Wpisy archiwalne w miesiącu
Kwiecień, 2008
Dystans całkowity: | 298.30 km (w terenie 234.00 km; 78.44%) |
Czas w ruchu: | 18:18 |
Średnia prędkość: | 16.30 km/h |
Liczba aktywności: | 10 |
Średnio na aktywność: | 29.83 km i 1h 49m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 27 kwietnia 2008
Kategoria Wypady Dolny Śląsk, Geocaching
V wyprawa geocachingowa
V wyprawa geocachingowa
"Pękły" 3 skrzynki + jedna założona. No i w końcu jakaś ładna pogoda na jazdę, wręcz wymarzona: słońce ale nie za gorąco!! Wkrótce jakieś zdjęcia:)
"Pękły" 3 skrzynki + jedna założona. No i w końcu jakaś ładna pogoda na jazdę, wręcz wymarzona: słońce ale nie za gorąco!! Wkrótce jakieś zdjęcia:)
- DST 39.50km
- Teren 29.00km
- Czas 02:33
- VAVG 15.49km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 26 kwietnia 2008
Kategoria Wypady Dolny Śląsk, Geocaching
Wzdłuż rury MPEC lub alternatywnie po kesza
Wzdłuż rury MPEC lub alternatywnie po kesza "Wodospad"
IV wyprawa geocachingowa
Wyjazd był co prawda planowany, jednak do końca nie mogłam się zdecydować, gdzie ustawić kierownicę... W końcu każdy pretekst jest dobry, więc postanowiłam ruszyć w stronę nie znalezionego kiedyś kesza o wdzięcznej acz mylącej trochę nazwie "Wodospad" :).
Wyjazd - Siechnice z przejazdem koło sławetnej hałdy z syfilistycznymi odpadami, jak mówią autochtoni. Obok trasy, po naszej prawicy wije się na lewo i prawo, jak również okresowo do góry i w dół rura przesyłowa MPEC (Miejskiego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplenj). Kiedyś, gdy byłam mała, jadąc autobusem z Oławy do Wrocławia zawsze mnie interesowało, gdzie ta rura (nota bene widoczna z drogi "94") idzie dalej.
Szczerze mówiąc tyle razy koło niej jechałam, ale żebym miała powiedzieć gdzie się kończy - to nie pamiętam. Następnym razem muszę zakodować ;)
W Parku Wschodnim we Wrocławiu, ostatnio trochę uprzątniętym, odbył się mały odpoczynek oraz ceremonia odszukania skrytki, którą okazał się spróchniały i omszały pieniek. Zabrałyśmy sobie wisiorek z maczugą w wrzuciłyśmy odznaki Honorowego Dawcy Krwi (PCK). Ciekawe kto je sobie weźmie??
Acha, dzisiaj zaliczyłam 310 miejsce w rankingu kwiecień 2008. Może się znowu poprawię?
IV wyprawa geocachingowa
Wyjazd był co prawda planowany, jednak do końca nie mogłam się zdecydować, gdzie ustawić kierownicę... W końcu każdy pretekst jest dobry, więc postanowiłam ruszyć w stronę nie znalezionego kiedyś kesza o wdzięcznej acz mylącej trochę nazwie "Wodospad" :).
Wyjazd - Siechnice z przejazdem koło sławetnej hałdy z syfilistycznymi odpadami, jak mówią autochtoni. Obok trasy, po naszej prawicy wije się na lewo i prawo, jak również okresowo do góry i w dół rura przesyłowa MPEC (Miejskiego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplenj). Kiedyś, gdy byłam mała, jadąc autobusem z Oławy do Wrocławia zawsze mnie interesowało, gdzie ta rura (nota bene widoczna z drogi "94") idzie dalej.
Szczerze mówiąc tyle razy koło niej jechałam, ale żebym miała powiedzieć gdzie się kończy - to nie pamiętam. Następnym razem muszę zakodować ;)
W Parku Wschodnim we Wrocławiu, ostatnio trochę uprzątniętym, odbył się mały odpoczynek oraz ceremonia odszukania skrytki, którą okazał się spróchniały i omszały pieniek. Zabrałyśmy sobie wisiorek z maczugą w wrzuciłyśmy odznaki Honorowego Dawcy Krwi (PCK). Ciekawe kto je sobie weźmie??
Acha, dzisiaj zaliczyłam 310 miejsce w rankingu kwiecień 2008. Może się znowu poprawię?
- DST 25.30km
- Teren 21.00km
- Czas 01:31
- VAVG 16.68km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 25 kwietnia 2008
Kategoria Wypady Dolny Śląsk
Banał - na pocztę
Banał - na pocztę
He,he, he. Pojechałam sobie na porąbaną pocztę, która ostatnio nie dostarcza korespondencji i samemu trzeba się dowiadywać o istnieniu przesyłek :(. Ale, nie powiem jest to dobry sposób na rozruszanie gawiedzi, bo na pocztę tzw. główną trzeba pofatygować się do najbliższej wsi (tak a propos to z miasta na wieś - tak, tak to właściwy kierunek, nie na odwrót!!).
No więc dzięki temu wsiadłam na rower i pognałam przed siebie. A po pracy tak mi się spać chciało. Po przejażdżce umysł trochę przejaśniał!!
Acha, dzisiaj zaliczyłam 414 miejsce w rankingu kwiecień 2008. Może się poprawię?
He,he, he. Pojechałam sobie na porąbaną pocztę, która ostatnio nie dostarcza korespondencji i samemu trzeba się dowiadywać o istnieniu przesyłek :(. Ale, nie powiem jest to dobry sposób na rozruszanie gawiedzi, bo na pocztę tzw. główną trzeba pofatygować się do najbliższej wsi (tak a propos to z miasta na wieś - tak, tak to właściwy kierunek, nie na odwrót!!).
No więc dzięki temu wsiadłam na rower i pognałam przed siebie. A po pracy tak mi się spać chciało. Po przejażdżce umysł trochę przejaśniał!!
Acha, dzisiaj zaliczyłam 414 miejsce w rankingu kwiecień 2008. Może się poprawię?
- DST 6.80km
- Czas 00:20
- VAVG 20.40km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 24 kwietnia 2008
Kategoria Wypady Dolny Śląsk, Geocaching
Zakładam kesza :)
Zakładam kesza :)
Wyjazd rekreacyjno - geocachingowy, tzw. III wyprawa geocachingowa (muszę wymyślić jakąś alternatywną nazwę, bo to słowo jakieś takie za długie).
Pogoda ładna więc postanowiłam rozruszać sie trochę po maratonie... Przyznam, że po tamtym wysiłku teraz jazda po moich okolicach jest łatwa i przyjemna. Gdyby nie konieczność czyszczenia roweru po tej niedzielnej "masakrze", pojechałabym dzisiaj na nowe błotko w lesie koło Siechnic. Musiałam z tej przyjemności zrezygnować :(. Błłeeee...
Trasa biegła sobie przez Siechnice - tyły Radwanic - Mokry Dwór - Trestno - Wyspa Opatowicka i powrót przez Blizanowice, częściowo przez szlak św. Jakuba (to szlak z symbolem żółtej muszli na niebieskim tle, tzw. Via Regia). Więcej na ten temat w linku Szlak św. Jakuba
A nad Odrą nawet zadumanego nad kierownicą kolegę widzieliśmy.
Wyjazd rekreacyjno - geocachingowy, tzw. III wyprawa geocachingowa (muszę wymyślić jakąś alternatywną nazwę, bo to słowo jakieś takie za długie).
Pogoda ładna więc postanowiłam rozruszać sie trochę po maratonie... Przyznam, że po tamtym wysiłku teraz jazda po moich okolicach jest łatwa i przyjemna. Gdyby nie konieczność czyszczenia roweru po tej niedzielnej "masakrze", pojechałabym dzisiaj na nowe błotko w lesie koło Siechnic. Musiałam z tej przyjemności zrezygnować :(. Błłeeee...
Trasa biegła sobie przez Siechnice - tyły Radwanic - Mokry Dwór - Trestno - Wyspa Opatowicka i powrót przez Blizanowice, częściowo przez szlak św. Jakuba (to szlak z symbolem żółtej muszli na niebieskim tle, tzw. Via Regia). Więcej na ten temat w linku Szlak św. Jakuba
A nad Odrą nawet zadumanego nad kierownicą kolegę widzieliśmy.
- DST 38.20km
- Teren 30.00km
- Czas 02:35
- VAVG 14.79km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 22 kwietnia 2008
Kategoria Maratony
Mój pierwszy maraton - BIKE MARATHON
Mój pierwszy maraton - BIKE MARATHON
Bike Marathon 2008, Wrocław. Mój pierwszy atak na maratonie - na tzw. "żywca", bez przygotowań, rozgrzewek, treningów. Tak dla sprawdzenia atmosfery, która mimo wszystko urzekła.
Dzień wcześniej, mimo że starałam się jak mogłam wypocząć, zasnęłam sporo po 1.00 w nocy (albo jeszcze później). W głowie kotłowały mi się wyobrażenia o maratonie - czy w ogóle dam radę?? A jak na starcie się wywalę, wplątana w gąszcz kół i pedałów. Czy się nie ośmieszę swoim mało profesjonalnym ubiorem?
Rankiem wstałam przed 8.00, śniadanie i odpowiednia ilość płynów ciężko przechodziły mi przez gardło. Tym bardziej, że z powodu choroby drugiej połowy "mojej ekipy" miałam jakiś nietęgi humorek.
Z pakowaniem się na sam przód sektora dałam sobie spokój... przecież nie jadę się ścigać a chcę tylko dojechać - myślałam sobie. Ale stojący obok twardo popychali się nawzajem i mnie kierownicami. Jak u licha w takim gąszczu można ujechać cokolwiek do przodu = głowiłam się dalej. Wszystko wyjaśniło się wkrótce, kiedy to nawet bez większego wysiłku i obijania się o innych bikerów wyjechałam poza linię startu.
</a><a href="http://photo.bikestats.eu/16132/wroclaw_bike_maraton_2008.html">
Wnet na 2 kilometrze pojęłam swój największy błąd!!! Niewybaczalny błąd, świadczący tylko o moim braku profesjonalizmu (wszak jestem prawie początkująca). Ale nie od razu człowiek staje się ideałem ;). Do mojej świadomości zaczęło dobijać się pragnienie, wieeelkieeee pragnienie. A do najbliższego bufetu jeszcze z jakieś 10 kilosów, RAAAAATUUUUNKUU - krzyczałam w myślach... Po prostu nie wzięłam ze sobą bidonu - inna sprawa, że nie miałam nawet zamontowanego uchwytu na bidon, hi,hi.
Najgorsze jednak przyszło niedługo potem... Gdy ujrzałam błotniste mazie oraz grzęznące po szprychy koła rowerów, pragnienie mi odeszło (ale tylko na chwilę, by powrócić ze zdwojoną siłą). Ja, prawie niedzielny rowerzysta mam wjechać w takie błoto. Toż to mi bryźnie w oczy i po zawodach, o upadku w to błotko nie wspominając. Kałuże?? Trzeba omijać wielkim kołem - ale jak, skoro obok jakieś pole z chwastami i nie mniej grząską glebą?? Przekonałam się w końcu do kąpieli błotnych.
Jazda po grząskich ścieżkach czy traktach leśnych, gdzie błoto wylewa się do poziomu nypli i wyżej do łatwych i przyjemnych nie należy. Ale gleby nie zaliczyłam, choć był to powszechny obrazek. Moja mała przewaga wynikała z faktu, że nie byłam przytwierdzona do pedałów - po prostu nie dysponuję "czaderskimi" butami zatrzaskowymi ;). Tym razem się z tego cieszyłam. W każdej chwili mogłam wystawić "podpórkę" w postaci nogi i to mnie chyba jakoś wyratowało.
Całe szczęście jednak nie padało - choć raz świeciło słońce a raz chowało się za cumulusy. Jak tylko wyszło człowiek miał jakoś tak więcej energii. W końcu gdzieś dojrzałam zielone parasole bufetu. Droga do niego wiodła polną, błotnistą miedzą a moje pragnienie sięgało już zenitu - wyobrażałam sobie lejącą się po brodzie wodę, chłód w wyschniętym na pieprz gardle. I im bardziej o tym myślałam, tym wolniej mi się jechało. Bufet, miało się wrażenie, jakby uciekał przede mną. W końcu, uff... picie, picie, gul, gul, gul... poiłam się niemal 10 minut - głupia myślałam że czas się nie liczy. Nawet próbowałam zadzwonić do bazy moich kibiców na małe pogaduszki z trasy ;). W końcu i tak się nie dodzwoniłam.
Napojona z chełboczącym żołądkiem pojechałam dalej. Już się za siebie nie oglądałam, pędziłam ile miałam sił w nogach. Nawet zadziwiająco dużo - złapałam tzw. drugi wiatr (albo wiatr w żagle). Przystanęłam jeszcze ze dwa razy by pstryknąć fotki - w oddali majaczyła imponująca stacja tranzystorów, która na tle zachmurzonego, granatowego nieba robiła wrażenie. Gdy się tam zbliżyłam słychać tylko było buczenie płynącego prądu, jakby miliardy zwarć grały na drutach. Genialne!!
Dalej było już całkiem prosto, ale dawałam z siebie wszystko. Ubłocona po pachy, choć przyznam że błotniki nad kołami uratowały od zalania błotem moją twarz i tyły. W butach miałam kompletnie mokro a w palce zaczęło być cholernie zimno. W końcu dojechałam, jeszcze na ostatniej linii przed metą dowaliłam gazu, ale nie udało mi się wyprzedzić jadącej przede mną... Zmachana ale szczęśliwa padłam za metą :)))
Bike Marathon 2008, Wrocław. Mój pierwszy atak na maratonie - na tzw. "żywca", bez przygotowań, rozgrzewek, treningów. Tak dla sprawdzenia atmosfery, która mimo wszystko urzekła.
Dzień wcześniej, mimo że starałam się jak mogłam wypocząć, zasnęłam sporo po 1.00 w nocy (albo jeszcze później). W głowie kotłowały mi się wyobrażenia o maratonie - czy w ogóle dam radę?? A jak na starcie się wywalę, wplątana w gąszcz kół i pedałów. Czy się nie ośmieszę swoim mało profesjonalnym ubiorem?
Rankiem wstałam przed 8.00, śniadanie i odpowiednia ilość płynów ciężko przechodziły mi przez gardło. Tym bardziej, że z powodu choroby drugiej połowy "mojej ekipy" miałam jakiś nietęgi humorek.
Z pakowaniem się na sam przód sektora dałam sobie spokój... przecież nie jadę się ścigać a chcę tylko dojechać - myślałam sobie. Ale stojący obok twardo popychali się nawzajem i mnie kierownicami. Jak u licha w takim gąszczu można ujechać cokolwiek do przodu = głowiłam się dalej. Wszystko wyjaśniło się wkrótce, kiedy to nawet bez większego wysiłku i obijania się o innych bikerów wyjechałam poza linię startu.
</a><a href="http://photo.bikestats.eu/16132/wroclaw_bike_maraton_2008.html">
Wnet na 2 kilometrze pojęłam swój największy błąd!!! Niewybaczalny błąd, świadczący tylko o moim braku profesjonalizmu (wszak jestem prawie początkująca). Ale nie od razu człowiek staje się ideałem ;). Do mojej świadomości zaczęło dobijać się pragnienie, wieeelkieeee pragnienie. A do najbliższego bufetu jeszcze z jakieś 10 kilosów, RAAAAATUUUUNKUU - krzyczałam w myślach... Po prostu nie wzięłam ze sobą bidonu - inna sprawa, że nie miałam nawet zamontowanego uchwytu na bidon, hi,hi.
Najgorsze jednak przyszło niedługo potem... Gdy ujrzałam błotniste mazie oraz grzęznące po szprychy koła rowerów, pragnienie mi odeszło (ale tylko na chwilę, by powrócić ze zdwojoną siłą). Ja, prawie niedzielny rowerzysta mam wjechać w takie błoto. Toż to mi bryźnie w oczy i po zawodach, o upadku w to błotko nie wspominając. Kałuże?? Trzeba omijać wielkim kołem - ale jak, skoro obok jakieś pole z chwastami i nie mniej grząską glebą?? Przekonałam się w końcu do kąpieli błotnych.
Jazda po grząskich ścieżkach czy traktach leśnych, gdzie błoto wylewa się do poziomu nypli i wyżej do łatwych i przyjemnych nie należy. Ale gleby nie zaliczyłam, choć był to powszechny obrazek. Moja mała przewaga wynikała z faktu, że nie byłam przytwierdzona do pedałów - po prostu nie dysponuję "czaderskimi" butami zatrzaskowymi ;). Tym razem się z tego cieszyłam. W każdej chwili mogłam wystawić "podpórkę" w postaci nogi i to mnie chyba jakoś wyratowało.
Całe szczęście jednak nie padało - choć raz świeciło słońce a raz chowało się za cumulusy. Jak tylko wyszło człowiek miał jakoś tak więcej energii. W końcu gdzieś dojrzałam zielone parasole bufetu. Droga do niego wiodła polną, błotnistą miedzą a moje pragnienie sięgało już zenitu - wyobrażałam sobie lejącą się po brodzie wodę, chłód w wyschniętym na pieprz gardle. I im bardziej o tym myślałam, tym wolniej mi się jechało. Bufet, miało się wrażenie, jakby uciekał przede mną. W końcu, uff... picie, picie, gul, gul, gul... poiłam się niemal 10 minut - głupia myślałam że czas się nie liczy. Nawet próbowałam zadzwonić do bazy moich kibiców na małe pogaduszki z trasy ;). W końcu i tak się nie dodzwoniłam.
Napojona z chełboczącym żołądkiem pojechałam dalej. Już się za siebie nie oglądałam, pędziłam ile miałam sił w nogach. Nawet zadziwiająco dużo - złapałam tzw. drugi wiatr (albo wiatr w żagle). Przystanęłam jeszcze ze dwa razy by pstryknąć fotki - w oddali majaczyła imponująca stacja tranzystorów, która na tle zachmurzonego, granatowego nieba robiła wrażenie. Gdy się tam zbliżyłam słychać tylko było buczenie płynącego prądu, jakby miliardy zwarć grały na drutach. Genialne!!
Dalej było już całkiem prosto, ale dawałam z siebie wszystko. Ubłocona po pachy, choć przyznam że błotniki nad kołami uratowały od zalania błotem moją twarz i tyły. W butach miałam kompletnie mokro a w palce zaczęło być cholernie zimno. W końcu dojechałam, jeszcze na ostatniej linii przed metą dowaliłam gazu, ale nie udało mi się wyprzedzić jadącej przede mną... Zmachana ale szczęśliwa padłam za metą :)))
- DST 28.00km
- Teren 28.00km
- Czas 01:59
- VAVG 14.12km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 13 kwietnia 2008
Kategoria Wypady Dolny Śląsk, Geocaching
II wyprawa geocachingowa
II wyprawa geocachingowa
Moja druga wyprawa geocachingowa, zakończona sukcesem oczywiście! Prócz roweru odkryłam niedawno fajną zabawę z GPS-em:), która jest dobrym pretekstem do załadowania "czterech liter" na siodełko :).
Pozostałe wpisy na bikebrother
Moja druga wyprawa geocachingowa, zakończona sukcesem oczywiście! Prócz roweru odkryłam niedawno fajną zabawę z GPS-em:), która jest dobrym pretekstem do załadowania "czterech liter" na siodełko :).
Pozostałe wpisy na bikebrother
- DST 40.60km
- Teren 30.00km
- Czas 02:09
- VAVG 18.88km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 8 kwietnia 2008
Kategoria Wypady Dolny Śląsk
Po serwisie
Po serwisie
Powrót z serwisu rowerowego do domu. Jakość usługi jak się po czasie okazało raczej kiepska... Rower chodzi jak chodził przed serwisem, nie polecam i podaję adres fuszerza: Wrocław, ul. Pułaskiego, sklep i serwis "Jawor":(. Duże minusy!!!!
Powrót z serwisu rowerowego do domu. Jakość usługi jak się po czasie okazało raczej kiepska... Rower chodzi jak chodził przed serwisem, nie polecam i podaję adres fuszerza: Wrocław, ul. Pułaskiego, sklep i serwis "Jawor":(. Duże minusy!!!!
- DST 15.00km
- Teren 12.00km
- Czas 00:40
- VAVG 22.50km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 6 kwietnia 2008
Kategoria Wypady Dolny Śląsk, Geocaching
Trasa kolejowa Wrocław-Kotowice
Trasa kolejowa Wrocław-Kotowice
Poszukiwanie miejsca na "zrzut" kesza. Lasy, drogi polne, bezdroża, mosty kolejowe:).
Dla niewtajemniczonych "kesz" to skrzynka z małymi drobiazgami i książeczką wpisów zostawiana w różnych ciekawych miejscach przez GPS-owców, bawiących się w geocaching.
Poszukiwanie miejsca na "zrzut" kesza. Lasy, drogi polne, bezdroża, mosty kolejowe:).
Dla niewtajemniczonych "kesz" to skrzynka z małymi drobiazgami i książeczką wpisów zostawiana w różnych ciekawych miejscach przez GPS-owców, bawiących się w geocaching.
- DST 12.80km
- Teren 8.00km
- Czas 01:00
- VAVG 12.80km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 5 kwietnia 2008
Kategoria Wypady Dolny Śląsk, Geocaching
Pierwsza wyprawa geocachingowa!!!
Pierwsza wyprawa geocachingowa!!!
Oj, była ona długa i zawiła... Niestety zabłądziłam zachęcona przez dwie piechurki do jazdy trasą omijającą tereny wodonośne MPWiK. Ponieważ bałam się mimo wszystko nakrycia mnie przez ochroniarzy, przystałam na ichniejszą propozycję i wlazłam w las... z rowerem. Nad rzekę Oławę, po grząskim terenie, przez chaszcze, błoto, strumienie, itp. Wszystko to przechodziłam raczej obok roweru niż na rowerze, ale w końcu udało się. Ale byłam wściekła. Postanowiłam następnym razem grać "głupa" w razie złapania mnie przez ochroniarzy.. he,he,he.
A cóż ciekawego tam odkryłam... Właśnie owe piechurki opowiedziały mi o nieistniejącym moście przez rzekę Oławę (wysadzony w czasie wojny) a w pobliskim lesie (lasek Siedlecki) o istnieniu jeszcze resztek bunkrów, stanowisk dla dział przeciwlotniczych i mocowań dla wyrzutni rakietowych (Festung Breslau). Polecam - kawałek historii Wrocławia.
Poniżej zdjęcie resztek wysadzonego mostu...
Taa... tu były dwa zdjęcia z serwisu photo.bikestats, ale były brzydkie i je wywaliłam (ten wpis to po 3 latach, 23.04.2011)
Oj, była ona długa i zawiła... Niestety zabłądziłam zachęcona przez dwie piechurki do jazdy trasą omijającą tereny wodonośne MPWiK. Ponieważ bałam się mimo wszystko nakrycia mnie przez ochroniarzy, przystałam na ichniejszą propozycję i wlazłam w las... z rowerem. Nad rzekę Oławę, po grząskim terenie, przez chaszcze, błoto, strumienie, itp. Wszystko to przechodziłam raczej obok roweru niż na rowerze, ale w końcu udało się. Ale byłam wściekła. Postanowiłam następnym razem grać "głupa" w razie złapania mnie przez ochroniarzy.. he,he,he.
A cóż ciekawego tam odkryłam... Właśnie owe piechurki opowiedziały mi o nieistniejącym moście przez rzekę Oławę (wysadzony w czasie wojny) a w pobliskim lesie (lasek Siedlecki) o istnieniu jeszcze resztek bunkrów, stanowisk dla dział przeciwlotniczych i mocowań dla wyrzutni rakietowych (Festung Breslau). Polecam - kawałek historii Wrocławia.
Poniżej zdjęcie resztek wysadzonego mostu...
Taa... tu były dwa zdjęcia z serwisu photo.bikestats, ale były brzydkie i je wywaliłam (ten wpis to po 3 latach, 23.04.2011)
- DST 68.00km
- Teren 58.00km
- Czas 03:57
- VAVG 17.22km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 1 kwietnia 2008
Kategoria Wypady Dolny Śląsk
Do pracy na dwóch kółkach
Do pracy na dwóch kółkach
Po raz pierwszy do pracy na rowerze. Spieszę wyjaśnić, że niestety miejsce mojej pracy jest wybitnie nieprzychylne swym charakterem by robić to codziennie.
Po raz pierwszy do pracy na rowerze. Spieszę wyjaśnić, że niestety miejsce mojej pracy jest wybitnie nieprzychylne swym charakterem by robić to codziennie.
- DST 24.10km
- Teren 18.00km
- Czas 01:34
- VAVG 15.38km/h
- Aktywność Jazda na rowerze