Sobota, 21 sierpnia 2010
Kategoria NORWAY
Bømlo
17.08.2010
Bømlo, gdzie dotarłam, jest największą wyspą i gminą z tysiącem mniejszych wysepek, a zamieszkuje tu 10.840 mieszkańców na 247 km kw. Prawdopodobnie, ok.10 tys.lat temu przybyli tu pierwsi ludzie, poszukujący miejsca do osiedlenia się po ostatniej epoce lodowcowej.
1000 lat później zaczęli tu używać "zielonego kamienia z Hespriholmen" którego wyrabiano narzędzia i broń. Ale co to było, skoro w tym czasie był epoka kamienia, to nie wiem.
Zatrzymałam się na chwilę przy kopalni złota. Wspaniale tereny z kwitnącymi wrzosami i pobrzekujacymi dzwonkami owieczkami. Kopalnie powstały, w 1862 kiedy to mały chłopiec Ola Olsen Løkling znalazł kamień z żyłą złota. W sumie uzyskano tu ok. 140 km tego kruszcu. Tutaj upolowałam też kesza, dla którego to skakałam w SPD- ach jak kozica. Nieraz umoczyłam nogę w jakiejś wodzie ukrytej w trawie i wrzosach.
Słońce zaczynało przedzierać się przez chmury!
W końcu wyszło, nieśmiało. Ja wydostałam się na główną drogę i pędziłam do Langevåg. Trasa wyśmienita, zieleń połączona z różem, fioletem i żółcią dodawała energii. Jednak w butach chlupała woda po kopalnianej wycieczce. Czułam, jak że chwilę skóra, coraz bardziej biała, odejdzie mi za chwile na stopach. Ale co tam... Za niedługo rozpoczął się morderczy podjazd w pięknych okolicznościach przyrody, z sosnami, kosodrzewina, i widokami na białe, czerwone i pomarańczowe domki. Dałam za wygrana, poprowadziłam rower by lepiej chłonąć naturę! No i żeby nie było, ze marudzę - piękny, długi, zjazd, 50 km/h.
Tutaj suszyły się rybki.
W Vik przystanęłam by przesuszyć skarpety. Dawało czadu! Wnet pojawili się miły staruszek by wyciągnąć listy. Ze skrzynki odczytałam, że nazywał się Nils Arne. Poplotkowaliśmy trochę i pochwalili się sąsiadce obok, ze znalazł sobie nowa kobietę;-). Śmieszne! Po krótkim odpoczynku popędziłam dalej. Niestety pod górę, ale dawałam radę. Robiło się coraz cieplej i nic nie pasowało do podanej prognozy pogody, wg której miało padać.
Kawałek dalej kolejny zajazd i szansa na odpoczynek. Tym bardziej, że trasa pięła się uparcie pod górę. Był to chyba najdłuższy i najbardziej wyczerpujący podjazd. Ale co by nie było „pomnik naskalny” ku czci Jezusa, „światła świata” mógłby co niektórych, bardziej niż ja religijnych, podbudować i natchnąć.
Po równiutkiej drodze zjeżdżałam znowu w dół. Jeszcze tylko 10 km do Langevåg, skąd miałam prom na stały ląd. Po drodze minęłam strzelnicę, na której nic się nie działo. Wkrótce napotkałam rowerującą parę obładowaną sakwami, machnęliśmy sobie na znak solidarności (wszak też byłam z sakwami) i każde z nas ruszyło w przeciwnych kierunkach. Na horyzoncie też pojawiło się nietypowe miejsce biwakowania. Zwabiona widokiem odskoczyłam nieco z głównej trasy, by powylegiwać się na… kanapie!! Oczywiście nie było to w zamyśle władz lokalnych, ale ktoś najwyraźniej postanowił uatrakcyjnić miejsce.
Tuż przed Langevåg, odwiedziłam sobie jeszcze jedno miejsce, gdzie „spał” sobie kesz. Dosyć łatwo znaleziony w okolicy starego kościoła (stary w ich, Norwegów, rozumieniu, to wybudowany np. w 1960 r.) i przykościelnego cmentarza.
Dalej pozostawało mi tylko poczekać na Kai na prom, którym 20 minutowa przeprawa, przeniosła mnie na „stare śmieci”, gminę Sveio. Cały czas na południe, czyli do Haugesund prowadziła spokojna, mało ruchliwa, jeśli w ogóle, droga, pokrywająca się znowu ze szlakiem M. Północnego.
Po ok. 30 km znowu znalazłam się w domu!!!
Bømlo, gdzie dotarłam, jest największą wyspą i gminą z tysiącem mniejszych wysepek, a zamieszkuje tu 10.840 mieszkańców na 247 km kw. Prawdopodobnie, ok.10 tys.lat temu przybyli tu pierwsi ludzie, poszukujący miejsca do osiedlenia się po ostatniej epoce lodowcowej.
1000 lat później zaczęli tu używać "zielonego kamienia z Hespriholmen" którego wyrabiano narzędzia i broń. Ale co to było, skoro w tym czasie był epoka kamienia, to nie wiem.
Zatrzymałam się na chwilę przy kopalni złota. Wspaniale tereny z kwitnącymi wrzosami i pobrzekujacymi dzwonkami owieczkami. Kopalnie powstały, w 1862 kiedy to mały chłopiec Ola Olsen Løkling znalazł kamień z żyłą złota. W sumie uzyskano tu ok. 140 km tego kruszcu. Tutaj upolowałam też kesza, dla którego to skakałam w SPD- ach jak kozica. Nieraz umoczyłam nogę w jakiejś wodzie ukrytej w trawie i wrzosach.
Słońce zaczynało przedzierać się przez chmury!
W końcu wyszło, nieśmiało. Ja wydostałam się na główną drogę i pędziłam do Langevåg. Trasa wyśmienita, zieleń połączona z różem, fioletem i żółcią dodawała energii. Jednak w butach chlupała woda po kopalnianej wycieczce. Czułam, jak że chwilę skóra, coraz bardziej biała, odejdzie mi za chwile na stopach. Ale co tam... Za niedługo rozpoczął się morderczy podjazd w pięknych okolicznościach przyrody, z sosnami, kosodrzewina, i widokami na białe, czerwone i pomarańczowe domki. Dałam za wygrana, poprowadziłam rower by lepiej chłonąć naturę! No i żeby nie było, ze marudzę - piękny, długi, zjazd, 50 km/h.
Tutaj suszyły się rybki.
W Vik przystanęłam by przesuszyć skarpety. Dawało czadu! Wnet pojawili się miły staruszek by wyciągnąć listy. Ze skrzynki odczytałam, że nazywał się Nils Arne. Poplotkowaliśmy trochę i pochwalili się sąsiadce obok, ze znalazł sobie nowa kobietę;-). Śmieszne! Po krótkim odpoczynku popędziłam dalej. Niestety pod górę, ale dawałam radę. Robiło się coraz cieplej i nic nie pasowało do podanej prognozy pogody, wg której miało padać.
Kawałek dalej kolejny zajazd i szansa na odpoczynek. Tym bardziej, że trasa pięła się uparcie pod górę. Był to chyba najdłuższy i najbardziej wyczerpujący podjazd. Ale co by nie było „pomnik naskalny” ku czci Jezusa, „światła świata” mógłby co niektórych, bardziej niż ja religijnych, podbudować i natchnąć.
Po równiutkiej drodze zjeżdżałam znowu w dół. Jeszcze tylko 10 km do Langevåg, skąd miałam prom na stały ląd. Po drodze minęłam strzelnicę, na której nic się nie działo. Wkrótce napotkałam rowerującą parę obładowaną sakwami, machnęliśmy sobie na znak solidarności (wszak też byłam z sakwami) i każde z nas ruszyło w przeciwnych kierunkach. Na horyzoncie też pojawiło się nietypowe miejsce biwakowania. Zwabiona widokiem odskoczyłam nieco z głównej trasy, by powylegiwać się na… kanapie!! Oczywiście nie było to w zamyśle władz lokalnych, ale ktoś najwyraźniej postanowił uatrakcyjnić miejsce.
Tuż przed Langevåg, odwiedziłam sobie jeszcze jedno miejsce, gdzie „spał” sobie kesz. Dosyć łatwo znaleziony w okolicy starego kościoła (stary w ich, Norwegów, rozumieniu, to wybudowany np. w 1960 r.) i przykościelnego cmentarza.
Dalej pozostawało mi tylko poczekać na Kai na prom, którym 20 minutowa przeprawa, przeniosła mnie na „stare śmieci”, gminę Sveio. Cały czas na południe, czyli do Haugesund prowadziła spokojna, mało ruchliwa, jeśli w ogóle, droga, pokrywająca się znowu ze szlakiem M. Północnego.
Po ok. 30 km znowu znalazłam się w domu!!!
- DST 63.00km
- Teren 12.00km
- Czas 03:37
- VAVG 17.42km/h
- VMAX 50.50km/h
- Temperatura 23.0°C
- Kalorie 1018kcal
- Podjazdy 644m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj