Czwartek, 25 kwietnia 2013
Ananasy i frykasy
Już postanawiałam skończyć z relacja z Dominikany, co za dużo to niezdrowo, jednak nadal pozostawały jakieś rzeczy, które chciałam sobie zostawić na małe wspominanie...i dziś znowu Dominikana... Może jutro przestanę ;).
Tak w ogóle to naprawdę na rowerze jeżdżę i wpisy kilometrowe robię prawdziwe, to nie ściema. I chyba dlatego, że ostatnio udaję się na dwóch kólkach do pracy "w tę i wewtę" w deszczowo-wietrzne dni, to ciągnie mnie do ciepłych wspomnieć z Karaibów.
Spotkanie 4 – zapadła wioseczka z małą miss
Zatrzymaliśmy się w połowie drogi między jakimiś dwoma bardziej zorganizowanymi i większymi skupiskami ludzi, na odludziu, czyli nigdzie albo też niemal wszędzie. Nic specjalnego, obok budka z małym straganem jakich wiele po drodze, Nic szczególnego.
Turystyczna gawiedź wysypała się z autobusu i poczłapała za przewodnikiem ze skórzanym kapeluszem na głowie. Skręciliśmy w małą drogę wąską na jeden samochód i wnet zatrzymaliśmy się w małej wiosce. Jak zwykle miejscowi wyszli nam naprzeciw zaciekawieni któż to znowu będzie zakłócał im święty spokój. Ale chyba nie do końca byli zaskoczeni, bo jedna z miejscowych kobit zaczęła coś pichcić na małym podwórzu, wśród gdaczących i pętających się wśród palm kur.
Na niewielkim, drewnianym podeście pod zadaszeniem, jakby małym przeddomowym gankiem ustawiła aluminiowe gary, z których unosiła się para. Mieszała coś chochlą, poprawiał wiszące z zadaszenia liście, pewno by zrobić nastrój.
Kuchnia pod strzechą
Tymczasem przewodnik udając, że go żadne przygotowania nie obchodzą poszedł z nami w egzotyczny zagajnik na tyłach rozklekotanej chałupy. A więc pokazał nam sterty leżących opadłych i zbrązowiałych orzechów kokosowych, które i tak już wyschły. Nie było więc mowy by nam jakiś rozłupał i dał do skosztowania orzeźwiającego mleka kokosowego. Dalej pokazał nam drzewa kakaowca, a tutaj mogliśmy już skosztować ziaren otoczonych miękkim, puszystym i cytrusowo-orzeźwiającym miąższem. Po rozgryzieniu można było się dostać do lekko gorzkawego i fioletowego wnętrza, które po wysuszeniu i opaleniu jest źródłem właśnie kakao.
Kakaowiec
Kakaowiec od środka
Dalej, omijając wszędobylskie kury, opadłe palmowe liście, doszliśmy do miejsca, w którym rosły ananasy. I to bynajmniej nie na drzewach jak większość może myśli, ale wyrastające z normalnie uziemionego kaktusopodobnego zielska. Na dowód, że ananasy nie rosną na drzewie, mam zdjęcie.
Ananasy z "drzewa"
Na koniec miłego pobytu gospodyni zaprosiła nas na mały poczęstunek. Zgotowała dla nas brązową herbatę, podając ją w przepołowionych skorupach jakiejś rośliny. Potem starła kilka dużych ziaren prażonego kakaowca na proszek, który my chętnie zlizywaliśmy sobie z dłoni. Na odchodne w wiosce pojawiła się lokalna nieletnia piękność.
Modnisia
Dziewczynka, może w wieku lat 8, zrobiła furorę swoją wyjściową (ale w Europie niewyjściową) fryzurą. Na głowi miała duże, kolorowe loki, na głowie siatka, a sama była tak dumna z wyglądu, że aż oczy jej się śmiały!
Potem „stadko” małych dziewczynek otoczyło nas z naręczem zerwanych kwiatów, abyśmy wszyscy, niemal bez wyjątku, wpięli sobie we włosy, okulary, szale, chusty i czapeczki.
Kilka dni później okazało się, że dominikańskie kobiety nie myją sobie same włosów, robią to jedynie u fryzjera. Oczywiści ubolewają, że mają tak skręcone włosy, więc robią wszystko by je naprostować. Wilgoć i mycie czynią je bowiem jeszcze bardziej skręcone, stąd awersja do ich mycia. W domu nakładają na głowę właśnie te duże loki, by je rozprostować, nacierają je różnymi specyfikami by trzymały się kształtu nadanego przez olbrzymie wałki. I tak staje się zadość kanonowi tutejszego piękna.
Tak w ogóle to naprawdę na rowerze jeżdżę i wpisy kilometrowe robię prawdziwe, to nie ściema. I chyba dlatego, że ostatnio udaję się na dwóch kólkach do pracy "w tę i wewtę" w deszczowo-wietrzne dni, to ciągnie mnie do ciepłych wspomnieć z Karaibów.
Spotkanie 4 – zapadła wioseczka z małą miss
Zatrzymaliśmy się w połowie drogi między jakimiś dwoma bardziej zorganizowanymi i większymi skupiskami ludzi, na odludziu, czyli nigdzie albo też niemal wszędzie. Nic specjalnego, obok budka z małym straganem jakich wiele po drodze, Nic szczególnego.
Turystyczna gawiedź wysypała się z autobusu i poczłapała za przewodnikiem ze skórzanym kapeluszem na głowie. Skręciliśmy w małą drogę wąską na jeden samochód i wnet zatrzymaliśmy się w małej wiosce. Jak zwykle miejscowi wyszli nam naprzeciw zaciekawieni któż to znowu będzie zakłócał im święty spokój. Ale chyba nie do końca byli zaskoczeni, bo jedna z miejscowych kobit zaczęła coś pichcić na małym podwórzu, wśród gdaczących i pętających się wśród palm kur.
Na niewielkim, drewnianym podeście pod zadaszeniem, jakby małym przeddomowym gankiem ustawiła aluminiowe gary, z których unosiła się para. Mieszała coś chochlą, poprawiał wiszące z zadaszenia liście, pewno by zrobić nastrój.
Kuchnia pod strzechą
Tymczasem przewodnik udając, że go żadne przygotowania nie obchodzą poszedł z nami w egzotyczny zagajnik na tyłach rozklekotanej chałupy. A więc pokazał nam sterty leżących opadłych i zbrązowiałych orzechów kokosowych, które i tak już wyschły. Nie było więc mowy by nam jakiś rozłupał i dał do skosztowania orzeźwiającego mleka kokosowego. Dalej pokazał nam drzewa kakaowca, a tutaj mogliśmy już skosztować ziaren otoczonych miękkim, puszystym i cytrusowo-orzeźwiającym miąższem. Po rozgryzieniu można było się dostać do lekko gorzkawego i fioletowego wnętrza, które po wysuszeniu i opaleniu jest źródłem właśnie kakao.
Kakaowiec
Kakaowiec od środka
Dalej, omijając wszędobylskie kury, opadłe palmowe liście, doszliśmy do miejsca, w którym rosły ananasy. I to bynajmniej nie na drzewach jak większość może myśli, ale wyrastające z normalnie uziemionego kaktusopodobnego zielska. Na dowód, że ananasy nie rosną na drzewie, mam zdjęcie.
Ananasy z "drzewa"
Na koniec miłego pobytu gospodyni zaprosiła nas na mały poczęstunek. Zgotowała dla nas brązową herbatę, podając ją w przepołowionych skorupach jakiejś rośliny. Potem starła kilka dużych ziaren prażonego kakaowca na proszek, który my chętnie zlizywaliśmy sobie z dłoni. Na odchodne w wiosce pojawiła się lokalna nieletnia piękność.
Modnisia
Dziewczynka, może w wieku lat 8, zrobiła furorę swoją wyjściową (ale w Europie niewyjściową) fryzurą. Na głowi miała duże, kolorowe loki, na głowie siatka, a sama była tak dumna z wyglądu, że aż oczy jej się śmiały!
Potem „stadko” małych dziewczynek otoczyło nas z naręczem zerwanych kwiatów, abyśmy wszyscy, niemal bez wyjątku, wpięli sobie we włosy, okulary, szale, chusty i czapeczki.
Kilka dni później okazało się, że dominikańskie kobiety nie myją sobie same włosów, robią to jedynie u fryzjera. Oczywiści ubolewają, że mają tak skręcone włosy, więc robią wszystko by je naprostować. Wilgoć i mycie czynią je bowiem jeszcze bardziej skręcone, stąd awersja do ich mycia. W domu nakładają na głowę właśnie te duże loki, by je rozprostować, nacierają je różnymi specyfikami by trzymały się kształtu nadanego przez olbrzymie wałki. I tak staje się zadość kanonowi tutejszego piękna.
- DST 10.63km
- Teren 1.10km
- Czas 00:40
- VAVG 15.95km/h
- VMAX 29.30km/h
- Temperatura 11.0°C
- HRmax 159 ( 85%)
- HRavg 113 ( 60%)
- Kalorie 321kcal
- Podjazdy 85m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Absolutnie nie kończ z takimi/tymi opowieściami, bo ja pewnie nie prędko doświadcze takich wrażeń, a tu u Ciebie ma za free ;-)
arturbike - 09:35 wtorek, 7 maja 2013 | linkuj
Egzotycznie, przypomniał mi się mój trip po Tajlandii ;)
surf-removed - 10:44 piątek, 3 maja 2013 | linkuj
Komentuj