Niedziela, 16 września 2012
Kategoria Nie warte uwagi ;)
Zamiast keszowania - grzybobranie!!
Chociaż pogoda na zachodzie Norwegii ostatnio nie rozpieszcza i raczy nas kroplami deszczu, to jednak deszcz przestaje mi przeszkadzać. Nie wiem jakim cudem się to stało, ale się stało.
No więc dzisiaj mimo pochmurnego nieba i jakiegoś tam ryzyka, że mnie umoczy i tak wsiadłam na rower. Na geocachingowej stronie pojawiły się nowe kesze niedaleko ode mnie, więc chciałam kilka uzbierać.
A więc kierunek na Skokland!! Pierwszy kesz miał być schowany niedaleko klubu modelarskiego, gdzie od czasu do czasu ludzie puszczają sobie samoloty. Ja się na tym kompletnie nie znam, więc w szczegóły nie będę się wdawać. Zapuszczę filmik i wszystko będzie wiadomo!!
Kiedy dotarłam na miejsce okazało się, że sieć ma kiepskie połączenie z eterem (internetem, jak kto woli) i szukanie kesza... ugrzęzło w martwym punkcie. Marne były też szanse na znalezienie pozostałych, lasy i wiocha pozabijana dechami nie dawała nadziei na to, że się połączę. Ale skoro już wylazłam z domu trzeba było jechać dalej...
Zaledwie parę metrów od wjazdu na plac ujrzałam majaczące gdzieś między drzewami grzyby... Grzyby, grzyby, ostatnie polowania na grzyby były mało udane, ponoć sezon gorszy, ale tutaj jakieś wyrosły. Podchodzę bliżej, wyglądają urodzajnie, szkoda że nie "jadalnie".
Ale wytężam wzrok i własnym oczom nie wierzę !! Jakie bycze prawdziwki, i to trzy od razu, niedaleko też, ogromniaste, przerośnięte maślaki, ale w rozpoczynającym się rozkładzie, he,he. Patrze dalej piggsopper, czyli na polski - kolczaki!!
No tak, myślę, gdzie ja jednak je zapakuję...
Jak nigdy w życiu, wybrałam się bez zbędnego obciążenia. Mój stały element rowerowego ekwipunku został w domu, a tu na złość taaakie grzyby, że do kieszeni się nie mieściły. W końcu wpadłam na pomysł... - obok klub modelarski, pewno ludzie jedzą i śmiecą, może jakaś reklamówka gdzieś się zapodziała, niech nawet będzie w koszu, byle była, roiłam sobie w głowie.
Wyminęłam więc pana z dużym, białym psem, który dość dziwnie przyglądał się czarnej postaci wyłaniającej się z lasu... Pobiegłam i okrążyłam zabudowania klubu, nic. Zero śmieci. W końcu zostały kosze.
Rozglądnęłam się czy mnie nikt nie widzi i zanurkowałam... znalazłam tylko bardzo duże, puste opakowanie po chipsach. Dobre i to. Ale jechać z tym w ręku było po chwili niewygodnie. Już planowałam sobie pytać się po drodze ludzi, czy nie mają jakiejś reklamówki, ale wokół ni żywego ducha!!
W końcu upatrzyłam sobie stojący samotnie kontener śmieciowy, okolica bezpieczna, i znowu akcja! Tym razem udana = w papierowej torbie, z której wywaliłam jakieś reklamowe gazetki, moje grzybki znalazły bezpieczne schronienie na czas powrotu do domu.
A oto sławny śmietnik, w którym znalazłam wybawienie!!
Po drodze znalazłam jeszcze kilka maślaków, dołożyłam je do torebki i do domu, suszyć, smażyć i marynować!!!
No więc dzisiaj mimo pochmurnego nieba i jakiegoś tam ryzyka, że mnie umoczy i tak wsiadłam na rower. Na geocachingowej stronie pojawiły się nowe kesze niedaleko ode mnie, więc chciałam kilka uzbierać.
A więc kierunek na Skokland!! Pierwszy kesz miał być schowany niedaleko klubu modelarskiego, gdzie od czasu do czasu ludzie puszczają sobie samoloty. Ja się na tym kompletnie nie znam, więc w szczegóły nie będę się wdawać. Zapuszczę filmik i wszystko będzie wiadomo!!
Kiedy dotarłam na miejsce okazało się, że sieć ma kiepskie połączenie z eterem (internetem, jak kto woli) i szukanie kesza... ugrzęzło w martwym punkcie. Marne były też szanse na znalezienie pozostałych, lasy i wiocha pozabijana dechami nie dawała nadziei na to, że się połączę. Ale skoro już wylazłam z domu trzeba było jechać dalej...
Zaledwie parę metrów od wjazdu na plac ujrzałam majaczące gdzieś między drzewami grzyby... Grzyby, grzyby, ostatnie polowania na grzyby były mało udane, ponoć sezon gorszy, ale tutaj jakieś wyrosły. Podchodzę bliżej, wyglądają urodzajnie, szkoda że nie "jadalnie".
Ale wytężam wzrok i własnym oczom nie wierzę !! Jakie bycze prawdziwki, i to trzy od razu, niedaleko też, ogromniaste, przerośnięte maślaki, ale w rozpoczynającym się rozkładzie, he,he. Patrze dalej piggsopper, czyli na polski - kolczaki!!
No tak, myślę, gdzie ja jednak je zapakuję...
Jak nigdy w życiu, wybrałam się bez zbędnego obciążenia. Mój stały element rowerowego ekwipunku został w domu, a tu na złość taaakie grzyby, że do kieszeni się nie mieściły. W końcu wpadłam na pomysł... - obok klub modelarski, pewno ludzie jedzą i śmiecą, może jakaś reklamówka gdzieś się zapodziała, niech nawet będzie w koszu, byle była, roiłam sobie w głowie.
Wyminęłam więc pana z dużym, białym psem, który dość dziwnie przyglądał się czarnej postaci wyłaniającej się z lasu... Pobiegłam i okrążyłam zabudowania klubu, nic. Zero śmieci. W końcu zostały kosze.
Rozglądnęłam się czy mnie nikt nie widzi i zanurkowałam... znalazłam tylko bardzo duże, puste opakowanie po chipsach. Dobre i to. Ale jechać z tym w ręku było po chwili niewygodnie. Już planowałam sobie pytać się po drodze ludzi, czy nie mają jakiejś reklamówki, ale wokół ni żywego ducha!!
W końcu upatrzyłam sobie stojący samotnie kontener śmieciowy, okolica bezpieczna, i znowu akcja! Tym razem udana = w papierowej torbie, z której wywaliłam jakieś reklamowe gazetki, moje grzybki znalazły bezpieczne schronienie na czas powrotu do domu.
A oto sławny śmietnik, w którym znalazłam wybawienie!!
Po drodze znalazłam jeszcze kilka maślaków, dołożyłam je do torebki i do domu, suszyć, smażyć i marynować!!!
- DST 13.00km
- Czas 00:55
- VAVG 14.18km/h
- VMAX 34.90km/h
- Temperatura 16.0°C
- Podjazdy 134m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj