Wtorek, 24 maja 2011
Kategoria NORWAY
Glassverk
GLASSVERK I HADELAND 13.05.2011.
Ok. 100 km od Oslo, przy południowym krańcu Randsfjorden, leży Hadeland, niewielka miejscowość słynąca z huty szkła.
Od 1762 roku słynie ona z pięknych, artystycznych wyrobów szklanych, projektowanych przez najbardziej znamienitych norweskich designerów. O ile w XVIII w. można było mówić o designie.
Miejsce jest genialne, nawet dla kogoś kto się specjalnie tym nie interesuje bowiem okolica i sama huta jest położona uroczo i tworzy tzw. miejsce spotkań, niby małe miasteczko.
A znaleźć tam można m.in. julehus (bożonarodzeniowy dom) z wszystkim co potrzeba do świątecznego wystroju domu, glassbutikken (szklany sklep) z kryształowo mieniącymi się zestawami kielichów, kieliszków, karafek, szklanek, po szklane artystyczne bryły, wazony i co tylko człowiek ze szkła może wymyślić.
Dalej idąc honninghus (dom miodowy), gdzie można zapoznać się z życiem pszczół i produkcją miodu i jego degustacją. Niestety jak tam byłam był zamknięty. Ale za to znalazłam inny sklep z łakociami i produktami kolonialnymi. Zapachy łechczące nos, kawy, herbaty, anyżu, karmelu, słodyczy, prażonych orzechów z drugiego końca (Kramboden).
W sklepie przy fabrycznym (fabrikkutsaget) można było oczywiście zakupić miejscowe szklane wyroby hutnicze, nawet szklane kwiaty.
W muzeum hutniczym było też kilka atrakcji.
Tutaj zrozumiałam też jaką katastrofę oznaczało zbicie jednej szklanki. Kumpela miała ostatnio w rodzinie konfirmację (coś w rodzaju naszego bierzmowania, ale w kościele protestanckim jest to dosyć ważne święto i wyprawia się tam takie same uroczystości jak u nas na komunię. Czyli postaw się a zastaw). Otóż pożyczyli oni zestaw kryształowych szklanek od jakiejś tam ciotki. Kryształ jak kryształ, szklanki jakieś porywające w swoim wyglądzie nie były.
Raz wpadłam do nich na chwilę i zastałam prawie całą rodzinę pogrążoną w smutku. Okazało się, że ich pies strącił jedną ze szklanek, która się oczywiście stłukła. Zastanawiali się najpierw skąd takową szklankę zdobędą. Jak stwierdzili, że bez zestawu jej nie kupią to wpadli w jeszcze większą „żałobę” bo, jak mi Monica wytłumaczyła, jedna szklanka kosztuje majątek, 700 koron (na nasze ok. 350 zł). Nie mogłam uwierzyć i stwierdziłam, że przesadza. Zostałam posądzona, że nie rozumiem powagi sytuacji, i faktycznie jej nie rozumiałam.
Później dowiedziałam się, że zastawa i szklanka pochodziła z kolekcji designerskiej z owej huty, którą 2 tygodnie później odwiedziłam. Oczywiście zrozumiałam w mig „powagę rodzinnej tragedii”.
Otóż w muzeum, które nawet udało nam się obejrzeć za darmo (w maju wstęp był gratis), pierwszą częścią była wystawa różnych kolekcji szkła, nawet z 1892 r. Było okropne, ale może na tamte czasy piękne.
W dalszej części zwiedzało się hutę, gdzie normalnie wszyscy pracowali. Tak więc można było samemu zobaczyć jak się wytapia masę szklaną, wydmuchuje i formuje szkło. Można było nawet próbować samemu!! Żyjące muzeum, takich w Polsce tylko ze świeczką szukać.
Oj, pisać by można jeszcze masę. Następnym razem też z pobytu w okolicach Vikersund co nieco o kopalniach kobaltu!! To była dopiero genialna wycieczka :)
Ok. 100 km od Oslo, przy południowym krańcu Randsfjorden, leży Hadeland, niewielka miejscowość słynąca z huty szkła.
Od 1762 roku słynie ona z pięknych, artystycznych wyrobów szklanych, projektowanych przez najbardziej znamienitych norweskich designerów. O ile w XVIII w. można było mówić o designie.
Miejsce jest genialne, nawet dla kogoś kto się specjalnie tym nie interesuje bowiem okolica i sama huta jest położona uroczo i tworzy tzw. miejsce spotkań, niby małe miasteczko.
A znaleźć tam można m.in. julehus (bożonarodzeniowy dom) z wszystkim co potrzeba do świątecznego wystroju domu, glassbutikken (szklany sklep) z kryształowo mieniącymi się zestawami kielichów, kieliszków, karafek, szklanek, po szklane artystyczne bryły, wazony i co tylko człowiek ze szkła może wymyślić.
Dalej idąc honninghus (dom miodowy), gdzie można zapoznać się z życiem pszczół i produkcją miodu i jego degustacją. Niestety jak tam byłam był zamknięty. Ale za to znalazłam inny sklep z łakociami i produktami kolonialnymi. Zapachy łechczące nos, kawy, herbaty, anyżu, karmelu, słodyczy, prażonych orzechów z drugiego końca (Kramboden).
W sklepie przy fabrycznym (fabrikkutsaget) można było oczywiście zakupić miejscowe szklane wyroby hutnicze, nawet szklane kwiaty.
W muzeum hutniczym było też kilka atrakcji.
Tutaj zrozumiałam też jaką katastrofę oznaczało zbicie jednej szklanki. Kumpela miała ostatnio w rodzinie konfirmację (coś w rodzaju naszego bierzmowania, ale w kościele protestanckim jest to dosyć ważne święto i wyprawia się tam takie same uroczystości jak u nas na komunię. Czyli postaw się a zastaw). Otóż pożyczyli oni zestaw kryształowych szklanek od jakiejś tam ciotki. Kryształ jak kryształ, szklanki jakieś porywające w swoim wyglądzie nie były.
Raz wpadłam do nich na chwilę i zastałam prawie całą rodzinę pogrążoną w smutku. Okazało się, że ich pies strącił jedną ze szklanek, która się oczywiście stłukła. Zastanawiali się najpierw skąd takową szklankę zdobędą. Jak stwierdzili, że bez zestawu jej nie kupią to wpadli w jeszcze większą „żałobę” bo, jak mi Monica wytłumaczyła, jedna szklanka kosztuje majątek, 700 koron (na nasze ok. 350 zł). Nie mogłam uwierzyć i stwierdziłam, że przesadza. Zostałam posądzona, że nie rozumiem powagi sytuacji, i faktycznie jej nie rozumiałam.
Później dowiedziałam się, że zastawa i szklanka pochodziła z kolekcji designerskiej z owej huty, którą 2 tygodnie później odwiedziłam. Oczywiście zrozumiałam w mig „powagę rodzinnej tragedii”.
Otóż w muzeum, które nawet udało nam się obejrzeć za darmo (w maju wstęp był gratis), pierwszą częścią była wystawa różnych kolekcji szkła, nawet z 1892 r. Było okropne, ale może na tamte czasy piękne.
W dalszej części zwiedzało się hutę, gdzie normalnie wszyscy pracowali. Tak więc można było samemu zobaczyć jak się wytapia masę szklaną, wydmuchuje i formuje szkło. Można było nawet próbować samemu!! Żyjące muzeum, takich w Polsce tylko ze świeczką szukać.
Oj, pisać by można jeszcze masę. Następnym razem też z pobytu w okolicach Vikersund co nieco o kopalniach kobaltu!! To była dopiero genialna wycieczka :)
- DST 4.30km
- Teren 1.80km
- Czas 00:16
- VAVG 16.12km/h
- VMAX 23.40km/h
- Temperatura 17.0°C
- Kalorie 87kcal
- Podjazdy 33m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj