Czwartek, 8 października 2009
Kategoria NORWAY
Lysefjorden
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Co prawda nie była to wyprawa rowerowa, ale urzeczona widokami z jednego z piękniejszych fiordów postanowiłam wrzucić tu małą relację z wyprawy.
Pierwszego dnia (właściwie był to drugi pobytu w Stavanger) postanowiłam rozejrzeć i przyjrzeć się fiordowi Lysefjorden od dołu. Poczuć otchłań zimnej, acz krystalicznie czystej i przejmującej swym błękitem wody.
Początek rejsu, jeszcze Stavanger© Sinead
STAVANGER - to baza wypadowa wyprawy na fiord.
Jak ktoś chce zapoznać się ze Stavanger i okolicami zapraszam tu
Różni armatorzy podstawiają przy nadbrzeżu swoje statki, byle tylko "nachapać" turystów. No cóż, kaska musi się kręcić. Wydałam więc ileś tam setek NOK-ów, ale co to jest - co zobaczę to moje. Pogoda przyznam szczerze nie była najpiękniejsza, więc odpłynięcie statkiem i początkowe mile rejsu miały miejsce pod zachmurzonym i zimnym niebem. Ale wszyscy twardo siedzieli na górnym pokładzie, by podziwiać wodę.
Na statku zebrało się trochę luda, mało które miejsce nie było zajęte. I emeryci, i turlające się ciężko zagraniczne dziadki (bo norweskie są dziarskie), czarnoskóry kudłacz, który na rejs zabrał ojca. Syn mieszkający w Norwegii, zaprosił, zdawało się, swego ojca z czarnego kontynentu, by pokazać mu nowy, urzekający kraj.
Rejs po Lysefjorden© Sinead
Wiatr zrywał mi zieloną czapeczkę z daszkiem, momentami musiałam się szczelnie opatulić moją cienką, pod kolor też zieloną, cienką, nieprzemakalną kurtką. W dłoni jak reszta dzierżyłam aparat, nieodłączny atrybut turysty. W dobie cyfrówek można pstrykać i pstrykać póki karta nie padanie, więc niezbyt przejęta bzdurami na jakie kierowałam obiektyw robiłam co każdy obcy na tej ziemi.
Rejs po Lysefjorden© Sinead
Pocieszającą jednak myślą było to, że daleko na horyzoncie, tam dokąd płynęliśmy zaczęło się przejaśniać. Och, słońce nad fiordem! Gęba mi się uśmiechnęła. Przestałam cykać głupie zdjęcia z wchodzącymi w kadr częściami statku - a to poręcz, a to czyjeś włosy nagle przed obiektywem, a to kawałek kabiny kapitana. Usiadłam sobie, zjechałam czterema literami na sam brzeg krzesełak i czekałam jak dostaniemy się pod wpływy słonecznej pogody. Rzecz jasna czasami łypałam okiem tu i ówdzie, zobaczyć gdzie przemieścili się sąsiedzi z krzeseł obok - a nóż ciekawego wypatrzyli.
Lysefjorden© Sinead
W końcu ruszyłam się, porzuciwszy za rufą widoki oddalającego się miasta, wpływaliśmy powoli na wody fiordu. Mijaliśmy wysepki (holmer) a właściwie pomarszczone skały wychylające się z czeluści wody, czasem nagie, czasem porośnięte bujnie i ciasno iglakami o mocnej zielonej barwie. Gdzieniegdzie mijaliśmy metalowe, olbrzymie obręcze, które były prawdopodobnie miejscem trzymania małych łososi.
Most nad fiordem© Sinead
Od tego miejsca można powiedzieć zaczynał się LYSEFJORDEN (tzn. nadal się zaczyna). Ale piękno otaczającej natury stawało się jeszcze bardziej porywające. Powoli, powoli cichł wiatr, zmuszony do uspokojenia się pośród wysokich skał. Co jakiś czas rozlegał się z głośników mały wykład (po norwesku, angielsku, niemiecku i włosku) na temat właśnie mijanej atrakcji. Jedną z nich miało być spotkanie się z kozami. I rzeczywiście było - tylko skąd one się tam wzięły. Moja teoria mówi, że są to podstawiane kozy, ale co tam. Kapitan sypną im coś z przygotowanego wcześniej wiadra, turyści (w tym ja) popstrykali zdjęcia i ruszyliśmy dalej.
Podstawiane kozy przy fiordzie© Sinead
Trzymaliśmy się bliżej północnego (po naszej lewej ręce) brzegu fiordu, by uzmysłowić wszystkim ile to metrów skał rozpościera się nad nami w górę. Faktycznie sztuczka się udaje - jesteśmy przygwożdżeni przez potęgę przyrody. Na dodatek właśnie zbliżyliśmy się od dołu pod Preikestolen - sławną skalną półkę, wiszącą 604 m nad fiordem, najsławniejszy chyba na świecie taras widokowy. Od dołu jest tak mały, maleńki, że nawet nie widać na nim ludzi, którzy na pewno patrzą teraz na nas ze zwieszonymi w dół głowami.
Preikestolen od dou© Sinead
To tam na górę, wybiorę się następnego dnia - jeszcze wtedy nie wiedziałam czy mi się uda to zrobić, ale zdjęcia z góry też potem zarzucę.
Słychać było jeszcze westchnięcia i odgłosy uniesienia i ekstazy dobywające się z ust towarzyszy podróży. No i trzask migawek aparatów - oczywiście...
Potem jeszcze tylko zawinęliśmy pod wodospad, z którego to kapitan zaczerpnął wody do wiadra (pewno tego samego, z którego wyrzucał jedzenie kozom). % minut później odbyło się smakowanie wody prosto z krystalicznego wodospadu.
Lysefjorden© Sinead
No cóż, woda, jak woda, świeżo zimna.
Odwróciliśmy rufę i czas na drogę powrotną. Były to trzy wspaniałe godziny!! Wrażenia pozostały niesamowite i nawet najlepsze zdjęcia tego nie potrafią oddać. Jakby ktoś miał ochotę na podróż do Norwegii - to jest to pozycja obowiązkowa.
Lysefjorden© Sinead
Lysefjorden w części okazałości© Sinead
Lysefjorden z pokładu© Sinead
- DST 1.00km
- Czas 00:03
- VAVG 20.00km/h
- Temperatura 21.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
wooooooooooooooooooooooow :) super widoki. Wiem, że nie wypada i wiem, że już to kiedyś pisałem na Twoim blogu, ale niezmiernie Ci zazdroszczę :) Po prostu raj na ziemi :)
siwy-zgr - 19:15 piątek, 20 listopada 2009 | linkuj
Komentuj