Informacje

  • Wszystkie kilometry: 9989.70 km
  • Km w terenie: 3234.92 km (32.38%)
  • Czas na rowerze: 28d 01h 51m
  • Prędkość średnia: 14.65 km/h
  • Suma w górę: 54668 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Vampire.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Poniedziałek, 13 czerwca 2016 Kategoria Albania, Poza granicami...

Albania 3, Progradec - Korce

Dzień trzeci
  Zbyt wczesną pobudkę zafundowały mi niestety przychodzące na telefon wiadomości koleżanki w pokoju. Potem już tylko sen zaburzały uderzające z furią w szyby krople ulewnego deszczu, szalała burza i wiatr. Po godzinie sprawdziłam jednak pogodę w telefonie - niestety prognozy były jak najbardziej niepomyślne i pokrywające się z aurą za oknem: grzmoty, błyski, grzmoty, deszcz, hektolitry lały się z nieba.
   Śniadanie w hotelu okazało się klapą. Sezon jeszcze się na dobre nie zaczął, więc prócz wycieczki nastolatków, która spałaszowała śniadanie dużo wcześniej, została nasza piątka. Kuchnia więc nic więcej nie dokładała na bufet. Nawet talerzy i sztućców. Nie znaleźliśmy żadnych wędlin, z wyjątkiem mizernie wyglądających paróweczek wielkości kciuka (w smaku były jednak nie najgorsze). O herbatę też musiałam się dopraszać. Poza tym pomidor i ogórek, które okazały się żelaznym składnikiem każdego śniadania później, razem z serem białym (z reguły owczym) i miód. Podczas mizernego śniadania omówiliśmy dalsze plany. Czułam się jak w jury w konkursie skoków narciarskich: zawody przesunięte z powodu niekorzystnych warunków pogodowych. Odsuwaliśmy start 3 razy w odstępach półgodzinnych, by w końcu podjąć decyzję o podwózce naszym minibusem. Naszym następnym postojem miało być Korce.

KORCE (KORCZA)
   Niestety, z powodu ulewnych deszczy drugi dzień rowerowania wziął w łeb. Podjechaliśmy więc z Pogradec do Korce minibusem, naszym samochodem technicznym, by spędzić tam resztę dnia i posmakować tradycyjnej kuchni albańskiej.
Julian (vel Juli, jak prosił go nazywać), nasz przewodnik zaprowadził nas do typowej knajpy albańskiej. Nie w złym słowa tego znaczeniu, oj nie. Lokalna restauracja, z prawdziwym piecem i grillem, serwująca lokalny browar. Jak nam opowiedział Juli nie powinno nas dziwić, że w większości podobnych przybytków siedzą sami mężczyźni, kobiety po prostu do takich nie zaglądają. A tu koło południa można spotkać "obradujących przy stolikach" starszych mężczyzn pochylonych nad kuflem piwa Korce. Ponoć zwykły dzień albańskiego mężczyzny. Jednak nikt na nas, kobiety, nie zwrócił uwagi. Collin i Liz postanowili, że chcą spróbować wszystkiego po trochu z lokalnej kuch, a i nam pomysł się spodobał. Zamówiliśmy się m.in. pyszne kulki mięsne z grilla, z mielonego podwójnie mięsa baraniego, wymieszanego z wołowym jak niewielkie kotleciki o nazwie gofte. Na talerzach pojawił się też byrek, rodzaj strudla nadziewanego mięsem, serem, szpinakiem, pomidorami czy cebulą. Do tego masa sałatek z najświeższych warzyw, polanych oliwą i przepyszne pieczone ziemniaki. 
  Za plecami mieliśmy browar i wkrótce zainteresowaliśmy się, czy jest udostępniony do zwiedzania. Juli sam nie wiedział, więc poszedł się zapytać. Co prawda, okazało się, nie organizują wycieczek, ale w drodze wyjątku dla nas kierownik za 1 euro oprowadził nas po halach. Zwiedziliśmy więc drugi co wielkości browar w Albanii, Korce, produkujący całkiem miłe piwko. Nawet zostaliśmy poczęstowani lokalnym "pół litrem". W browarze, wyremontowanym i unowocześnionym we współpracy z Czechami (Karlove Vary), pracuje ok. 60 osób. Dowiedzieliśmy się, że do produkcji 1 litra piwa zużywa się aż  6 litrów wody!!

  Po orzeźwieniu każdy z nas poszedł na wycieczkę po mieście na własną rękę. Początkowo chcieliśmy znaleźć jakiś pub irlandzki z okazji meczu wieczorem. Idąc więc w dół, w kierunku centrum, podziwiałyśmy tutejsze życie. Przechodziłyśmy obok pierwszej w Albanii szkoły, nawet o tym nie wiedząc. Dopiero później skojarzyłyśmy pomnik z pierwszymi literami alfabetu, który utknął nam w pamięci.  Monica zaczepiała staruszki, pytając o drogę do centrum. Skonsternowane stawały słuchając angielskiej paplaniny (a mówiłam, że nikt ze starszych nie rozumie). Jedna biedna myślała, że chodzi o autobus i pokazywała ręką kierunki, a potem onieśmielona zakryła dłonią usta, w geście że nie może wyjaśnić... Później Monica zaczęła "molestować" młodszego z wyglądu kelnera, ale też się poddał. Podesłał później jakiegoś młokosa, który już więcej gadał po angielsku i to on zgarnął 25% napiwek. W środku restauracji zaś, zakamuflowani przy toalecie i za rogiem baru, popijali wino i palili papierosy policjanci na służbie!

  W końcu dotarłyśmy do głównego deptaku. Na jego początku górowała olbrzymia cerkiew, którą nie omieszkałyśmy się odwiedzić. Zawsze warto zaglądnąć do lokalnych przybytków świętości, bo ciekawie, a że cerkwie mają swój artystyczny urok to prawda. I nie była to nasza ostatnia cerkwia, bo szukając geocacha zawędrowałyśmy stromo pod gorę do następnej, mniejszej lecz jeszcze piękniejszej. 

 W końcu umęczone pieszą, 8,5 km wędrówką po mieście, wróciłyśmy do hotelu na kolację a później na mecz w przyhotelowej i bardzo klimatycznej knajpce. 

  • Temperatura 26.0°C

Komentarze
Ślinka leci od opisu jedzenia
yurek55
- 20:33 poniedziałek, 4 lipca 2016 | linkuj
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa posob
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]


Blogi rowerowe na www.bikestats.pl