trochę cienia. Nieopodal dojrzeliśmy wejście do podziemnego bunkra. Rozczarował nas o tyle, że okazał sie jednym pomieszczeniem i to dość mocno uderzającym po nozdrzach fetorem uryny. Wyszliśmy z niego tak szybko jak weszliśmy. Na rzut beretem wznosił sie również betonowy cylinder, który być może był kiedyś miejscem mocowania dział p/lotniczych...
Nieco spragnieni i zgłodniali wsiedliśmy na siodła i pognaliśmy w kierunku jednej z licznych knajpek na wolnym powietrzu. Przy jednym ze zjazdów nie dość, że obficie zaparkowały samochody z polskim rejestracjami, to jeszcze dojrzeliśmy przypięte rowery naszych współtowarzyszy.
* Poczuć klimat tawerny... hmm *
- DST 64.89km
- Teren 50.00km
- Czas 04:30
- VAVG 14.42km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj