Piątek, 3 kwietnia 2009
Kategoria NORWAY
Rozruch na norweskiej ziemi
Mapka trasy
No i stało się. Jestem już na norweskiej ziemi.
Dzisiaj po pracy uruchomiłam mój rower, by zrobić mały rekonesans po okolicy. Na początek ruszyłam na południe od miasteczka, w którym mieszkam.
Co najważniejsze droga wyjazdowa w kierunku wyspy Karmøy była trochę ruchliwa po południu, kiedy to wszyscy wracają z pracy, ale muszę przyznać, że kultura jazdy czterech kółek jest wysoka. Mijają rowerzystów przynajmniej z 1,5 m zapasem, a jeśli coś jedzie jeszcze naprzeciwko jadą w ogonku za cyklistą, czekając na możliwość wyprzedzenia. Mimo że nie cierpię takich dróg, tutaj czułam się bezpiecznie:).
Pierwszy postój był oczywiście spowodowany ładnym widoczkiem, więc musiałam cyknąć zdjęcie.
Kierowałam się na most prowadzący na wyspę obok. Jednak celem nie była owa wyspa :(. Może następnym razem, ale tamże byłam na nogach. Pognałam więc Salhusvegen dalej na południe pod most widniejący powyżej. Zjechałam sobie nad Morze Północne poszukać czegoś ciekawego. No i natknęłam się na jakiś zabytek z epoki późnego brązu - stojące prawie w okręgu kamienne słupy, ze trzy razy wyższe ode mnie.
Po niezbyt szczegółowych oględzinach kamiennych bali zawróciłam trochę w kierunku małej przystani dla jachtów. W oddali majaczył jakiś tajemniczy postument, oczywiście też kamienny, ale nikt nie pozostawił pisemnej informacji ku jakiej czci zostało to coś postawione. Z tyłu ktoś próbował łatać łódkę po zimie, ktoś inny spacerował z długowłosym wilczurem a ja znowu chwyciłam za aparat.
Po postoju i nasyceniu oczu widokami poleciałam dalej małym objazdem od całkiem głównej drogi w kierunku Moksheim. Przy wjeździe na Vormedalsvegen stał miły znak drogowy z informacją o szlaku rowerowym.
Słońce jeszcze świeciło, jednak zbliżająca się 17.00 godzina przypomniały mi, że jeszcze mam przed sobą jakiś kawałek drogi. W sumie nie wiedziałam, gdzie jadę, tak przed siebie. W pewnym momencie zauważyłam skręt w lewo i postanowiłam sprawdzić, gdzie ów może mnie zaprowadzić. Okazało się, że w całkiem miłe miejsce a droga pod górę opłaciła się. Najpierw okazało się, że w pobliżu jest teren stadniny koni, więc podglądnęłam sobie okryte derkami "kunie" a nieco dalej, jakby wykuty w skałach, ukazał się tor wyścigów konnych. Zastanawiam się, kiedy zaczyna się tutaj sezon na ujeżdżanie.
Tak sobie postałam, łyknęłam wody z bidona, powlepiałam ślipia na zjeżdżających bryczkami dżokejów i pstryknęłam sobie zdjęcia walcząc z ustawieniem aparatu i samowyzwalaczem. Ale za to mogę popatrzeć na siebie... Kusiło mnie by wjechać w drogę za moimi plecami (na zdjęciu) i tak też się stało...
Wśród drzew słońca już nie było i para wydobywała się z ust jak koniowi po wyścigu. W dodatku dookoła skały i jakieś mokradła dodawały zimna, wilgoci i szczyptę mroku, ale żwirowa droga szybko wydostała się na słońce. Pokręciłam sie tu i ówdzie a zobaczywszy stromy zjazd w dół odechciało mi się jechać. W końcu musiałabym wracać pod tą górę. Niestety z powodu braku lokalnej mapy nie mogłam pozwolić sobie na jakieś błądzenie. Czas było wracać...
Po drodze niestety niebo zasnuło się chmurami i niemal nagle pojawiła się mgła. Nie pedałowało się przyjemnie, ale wiedziałam, że do domu mam niedaleko :)
No i stało się. Jestem już na norweskiej ziemi.
Dzisiaj po pracy uruchomiłam mój rower, by zrobić mały rekonesans po okolicy. Na początek ruszyłam na południe od miasteczka, w którym mieszkam.
Co najważniejsze droga wyjazdowa w kierunku wyspy Karmøy była trochę ruchliwa po południu, kiedy to wszyscy wracają z pracy, ale muszę przyznać, że kultura jazdy czterech kółek jest wysoka. Mijają rowerzystów przynajmniej z 1,5 m zapasem, a jeśli coś jedzie jeszcze naprzeciwko jadą w ogonku za cyklistą, czekając na możliwość wyprzedzenia. Mimo że nie cierpię takich dróg, tutaj czułam się bezpiecznie:).
Pierwszy postój był oczywiście spowodowany ładnym widoczkiem, więc musiałam cyknąć zdjęcie.
Most na Karmøy© Sinead
Kierowałam się na most prowadzący na wyspę obok. Jednak celem nie była owa wyspa :(. Może następnym razem, ale tamże byłam na nogach. Pognałam więc Salhusvegen dalej na południe pod most widniejący powyżej. Zjechałam sobie nad Morze Północne poszukać czegoś ciekawego. No i natknęłam się na jakiś zabytek z epoki późnego brązu - stojące prawie w okręgu kamienne słupy, ze trzy razy wyższe ode mnie.
Wykopalisko z epoki późnego brązu© Sinead
Po niezbyt szczegółowych oględzinach kamiennych bali zawróciłam trochę w kierunku małej przystani dla jachtów. W oddali majaczył jakiś tajemniczy postument, oczywiście też kamienny, ale nikt nie pozostawił pisemnej informacji ku jakiej czci zostało to coś postawione. Z tyłu ktoś próbował łatać łódkę po zimie, ktoś inny spacerował z długowłosym wilczurem a ja znowu chwyciłam za aparat.
Mała marina© Sinead
Cypelek koło mariny© Sinead
Po postoju i nasyceniu oczu widokami poleciałam dalej małym objazdem od całkiem głównej drogi w kierunku Moksheim. Przy wjeździe na Vormedalsvegen stał miły znak drogowy z informacją o szlaku rowerowym.
Szlak rowerowy© Sinead
Słońce jeszcze świeciło, jednak zbliżająca się 17.00 godzina przypomniały mi, że jeszcze mam przed sobą jakiś kawałek drogi. W sumie nie wiedziałam, gdzie jadę, tak przed siebie. W pewnym momencie zauważyłam skręt w lewo i postanowiłam sprawdzić, gdzie ów może mnie zaprowadzić. Okazało się, że w całkiem miłe miejsce a droga pod górę opłaciła się. Najpierw okazało się, że w pobliżu jest teren stadniny koni, więc podglądnęłam sobie okryte derkami "kunie" a nieco dalej, jakby wykuty w skałach, ukazał się tor wyścigów konnych. Zastanawiam się, kiedy zaczyna się tutaj sezon na ujeżdżanie.
Widoczek© Sinead
Miejscowy tor wyścigów konnych© Sinead
Tak sobie postałam, łyknęłam wody z bidona, powlepiałam ślipia na zjeżdżających bryczkami dżokejów i pstryknęłam sobie zdjęcia walcząc z ustawieniem aparatu i samowyzwalaczem. Ale za to mogę popatrzeć na siebie... Kusiło mnie by wjechać w drogę za moimi plecami (na zdjęciu) i tak też się stało...
Rowerzysta we własnej osobie© Sinead
Wśród drzew słońca już nie było i para wydobywała się z ust jak koniowi po wyścigu. W dodatku dookoła skały i jakieś mokradła dodawały zimna, wilgoci i szczyptę mroku, ale żwirowa droga szybko wydostała się na słońce. Pokręciłam sie tu i ówdzie a zobaczywszy stromy zjazd w dół odechciało mi się jechać. W końcu musiałabym wracać pod tą górę. Niestety z powodu braku lokalnej mapy nie mogłam pozwolić sobie na jakieś błądzenie. Czas było wracać...
W zimnym lesie...© Sinead
Po drodze niestety niebo zasnuło się chmurami i niemal nagle pojawiła się mgła. Nie pedałowało się przyjemnie, ale wiedziałam, że do domu mam niedaleko :)
- DST 17.70km
- Teren 3.00km
- Czas 01:12
- VAVG 14.75km/h
- VMAX 43.50km/h
- Temperatura 8.0°C
- Podjazdy 214m
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
fajniusie foteczki!!!:)czekam na następne wycieczki ze zdjęciami i powodzenia na podjazdach!!:)
Pozdrowionka cieplutkie karla76 - 18:18 sobota, 4 kwietnia 2009 | linkuj
Pozdrowionka cieplutkie karla76 - 18:18 sobota, 4 kwietnia 2009 | linkuj
Norwegia jest fantastyczna! Jak patrzę na Twoje fotki, to przypominają mi się wakacje życia :]
Galen - 00:03 sobota, 4 kwietnia 2009 | linkuj
Komentuj