Sobota, 18 kwietnia 2009
Kategoria NORWAY, Skrzynki pocztowe w Norwegii
Trzy komuny - Haugesund, Tysvær, Sveio
Mapka trasy
Zahaczyłam o trzy norweskie komuny (odpowiednik polskich gmin) - jak w tytule i o cztery fiordy (Førdesfjorden, Gridafjorden, Ålfjorden i Viksefjorden).
Oczywiście nie obyło się bez małego błądzenia, bez robienia mnóstwa fotek i ślimaczenia się z podziwianiem widoków :)
Było tak ciepło, że po drodze musiałam się rozbierać. Dobrze, że miałam plecak na grzbiecie (zresztą jak zawsze) a w nim trochę miejsca, dodatkowego picia, jedzenia (jakby kogoś to interesowało była tam czekolada, ciastka, dwie kanapki i banan).
Pierwsze błądzenie miało miejsce w okolicach Aksdal. Ścieżki rowerowe jakoś dziwnie się rozeszły i nie miałam pojęcia, która z nich prowadzi do Grinde. Pobłąkałam się więc trochę pod wiaduktami wte i wewte, trafiając nawet w całkiem przytulne miejsce raczej mało przypominające Norwegię. Jakieś zaciszne miejsce z ławeczką przy drodze... Ładna nieprawdaż??
W końcu zajechałam do centrum Aksdal. Przy czym największą powierzchnię tego centrum zajmowało centrum handlowe. Były jednak jakieś kierunkowskazy na ratusz w Tysvær... Ale się uśmiałam, gdy ów "ratusz" zobaczyłam. Jakaś murowany, dwupiętrowy budyczneczek. Obok niego natomiast drogowskaz na trzy miasta: w Dani, Szwecji i Finlandii. Nie wiem dlaczego akurat te miejscowości, ale może kiedyś się wyjaśni...
Acha, specjalnie dla WrocNama - upolowałam skrzyneczkę pocztową. Oto ona:
W końcu po drugim błądzeniu, na które straciłam kolejne 3 km, wjechałam na drogę w kierunku Grinde. Cały czas prowadziła tam ścieżka rowerowa, ale później na krótką chwilę musiałam "wskoczyć" na drogę samochodową. Mimo, że obok była droga dla rowerów musiałam pilnować po prawej stronie zjazdu w kierunku fiordu - Grindefjorden.
W końcu się pojawił. Zanim jednak ukazał się w pełnej okazałości, dróżką pośród łąki z soczyście zieloną trawą, stoczyłam się w dół. GPS pokazał - 5m n.p.m. U celu pokazał się domek, a'la dacza, warsztat rybacki, samoróbka zjeżdżalni do wody, kilka łódek.
Sielankę i drugie śniadanie nieco uprzykrzał jeżdżący powyżej na łące traktor, rozrzucający jakieś białe granulki. Po skonsumowaniu części prowiantu wtoczyłam się na górę, by kontynuować trasę. I ponownie jak poprzednio trzymałam się prawej stroni jezdni, by w każdej chwili móc zrobić "skok w bok" z widokiem na fiord.
W końcu trzeba było skończyć z tymi zachwytami i ruszyć dalej. Przy końcu fiordu, gdzie jeszcze razem biegły ze sobą drogi E135(na OSlo) i E39 (na Bergen), musiałam zdecydować jak jechać dalej. Oczywistym było, że będę jechać na Bergen, jednak kombinacja kierunków na tablicach informacyjnych wcale nie była tak oczywista. Na jakimś "ślimakowym" zakręcie okazało się dlaczego (dla mnie ślimakowy to taki, kiedy asfalt skręca i zakręca w kółko zanim przejedzie na główną trasę, to chyba estakada lub coś w tym stylu).
Ostatecznie wjechałam na tę trasę, na którą chciałam i mocniejszym podjazdem, osiągnąwszy maksimum wysokości podczas tej wycieczki czyli 66 m n.p.m musiałam przystanąć rozebrać się do końca, tzn. ściągnąć z siebie jeszcze jedną bluzę.
Dalej było niemal z górki i za kilka kilometrów oczom ukazała się skrawek kolejnego fiordu - Ålfjorden. Skręciłam w boczny szutrowy zjazd, by po chwili znaleźć się nad jego brzegiem, gdzie znowu odpoczywałam w okolicy chatek rybackich. Zdjęcia, a jakże, znowu z łódką.
Dalej pedałowałam pośród skalistych górek i pagórków porośniętych krępawymi, niskimi iglakami a u ich podnóża, czy też w niższych partiach trawą, mchem i roślinami "mokradłowymi". W rzeczy samej jakby tam zejść na pewno utonęłambym po kolana w bagiennej wodzie. Po kilku zakrętach oczom ukazała się tablica, że za chwilę wjadę na teren innej kommuny. O, tego się nie spodziewałam, że zahaczę o trzy gminy...
Ale za to będzie mały wyczyn. Ciekawe czy uda mi się kiedyś pobić rekord. Jazda jak po sinusoidzie wcale nie jest tak rozrywkowa, przynajmniej dla kogoś kto niemal zawsze jeździł po płaskim. Myślę, że gdyby nie te podjazdy to na płaskim mogłabym zrobić przynajmniej 80 km.
Krótko potem ukazał się rozjazd, droga E39 prowadziła dalej na północ a ja musiałam pokierować się na południe i zachód. Odbiłam więc ostro w lewo, spotykając się ponownie z podjazdami. Ale co tam, przy pierwszej "zadyszce" postanowiłam zjeść mój obiad - resztę kanapek, banana i ciastka oraz marchewkę. Przy okazji z pełnym brzuchem poskakałam z kamienia na kamień, z głazu na głaz i podziwiałam widoki na pobliskie jezioro (już nie fiord) Vidgarvatnet.
Nieco dalej, po przejechaniu kilku małych wioseczek z gospodarstwami nastawionymi głównie na wypas owiec i kóz, wjechałam na drogę w lesie. przyznam szczerze, że ta część trasy była najspokojniejsza. Cisza... zero samochodów, widoki i atmosfera przepiękne i urozmaicone. Góry ze skalistymi wierzchołkami, gęste lasy, soczyście zielone pastwiska z owcami, baranami i kozami, jeziora z błękitną wodą, yhhhh...
No i te zwierzaki zawsze mnie rozbrajały :). Najpierw uciekają a potem przychodzą i się uśmiechają :)...
Wycieczka starciła nieco na uroku, gdy musiałam wjechać na ścieżkę rowerową towarzyszącą ruchliwszej nieco trasie Rv.47 do Haugesund. Ale nadal było ciepło i słońce świeciło aż do 20.50...:))
Zahaczyłam o trzy norweskie komuny (odpowiednik polskich gmin) - jak w tytule i o cztery fiordy (Førdesfjorden, Gridafjorden, Ålfjorden i Viksefjorden).
Oczywiście nie obyło się bez małego błądzenia, bez robienia mnóstwa fotek i ślimaczenia się z podziwianiem widoków :)
Było tak ciepło, że po drodze musiałam się rozbierać. Dobrze, że miałam plecak na grzbiecie (zresztą jak zawsze) a w nim trochę miejsca, dodatkowego picia, jedzenia (jakby kogoś to interesowało była tam czekolada, ciastka, dwie kanapki i banan).
Pierwsze błądzenie miało miejsce w okolicach Aksdal. Ścieżki rowerowe jakoś dziwnie się rozeszły i nie miałam pojęcia, która z nich prowadzi do Grinde. Pobłąkałam się więc trochę pod wiaduktami wte i wewte, trafiając nawet w całkiem przytulne miejsce raczej mało przypominające Norwegię. Jakieś zaciszne miejsce z ławeczką przy drodze... Ładna nieprawdaż??
Stylowa ławeczka© Sinead
W końcu zajechałam do centrum Aksdal. Przy czym największą powierzchnię tego centrum zajmowało centrum handlowe. Były jednak jakieś kierunkowskazy na ratusz w Tysvær... Ale się uśmiałam, gdy ów "ratusz" zobaczyłam. Jakaś murowany, dwupiętrowy budyczneczek. Obok niego natomiast drogowskaz na trzy miasta: w Dani, Szwecji i Finlandii. Nie wiem dlaczego akurat te miejscowości, ale może kiedyś się wyjaśni...
Drogowskaz© Sinead
Acha, specjalnie dla WrocNama - upolowałam skrzyneczkę pocztową. Oto ona:
Skrzyneczka pocztowa :)© Sinead
W końcu po drugim błądzeniu, na które straciłam kolejne 3 km, wjechałam na drogę w kierunku Grinde. Cały czas prowadziła tam ścieżka rowerowa, ale później na krótką chwilę musiałam "wskoczyć" na drogę samochodową. Mimo, że obok była droga dla rowerów musiałam pilnować po prawej stronie zjazdu w kierunku fiordu - Grindefjorden.
W końcu się pojawił. Zanim jednak ukazał się w pełnej okazałości, dróżką pośród łąki z soczyście zieloną trawą, stoczyłam się w dół. GPS pokazał - 5m n.p.m. U celu pokazał się domek, a'la dacza, warsztat rybacki, samoróbka zjeżdżalni do wody, kilka łódek.
Nad fiordem Grindafjorden© Sinead
Czy można tutaj zacumować?© Sinead
Nad Grindefjorden© Sinead
Sielankę i drugie śniadanie nieco uprzykrzał jeżdżący powyżej na łące traktor, rozrzucający jakieś białe granulki. Po skonsumowaniu części prowiantu wtoczyłam się na górę, by kontynuować trasę. I ponownie jak poprzednio trzymałam się prawej stroni jezdni, by w każdej chwili móc zrobić "skok w bok" z widokiem na fiord.
Jeszcze raz Grindafjorden© Sinead
W końcu trzeba było skończyć z tymi zachwytami i ruszyć dalej. Przy końcu fiordu, gdzie jeszcze razem biegły ze sobą drogi E135(na OSlo) i E39 (na Bergen), musiałam zdecydować jak jechać dalej. Oczywistym było, że będę jechać na Bergen, jednak kombinacja kierunków na tablicach informacyjnych wcale nie była tak oczywista. Na jakimś "ślimakowym" zakręcie okazało się dlaczego (dla mnie ślimakowy to taki, kiedy asfalt skręca i zakręca w kółko zanim przejedzie na główną trasę, to chyba estakada lub coś w tym stylu).
Ostatecznie wjechałam na tę trasę, na którą chciałam i mocniejszym podjazdem, osiągnąwszy maksimum wysokości podczas tej wycieczki czyli 66 m n.p.m musiałam przystanąć rozebrać się do końca, tzn. ściągnąć z siebie jeszcze jedną bluzę.
Dalej było niemal z górki i za kilka kilometrów oczom ukazała się skrawek kolejnego fiordu - Ålfjorden. Skręciłam w boczny szutrowy zjazd, by po chwili znaleźć się nad jego brzegiem, gdzie znowu odpoczywałam w okolicy chatek rybackich. Zdjęcia, a jakże, znowu z łódką.
Ach te łódki...Ålfjorden© Sinead
Dalej pedałowałam pośród skalistych górek i pagórków porośniętych krępawymi, niskimi iglakami a u ich podnóża, czy też w niższych partiach trawą, mchem i roślinami "mokradłowymi". W rzeczy samej jakby tam zejść na pewno utonęłambym po kolana w bagiennej wodzie. Po kilku zakrętach oczom ukazała się tablica, że za chwilę wjadę na teren innej kommuny. O, tego się nie spodziewałam, że zahaczę o trzy gminy...
Niedługo wjazd do Sveio kommune© Sinead
Ale za to będzie mały wyczyn. Ciekawe czy uda mi się kiedyś pobić rekord. Jazda jak po sinusoidzie wcale nie jest tak rozrywkowa, przynajmniej dla kogoś kto niemal zawsze jeździł po płaskim. Myślę, że gdyby nie te podjazdy to na płaskim mogłabym zrobić przynajmniej 80 km.
Krótko potem ukazał się rozjazd, droga E39 prowadziła dalej na północ a ja musiałam pokierować się na południe i zachód. Odbiłam więc ostro w lewo, spotykając się ponownie z podjazdami. Ale co tam, przy pierwszej "zadyszce" postanowiłam zjeść mój obiad - resztę kanapek, banana i ciastka oraz marchewkę. Przy okazji z pełnym brzuchem poskakałam z kamienia na kamień, z głazu na głaz i podziwiałam widoki na pobliskie jezioro (już nie fiord) Vidgarvatnet.
A to tylko jezioro ;)© Sinead
Nieco dalej, po przejechaniu kilku małych wioseczek z gospodarstwami nastawionymi głównie na wypas owiec i kóz, wjechałam na drogę w lesie. przyznam szczerze, że ta część trasy była najspokojniejsza. Cisza... zero samochodów, widoki i atmosfera przepiękne i urozmaicone. Góry ze skalistymi wierzchołkami, gęste lasy, soczyście zielone pastwiska z owcami, baranami i kozami, jeziora z błękitną wodą, yhhhh...
A oto "owiece", znowu się na mnie patrzą© Sinead
No i te zwierzaki zawsze mnie rozbrajały :). Najpierw uciekają a potem przychodzą i się uśmiechają :)...
Wycieczka starciła nieco na uroku, gdy musiałam wjechać na ścieżkę rowerową towarzyszącą ruchliwszej nieco trasie Rv.47 do Haugesund. Ale nadal było ciepło i słońce świeciło aż do 20.50...:))
- DST 57.10km
- Czas 03:53
- VAVG 14.70km/h
- VMAX 48.50km/h
- Temperatura 15.0°C
- Podjazdy 756m
- Sprzęt Mongusik
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Fotki i opis super! Z całą pewnością będę na Twój blog często zaglądać :-) Serdecznie pozdrawiam :-)
niradhara - 20:58 środa, 22 kwietnia 2009 | linkuj
Fakt, zawsze mają drogowskazy do miejscowości z którymi są zaprzyjaźnieni:) Byłem tam dawno ale sentyment do widoczków i ich stylu życia pozostał:) Zdjęcia i trasy piękne:) Pozdrawiam
Kajman - 09:49 środa, 22 kwietnia 2009 | linkuj
Piękna wycieczka, piękne zdjęcia ;)
Naprawdę piękniusie ;)
Pozdrawiam ;) kosma100 - 21:54 wtorek, 21 kwietnia 2009 | linkuj
Naprawdę piękniusie ;)
Pozdrawiam ;) kosma100 - 21:54 wtorek, 21 kwietnia 2009 | linkuj
Jak zwykle świetne oko (szczególnie do skrzynek).
Może te inne miasta, to partnerskie?
Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję za skrzynki (ta z trolem i dziewczynką jest niezła). WrocNam - 08:09 niedziela, 19 kwietnia 2009 | linkuj
Może te inne miasta, to partnerskie?
Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję za skrzynki (ta z trolem i dziewczynką jest niezła). WrocNam - 08:09 niedziela, 19 kwietnia 2009 | linkuj
Zaprosiłem Ciebie do znajomych właśnie ze wzlędu na fotki:)
granicho-bez-4 - 21:22 sobota, 18 kwietnia 2009 | linkuj
Komentuj