Wpisy archiwalne w miesiącu
Październik, 2009
Dystans całkowity: | 78.99 km (w terenie 21.00 km; 26.59%) |
Czas w ruchu: | 04:45 |
Średnia prędkość: | 16.63 km/h |
Maksymalna prędkość: | 42.50 km/h |
Liczba aktywności: | 6 |
Średnio na aktywność: | 13.16 km i 0h 47m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 25 października 2009
Kategoria Nie warte uwagi ;)
Podyżurowo
Na nic specjalnego nie było mnie stać. W planach był wjazd na pobliską górkę, ale nadciągnęły chmury i odechciało mi się. To było wczoraj :)
Fota, foty? Może później...
Fota, foty? Może później...
- DST 5.22km
- Czas 00:20
- VAVG 15.66km/h
- VMAX 29.00km/h
- Temperatura 12.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 18 października 2009
Kategoria NORWAY
Zimnica, brrr...
Dzisiaj u mnie wschód słońca miał miejsce o 8.24. W zasadzie wzeszło mu się za chmurami, ale miało się pokazać. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów pogoda na Googlach i serwisie yr.no (norweski instytut meteorologiczny) się zgadzały. Słońce, nieco chmurek… Rano tak pięknie nie wyglądało, ale liczyłam na przejaśnienia:). Niestety, czekałam, czekałam, w końcu postanowiłam wyruszyć.
Nie było tak ładnie jak wczoraj, niestety. Niby 10 st. ale dawało się odczuć przenikliwy ziąb. Już na 3 km odczułam brak ochraniaczy na butach, trzeba będzie sobie sprawić.
Nogi i ręce miałam zgrabiałe, ale twardo jechałam. Nie powiem, miałam chwile zwątpienia by zawrócić, ale jakoś wytrzymałam.
Pierwsze 8 km trasy jak wczoraj, potem odbiłam na południe by znaleźć się w granicach komuny Tysvær, gdzie zaczyna się Førresfjorden. Korciło mnie zobaczyć go z drugiej strony brzegu.
Niestety trochę się przeliczyłam, bo droga wiodła trochę zbyt daleko brzegu, by cokolwiek podziwiać. Jedynie lasy i mokradła. A przede mną asfalt.
Miałam wpaść nad zatokę Dragavika, ale pasjonaci zdalnie sterowanych samolotów zajęli okolicę, więc nie chciałam im przeszkadzać. Pojechałam dalej, mijając Nuten i zmierzając w kierunku Grønvik. Zimno jednak dało się we znaki i spasowałam. Szybki obrót na kole i długą.
Po drodze jednak zaciekawiły mnie szutrówki w lesie. A jakże skręciłam i znalazłam się na superanckich ścieżkach. Przy okazji zdołałam udokumentować jednak panoszącą się jesień.
A więc pożółkłe i wyłysiałe trawy, przekwitnięte wrzosy.
Tylko iglaki trzymają się z fasonem w najlepsze.
Na zakończenie rowerowego spaceru po leśnych ścieżkach, przy okazji robienia zdjęcia „wdepłam” w … gó… Potem cały czas by „sprzyjającym” wietrze odór z mojego buta dawał się we znaki. Nie udało mi się go wyczyścić dokładnie. Ale cały czas mam nadzieję, że było to na szczęście!!!
Nie było tak ładnie jak wczoraj, niestety. Niby 10 st. ale dawało się odczuć przenikliwy ziąb. Już na 3 km odczułam brak ochraniaczy na butach, trzeba będzie sobie sprawić.
Nogi i ręce miałam zgrabiałe, ale twardo jechałam. Nie powiem, miałam chwile zwątpienia by zawrócić, ale jakoś wytrzymałam.
Pierwsze 8 km trasy jak wczoraj, potem odbiłam na południe by znaleźć się w granicach komuny Tysvær, gdzie zaczyna się Førresfjorden. Korciło mnie zobaczyć go z drugiej strony brzegu.
A miało być słońce...© Sinead
Niestety trochę się przeliczyłam, bo droga wiodła trochę zbyt daleko brzegu, by cokolwiek podziwiać. Jedynie lasy i mokradła. A przede mną asfalt.
Miałam wpaść nad zatokę Dragavika, ale pasjonaci zdalnie sterowanych samolotów zajęli okolicę, więc nie chciałam im przeszkadzać. Pojechałam dalej, mijając Nuten i zmierzając w kierunku Grønvik. Zimno jednak dało się we znaki i spasowałam. Szybki obrót na kole i długą.
Po drodze jednak zaciekawiły mnie szutrówki w lesie. A jakże skręciłam i znalazłam się na superanckich ścieżkach. Przy okazji zdołałam udokumentować jednak panoszącą się jesień.
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
A więc pożółkłe i wyłysiałe trawy, przekwitnięte wrzosy.
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Tylko iglaki trzymają się z fasonem w najlepsze.
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Na zakończenie rowerowego spaceru po leśnych ścieżkach, przy okazji robienia zdjęcia „wdepłam” w … gó… Potem cały czas by „sprzyjającym” wietrze odór z mojego buta dawał się we znaki. Nie udało mi się go wyczyścić dokładnie. Ale cały czas mam nadzieję, że było to na szczęście!!!
- DST 28.00km
- Teren 5.00km
- Czas 01:38
- VAVG 17.14km/h
- VMAX 42.50km/h
- Temperatura 10.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 17 października 2009
Kategoria NORWAY
Jesień w Haugalandet
Dzisiaj z rana słońce jak śmietana ;)). Ostatnimi czasy nie chciało mi się ruszać, ale dzisiaj pogoda była nie do pobicia i trzeba ją było wykorzystać. Zobaczyć jak jesień panoszy się po okolicach. Temperatury nie najwyższe, więc wdziałam swoje cieplejsze rowerowe ubrania – jak się potem okazało trochę za ciepłe ;).
Pojechałam na początek moją ulubioną traską koło jeziora Eivindsvatnet i dech zaparło mi w piersiach. Jezioro jest zawsze cudowne i nie daje rozczarowań – woda, błękit pierwszej klasy!! Na tym odcinku czułam jeszcze zgrabiałe palce (niestety rękawiczki miałam z krótkimi palcami), ale powoli zaczynałam się rozgrzewać. Wzięłam dalej kurs na wschód w kierunku „Kamiennej góry” (Steinfjellet) i dalej na Grinde. Minąwszy Toskatjørn
popedałowałam dalej na Førre, miejscowości od której bierze nazwę najbliższy Haugesund fiord. Tutaj też mieści się Muzeum II wojny światowej, które to miałam odwiedzić, ale nigdy się jakoś nie składało. Może w przyszłym roku (niestety poza sezonem letnim jest ono nieczynne). Ale zawsze można na czymś oko zawiesić – dzisiaj akurat na małym protestanckim kościółku.
Tuż przy nim odbiłam w drogę na północ i pod górę. Przyznam szczerze, że dawno nie jeżdżąc dostawałam małej zadyszki, więc pod pretekstem zrobienia zdjęć przystawałam gdzie nie gdzie :).
Pierwsze wrażenia z jesiennej wyprawy były nieco zaskakujące – w zasadzie mało gdzie wyłaniały się drzewa z pożółkłym albo czerwonym listowiem, zgoła odmienny widok niż ten znany z Polski. Tutaj nie ma żadnej „złotej, polskiej jesieni” (hi,hi) odkryłam. Wszędzie zielono i zielono, może z trochę innym jej odcieniem niż na wiosnę, ale… przede wszystkim zielono!!
W wiosce Nodland pojawiło się rozdroże – w prawo już kiedyś byłam, więc naturalnym dla mnie wyborem było jechać tam, gdzie oponami ziemi nie dotknęłam. Zawsze wolę odkrywać nowe drogi a stare szybko mi się nudzą. Taka już jestem. Skończyły się pagórki i asfalt zrobił się jakby płaski, co oczywiście uczyniło jazdę łatwiejszą.
Cisza i spokój, sielanka. Tylko od czasu do czasu jakaś ludzka postać ogarniająca nieporządki na gospodarstwie. Jakieś resztki trawy, zamykanie drewutni, naprawa ogrodzenia, a wszystko to jakby w spowolniałym tempie – tak tu ludzie żyją…
W końcu dojechałam do końca drogi, więc nawróciłam i uderzyłam dalej w jedną z odnóg. Koniecznie chciałam się dostać nad brzeg jeziora Kjosen, bo do popatrzenia na wodę zawsze mnie ciągnie. Dojechałam – pięknie, cudownie.
Cisza a w tle plusk wody, uderzającej o drewnianą burtę malutkiej łodzi, wypełnionej zresztą do połowy wodą. Niedaleko druga łódka, równie zapomniana. Jakiś betonowy pomost nieopodal. I nagle usłyszałam odgłosy wystrzałów. No tak, Norwedzy lubią polować, ciekawe na co teraz jest sezon, czyżby biedne łosie???
Kontemplując tak na spokojnie, zauważyłam nagle oznakę jesieni.
Zmarniałe, przejrzałe i spadłe z drzewa owoce jarzębiny (ej, to chyba nie jarzębina, ale coś podobnego). W końcu wybrałam się jej szukać, więc trzeba było zdobyć taki mały dowód rzeczowy.
Po małym odpoczynku droga powrotna – już się martwiłam, że będę znowu jechać tę samą trasą, ale niespodziewanie objawiła się alternatywna droga. Nieco przed rozjazdem natknęłam się na „pseudoparking” jakiś różnych pojazdów i rupieci. A więc stara przyczepa kempingowa, obok niej jakaś bliżej nieokreślona maszyna rolnicza, samochód dostawczy, mała kopara i… rower. Rower wyglądał najmłodziej z tego wszystkiego, jakby zostawiony przed godziną. Podchodzę bliżej… GT, z hamulcami tarczowymi, łańcuch nawet nie zardzewiały, dotykam opon – żadne tam flaki, dopompowane git. Szukam zapięcia – niet. Stał sobie spokojnie a mnie nawet korciło, aby się na nim przejechać – tyle tylko, że sztyca za wysoko wyciągnięta, więc postanowiłam się nie bawić w jej regulację.
Trzasnęłam jeszcze sobie fotkę na tle reszty rupieci – najfajniejsze były rury!!! I co prawda nie były one oznaką jesieni, ale czerwień rdzy na nich mógł trochę o niej przypomnieć.
Jeszcze tylko minęłam jakieś mini tajemnicze domostwo, co to rzuciło mi się w oczy tylko dlatego, że rosło przy niej żółte, ale to całe żółte drzewko. Kolejny, namacalny dowód na jesień!!
I ujęcie jesiennych liści – obowiązkowo!!
Wracając do odkrytej przeze mnie odnogi… Tablica przy niej wskazywała na to, że stoję na terenie parku Djupadalen – zabrzmiało obiecująco, bo to już znajome, piękne szutrowe drogi, bez asfaltu, ale za to z przepięknymi widokami, zjazdami i podjazdami w terenie. Wczłapałam trochę pod strome podejście i oczom ukazał się widok prawie jak z Afryki – szerokie połacie czerwonawej trawy i bylin, jakby wszystko tutaj było spalone jakimś niesamowicie gorącym słońcem. Tylko w oddali wierzchołki gór porośnięte sosnami i świerkami przypominały gdzie naprawdę jestem.
No więc w długą !! – zaszalałam rozpędzając się po szutrowej drodze. Do pierwszego potoku. Dalej już niestety różnie bywało, bo to małe bagienko, albo ogromne kamole. Najlepsze były oślizgłe, drewniane kładki sklecone naprędce po to by w miarę suchą stopą przejść przez mokradło. Przyznam szczerze, że w butach rowerowych to był niezły wyczyn!! Ale za to dojechałam na drugi brzeg Kjosen, a widok zupełnie inny.
C.D.N
Eidvinsvatnet jesienią© Sinead
Pojechałam na początek moją ulubioną traską koło jeziora Eivindsvatnet i dech zaparło mi w piersiach. Jezioro jest zawsze cudowne i nie daje rozczarowań – woda, błękit pierwszej klasy!! Na tym odcinku czułam jeszcze zgrabiałe palce (niestety rękawiczki miałam z krótkimi palcami), ale powoli zaczynałam się rozgrzewać. Wzięłam dalej kurs na wschód w kierunku „Kamiennej góry” (Steinfjellet) i dalej na Grinde. Minąwszy Toskatjørn
Koło Toskatjøn© Sinead
popedałowałam dalej na Førre, miejscowości od której bierze nazwę najbliższy Haugesund fiord. Tutaj też mieści się Muzeum II wojny światowej, które to miałam odwiedzić, ale nigdy się jakoś nie składało. Może w przyszłym roku (niestety poza sezonem letnim jest ono nieczynne). Ale zawsze można na czymś oko zawiesić – dzisiaj akurat na małym protestanckim kościółku.
Kościół w Førre© Sinead
Tuż przy nim odbiłam w drogę na północ i pod górę. Przyznam szczerze, że dawno nie jeżdżąc dostawałam małej zadyszki, więc pod pretekstem zrobienia zdjęć przystawałam gdzie nie gdzie :).
Nodland© Sinead
Pierwsze wrażenia z jesiennej wyprawy były nieco zaskakujące – w zasadzie mało gdzie wyłaniały się drzewa z pożółkłym albo czerwonym listowiem, zgoła odmienny widok niż ten znany z Polski. Tutaj nie ma żadnej „złotej, polskiej jesieni” (hi,hi) odkryłam. Wszędzie zielono i zielono, może z trochę innym jej odcieniem niż na wiosnę, ale… przede wszystkim zielono!!
Tu brzoza, tu brzoza ;)© Sinead
Mały odpoczynek© Sinead
W wiosce Nodland pojawiło się rozdroże – w prawo już kiedyś byłam, więc naturalnym dla mnie wyborem było jechać tam, gdzie oponami ziemi nie dotknęłam. Zawsze wolę odkrywać nowe drogi a stare szybko mi się nudzą. Taka już jestem. Skończyły się pagórki i asfalt zrobił się jakby płaski, co oczywiście uczyniło jazdę łatwiejszą.
Droga do Nesheim© Sinead
Cisza i spokój, sielanka. Tylko od czasu do czasu jakaś ludzka postać ogarniająca nieporządki na gospodarstwie. Jakieś resztki trawy, zamykanie drewutni, naprawa ogrodzenia, a wszystko to jakby w spowolniałym tempie – tak tu ludzie żyją…
W końcu dojechałam do końca drogi, więc nawróciłam i uderzyłam dalej w jedną z odnóg. Koniecznie chciałam się dostać nad brzeg jeziora Kjosen, bo do popatrzenia na wodę zawsze mnie ciągnie. Dojechałam – pięknie, cudownie.
Nad Kjosen© Sinead
Cisza a w tle plusk wody, uderzającej o drewnianą burtę malutkiej łodzi, wypełnionej zresztą do połowy wodą. Niedaleko druga łódka, równie zapomniana. Jakiś betonowy pomost nieopodal. I nagle usłyszałam odgłosy wystrzałów. No tak, Norwedzy lubią polować, ciekawe na co teraz jest sezon, czyżby biedne łosie???
Kjosen© Sinead
Kontemplując tak na spokojnie, zauważyłam nagle oznakę jesieni.
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Zmarniałe, przejrzałe i spadłe z drzewa owoce jarzębiny (ej, to chyba nie jarzębina, ale coś podobnego). W końcu wybrałam się jej szukać, więc trzeba było zdobyć taki mały dowód rzeczowy.
Po małym odpoczynku droga powrotna – już się martwiłam, że będę znowu jechać tę samą trasą, ale niespodziewanie objawiła się alternatywna droga. Nieco przed rozjazdem natknęłam się na „pseudoparking” jakiś różnych pojazdów i rupieci. A więc stara przyczepa kempingowa, obok niej jakaś bliżej nieokreślona maszyna rolnicza, samochód dostawczy, mała kopara i… rower. Rower wyglądał najmłodziej z tego wszystkiego, jakby zostawiony przed godziną. Podchodzę bliżej… GT, z hamulcami tarczowymi, łańcuch nawet nie zardzewiały, dotykam opon – żadne tam flaki, dopompowane git. Szukam zapięcia – niet. Stał sobie spokojnie a mnie nawet korciło, aby się na nim przejechać – tyle tylko, że sztyca za wysoko wyciągnięta, więc postanowiłam się nie bawić w jej regulację.
Cudzy rower© Sinead
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Trzasnęłam jeszcze sobie fotkę na tle reszty rupieci – najfajniejsze były rury!!! I co prawda nie były one oznaką jesieni, ale czerwień rdzy na nich mógł trochę o niej przypomnieć.
Rury, rury!!© Sinead
Jeszcze tylko minęłam jakieś mini tajemnicze domostwo, co to rzuciło mi się w oczy tylko dlatego, że rosło przy niej żółte, ale to całe żółte drzewko. Kolejny, namacalny dowód na jesień!!
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
I ujęcie jesiennych liści – obowiązkowo!!
Żółty liść© Sinead
Wracając do odkrytej przeze mnie odnogi… Tablica przy niej wskazywała na to, że stoję na terenie parku Djupadalen – zabrzmiało obiecująco, bo to już znajome, piękne szutrowe drogi, bez asfaltu, ale za to z przepięknymi widokami, zjazdami i podjazdami w terenie. Wczłapałam trochę pod strome podejście i oczom ukazał się widok prawie jak z Afryki – szerokie połacie czerwonawej trawy i bylin, jakby wszystko tutaj było spalone jakimś niesamowicie gorącym słońcem. Tylko w oddali wierzchołki gór porośnięte sosnami i świerkami przypominały gdzie naprawdę jestem.
Tu było jak na sawannie ;)© Sinead
No więc w długą !! – zaszalałam rozpędzając się po szutrowej drodze. Do pierwszego potoku. Dalej już niestety różnie bywało, bo to małe bagienko, albo ogromne kamole. Najlepsze były oślizgłe, drewniane kładki sklecone naprędce po to by w miarę suchą stopą przejść przez mokradło. Przyznam szczerze, że w butach rowerowych to był niezły wyczyn!! Ale za to dojechałam na drugi brzeg Kjosen, a widok zupełnie inny.
Kjosen od drugiej strony© Sinead
C.D.N
- DST 32.10km
- Teren 16.00km
- Czas 02:06
- VAVG 15.29km/h
- VMAX 35.50km/h
- Temperatura 12.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 12 października 2009
Kategoria Nie warte uwagi ;)
Przyjemne z pożytecznym
Gdy wróciłam z pracy słońce tak dawało czadu (w końcu, po deszczowym wrześniu), że ciężko było marnować taką pogodę na spanie. A że potrzebowałam małego co nieco do lodówki, pojechałam "okrągłą" trasą do sklepu.
Mimo tego słońca, ręce mi zgrabiały. Czuło się tą jesień, oj czuło. Aczkolwiek tydzień temu w Lillehammer poczułam i zimę - bo zaliczyłam śnieg.
Objechałam więc najbliższe uliczki, niektóre nawet dwa razy bo te rzędy domków są tak podobne, że nie idzie się rozeznać, he,he. W końcu "zaparkowałam" koło sklepu, zastanawiając się przez chwilę czy można zostawić bez zapięcie (pojechałam moim bardziej wypasionym rowerkiem). Ale co tam pomyślałam, jestem w Norwegii i poczciwym i uczciwym miasteczku.
Po wyjściu ze sklepu rower stał spokojnie jak został postawiony.
A koło mojego domu rośnie takie coś, dopiero teraz zauważyłam.
A na samym dole częściowy cel mojej przebieżki. Super mniam-mniam sok, który jest u mnie aktualnie na topie. Pić, pić, ogromne ilości :)) No i mniam-mniam czekoladka od norweskiego, czekoladowego potentata "Freia". Coś jak nasz Wedel?
Smacznego.
A dla głodnych innych zdjęć ze sklepu uzupełnione z początku października:
deszczowa przejażdżka
Gdzieś po uliczkach© Sinead
Mimo tego słońca, ręce mi zgrabiały. Czuło się tą jesień, oj czuło. Aczkolwiek tydzień temu w Lillehammer poczułam i zimę - bo zaliczyłam śnieg.
Jesień, jesień się objawiła© Sinead
Objechałam więc najbliższe uliczki, niektóre nawet dwa razy bo te rzędy domków są tak podobne, że nie idzie się rozeznać, he,he. W końcu "zaparkowałam" koło sklepu, zastanawiając się przez chwilę czy można zostawić bez zapięcie (pojechałam moim bardziej wypasionym rowerkiem). Ale co tam pomyślałam, jestem w Norwegii i poczciwym i uczciwym miasteczku.
Po wyjściu ze sklepu rower stał spokojnie jak został postawiony.
A koło mojego domu rośnie takie coś, dopiero teraz zauważyłam.
Jakaś roślina ;)© Sinead
A na samym dole częściowy cel mojej przebieżki. Super mniam-mniam sok, który jest u mnie aktualnie na topie. Pić, pić, ogromne ilości :)) No i mniam-mniam czekoladka od norweskiego, czekoladowego potentata "Freia". Coś jak nasz Wedel?
Smacznego.
Cel przejażdżki :)© Sinead
A dla głodnych innych zdjęć ze sklepu uzupełnione z początku października:
deszczowa przejażdżka
- DST 6.67km
- Czas 00:23
- VAVG 17.40km/h
- VMAX 25.80km/h
- Temperatura 10.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 8 października 2009
Kategoria NORWAY
Lysefjorden
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Co prawda nie była to wyprawa rowerowa, ale urzeczona widokami z jednego z piękniejszych fiordów postanowiłam wrzucić tu małą relację z wyprawy.
Pierwszego dnia (właściwie był to drugi pobytu w Stavanger) postanowiłam rozejrzeć i przyjrzeć się fiordowi Lysefjorden od dołu. Poczuć otchłań zimnej, acz krystalicznie czystej i przejmującej swym błękitem wody.
Początek rejsu, jeszcze Stavanger© Sinead
STAVANGER - to baza wypadowa wyprawy na fiord.
Jak ktoś chce zapoznać się ze Stavanger i okolicami zapraszam tu
Różni armatorzy podstawiają przy nadbrzeżu swoje statki, byle tylko "nachapać" turystów. No cóż, kaska musi się kręcić. Wydałam więc ileś tam setek NOK-ów, ale co to jest - co zobaczę to moje. Pogoda przyznam szczerze nie była najpiękniejsza, więc odpłynięcie statkiem i początkowe mile rejsu miały miejsce pod zachmurzonym i zimnym niebem. Ale wszyscy twardo siedzieli na górnym pokładzie, by podziwiać wodę.
Na statku zebrało się trochę luda, mało które miejsce nie było zajęte. I emeryci, i turlające się ciężko zagraniczne dziadki (bo norweskie są dziarskie), czarnoskóry kudłacz, który na rejs zabrał ojca. Syn mieszkający w Norwegii, zaprosił, zdawało się, swego ojca z czarnego kontynentu, by pokazać mu nowy, urzekający kraj.
Rejs po Lysefjorden© Sinead
Wiatr zrywał mi zieloną czapeczkę z daszkiem, momentami musiałam się szczelnie opatulić moją cienką, pod kolor też zieloną, cienką, nieprzemakalną kurtką. W dłoni jak reszta dzierżyłam aparat, nieodłączny atrybut turysty. W dobie cyfrówek można pstrykać i pstrykać póki karta nie padanie, więc niezbyt przejęta bzdurami na jakie kierowałam obiektyw robiłam co każdy obcy na tej ziemi.
Rejs po Lysefjorden© Sinead
Pocieszającą jednak myślą było to, że daleko na horyzoncie, tam dokąd płynęliśmy zaczęło się przejaśniać. Och, słońce nad fiordem! Gęba mi się uśmiechnęła. Przestałam cykać głupie zdjęcia z wchodzącymi w kadr częściami statku - a to poręcz, a to czyjeś włosy nagle przed obiektywem, a to kawałek kabiny kapitana. Usiadłam sobie, zjechałam czterema literami na sam brzeg krzesełak i czekałam jak dostaniemy się pod wpływy słonecznej pogody. Rzecz jasna czasami łypałam okiem tu i ówdzie, zobaczyć gdzie przemieścili się sąsiedzi z krzeseł obok - a nóż ciekawego wypatrzyli.
Lysefjorden© Sinead
W końcu ruszyłam się, porzuciwszy za rufą widoki oddalającego się miasta, wpływaliśmy powoli na wody fiordu. Mijaliśmy wysepki (holmer) a właściwie pomarszczone skały wychylające się z czeluści wody, czasem nagie, czasem porośnięte bujnie i ciasno iglakami o mocnej zielonej barwie. Gdzieniegdzie mijaliśmy metalowe, olbrzymie obręcze, które były prawdopodobnie miejscem trzymania małych łososi.
Most nad fiordem© Sinead
Od tego miejsca można powiedzieć zaczynał się LYSEFJORDEN (tzn. nadal się zaczyna). Ale piękno otaczającej natury stawało się jeszcze bardziej porywające. Powoli, powoli cichł wiatr, zmuszony do uspokojenia się pośród wysokich skał. Co jakiś czas rozlegał się z głośników mały wykład (po norwesku, angielsku, niemiecku i włosku) na temat właśnie mijanej atrakcji. Jedną z nich miało być spotkanie się z kozami. I rzeczywiście było - tylko skąd one się tam wzięły. Moja teoria mówi, że są to podstawiane kozy, ale co tam. Kapitan sypną im coś z przygotowanego wcześniej wiadra, turyści (w tym ja) popstrykali zdjęcia i ruszyliśmy dalej.
Podstawiane kozy przy fiordzie© Sinead
Trzymaliśmy się bliżej północnego (po naszej lewej ręce) brzegu fiordu, by uzmysłowić wszystkim ile to metrów skał rozpościera się nad nami w górę. Faktycznie sztuczka się udaje - jesteśmy przygwożdżeni przez potęgę przyrody. Na dodatek właśnie zbliżyliśmy się od dołu pod Preikestolen - sławną skalną półkę, wiszącą 604 m nad fiordem, najsławniejszy chyba na świecie taras widokowy. Od dołu jest tak mały, maleńki, że nawet nie widać na nim ludzi, którzy na pewno patrzą teraz na nas ze zwieszonymi w dół głowami.
Preikestolen od dou© Sinead
To tam na górę, wybiorę się następnego dnia - jeszcze wtedy nie wiedziałam czy mi się uda to zrobić, ale zdjęcia z góry też potem zarzucę.
Słychać było jeszcze westchnięcia i odgłosy uniesienia i ekstazy dobywające się z ust towarzyszy podróży. No i trzask migawek aparatów - oczywiście...
Potem jeszcze tylko zawinęliśmy pod wodospad, z którego to kapitan zaczerpnął wody do wiadra (pewno tego samego, z którego wyrzucał jedzenie kozom). % minut później odbyło się smakowanie wody prosto z krystalicznego wodospadu.
Lysefjorden© Sinead
No cóż, woda, jak woda, świeżo zimna.
Odwróciliśmy rufę i czas na drogę powrotną. Były to trzy wspaniałe godziny!! Wrażenia pozostały niesamowite i nawet najlepsze zdjęcia tego nie potrafią oddać. Jakby ktoś miał ochotę na podróż do Norwegii - to jest to pozycja obowiązkowa.
Lysefjorden© Sinead
Lysefjorden w części okazałości© Sinead
Lysefjorden z pokładu© Sinead
- DST 1.00km
- Czas 00:03
- VAVG 20.00km/h
- Temperatura 21.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 5 października 2009
Kategoria Nie warte uwagi ;)
Znowu bez zdjęć...
Niestety, wypady do sklepu na zdjęcia nie zasługują. Przecież nie będę umieszczać zdjęć pizzy Grandiosy.
Ale obiecuję wrzucić za jakiś czas fotki z Preikestolen, Lillehammer, Trondheim. Wszak oprócz roweru jestem zajadłym kibicem skoków narciarskich:). I bynajmniej nie od czasów Adama Małysza :)
No dobra, wrzucę te marnoty... Pogoda pod psem, więc aparat był wyciągany na szybko spod pazuchy;). Obok mojego domu, niedaleko (rowerowy rzut beretem) mam ławeczkę pod latarnią, na której raz siedziałam latem. Tylko nie było nikogo kto by to udokumentował ;)
Nieco dalej, bliżej miasta zahaczyć można o stację benzynową ESSO, na której piwa się nie dostanie, oj nie. Ale jechałam kupić czekoladę, bo miałam wielką ochotę. To był cel wypadu...
No i w końcu coś rowerowego:). Sklep ze sprzętem, porządnie zaopatrzony ale na polskie pieniądze lepiej nie przeliczać...;)
Ale jakby nie mówić, wrzuciłam coś za to na poprzednią pozbawioną zdjęć wycieczkę. Wynalazłam stare zdjęcia z kwietnia tego roku i parę niepublikowanych wcześniej z tej trasy wrzuciłam.
Mała przejażdżka - wcześniej pozbawiona zdjęć.
Ale obiecuję wrzucić za jakiś czas fotki z Preikestolen, Lillehammer, Trondheim. Wszak oprócz roweru jestem zajadłym kibicem skoków narciarskich:). I bynajmniej nie od czasów Adama Małysza :)
No dobra, wrzucę te marnoty... Pogoda pod psem, więc aparat był wyciągany na szybko spod pazuchy;). Obok mojego domu, niedaleko (rowerowy rzut beretem) mam ławeczkę pod latarnią, na której raz siedziałam latem. Tylko nie było nikogo kto by to udokumentował ;)
Ławeczka pod latarnią© Sinead
Nieco dalej, bliżej miasta zahaczyć można o stację benzynową ESSO, na której piwa się nie dostanie, oj nie. Ale jechałam kupić czekoladę, bo miałam wielką ochotę. To był cel wypadu...
Najbliższa "tankownia"© Sinead
No i w końcu coś rowerowego:). Sklep ze sprzętem, porządnie zaopatrzony ale na polskie pieniądze lepiej nie przeliczać...;)
Sklep rowerowy© Sinead
Ale jakby nie mówić, wrzuciłam coś za to na poprzednią pozbawioną zdjęć wycieczkę. Wynalazłam stare zdjęcia z kwietnia tego roku i parę niepublikowanych wcześniej z tej trasy wrzuciłam.
Mała przejażdżka - wcześniej pozbawiona zdjęć.
- DST 6.00km
- Czas 00:15
- VAVG 24.00km/h
- VMAX 32.00km/h
- Temperatura 13.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze