Sobota, 27 kwietnia 2013
Kategoria Ciekawe i niepospolite miejsca
Koniarze
Spotkanie ostatnie – koniarze
No, dzisiaj definitywnie skończę z Dominikaną, obiecuję. Następnym razem zapodam coś bardziej swojskiego.
W przedostatni dzień pobytu spotkało nas prawdziwe szczęście. Świeżo upieczona rezydentka stanęła na wysokości zadania i znalazła nam działające na Dominikanie polskie biuro turystyczne, w którego skład wchodzą dwie przesympatyczne dziewczyny, Małgosia i Małgosia. Miał to być rodzaj rekompensaty za odwołaną wcześniej wycieczkę.
A więc w towarzystwie jednej z Goś, którą energia rozpierała od samego rana, umościliśmy się w małym busie. Do nas dosiadło się kilkoro Rosjan z ichniejszą pompatycznie nadmuchaną przewodniczką, która co chwilę mierzyła od stóp do głów naszą Gosieńkę. A wszystko przez to, że Małgośka, razem z nami, nadawała jak komentator sportowy. Oj nie podobało się to Rusce – sami siedzieli jak myszy pod miotłą.
Ale do rzeczy! Kierunek – półwysep Samana! Dojazd na lotnisko, bo na półwysep mieliśmy lecieć awionetką. Też niezłe przeżycie, 45 minut w innym samolocie niż Boeing albo Airbus. Drzwi do kokpitu otwarte przez cały lot, właściwie to tych drzwi nawet brakowało, a więc podglądanie na całego. Obyło się bez pokazów bezpieczeństwa i oficjalnych anonsów… i fru… odlecieliśmy.
Potem krótki dojazd na malutką farmę, gdzie dostaliśmy znowu mały poczęstunek z ichniejszych plonów. Znowu pyszna herbatka, kakao, kawa (chociaż wielbicielką kawy nie jestem, była genialna) oraz gwóźdź programu – dominikańska nalewka, Mamajuana (jak się czyta to można pomylić z marihuaną). Znana skądinąd pod inną nazwą: dominikańska viagra w płynie i panaceum na wszystkie choroby…
Ale generalnie....zioła, kora drzew i inne takie badyle, zalewa się ''na jednego palca'' miodem, na ''dwa palce'' białym rumem, reszta to czerwone słodkie wino. Poleżakuje trochę, przegryzie się i można pić :) Można kupić ją na Dominikanie wszędzie, wszędzie dają spróbować, wszędzie smakuje inaczej :) Można kupić już gotową do picia, w zwykłej butelce, albo jakąś ozdobną. Można kupić w woreczku sam susz i potem przygotować w domu samemu. Co by nie było - można robić wielokrotnie na tym samym suszu.
Dobra, ale do rzeczy znowu.
Głównym punktem program była przejażdżka konna, kamienistą I wyboistą drogą, wspinająca się I opadającą serpentynami pośród egzotycznych lasów palmowych. Nagrodą I celem była kąpiel pod wodospadem El Limon w Parku Narodowym Los Haitises.
Pierwszy raz na koniu, oj tak.
A więc usadowiliśmy się na końskich grzbietach, założywszy wcześniej dane nam gumiaki. Po co one, tego nie wiem, jakby nie można było we własnych butach ujeżdżać konia. Ale biorąc pod uwagę sporą część turystek w klapeczkach…
Ja dostałam się na trochę wiekowego i wychudłego konika, ale że za dużo nie ważę, chyba nie byłam dla niego większym balastem. Zasuwał jakby miał dodatkowy motorek w “czterech literach”. Wkrótce niemal wszystkich zostawiliśmy z tyłu I straciłam łączność z moją polską grupą wsparcia kryzysowego. A kryzys przyszedł kiedy ujrzałam stromą ścieżkę w dół po takich kamieniach, że ja sama bym się nie odważyła pokonywać bez butów traperskich.
Stromo w dół
Prowadzący konia koniarz, nota bene, też trochę podstarzały I wychudły, pomlaskiwał na konika i dodawał mu jeszcze animuszu. Kopyta ślizgały mu się na wyboistej ścieżce a ja przed oczami miałam wizję „jak to koń się wykopyrtnął”. Postanowiłam, że w powrotną drogę idę już piechotą, ale nie udało mi się…
Po drodze każdy koniarz pilnował swojego konia a i też dbał o swojego turystę. Pokazywali wszystko co po drodze mijaliśmy… a to drzewa z awokado, a to drzewka pomarańczowe, ananasy, banany i całe inne mnóstwo. By dostarczyć nam lepszych wrażeń zrywali aromatyczne liście, dając do wąchania. Ja mój liść z drzewa pomarańczowego miętosiłam do samego końca wycieczki, wciągając orzeźwiający aromat.
Pod wodospadem El Limono
Śmiałek
Tu mial byc moj filmik z youtuba, ale cos sie wywala...
No, dzisiaj definitywnie skończę z Dominikaną, obiecuję. Następnym razem zapodam coś bardziej swojskiego.
W przedostatni dzień pobytu spotkało nas prawdziwe szczęście. Świeżo upieczona rezydentka stanęła na wysokości zadania i znalazła nam działające na Dominikanie polskie biuro turystyczne, w którego skład wchodzą dwie przesympatyczne dziewczyny, Małgosia i Małgosia. Miał to być rodzaj rekompensaty za odwołaną wcześniej wycieczkę.
A więc w towarzystwie jednej z Goś, którą energia rozpierała od samego rana, umościliśmy się w małym busie. Do nas dosiadło się kilkoro Rosjan z ichniejszą pompatycznie nadmuchaną przewodniczką, która co chwilę mierzyła od stóp do głów naszą Gosieńkę. A wszystko przez to, że Małgośka, razem z nami, nadawała jak komentator sportowy. Oj nie podobało się to Rusce – sami siedzieli jak myszy pod miotłą.
Ale do rzeczy! Kierunek – półwysep Samana! Dojazd na lotnisko, bo na półwysep mieliśmy lecieć awionetką. Też niezłe przeżycie, 45 minut w innym samolocie niż Boeing albo Airbus. Drzwi do kokpitu otwarte przez cały lot, właściwie to tych drzwi nawet brakowało, a więc podglądanie na całego. Obyło się bez pokazów bezpieczeństwa i oficjalnych anonsów… i fru… odlecieliśmy.
Potem krótki dojazd na malutką farmę, gdzie dostaliśmy znowu mały poczęstunek z ichniejszych plonów. Znowu pyszna herbatka, kakao, kawa (chociaż wielbicielką kawy nie jestem, była genialna) oraz gwóźdź programu – dominikańska nalewka, Mamajuana (jak się czyta to można pomylić z marihuaną). Znana skądinąd pod inną nazwą: dominikańska viagra w płynie i panaceum na wszystkie choroby…
Ale generalnie....zioła, kora drzew i inne takie badyle, zalewa się ''na jednego palca'' miodem, na ''dwa palce'' białym rumem, reszta to czerwone słodkie wino. Poleżakuje trochę, przegryzie się i można pić :) Można kupić ją na Dominikanie wszędzie, wszędzie dają spróbować, wszędzie smakuje inaczej :) Można kupić już gotową do picia, w zwykłej butelce, albo jakąś ozdobną. Można kupić w woreczku sam susz i potem przygotować w domu samemu. Co by nie było - można robić wielokrotnie na tym samym suszu.
Dobra, ale do rzeczy znowu.
Głównym punktem program była przejażdżka konna, kamienistą I wyboistą drogą, wspinająca się I opadającą serpentynami pośród egzotycznych lasów palmowych. Nagrodą I celem była kąpiel pod wodospadem El Limon w Parku Narodowym Los Haitises.
Pierwszy raz na koniu, oj tak.
A więc usadowiliśmy się na końskich grzbietach, założywszy wcześniej dane nam gumiaki. Po co one, tego nie wiem, jakby nie można było we własnych butach ujeżdżać konia. Ale biorąc pod uwagę sporą część turystek w klapeczkach…
Ja dostałam się na trochę wiekowego i wychudłego konika, ale że za dużo nie ważę, chyba nie byłam dla niego większym balastem. Zasuwał jakby miał dodatkowy motorek w “czterech literach”. Wkrótce niemal wszystkich zostawiliśmy z tyłu I straciłam łączność z moją polską grupą wsparcia kryzysowego. A kryzys przyszedł kiedy ujrzałam stromą ścieżkę w dół po takich kamieniach, że ja sama bym się nie odważyła pokonywać bez butów traperskich.
Stromo w dół
Prowadzący konia koniarz, nota bene, też trochę podstarzały I wychudły, pomlaskiwał na konika i dodawał mu jeszcze animuszu. Kopyta ślizgały mu się na wyboistej ścieżce a ja przed oczami miałam wizję „jak to koń się wykopyrtnął”. Postanowiłam, że w powrotną drogę idę już piechotą, ale nie udało mi się…
Po drodze każdy koniarz pilnował swojego konia a i też dbał o swojego turystę. Pokazywali wszystko co po drodze mijaliśmy… a to drzewa z awokado, a to drzewka pomarańczowe, ananasy, banany i całe inne mnóstwo. By dostarczyć nam lepszych wrażeń zrywali aromatyczne liście, dając do wąchania. Ja mój liść z drzewa pomarańczowego miętosiłam do samego końca wycieczki, wciągając orzeźwiający aromat.
Pod wodospadem El Limono
Śmiałek
Tu mial byc moj filmik z youtuba, ale cos sie wywala...
- DST 9.49km
- Teren 1.20km
- Czas 00:40
- VAVG 14.24km/h
- VMAX 28.30km/h
- Temperatura 11.0°C
- HRmax 154 ( 82%)
- HRavg 112 ( 60%)
- Kalorie 300kcal
- Podjazdy 85m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
a więc: miód, badyle, czerwone winko i spirytusik, ciekawe jako to może smakować w odmianie mazowieckiej ?
surf-removed - 09:03 czwartek, 2 maja 2013 | linkuj
cel wycieczki chyba zrekompensował wszystkie jej trudy :)
noibasta - 11:55 środa, 1 maja 2013 | linkuj
Komentuj