Niedziela, 21 czerwca 2009
Kategoria NORWAY
Kierunek Bergen
Znowu siedzę na ławeczce przy Indre Kai czekając na statek. Tym razem w drugą stronę, na północ. Wiatr trochę dawał się we znaki i oparty o ławkę rower kolebał się nieco. Mnie i tak zachwycają mewy. Mając wiatr w dziób, próbują lecieć do przodu i nie mogą... Wygląda to tak, jakby machały skrzydłami w miejscu, tylko nieznacznie ulatując w powietrze. To zniżają lot, to znów próbują wyżej a gdy się zmęczą (chyba) siadają na rozhuśtanych falach.
Razem ze mną wsiada jakaś rowerowa para, gadająca chyba po niemiecku. Ich rowerowy ekwipunek jest znacznie większy, chłopak ciągnie rower z przyczepką i sakwami. Kiwamy sobie porozumiewawczo na znak solidarności cyklistów ;).
Gdy ruszyliśmy w otwarte morze dało się niestety odczuć siłę wiatru, statkiem bujało to w górę, to w dół. Całe szczęście jednak szybko się uspokoiło i obeszło się bez niespodzianek i "zwrotów" z żołądka. Na chwilkę wyszłam na górny pokład pooglądać widoczki. Z nosem pod wiatr czułam morski słony pył osadzający mi się na twarzy - ale wrażenia niezapomniane.
w końcu, po blisko 3 godzinach rejsu, dopłynęliśmy do Bergen. Przy nadbrzeżu roiło się od statków - największe jednak wrażenie zrobił ogromny prom pasażerski, istny Titanic. Ciekawe czy to nim odpływa się w cudowną podróż Hurtigrutą na samą północ Norwegii?
Samo Bergen jest drugim co do wielkości miastem w Norwegii - liczy aż... 230 tys. mieszkańców!! No ale zostało założone w 1070 r. przez jakiegoś króla Olafa III Kyrre, jako osada rybacko-kupiecka.
Rower wyszedł z wyprawy osolony jak dobre śledzie. Był tak osolony, że przy każdej próbie hamowania hamulce wydawały taki pisk, że nie dało się jechać. Pozostało mi jedynie poopluwać chusteczkę i zetrzeć sól z obręczy.
Jeszcze zanim statek dobił do portu dało się odczuć specyficzną rybną atmosferę i zapach miasta. Oczywiście skrzętnie korzystały z tego mewy, które siedząc na dachach budek z rybnymi straganami, próbowały wykraść dla siebie małe co nieco.
Na placu Torget (po norwesku po prostu "targ"), będącym jednocześnie niemal centralnym miejscem miasta, stoi mnóstwo straganów, budek i namiotów, gdzie sprzedaje się świeżutkie, biało-różowe, delikatne krewetki, kalmary, małże i inne mięczaki ukryte w karbowanych muszlach, świeże i suszone ryby, raki, kraby i inne pokrewne morskie stworzenia, niemal ociekające morską wodą. Można było spróbować tych smakołyków przyrządzonych na miejscu, co wraz z towarzyszącymi zapachami czyniło jedzenie jeszcze bardziej ekscytującym. Ja skusiałam się kalmary w cieście, pychotka!!! Musiałam jednak uważać na wszędobylskie mewy, bo skubane gotowe były okrasić to wszystko własnymi
odchodami :).
Poluje na moje kalmary, wredna...
Nieco dalej-raj dla turystów odwiedzających Norwegię z wszelkimi pamiątkami jakie można stąd wywieźć - swetry w norweski wzór, drewniane trolle, flagi, łośki. Mieniące się w słońcu kolory przyprawiały o zawrót głowy. Całe szczęście oswoiłam się już z tymi bibelotami i nie ciągnęło mnie do ich kupna.
Objechałam jeszcze zatokę Vågen, na którą, za dawnych lat, rozgościli się hanzeatyccy kupcy, budując drewniane domy. Front budowli służył za miejsce przeładunku towarów, natomiast część tylna za magazyny. Nad nimi mieściły się pomieszczenia mieszkalne. Po drodze zahaczyłam jeszcze o kościół Najświętszej Maryi Panny, który jest najstarsza budowla w Bergen, pochodząca z XII w. Przewodniki turystyczne rozwodzą się nad jego dwiema bliźniaczymi wieżami oraz pięknym portalem oraz tym, że jest to najwspanialszy romański kościół w Norwegii. Czasu na zwiedzanie nie miałam, gdyż musiałam dojechać do 21.00 na camping.
I tak mi się to nie udało, bo droga wiodła przez jakąś cholerną górę, której niestety nie dałam rady pokonać. Na "gwałtu rety" musiałam szukać jakiegoś noclegu. W duchu nawet myślałam sobie, że niech kosztuje fortunę, ale pod gołym niebem spać nie dam rady, nawet mimo śpiwora.
W końcu ten sam GPS, który najpierw wywiódł mnie w pole, pokazał mi również całkiem blisko jakiś hotel. Tak więc, ok. 20.00 wylądowałam w jakimś hotelu, który okazał się być hotelem dla personelu drugiego co wielkości szpitala w Norwegii, szpitala Haukeland. Co prawda nie pracuję w tym szpitalu, ale babeczki w recepcji z racji moich "koneksji zawodowych" zafudnowały mi mały rabacik. I tak szczęśliwie rozgościłam się w pokoju, oglądnąwszy sobie mecz Włochy - Brazylia.
Razem ze mną wsiada jakaś rowerowa para, gadająca chyba po niemiecku. Ich rowerowy ekwipunek jest znacznie większy, chłopak ciągnie rower z przyczepką i sakwami. Kiwamy sobie porozumiewawczo na znak solidarności cyklistów ;).
Do Bergen...© Sinead
Gdy ruszyliśmy w otwarte morze dało się niestety odczuć siłę wiatru, statkiem bujało to w górę, to w dół. Całe szczęście jednak szybko się uspokoiło i obeszło się bez niespodzianek i "zwrotów" z żołądka. Na chwilkę wyszłam na górny pokład pooglądać widoczki. Z nosem pod wiatr czułam morski słony pył osadzający mi się na twarzy - ale wrażenia niezapomniane.
Na pokładzie.© Sinead
w końcu, po blisko 3 godzinach rejsu, dopłynęliśmy do Bergen. Przy nadbrzeżu roiło się od statków - największe jednak wrażenie zrobił ogromny prom pasażerski, istny Titanic. Ciekawe czy to nim odpływa się w cudowną podróż Hurtigrutą na samą północ Norwegii?
Samo Bergen jest drugim co do wielkości miastem w Norwegii - liczy aż... 230 tys. mieszkańców!! No ale zostało założone w 1070 r. przez jakiegoś króla Olafa III Kyrre, jako osada rybacko-kupiecka.
Titanic?© Sinead
Rower wyszedł z wyprawy osolony jak dobre śledzie. Był tak osolony, że przy każdej próbie hamowania hamulce wydawały taki pisk, że nie dało się jechać. Pozostało mi jedynie poopluwać chusteczkę i zetrzeć sól z obręczy.
Jeszcze zanim statek dobił do portu dało się odczuć specyficzną rybną atmosferę i zapach miasta. Oczywiście skrzętnie korzystały z tego mewy, które siedząc na dachach budek z rybnymi straganami, próbowały wykraść dla siebie małe co nieco.
Na placu Torget (po norwesku po prostu "targ"), będącym jednocześnie niemal centralnym miejscem miasta, stoi mnóstwo straganów, budek i namiotów, gdzie sprzedaje się świeżutkie, biało-różowe, delikatne krewetki, kalmary, małże i inne mięczaki ukryte w karbowanych muszlach, świeże i suszone ryby, raki, kraby i inne pokrewne morskie stworzenia, niemal ociekające morską wodą. Można było spróbować tych smakołyków przyrządzonych na miejscu, co wraz z towarzyszącymi zapachami czyniło jedzenie jeszcze bardziej ekscytującym. Ja skusiałam się kalmary w cieście, pychotka!!! Musiałam jednak uważać na wszędobylskie mewy, bo skubane gotowe były okrasić to wszystko własnymi
odchodami :).
Mewiak;)© Sinead
Poluje na moje kalmary, wredna...
Nieco dalej-raj dla turystów odwiedzających Norwegię z wszelkimi pamiątkami jakie można stąd wywieźć - swetry w norweski wzór, drewniane trolle, flagi, łośki. Mieniące się w słońcu kolory przyprawiały o zawrót głowy. Całe szczęście oswoiłam się już z tymi bibelotami i nie ciągnęło mnie do ich kupna.
Beren© Sinead
Objechałam jeszcze zatokę Vågen, na którą, za dawnych lat, rozgościli się hanzeatyccy kupcy, budując drewniane domy. Front budowli służył za miejsce przeładunku towarów, natomiast część tylna za magazyny. Nad nimi mieściły się pomieszczenia mieszkalne. Po drodze zahaczyłam jeszcze o kościół Najświętszej Maryi Panny, który jest najstarsza budowla w Bergen, pochodząca z XII w. Przewodniki turystyczne rozwodzą się nad jego dwiema bliźniaczymi wieżami oraz pięknym portalem oraz tym, że jest to najwspanialszy romański kościół w Norwegii. Czasu na zwiedzanie nie miałam, gdyż musiałam dojechać do 21.00 na camping.
Kościół Najświętszej Maryi Panny w Bergen© Sinead
I tak mi się to nie udało, bo droga wiodła przez jakąś cholerną górę, której niestety nie dałam rady pokonać. Na "gwałtu rety" musiałam szukać jakiegoś noclegu. W duchu nawet myślałam sobie, że niech kosztuje fortunę, ale pod gołym niebem spać nie dam rady, nawet mimo śpiwora.
W końcu ten sam GPS, który najpierw wywiódł mnie w pole, pokazał mi również całkiem blisko jakiś hotel. Tak więc, ok. 20.00 wylądowałam w jakimś hotelu, który okazał się być hotelem dla personelu drugiego co wielkości szpitala w Norwegii, szpitala Haukeland. Co prawda nie pracuję w tym szpitalu, ale babeczki w recepcji z racji moich "koneksji zawodowych" zafudnowały mi mały rabacik. I tak szczęśliwie rozgościłam się w pokoju, oglądnąwszy sobie mecz Włochy - Brazylia.
- DST 19.56km
- Czas 01:12
- VAVG 16.30km/h
- VMAX 36.50km/h
- Temperatura 22.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj