Niedziela, 19 maja 2013
Kategoria Ciekawe i niepospolite miejsca
Bornholm, dzień 4
Człowiek się wieczorem rozluźniał przy Eurowizji w hotelu a tu nagle jak lunęło z nieba… Zrobiło się nieciekawie, już się zastanawiałam czy jutro pogoda też dopisze…
Obudziłam się, otworzyłam oko, nadstawiłam ucho… cisza, deszczu nie słychać, ale pochmurno i pewno chłodniej niż wczoraj. Przypuszczenia się potwierdziły, ale mnie jednak nie odstraszyły.
Zaraz po śniadaniu postanowiłam przejechać się jeszcze w kierunku Hesle, tylko po samym lesie.
Las jaki jest każdy widzi… Wczoraj jadąc większość trasy przez las nie znalazłam nic interesującego do sfocenia, ale dzisiaj było inaczej. Nie wiem nawet dlaczego, może dlatego, że po deszczu las nabrał innego wymiaru. Być może…
Po deszczu w lesie pachniało wszędzie i inaczej niż przed dwoma dniami. Lekka mgiełka unosiła się gdzieniegdzie nad poszyciem. W głuchej ciszy można jedynie było usłyszeć odgłosy kropel deszczu spadających z liści i czysto brzmiące głosy ptaków. Klimatycznie i tajemniczo.
A co kilkaset metrów las zmieniał swój wygląd. Momentami jak obudzony świeżo z zimowej drętwoty, z małymi, chudymi drzewkami dopiero co wypuszczającymi liście, by za chwilę zmienić się niemal w puszczę. Za chwilę jednak przewagę brały drzewa iglaste i gdyby tylko jesień była, mogłabym zobaczyć wszędzie grzyby.
Jak nigdy stawałam co chwilę by zrobić zdjęcie. Oblicza lasu zmieniały się jak w kalejdoskopie a ja chłonęłam tę naturę wszystkimi zmysłami.
Dojechałam w końcu do „Jeziorka Rubinowego”, którego nie dane mi było zobaczyć wcześniej, ale okazało się nie warte zachodu z wyjątkiem jednego kesza, który zaraz wpisałam na listę znalezionych.
Na krótkim odcinku asfaltówki spotkałam czwórkę emerytów jadących na rowerowy piknik. Chyba mieli już trochę w czubie z samego rana, bo darli się głośniej niż żaby w przydrożnym bajorze. Ale czarna, mokra droga usłana płatkami kwitnących drzew, niezapomniana.
Droga usłana kwiatami
Dojechałam jeszcze do morza, by tam powdychać nadmorskiego jodu i zobaczyć jeszcze jedne zalane wyrobisko. Piaszczyste klify i łódki, też miały swój urok!!
W drodze powrotnej musiałam się trochę spieszyć by zdążyć oddać rower do wypożyczalni i wymeldować z hotelu. Po drodze, już w samym miasteczku uroki małych duńskich domków znowu zawojowały moją duszę. Niemal przy każdym rower.
Taka sobie mżawka była cały czas...
No cóż, czas się na Bornholmie skończył, ale reszta wyspy będzie czekała na kolejną moją wizytę, nie odpuszczę, przyjadę tu jeszcze bo jest warto!!!
Obudziłam się, otworzyłam oko, nadstawiłam ucho… cisza, deszczu nie słychać, ale pochmurno i pewno chłodniej niż wczoraj. Przypuszczenia się potwierdziły, ale mnie jednak nie odstraszyły.
Zaraz po śniadaniu postanowiłam przejechać się jeszcze w kierunku Hesle, tylko po samym lesie.
Las jaki jest każdy widzi… Wczoraj jadąc większość trasy przez las nie znalazłam nic interesującego do sfocenia, ale dzisiaj było inaczej. Nie wiem nawet dlaczego, może dlatego, że po deszczu las nabrał innego wymiaru. Być może…
Po deszczu w lesie pachniało wszędzie i inaczej niż przed dwoma dniami. Lekka mgiełka unosiła się gdzieniegdzie nad poszyciem. W głuchej ciszy można jedynie było usłyszeć odgłosy kropel deszczu spadających z liści i czysto brzmiące głosy ptaków. Klimatycznie i tajemniczo.
A co kilkaset metrów las zmieniał swój wygląd. Momentami jak obudzony świeżo z zimowej drętwoty, z małymi, chudymi drzewkami dopiero co wypuszczającymi liście, by za chwilę zmienić się niemal w puszczę. Za chwilę jednak przewagę brały drzewa iglaste i gdyby tylko jesień była, mogłabym zobaczyć wszędzie grzyby.
Jak nigdy stawałam co chwilę by zrobić zdjęcie. Oblicza lasu zmieniały się jak w kalejdoskopie a ja chłonęłam tę naturę wszystkimi zmysłami.
Dojechałam w końcu do „Jeziorka Rubinowego”, którego nie dane mi było zobaczyć wcześniej, ale okazało się nie warte zachodu z wyjątkiem jednego kesza, który zaraz wpisałam na listę znalezionych.
Na krótkim odcinku asfaltówki spotkałam czwórkę emerytów jadących na rowerowy piknik. Chyba mieli już trochę w czubie z samego rana, bo darli się głośniej niż żaby w przydrożnym bajorze. Ale czarna, mokra droga usłana płatkami kwitnących drzew, niezapomniana.
Droga usłana kwiatami
Dojechałam jeszcze do morza, by tam powdychać nadmorskiego jodu i zobaczyć jeszcze jedne zalane wyrobisko. Piaszczyste klify i łódki, też miały swój urok!!
W drodze powrotnej musiałam się trochę spieszyć by zdążyć oddać rower do wypożyczalni i wymeldować z hotelu. Po drodze, już w samym miasteczku uroki małych duńskich domków znowu zawojowały moją duszę. Niemal przy każdym rower.
Taka sobie mżawka była cały czas...
No cóż, czas się na Bornholmie skończył, ale reszta wyspy będzie czekała na kolejną moją wizytę, nie odpuszczę, przyjadę tu jeszcze bo jest warto!!!
- DST 23.11km
- Teren 15.60km
- Czas 01:37
- VAVG 14.29km/h
- VMAX 63.20km/h
- Temperatura 18.0°C
- HRmax 154 ( 82%)
- HRavg 121 ( 65%)
- Kalorie 1068kcal
- Podjazdy 82m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
A w Polsce tacy weseli cykliści są skazywani na więzienie. Wystarczy dwa piwa wypić.
yurek55 - 13:32 czwartek, 30 maja 2013 | linkuj
yurek55 - 13:32 czwartek, 30 maja 2013 | linkuj
Zapach lasu po deszczu!
Ukwiecona droga rzeczywiście ładna - miałaś po niej ukwiecone opony? :) Savil - 23:18 środa, 29 maja 2013 | linkuj
Ukwiecona droga rzeczywiście ładna - miałaś po niej ukwiecone opony? :) Savil - 23:18 środa, 29 maja 2013 | linkuj
Bardzo atrakcyjna wycieczka, ciekawe opisy, dobre zdjęcia. Wszystko trzyma wysoki poziom, jak zwykle. czytam i oglądam z dużą satysfakcją
yurek55 - 08:45 środa, 29 maja 2013 | linkuj
Komentuj