Poniedziałek, 15 czerwca 2009
Kategoria NORWAY
W kierunku Røyksund
Jak się robi wpis kilka dni później, wszystko wylatuje z głowy... Niestety.
Wycieczka prowadziła więc na południe. Postanowiłam pojechać na sam koniec półwyspu (czy jakiegoś tam występu lądu otoczonego fiordami z dwóch stron), którego większą osadą jest Røyksund, co mniej więcej oznacza "dymiąca cieśnina". Po kilkunastu kilometrach postanowiłam odpocząć i zajechałam do chatki z trawą na dachu. W środku było genialnie...
Pod ścianami, dookoła ławy nakrywane prawdziwymi skórami zwierzęceymi, futrzanymi. Że też jeszcze tego ktoś nie zakosił? Na środku chaty było palenisko, a dym wydobywał się przez otwór w suficie. Tak więc w środku było jasno. Pod ścianami stały także ustawione narzędzia i przydatne rzeczy do gotowania, grillowania i nawet brykiet. Dookoła chaty, obok w lesie całe połacie jagód, czekających na dojrzenie. Oj, będzie się jadło!!
Niestety, mimo wielkich chęci nie miałam co wrzucić na tego grilla. Trzeba by było najpierw coś upolować, ale niestety w okolicy nie było większego zwierza ;).
Poleciałam więc dalej, za Røyksund. Odbiłam w boczną drogę, za dług asfaltem jechać nie można. Przeniosłam się w ten sposób w krainę pastwisk, pobrzękujących dzwonków na szyjach owiec i pełnej drogi owczych i kozich kupek. Niestety kilka wbiło mi się w opony, ale szutrowa droga zdołała je wydobyć z bieżnika. Hmm, słońce, zieleń, w oddali błękit fiordu. Cudownie się jechało...
Po drodze zaliczyłam parę wioskowych budowli, w tym jakąś małą, bieloną budkę. w zasadzie to biała farba odchodziła płatami. Czy było to składowisko czegoś - nie wiem, nie doszłam do tego. Na pewno dochodził tu kiedyś prąd - nad wejściem wisiały resztki przyłącza... Fajny klimacik to coś miało, łącznie z cudownie zardzewiałym zamkiem.
Niestety droga kończyła się nad morzem, koniec i tyle. Tylko stojący obok na parkingu autobus tutejszych linii, przystań i parę domów. A w oddali widok na odległe wyspy... Po skonsumowaniu kanapek i popiciu kojącej wody z sokiem z bidonu czas było wracać.
Jak zwykle postanowiłam zmienić nieco trasę, choć wyboru specjalnie nie było. Tutak jakoś drogi kończą się ślepo i nie tworzą jakiś zamkniętych pętli, więc niejednokrotnie trzeba wracać tę samą trasą. Ale czasem uda się coś wykombinować.
W drodze powrotnej odbiłam, chcąc przejechać małą dolinką między górkami. Gdy wtoczyłam się na małe wzniesienie, ujrzałam...
Oj, chyba dalej droga gdzieś się urywa. Czacha wisząca na palu, czyżby jakieś ostrzeżenie. Przypatrywałam się i przypatrywałam znalezisku - ale nie wymyśliłam czyja własność to być mogła :).
Całe szczęście po kilku kilosach w kierunku Haugesund ujrzałam w zamian coś żywego - kunia. Jeszcze w mojej galerii tego zwierza jeszcze nie było, więc ośmielam się go zaprezentować teraz. Fajny koniu był, a jaką miał grzywę!!
Poklepałam, pogłaskałam po pysku... on jednak czekał dalej, jakby wiedział że mam kanapki w plecaku. Niestety, sama byłam zbyt głodna by się podzielić. Resztę kanapek wpałaszowałam na pobliskiej górze, po czym wzięłam azymut na dom.
Ufff... trochę było gorąco.
Wycieczka prowadziła więc na południe. Postanowiłam pojechać na sam koniec półwyspu (czy jakiegoś tam występu lądu otoczonego fiordami z dwóch stron), którego większą osadą jest Røyksund, co mniej więcej oznacza "dymiąca cieśnina". Po kilkunastu kilometrach postanowiłam odpocząć i zajechałam do chatki z trawą na dachu. W środku było genialnie...
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Pod ścianami, dookoła ławy nakrywane prawdziwymi skórami zwierzęceymi, futrzanymi. Że też jeszcze tego ktoś nie zakosił? Na środku chaty było palenisko, a dym wydobywał się przez otwór w suficie. Tak więc w środku było jasno. Pod ścianami stały także ustawione narzędzia i przydatne rzeczy do gotowania, grillowania i nawet brykiet. Dookoła chaty, obok w lesie całe połacie jagód, czekających na dojrzenie. Oj, będzie się jadło!!
Chata do grillowania© Sinead
Niestety, mimo wielkich chęci nie miałam co wrzucić na tego grilla. Trzeba by było najpierw coś upolować, ale niestety w okolicy nie było większego zwierza ;).
Poleciałam więc dalej, za Røyksund. Odbiłam w boczną drogę, za dług asfaltem jechać nie można. Przeniosłam się w ten sposób w krainę pastwisk, pobrzękujących dzwonków na szyjach owiec i pełnej drogi owczych i kozich kupek. Niestety kilka wbiło mi się w opony, ale szutrowa droga zdołała je wydobyć z bieżnika. Hmm, słońce, zieleń, w oddali błękit fiordu. Cudownie się jechało...
Bielona budka© Sinead
Po drodze zaliczyłam parę wioskowych budowli, w tym jakąś małą, bieloną budkę. w zasadzie to biała farba odchodziła płatami. Czy było to składowisko czegoś - nie wiem, nie doszłam do tego. Na pewno dochodził tu kiedyś prąd - nad wejściem wisiały resztki przyłącza... Fajny klimacik to coś miało, łącznie z cudownie zardzewiałym zamkiem.
Zapomniałam klucza ;)© Sinead
Niestety droga kończyła się nad morzem, koniec i tyle. Tylko stojący obok na parkingu autobus tutejszych linii, przystań i parę domów. A w oddali widok na odległe wyspy... Po skonsumowaniu kanapek i popiciu kojącej wody z sokiem z bidonu czas było wracać.
Jak zwykle postanowiłam zmienić nieco trasę, choć wyboru specjalnie nie było. Tutak jakoś drogi kończą się ślepo i nie tworzą jakiś zamkniętych pętli, więc niejednokrotnie trzeba wracać tę samą trasą. Ale czasem uda się coś wykombinować.
W drodze powrotnej odbiłam, chcąc przejechać małą dolinką między górkami. Gdy wtoczyłam się na małe wzniesienie, ujrzałam...
Czacha, tylko czyja?© Sinead
Oj, chyba dalej droga gdzieś się urywa. Czacha wisząca na palu, czyżby jakieś ostrzeżenie. Przypatrywałam się i przypatrywałam znalezisku - ale nie wymyśliłam czyja własność to być mogła :).
Całe szczęście po kilku kilosach w kierunku Haugesund ujrzałam w zamian coś żywego - kunia. Jeszcze w mojej galerii tego zwierza jeszcze nie było, więc ośmielam się go zaprezentować teraz. Fajny koniu był, a jaką miał grzywę!!
Koniu...© Sinead
Poklepałam, pogłaskałam po pysku... on jednak czekał dalej, jakby wiedział że mam kanapki w plecaku. Niestety, sama byłam zbyt głodna by się podzielić. Resztę kanapek wpałaszowałam na pobliskiej górze, po czym wzięłam azymut na dom.
Ufff... trochę było gorąco.
- DST 57.40km
- Teren 16.00km
- Czas 02:40
- VAVG 21.53km/h
- VMAX 42.00km/h
- Temperatura 21.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
jak już zajrzałem na photobikestats to doszedłem do tego że część jest ożywiona w edytorze :)
też używam vivid, ale mój aparat (albo fotograf ;) już coraz gorsze zdjęcia robi, mdłe, nieostre, płaskie, trzeba będzie pomyśleć o inwestycji w dslr.
a jeszcze co do kobyłki - ten drut trochę przerażający jest jak na ogrodzenie dla zwierząt.
ale generalnie klimatów zazdroszczę :) yeti - 08:35 niedziela, 21 czerwca 2009 | linkuj
też używam vivid, ale mój aparat (albo fotograf ;) już coraz gorsze zdjęcia robi, mdłe, nieostre, płaskie, trzeba będzie pomyśleć o inwestycji w dslr.
a jeszcze co do kobyłki - ten drut trochę przerażający jest jak na ogrodzenie dla zwierząt.
ale generalnie klimatów zazdroszczę :) yeti - 08:35 niedziela, 21 czerwca 2009 | linkuj
w norweskim to pewnie ciężko znaleźć odpowiednik naszego 'zakosić'...
zdjęcia robisz z filtrem jakimś?
bo ja z 'surowej' minolty (podobny model) nie wyciągam takich żywych kolorów :(
dobrze że ta kobyłka była daleko od grilla bo jeszcze skończyłaby jako kabanosy ;)
pozdrawiam yeti - 00:15 niedziela, 21 czerwca 2009 | linkuj
Komentuj
zdjęcia robisz z filtrem jakimś?
bo ja z 'surowej' minolty (podobny model) nie wyciągam takich żywych kolorów :(
dobrze że ta kobyłka była daleko od grilla bo jeszcze skończyłaby jako kabanosy ;)
pozdrawiam yeti - 00:15 niedziela, 21 czerwca 2009 | linkuj