Poniedziałek, 22 czerwca 2009
Kategoria NORWAY
Voss
Wieczorem poprzedniego dnia zadzwoniłam do kolegi, który wylądował w tym samym czasie co ja w Norwegii. Nawet się nie spodziewając, dostałam zaproszenie na następny dzień do Voss - małej acz uroczej miejscowości, słynnej ze swoich ośrodków sportów zimowych i nie tylko.
Rankiem "wyprułam" więc z komfortowego pokoju w hotelu i popedałowałam zobaczyć kiedy odchodzi pociąg.
Jakby przy okazji podziwiałam dworzec kolejowy, który jak na norweskie warunki wyglądał wiekowo. Budynek z szarego kamienia, na którym czas wyrył swoje piętno. Mnie się jednak dworzec podobał. Szczególnie z kontrastującymi czerwonymi napisami na froncie. W środku przeszklony dach, tak że wydawało się jakby perony stały pod gołym niebem, jasno i przestronnie. Warto dodać, że Bergen jest jednocześnie stacją początkową i końcową, więc śmiesznie wyglądały ślepo kończące się perony.
A tak wyglądał dworzec od środka.
Zachęcona postanowiłam, że sprawdzę norweskie "PKP". Kupiłam więc bilet do Voss, gdzieś tak 100 km od Bergen. Niestety rowerem dystansu bym nie pokonała a czas mnie nieco naglił. Nie wchodziło nawet w rachubę nocowanie na kempingu, gdzieś po drodze, bo takowego nie znalazłam na mapie. Całe szczęście przewóz roweru nie jest w Norwegii czymś trudnym i za dodatkową opłatą dostałam też bilet na rower. Ciekawostką jest, że był z gumką, tak by można było przyczepić go do roweru.
Ponieważ miałam jeszcze 2 godzinki do odjazdu, nawróciłam do pobliskiego centrum. Na pierwszy ogień poszło Muzeum Trądu (Lepramuseet), które urządzono w dawnym szpitalu św. Jerzego. Norwedzy są trochę "dumni z dżumy", bo prątka trądu odkrył właśnie Norweg - Armaeur Hansen (w 1837 r.). Nie przeszkodziło to dżumie wieki wcześniej w wybiciu niemal połowy norweskiej nacji. Oglądanie wnętrza zostawiłam sobie na inną okazję, tym razem był to tylko rekonesans, gdzie ono się mieści.
Zaraz niedaleko, przy niedużym jeziorku z fontanną, w centrum miasta zarysowały mi się budynki Muzeum Sztuki (Kunstmuseum), która akurat mało mnie interesowała. Jakoś nie przepadam za przypatrywaniem się wiszącym obrazom. Może na starość mi się zmieni ;)
Kółeczko dalej i mamy... operę. Dosyć nowoczesny budynek nawet zachęcał do skorzystania, ale nie o tej porze. Kolejna atrakcja do odwiedzenia kiedyś tam.
Jeszcze tylko obrzeża starego miasta z cudownymi małymi uliczkami. Ale i tak mniej kolorowe niż w Stavanger. Ale ładne:)
O godz. 11.00 odjechałam czerwonym pociągiem do Voss. Umocowałam z niemałym wysiłkiem mój rower w przedsionku, zapięłam by nie upadł (bynajmniej nie przed kradzieżą) i usiadłam na wygodnym i czystym siedzeniu z materiału. Plastiku w pociągu nie znalazłam, ale w Polsce takie materiałowe siedzenia dawno byłyby rozprute i poplamione, niestety...
Ledwo pociąg ruszył a oczom ukazały się wspaniałe widoki, góry po jednej i drugiej stronie, fiord i wszędobylska zieleń! Wkrótce jednak zaczęła się seria przejazdów przez tunele, w których niestety nic już nie było widać... Ale jak to miało przyspieszyć podróż - to czemu nie? :)
Andrzej przyjechał po mnie na stację też rowerem. Sprawił sobie rower przed blisko miesiącem i zasuwa po górkach. Nawet zauważyłam jak mu się "mięsień piwny" nieco zmniejszył. Niestety do jego domu było już tylko pod górę. Zmachaliśmy się nieziemsko, a pod drzwiami prawie że wydaliśmy ostatnie tchnienie... ;)
Wysiłek został jednak wynagrodzony - widok z salonu miał Andrzejek zajebisty!!
Doktor z górskiej doliny...cholera, ale mu zazdroszczę;). Ale nie wchodzenia pod górę do domu z zakupami, he,he.
Ale teraz z innej beczki...
Akurat dzisiaj w Voss rozpoczął się tydzień sportów ekstremalnych (Ekstremsoprstveko). Z tej okazji pojawiło się w mieście więcej zapaleńców i żądnych adrenaliny ludzi. Nawet jechaliśmy z niektórymi kolejką liniową na Horgun, pobliską górę (660 m n.p.m).
Zapakowali do kabiny cztery rowery do downhillu, zapakowali się też sami w liczbie czterech sztuk łącznie z jedną dziewczyną. No i nasza skromna piąteczka. Wyglądałam śmiesznie, bo w stroju rowerowym (nie miałam nic na przebranie się) acz bez roweru... Oni zaś wyglądali imponująco, jednak chyba nie poszłabym w ich ślady.
Na szczycie górki, przy górnej stacji, kolejka się zatrzymała. Czekaliśmy dość długo zniecierpliwieni, że nikt nam nie chce otworzyć kabiny a tyle luda w małej kabince z rowerami i w ścisku to żadna przyjemność. Zaczęliśmy nawet żartować, że personel siedzi w klopie. Po kilku minutach, kiedy już zaczęliśmy się dobijać i dzwonić przyciskiem alarmowym, pojawił się ktoś z obsługi. Z uśmiechem na twarzy oznajmił nam miły pan, że był... w toalecie ;))).
Na górze siedliśmy sobie na zewnątrz kawiarenki, zamówiwszy sobie po szarlotce i kawie. Tu z góry miejscowość wyglądała jeszcze piękniej.
Z kolei na dole, przy jeziorze pośród lasów, nowe nabytki paralotniarstwa ćwiczyły stawianie skrzydeł i starty z ziemi.
.
Rankiem "wyprułam" więc z komfortowego pokoju w hotelu i popedałowałam zobaczyć kiedy odchodzi pociąg.
Hotel, który mnie uratował© Sinead
Jakby przy okazji podziwiałam dworzec kolejowy, który jak na norweskie warunki wyglądał wiekowo. Budynek z szarego kamienia, na którym czas wyrył swoje piętno. Mnie się jednak dworzec podobał. Szczególnie z kontrastującymi czerwonymi napisami na froncie. W środku przeszklony dach, tak że wydawało się jakby perony stały pod gołym niebem, jasno i przestronnie. Warto dodać, że Bergen jest jednocześnie stacją początkową i końcową, więc śmiesznie wyglądały ślepo kończące się perony.
Norske Stats Banen=PKP© Sinead
A tak wyglądał dworzec od środka.
Dworzec kolejowy w Bergen© Sinead
Zachęcona postanowiłam, że sprawdzę norweskie "PKP". Kupiłam więc bilet do Voss, gdzieś tak 100 km od Bergen. Niestety rowerem dystansu bym nie pokonała a czas mnie nieco naglił. Nie wchodziło nawet w rachubę nocowanie na kempingu, gdzieś po drodze, bo takowego nie znalazłam na mapie. Całe szczęście przewóz roweru nie jest w Norwegii czymś trudnym i za dodatkową opłatą dostałam też bilet na rower. Ciekawostką jest, że był z gumką, tak by można było przyczepić go do roweru.
Ponieważ miałam jeszcze 2 godzinki do odjazdu, nawróciłam do pobliskiego centrum. Na pierwszy ogień poszło Muzeum Trądu (Lepramuseet), które urządzono w dawnym szpitalu św. Jerzego. Norwedzy są trochę "dumni z dżumy", bo prątka trądu odkrył właśnie Norweg - Armaeur Hansen (w 1837 r.). Nie przeszkodziło to dżumie wieki wcześniej w wybiciu niemal połowy norweskiej nacji. Oglądanie wnętrza zostawiłam sobie na inną okazję, tym razem był to tylko rekonesans, gdzie ono się mieści.
Muzeum Trądu© Sinead
Zaraz niedaleko, przy niedużym jeziorku z fontanną, w centrum miasta zarysowały mi się budynki Muzeum Sztuki (Kunstmuseum), która akurat mało mnie interesowała. Jakoś nie przepadam za przypatrywaniem się wiszącym obrazom. Może na starość mi się zmieni ;)
Muzeum Sztuki, Bergen© Sinead
Kółeczko dalej i mamy... operę. Dosyć nowoczesny budynek nawet zachęcał do skorzystania, ale nie o tej porze. Kolejna atrakcja do odwiedzenia kiedyś tam.
Opera w Bergen© Sinead
Jeszcze tylko obrzeża starego miasta z cudownymi małymi uliczkami. Ale i tak mniej kolorowe niż w Stavanger. Ale ładne:)
Bergen© Sinead
O godz. 11.00 odjechałam czerwonym pociągiem do Voss. Umocowałam z niemałym wysiłkiem mój rower w przedsionku, zapięłam by nie upadł (bynajmniej nie przed kradzieżą) i usiadłam na wygodnym i czystym siedzeniu z materiału. Plastiku w pociągu nie znalazłam, ale w Polsce takie materiałowe siedzenia dawno byłyby rozprute i poplamione, niestety...
Ledwo pociąg ruszył a oczom ukazały się wspaniałe widoki, góry po jednej i drugiej stronie, fiord i wszędobylska zieleń! Wkrótce jednak zaczęła się seria przejazdów przez tunele, w których niestety nic już nie było widać... Ale jak to miało przyspieszyć podróż - to czemu nie? :)
Andrzej przyjechał po mnie na stację też rowerem. Sprawił sobie rower przed blisko miesiącem i zasuwa po górkach. Nawet zauważyłam jak mu się "mięsień piwny" nieco zmniejszył. Niestety do jego domu było już tylko pod górę. Zmachaliśmy się nieziemsko, a pod drzwiami prawie że wydaliśmy ostatnie tchnienie... ;)
Wysiłek został jednak wynagrodzony - widok z salonu miał Andrzejek zajebisty!!
Widok z okna© Sinead
Doktor z górskiej doliny...cholera, ale mu zazdroszczę;). Ale nie wchodzenia pod górę do domu z zakupami, he,he.
Ale teraz z innej beczki...
Akurat dzisiaj w Voss rozpoczął się tydzień sportów ekstremalnych (Ekstremsoprstveko). Z tej okazji pojawiło się w mieście więcej zapaleńców i żądnych adrenaliny ludzi. Nawet jechaliśmy z niektórymi kolejką liniową na Horgun, pobliską górę (660 m n.p.m).
Będzie zjazd!!!© Sinead
Zapakowali do kabiny cztery rowery do downhillu, zapakowali się też sami w liczbie czterech sztuk łącznie z jedną dziewczyną. No i nasza skromna piąteczka. Wyglądałam śmiesznie, bo w stroju rowerowym (nie miałam nic na przebranie się) acz bez roweru... Oni zaś wyglądali imponująco, jednak chyba nie poszłabym w ich ślady.
Downhill-owcy w drodze na Hanguren© Sinead
Na szczycie górki, przy górnej stacji, kolejka się zatrzymała. Czekaliśmy dość długo zniecierpliwieni, że nikt nam nie chce otworzyć kabiny a tyle luda w małej kabince z rowerami i w ścisku to żadna przyjemność. Zaczęliśmy nawet żartować, że personel siedzi w klopie. Po kilku minutach, kiedy już zaczęliśmy się dobijać i dzwonić przyciskiem alarmowym, pojawił się ktoś z obsługi. Z uśmiechem na twarzy oznajmił nam miły pan, że był... w toalecie ;))).
Downhill-owcy w drodze na Hanguren© Sinead
Na górze siedliśmy sobie na zewnątrz kawiarenki, zamówiwszy sobie po szarlotce i kawie. Tu z góry miejscowość wyglądała jeszcze piękniej.
Z kolei na dole, przy jeziorze pośród lasów, nowe nabytki paralotniarstwa ćwiczyły stawianie skrzydeł i starty z ziemi.
Trening glajciarzy w Voss© Sinead
- DST 8.38km
- Teren 2.90km
- Czas 00:47
- VAVG 10.70km/h
- VMAX 35.70km/h
- Temperatura 23.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
ja w tym salonie to bym sypialnie urządził coby taki widok ukazywał się po przebudzeniu :)
chyba nie mogę zaglądać na Twój bajklog bo się do Norwegii przeprowadzę ;)
pozdrawiam
yeti - 22:08 środa, 8 lipca 2009 | linkuj
Komentuj
chyba nie mogę zaglądać na Twój bajklog bo się do Norwegii przeprowadzę ;)
pozdrawiam
yeti - 22:08 środa, 8 lipca 2009 | linkuj