Niedziela, 31 maja 2009
Kategoria NORWAY
Åkrehamn
Ruszyłam. Spieczona wczoraj założyłam długie spodnie i koszulkę z długim rękawem. Nie będę ryzykować "wycia" po nocy z bólu i pieczenia.
Przez 15 pierwszych kilometrów osiągnęłam zawrotną, jak dla siebie, prędkość średnią 19,4 km/h. Zazwyczaj poruszam się dużo wolniej, co chwila zsiadając z roweru by zrobić zdjęcia, odetchnąć w spokoju, popatrzeć na okolicę. Z rowerowego siodełka w czasie jazdy nie można tak dokładnie podziwiać. Parę razy przez to podziwianie bezpośrednio z roweru mało nie wjechałam na ludzi, ze trzy razy zahaczyłam o słupy, ze dwa zjechałam boleśnie na krawężnik lub z niego...
Więc wolę się zatrzymać. Ale tym razem pędziłam. Trasę znam, więc mogłam sobie na to pozwolić.
Pierwsze wrażenia zakłóciło mi na 20 km zorientowanie się, że dalej tam gdzie chcę jechać, ucina mi się ścieżka rowerowa. Tzn. na upartego mogłam jechać jezdnią, ale było tak stromo, że bałam się wywałki pod szczytem i samochodów za plecami. Jeszcze w zatrzaskach, ja początkująca. O nie!
Ruszyłam szukać objazdu - w sumie nie żałuję. Drogi nadrobiłam, ale za to okoliczności przyrody piękne. Nawet ten podjazd poniżej już mnie nie przeraził - tutaj mogę sobie w każdej chwili zejść i popchać pod górę. Na ruchliwej drodze to trochę nie być przeszkodą.
Tak więc opłaciło się, trasa przepiękna, podjaździk, potem zjaździk czyli szaleństwo w czystej postaci. Najbardziej lubię takie zjazdy co to pozwalają na rozpędzie wjechać na podjazd. Było więc z górki i pod górkę, ale na maksa ile sił w nogach, z chrzęstem kamieni pod kolami i ścinkami na zakrętach. Uff, fajnie było. Na szczycie oprócz widoków stała jeszcze jakaś walcowata budowla, wysoka na 20-30 m, ale nie umiałam dojść co to takiego.
W końcu dojechałam do celu wycieczki - miejscowości Åkrehamn na wyspie Karmøy. Ileż to razy już na niej byłam... i jeszcze całej nie zjeździłam.
Miasteczko morskie, ryby i statki - jak niemal wszędzie tutaj. Ale każda keja ma swój osobisty urok.
Po małym posiłku pojechałam szukać innych atrakcji. Nie musiałam daleko odjeżdżać. Klucząc po ładnych małych uliczkach dotarłam do kamiennego mostu na małą wysepkę i jeszcze na jedną i na jedną. Trzy małe wysepki (holmen po norwesku) w zasadzie ciężko nazwać wysepkami. To niewielkiej powierzchni wystający z morza kawałek lądu lub skał, zazwyczaj niezamieszkany. W języku polskim to nie ma odpowiednika.
Kamienny most czy łącznik ozdobiony był morskimi oczywiście malowidłami.
Przez 15 pierwszych kilometrów osiągnęłam zawrotną, jak dla siebie, prędkość średnią 19,4 km/h. Zazwyczaj poruszam się dużo wolniej, co chwila zsiadając z roweru by zrobić zdjęcia, odetchnąć w spokoju, popatrzeć na okolicę. Z rowerowego siodełka w czasie jazdy nie można tak dokładnie podziwiać. Parę razy przez to podziwianie bezpośrednio z roweru mało nie wjechałam na ludzi, ze trzy razy zahaczyłam o słupy, ze dwa zjechałam boleśnie na krawężnik lub z niego...
Więc wolę się zatrzymać. Ale tym razem pędziłam. Trasę znam, więc mogłam sobie na to pozwolić.
Pierwsze wrażenia zakłóciło mi na 20 km zorientowanie się, że dalej tam gdzie chcę jechać, ucina mi się ścieżka rowerowa. Tzn. na upartego mogłam jechać jezdnią, ale było tak stromo, że bałam się wywałki pod szczytem i samochodów za plecami. Jeszcze w zatrzaskach, ja początkująca. O nie!
Ruszyłam szukać objazdu - w sumie nie żałuję. Drogi nadrobiłam, ale za to okoliczności przyrody piękne. Nawet ten podjazd poniżej już mnie nie przeraził - tutaj mogę sobie w każdej chwili zejść i popchać pod górę. Na ruchliwej drodze to trochę nie być przeszkodą.
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Tak więc opłaciło się, trasa przepiękna, podjaździk, potem zjaździk czyli szaleństwo w czystej postaci. Najbardziej lubię takie zjazdy co to pozwalają na rozpędzie wjechać na podjazd. Było więc z górki i pod górkę, ale na maksa ile sił w nogach, z chrzęstem kamieni pod kolami i ścinkami na zakrętach. Uff, fajnie było. Na szczycie oprócz widoków stała jeszcze jakaś walcowata budowla, wysoka na 20-30 m, ale nie umiałam dojść co to takiego.
W końcu dojechałam do celu wycieczki - miejscowości Åkrehamn na wyspie Karmøy. Ileż to razy już na niej byłam... i jeszcze całej nie zjeździłam.
Miasteczko morskie, ryby i statki - jak niemal wszędzie tutaj. Ale każda keja ma swój osobisty urok.
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Po małym posiłku pojechałam szukać innych atrakcji. Nie musiałam daleko odjeżdżać. Klucząc po ładnych małych uliczkach dotarłam do kamiennego mostu na małą wysepkę i jeszcze na jedną i na jedną. Trzy małe wysepki (holmen po norwesku) w zasadzie ciężko nazwać wysepkami. To niewielkiej powierzchni wystający z morza kawałek lądu lub skał, zazwyczaj niezamieszkany. W języku polskim to nie ma odpowiednika.
Kamienny most czy łącznik ozdobiony był morskimi oczywiście malowidłami.
Ryba goni rybę ;)© Sinead
Te wszędobylskie żółte glony...© Sinead
- DST 64.28km
- Teren 23.40km
- Czas 03:58
- VAVG 16.21km/h
- VMAX 41.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj