Sobota, 14 kwietnia 2012
Kategoria Do i z pracy
Nieudany - udany caching
No cóż, nie ma jak to pisać zaraz po przyjeździe, więcej szczegółów w głowie.
Jak wspomniałam wczoraj weekend w pracy, czyli kilka godzinek dyżuru w szpitalu, reszta w domu pod telefonem.
A i pogoda fajna by dojechać do pracy rowerem.
Do pracy pokręciłam ciut okrężną drogą przez las, by poczuć zew natury. Po pracy, jakby nie wiedząc co z sobą począć, postanowiłam odnaleźć dwa kesze (geocaching, w który się bawię od kilku lat). Niestety ten przy szpitalu może i istnieje, ale z moim "geocachingowym nosem" coś dzisiaj nie tak i nie mogłam go odkryć.
Drugi, bliżej domu, koło lesu, który "przemierzam" codziennie do pracy, zeszło mi jeszcze dłużej.
Okolica nazywa się Solandsbakkene z kilkoma wyższymi pagórkami porośniętymi lasem, kilkoma polanami, z drewnianymi ławkami i miejscem na grilla. Nieco dalej dwa małe oczka wodne, które jak się dowiedziałam dzisiaj z tabliczki, są naturalnym miejscem występowania salamandry dużej. Ot, co dzisiaj odkryłam. Trzeba będzie się kiedyś wybrać i podpatrzyć stworzenia.
Kierowałam się w stronę kesza, gdy na widoku pojawiła się jakaś dziewczyna chodząca w kółko tą samą dróżką, w dół i do góry... w dół i do góry. Nie wiem co dziewczę robiło, pewno trenowało, ale wyglądało dziwnie.
Kiedy oddaliła się rozpoczęłam poszukiwania... niestety też nieudane. Kesz nie był ukryty ani w kamiennym murku, odgradzającym zapewne czyjąś dawną własność, ani na drzewie w budce dla ptaków. Straciłam sporo czasu, więc gnana głodem wsiadłam niepocieszona na rower i pojechałam do domu.
Na marginesie... wygrzebałam stare zdjęcia sprzed roku, też z kwietnia. Wtedy było już full zielono, dzisiaj jeszcze nie!
Jak wspomniałam wczoraj weekend w pracy, czyli kilka godzinek dyżuru w szpitalu, reszta w domu pod telefonem.
A i pogoda fajna by dojechać do pracy rowerem.
Do pracy pokręciłam ciut okrężną drogą przez las, by poczuć zew natury. Po pracy, jakby nie wiedząc co z sobą począć, postanowiłam odnaleźć dwa kesze (geocaching, w który się bawię od kilku lat). Niestety ten przy szpitalu może i istnieje, ale z moim "geocachingowym nosem" coś dzisiaj nie tak i nie mogłam go odkryć.
Drugi, bliżej domu, koło lesu, który "przemierzam" codziennie do pracy, zeszło mi jeszcze dłużej.
Okolica nazywa się Solandsbakkene z kilkoma wyższymi pagórkami porośniętymi lasem, kilkoma polanami, z drewnianymi ławkami i miejscem na grilla. Nieco dalej dwa małe oczka wodne, które jak się dowiedziałam dzisiaj z tabliczki, są naturalnym miejscem występowania salamandry dużej. Ot, co dzisiaj odkryłam. Trzeba będzie się kiedyś wybrać i podpatrzyć stworzenia.
Kierowałam się w stronę kesza, gdy na widoku pojawiła się jakaś dziewczyna chodząca w kółko tą samą dróżką, w dół i do góry... w dół i do góry. Nie wiem co dziewczę robiło, pewno trenowało, ale wyglądało dziwnie.
Kiedy oddaliła się rozpoczęłam poszukiwania... niestety też nieudane. Kesz nie był ukryty ani w kamiennym murku, odgradzającym zapewne czyjąś dawną własność, ani na drzewie w budce dla ptaków. Straciłam sporo czasu, więc gnana głodem wsiadłam niepocieszona na rower i pojechałam do domu.
Na marginesie... wygrzebałam stare zdjęcia sprzed roku, też z kwietnia. Wtedy było już full zielono, dzisiaj jeszcze nie!
- DST 10.20km
- Teren 3.40km
- Czas 00:38
- VAVG 16.11km/h
- VMAX 29.80km/h
- Temperatura 10.0°C
- Kalorie 270kcal
- Podjazdy 67m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj