Sobota, 22 sierpnia 2009
Røvær i rower
No cóż, długa była przerwa we wpisach, ale na przeszkodzie stanęły problemy techniczne.
W przedostatnim tygodniu sierpnia, wyjątkowo jakoś deszczowego w mojej mieścinie, wyszło słońce i zrobiło się przyjemnie. Wypełzłam więc z domu i ruszyłam w kierunku nadbrzeża i morskiego deptaku, by zapakować się na statek. Celem mojej małej wyprawy były pobliskie małe wysepki, gdzieś 30 minut drogą morską.
Zapomniawszy, że dzisiaj jest obchodzony dzień śledzia (moje aktualne miasto to było z dawna nazywane "śledziowym miastem"). Na jego cześć wystawiany jest najdłuższy stół śledziowy świata. Nie wiem ile ma metrów, ale ciągnie się przez prawie przez pół głównej ulicy spacerowej Haugesund.
Przy wjeździe do centrum wbiłam się więc w tłumy ludzi, żądnych spróbowania i najedzenia się śledziem we wszelkiej postaci, w różnych sosach i sałatkach. I wszystko za darmo!!! Darmowa wyżerka to tyle ludzi. W końcu udało mi się dotrzeć do Indre Kai, skąd odpływają statki na wyspę. Wcześniej jednak musiałam popodziwiać skąpane w słońcu Haugesund. Na statek trzeba było wszak trochę zaczekać.
I teraz największa przygoda, jaka mnie dziś spotkała:
UWAGA!!!
Ponieważ na statku chybocze dość mocno, postanowiłam przypiąć rower do poręczy, by się nie wywalił. Zazwyczaj są liny, ale tym razem wszystkie były pozwijane i zapętlone, więc użyłam swojego zapięcia.
Wszystko było o.k do czasu wysiadki na ląd. Ludzie zaczęli wysypywać się z pokładu, a ja sięgałam do kieszeni mojej rowerowej kurtki by wyciągnąć kluczyk do zapięcia. I co... smyk, upadł mi na ziemię. W tym czasie pechowo łódź się przechyliła (kapitan jeszcze próbował "zaparkować" statek bliżej pomostu) i kluczyk jak po równi pochyłej leciał, leciał i chlup do wody! Niestety nie zdołałam przydeptać go nogą :(. No i... zaczął się mały kabaret. Jak ja teraz odepnę rower? Kapitan widząc to nieźle się uśmiał, ale na szczęście poproszony o pomoc poszedł coś dumać. Wrócił po 5 minutach, wlazł pod pokład i wychylił się za chwilę z ręczną piłą tarczową (czy czymś podobnym). Uruchomił zbawienne dla mnie ustrojstwo i przeciął zapięcie. Dobrze, że było to giętkie (dysponuję bowiem jeszcze sztywnym, grubym, ale w Norwegii to rzadko go używam).
Na szczęście mogłam już swobodnie popedałować na wyspę. Ależ było pięknie. Duże to one nie są, połączone mostem dwie małe wysepki z zaledwie setką mieszkańców i zerem samochodów!!! Bo promy tu nie docierają. A więc hulaj dusza, samochodów nie ma!!!
Widoków opisywać chyba nie trzeba, mówią same za siebie.
Dodam tylko, że spotkał mnie po drodze mały deszczyk, niegroźny na szczęście i dalej same zachwyty. W głębi wyspy jest sobie taka mała zatoczka z przepiękną plażą i boiskiem do siatkówki plażowej, kilka ławek ze stołami, dwa stanowiska do grillowania. Nie odmówiłam sobie zmoczenia stóp w słonej jak licho wodzie, ale od razu zrobiło się rześko.
Na brzegu kilka zabłąkanych ogromnych meduz, resztki krabowych skorup i wodorosty. I ten morski zapach...
Dalej w głąb droga poprowadziła mnie ku rzadko rozrzuconym zabudowaniom, wciśniętych w zaciszne i przytulne miejsca. Nawet chyba spotkałam dom dla krasnali, he,he. Bo kto by się w takim mieścił??
Na małe zakończenie wyprawy rzuciłam okiem na morze... przepiękne morze.
Natomiast wróciwszy na stały ląd, gdy dzień chylił się ku końcowi rzuciło mnie jeszcze, jakby nostalgicznie znowu nad słoną wodę by uchwycić piękno norweskiego zachodu. W zasadzie zachód słońca zawsze jest piękny, niezależnie od miejsca, nie???
W przedostatnim tygodniu sierpnia, wyjątkowo jakoś deszczowego w mojej mieścinie, wyszło słońce i zrobiło się przyjemnie. Wypełzłam więc z domu i ruszyłam w kierunku nadbrzeża i morskiego deptaku, by zapakować się na statek. Celem mojej małej wyprawy były pobliskie małe wysepki, gdzieś 30 minut drogą morską.
Zapomniawszy, że dzisiaj jest obchodzony dzień śledzia (moje aktualne miasto to było z dawna nazywane "śledziowym miastem"). Na jego cześć wystawiany jest najdłuższy stół śledziowy świata. Nie wiem ile ma metrów, ale ciągnie się przez prawie przez pół głównej ulicy spacerowej Haugesund.
Śledziowy król© Sinead
Święto śledziowe© Sinead
Przy wjeździe do centrum wbiłam się więc w tłumy ludzi, żądnych spróbowania i najedzenia się śledziem we wszelkiej postaci, w różnych sosach i sałatkach. I wszystko za darmo!!! Darmowa wyżerka to tyle ludzi. W końcu udało mi się dotrzeć do Indre Kai, skąd odpływają statki na wyspę. Wcześniej jednak musiałam popodziwiać skąpane w słońcu Haugesund. Na statek trzeba było wszak trochę zaczekać.
Indre Kei w Haugesund© Sinead
I teraz największa przygoda, jaka mnie dziś spotkała:
UWAGA!!!
Ponieważ na statku chybocze dość mocno, postanowiłam przypiąć rower do poręczy, by się nie wywalił. Zazwyczaj są liny, ale tym razem wszystkie były pozwijane i zapętlone, więc użyłam swojego zapięcia.
Wszystko było o.k do czasu wysiadki na ląd. Ludzie zaczęli wysypywać się z pokładu, a ja sięgałam do kieszeni mojej rowerowej kurtki by wyciągnąć kluczyk do zapięcia. I co... smyk, upadł mi na ziemię. W tym czasie pechowo łódź się przechyliła (kapitan jeszcze próbował "zaparkować" statek bliżej pomostu) i kluczyk jak po równi pochyłej leciał, leciał i chlup do wody! Niestety nie zdołałam przydeptać go nogą :(. No i... zaczął się mały kabaret. Jak ja teraz odepnę rower? Kapitan widząc to nieźle się uśmiał, ale na szczęście poproszony o pomoc poszedł coś dumać. Wrócił po 5 minutach, wlazł pod pokład i wychylił się za chwilę z ręczną piłą tarczową (czy czymś podobnym). Uruchomił zbawienne dla mnie ustrojstwo i przeciął zapięcie. Dobrze, że było to giętkie (dysponuję bowiem jeszcze sztywnym, grubym, ale w Norwegii to rzadko go używam).
Na szczęście mogłam już swobodnie popedałować na wyspę. Ależ było pięknie. Duże to one nie są, połączone mostem dwie małe wysepki z zaledwie setką mieszkańców i zerem samochodów!!! Bo promy tu nie docierają. A więc hulaj dusza, samochodów nie ma!!!
Widoków opisywać chyba nie trzeba, mówią same za siebie.
Røvær© Sinead
Røvær, wyspy© Sinead
Dodam tylko, że spotkał mnie po drodze mały deszczyk, niegroźny na szczęście i dalej same zachwyty. W głębi wyspy jest sobie taka mała zatoczka z przepiękną plażą i boiskiem do siatkówki plażowej, kilka ławek ze stołami, dwa stanowiska do grillowania. Nie odmówiłam sobie zmoczenia stóp w słonej jak licho wodzie, ale od razu zrobiło się rześko.
Na brzegu kilka zabłąkanych ogromnych meduz, resztki krabowych skorup i wodorosty. I ten morski zapach...
Dalej w głąb droga poprowadziła mnie ku rzadko rozrzuconym zabudowaniom, wciśniętych w zaciszne i przytulne miejsca. Nawet chyba spotkałam dom dla krasnali, he,he. Bo kto by się w takim mieścił??
Dom dla krasnali ???© Sinead
Na małe zakończenie wyprawy rzuciłam okiem na morze... przepiękne morze.
Røvær, ciąg dalszy© Sinead
Natomiast wróciwszy na stały ląd, gdy dzień chylił się ku końcowi rzuciło mnie jeszcze, jakby nostalgicznie znowu nad słoną wodę by uchwycić piękno norweskiego zachodu. W zasadzie zachód słońca zawsze jest piękny, niezależnie od miejsca, nie???
Czerwony zachodzik na wcale nie dzikim Zachodzie© Sinead
- DST 19.78km
- Teren 15.20km
- Czas 01:08
- VAVG 17.45km/h
- VMAX 34.50km/h
- Temperatura 22.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
ale piękne zdjęcia!!!:)nareszcie jesteś!:)
a kapitan z piła mechaniczną to iście ciekawy widok
p.s a ten czerwony domek uroczy;) anonimowa karla76 - 15:44 niedziela, 20 września 2009 | linkuj
a kapitan z piła mechaniczną to iście ciekawy widok
p.s a ten czerwony domek uroczy;) anonimowa karla76 - 15:44 niedziela, 20 września 2009 | linkuj
Po naszej przygodzie z zapinką w Austrii kupiliśmy takie, które można otworzyć i kluczem i szyfrem:) Polecam!!! Wiem co Ela przeżyła szukając sposobów uwolnienia rowerów. Współczuję. A tak w ogóle ta fajnie, że jeździsz:)
Pozdrawiam Kajman - 05:42 sobota, 19 września 2009 | linkuj
Komentuj
Pozdrawiam Kajman - 05:42 sobota, 19 września 2009 | linkuj