Niedziela, 5 maja 2013
Kategoria Ciekawe i niepospolite miejsca
Stuletnia książka
Dzisiaj zaplanowałam sobie najdłuższą wycieczkę w tym roku. Co prawda pogoda nie była powalająca, ale przynajmniej bez deszczu.
Pierwsza część to terenówka pod górkę i z górki w otoczeniu lasu, pagórków i jeziorek. Wypatrywałam widoków na zdjęcia, ale wszędzie już byłam a zdjęcia gdzieś tam kiedyś zapodawałam. Jechałam więc dalej trochę zmartwiona, że będzie bez ciekawej dokumentacji zdjęciowej.
Z górki na pazurki
Po drodze napotkałam kilkanaście fanów rowerowania w terenie, z jednym z nich nawet ucięłam sobie małą pogawędkę, „koło przy kole”, a skąd jadę, że taki wiatr i ogólnie o formie. Potem puściłam go przodem, życząc powodzenia na trasie.
Dalej znowu nudno… obrałam kierunek na Tveitskog, ale tam też nudno. Jechałam więc przez las wilgotną asfaltówką, a że nie było ruchu to poszalałam sobie przy zjazdach. Jadąc przez Eilerås zostałam świadkiem przepędzania stadka owieczek z jednego pastwiska na drugie, po drugiej stronie drogi. Dzieciaki gospodarzy miały pewno frajdę z małymi owieczkami, które beczały wniebogłosy.
Przez las
Mały osierocony rowerek
Dojechałam w końcu do E39, zapomniawszy, że wzdłuż niej nie ma ścieżki rowerowej. Trochę z duszą na ramieniu jechałam najbardziej z boku jak się dało i dziękowałam Bogu, że ruch w przeciwną stronę (pewno na prom) był większy. Przekroczyłam granicę wojewódz Rogaland i Hordland.
Ozdobny kamień graniczny
W wiosce Våg skręciłam w końcu na boczną, małą drogę.
I tam się zaczęło…
Najpierw zobaczyłam starą rozwalającą się szopę ze starym zardzewiałym samochodem obok. Zrobiło się ciekawiej, sfociłam je, ale zaraz potem zaintrygowałam mnie czerwona brama i prowadząca od niej ścieżka. Wlazłam tam co oczywiście w moim stylu. Wszystko zarośnięte i trudno było powiedzieć od ilu lat nikt tam nie postawił nogi. Doszłam do opuszczonego domku…
Moje klimaty
Wychodek
Przy wejściu po lewej jakiś mały wychodek, ale mnie zainteresował. Drzwi wejściowe były otwarte, więc zapuściłam oko do wnętrza. O dziwo wnętrze nie wyglądało na zbyt zapuszczone, wśród powywracanych materacy stały nawet całkiem bielusieńskie meble ogrodowe, stolik ze stertą książek, stoli z telewizorem a obok niego trzy stare książki. Wsłuchałam się w cisze bijącą z domu… kto tu kiedyś mieszkał, kiedy opuścił dom i dlaczego, umarł? Kim był właściciel. Cisza mi jednak nie odpowiadała.
Wnętrze opuszczonego domu
Skrzypnęła podłoga, nie odważyłam się wejść dalej, bo może jakieś duchy tu swawolą – pomyślałam. Zdecydowałam się jednak wziąć do ręki książki stojące na stoliku bliżej. „Trzej muszkieterowie” w oprawie introligatorskiej. Z między kartek wydobył się spleśniały zapach, stara… Patrzę na rok wydania…1918!! A to ci rodzynek, niemal stuletnia książka!! Na pierwszej stronie wykaligrafowane nazwisko właściciela: Anders R. Hertvig.
Stuletnia książka
No więc zaczęłam poszukiwania w necie, zaraz jak tylko wróciłam do domu.
Nie do końca byłam pewna czy to on tam mieszkał, wszak książka mogła być podrzucona, pożyczona lub skradziona. Po bliżych poszukiwaniach okazało się, że Anders urodził się w grudniu 1891 w Haugesund. Swoje nazwisko Hervig otrzymał po miejscowości, gdzie urodził się jego ojciec. Wiele rodzin w Norwegii ma nazwisko pochodzące od miejsca, gdzie się sami urodzili lub gdzie urodzili się ich przodkowie. Ojciec „poszukiwanego” był rybakiem, a sam został też związany z morzem, pływał bowiem jako palacz na statkach parowych. W 1906 mieszkali z całą rodziną w Haugesund w jednej z kamienic przy nadbrzeżu, na strychu, z pięciorgiem innego rodzeństwa. Ostatnia wzmianka o nim kończy się w 1924 r kiedy wystąpił z wnioskiem o tzw. naturalizację w Stanach Zjednoczonych. Najpewniej dostał się tam statkiem, kiedy to wielu Norwegów emigrowało do USA za pracą i nowym życiem. Tak, tak, wtedy Norwegia była biedna jak mysz kościelna.
Tak więc dalej dedukując być może dostał książkę jako 27 latek, 7 lat później już go w Norwegii nie było…
Nie wiem czy to wszystko jest prawda, ale warto było pogrzebać…
Nieco dalej, też w Våg, natrafiłam na stary spichlerz, też zapewne opuszczony. Nie poświęciłam mu tak dużo uwagi jak poprzedniemu domkowi, bo czas naglił i dłuższe przestoje skutkowały ziębnięciem. Nie natknęłam się tam też na żadne informacji pozwalające mi grzebać w norweskich drzewach genealogicznych. I całe szczęście, bo by mi czasu nie starczyło. Wystarczyło śledztwo w sprawie Andersa.
We Frakkagjerd przypadkowo zobaczyłam szyld muzealny –BILMUSEUM, czyli muzeum samochodowe. Ale o nim napisze jutro. Też było ciekawie.
Pierwsza część to terenówka pod górkę i z górki w otoczeniu lasu, pagórków i jeziorek. Wypatrywałam widoków na zdjęcia, ale wszędzie już byłam a zdjęcia gdzieś tam kiedyś zapodawałam. Jechałam więc dalej trochę zmartwiona, że będzie bez ciekawej dokumentacji zdjęciowej.
Z górki na pazurki
Po drodze napotkałam kilkanaście fanów rowerowania w terenie, z jednym z nich nawet ucięłam sobie małą pogawędkę, „koło przy kole”, a skąd jadę, że taki wiatr i ogólnie o formie. Potem puściłam go przodem, życząc powodzenia na trasie.
Dalej znowu nudno… obrałam kierunek na Tveitskog, ale tam też nudno. Jechałam więc przez las wilgotną asfaltówką, a że nie było ruchu to poszalałam sobie przy zjazdach. Jadąc przez Eilerås zostałam świadkiem przepędzania stadka owieczek z jednego pastwiska na drugie, po drugiej stronie drogi. Dzieciaki gospodarzy miały pewno frajdę z małymi owieczkami, które beczały wniebogłosy.
Przez las
Mały osierocony rowerek
Dojechałam w końcu do E39, zapomniawszy, że wzdłuż niej nie ma ścieżki rowerowej. Trochę z duszą na ramieniu jechałam najbardziej z boku jak się dało i dziękowałam Bogu, że ruch w przeciwną stronę (pewno na prom) był większy. Przekroczyłam granicę wojewódz Rogaland i Hordland.
Ozdobny kamień graniczny
W wiosce Våg skręciłam w końcu na boczną, małą drogę.
I tam się zaczęło…
Najpierw zobaczyłam starą rozwalającą się szopę ze starym zardzewiałym samochodem obok. Zrobiło się ciekawiej, sfociłam je, ale zaraz potem zaintrygowałam mnie czerwona brama i prowadząca od niej ścieżka. Wlazłam tam co oczywiście w moim stylu. Wszystko zarośnięte i trudno było powiedzieć od ilu lat nikt tam nie postawił nogi. Doszłam do opuszczonego domku…
Moje klimaty
Wychodek
Przy wejściu po lewej jakiś mały wychodek, ale mnie zainteresował. Drzwi wejściowe były otwarte, więc zapuściłam oko do wnętrza. O dziwo wnętrze nie wyglądało na zbyt zapuszczone, wśród powywracanych materacy stały nawet całkiem bielusieńskie meble ogrodowe, stolik ze stertą książek, stoli z telewizorem a obok niego trzy stare książki. Wsłuchałam się w cisze bijącą z domu… kto tu kiedyś mieszkał, kiedy opuścił dom i dlaczego, umarł? Kim był właściciel. Cisza mi jednak nie odpowiadała.
Wnętrze opuszczonego domu
Skrzypnęła podłoga, nie odważyłam się wejść dalej, bo może jakieś duchy tu swawolą – pomyślałam. Zdecydowałam się jednak wziąć do ręki książki stojące na stoliku bliżej. „Trzej muszkieterowie” w oprawie introligatorskiej. Z między kartek wydobył się spleśniały zapach, stara… Patrzę na rok wydania…1918!! A to ci rodzynek, niemal stuletnia książka!! Na pierwszej stronie wykaligrafowane nazwisko właściciela: Anders R. Hertvig.
Stuletnia książka
No więc zaczęłam poszukiwania w necie, zaraz jak tylko wróciłam do domu.
Nie do końca byłam pewna czy to on tam mieszkał, wszak książka mogła być podrzucona, pożyczona lub skradziona. Po bliżych poszukiwaniach okazało się, że Anders urodził się w grudniu 1891 w Haugesund. Swoje nazwisko Hervig otrzymał po miejscowości, gdzie urodził się jego ojciec. Wiele rodzin w Norwegii ma nazwisko pochodzące od miejsca, gdzie się sami urodzili lub gdzie urodzili się ich przodkowie. Ojciec „poszukiwanego” był rybakiem, a sam został też związany z morzem, pływał bowiem jako palacz na statkach parowych. W 1906 mieszkali z całą rodziną w Haugesund w jednej z kamienic przy nadbrzeżu, na strychu, z pięciorgiem innego rodzeństwa. Ostatnia wzmianka o nim kończy się w 1924 r kiedy wystąpił z wnioskiem o tzw. naturalizację w Stanach Zjednoczonych. Najpewniej dostał się tam statkiem, kiedy to wielu Norwegów emigrowało do USA za pracą i nowym życiem. Tak, tak, wtedy Norwegia była biedna jak mysz kościelna.
Tak więc dalej dedukując być może dostał książkę jako 27 latek, 7 lat później już go w Norwegii nie było…
Nie wiem czy to wszystko jest prawda, ale warto było pogrzebać…
Nieco dalej, też w Våg, natrafiłam na stary spichlerz, też zapewne opuszczony. Nie poświęciłam mu tak dużo uwagi jak poprzedniemu domkowi, bo czas naglił i dłuższe przestoje skutkowały ziębnięciem. Nie natknęłam się tam też na żadne informacji pozwalające mi grzebać w norweskich drzewach genealogicznych. I całe szczęście, bo by mi czasu nie starczyło. Wystarczyło śledztwo w sprawie Andersa.
We Frakkagjerd przypadkowo zobaczyłam szyld muzealny –BILMUSEUM, czyli muzeum samochodowe. Ale o nim napisze jutro. Też było ciekawie.
- DST 44.02km
- Teren 9.00km
- Czas 03:10
- VAVG 13.90km/h
- VMAX 47.70km/h
- Temperatura 12.0°C
- HRmax 161 ( 86%)
- HRavg 125 ( 67%)
- Kalorie 1080kcal
- Podjazdy 548m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Kurcze, zaczynało się jak dobry horror:)
Skrzypiąca podłoga mnie poruszyła! Kajman - 19:21 czwartek, 9 maja 2013 | linkuj
Skrzypiąca podłoga mnie poruszyła! Kajman - 19:21 czwartek, 9 maja 2013 | linkuj
Niesamowita historia! Masz talent do wynajdowania opuszczonych domów i tajemniczych miejsc :-)
niradhara - 18:59 środa, 8 maja 2013 | linkuj
Stary dom, ze starymi książkami, też bym pomyszkował ;)
surf-removed - 23:35 niedziela, 5 maja 2013 | linkuj
Fajne klimaty, kiedyś byłem w Skandynawii ( Szwecja)i było wyrąbiście, bardzo fajne zdjęcia.
A ten dystans to chyba jeszcze w tym roku pobijesz :) este - 20:16 niedziela, 5 maja 2013 | linkuj
Komentuj
A ten dystans to chyba jeszcze w tym roku pobijesz :) este - 20:16 niedziela, 5 maja 2013 | linkuj