Wpisy archiwalne w miesiącu
Luty, 2009
Dystans całkowity: | 36.74 km (w terenie 11.34 km; 30.87%) |
Czas w ruchu: | 02:35 |
Średnia prędkość: | 14.22 km/h |
Maksymalna prędkość: | 26.00 km/h |
Liczba aktywności: | 4 |
Średnio na aktywność: | 9.19 km i 0h 38m |
Więcej statystyk |
Sobota, 28 lutego 2009
Kategoria Warszawka
Koleją do domku...
Ostatnie podrygi w Warszawce. Musiałam odwieść rowerek do domu czyli do Wrocka. Niezła jazda z przewożeniem roweru w pociągu. Prawie nikt nie chciał mi wystawić biletu na przewóz roweru. Paniusia w kasie nawet nie wiedziała, czy pociąg jest przystosowany do przewozu rowerów... Paranoja z tą PKP.
Ale konduktor powiedział, że można kupić bilet u niego bez dodatkowej opłaty. W spółce Intercity - przewóz roweru 9 złociszy!!!!
No, ale te 3 kilosy do mała wyprawa na dworzec centralny...:)
Ale konduktor powiedział, że można kupić bilet u niego bez dodatkowej opłaty. W spółce Intercity - przewóz roweru 9 złociszy!!!!
No, ale te 3 kilosy do mała wyprawa na dworzec centralny...:)
- DST 3.52km
- Czas 00:10
- VAVG 21.12km/h
- VMAX 23.00km/h
- Temperatura 7.0°C
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 27 lutego 2009
Kategoria Warszawka
Banalny powód, ale powód
Nic tu po pisaniu... Zimno, jakiś deszcz pokapuje, uszy odmarzają... Ja tak tylko po zapięcie rowerowe:). Jutro wyprawa pociągiem (wraz z rowerem) do Wrocka, a jakoś rower musi się trzymać na "wieszakach". A więc z powrotem w rodzinne strony a potem...Norwegia!!!!
- DST 9.52km
- Czas 00:32
- VAVG 17.85km/h
- VMAX 26.00km/h
- Temperatura 1.0°C
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 8 lutego 2009
Kategoria Warszawka
Zmaganie z zakwasami
Zmaganie z zakwasami:)
Dzisiaj już odczułam skutki wczorajszego wyjazdu. Jak się długo nie jeździ, to powrót na siodełko może być małym dyskomfortem. Nogi też czułam, choć myłam ;). Ponieważ odnowił się ból kolana, postanowiłam dzisiaj nie szaleć. Tylko asfalt - tak było w zamiarach... później się okazało, że teren (znowu trochę błotnisty) jednak mnie ciągnie jak pijaka do flaszki.
Po drodze haj-wejem rowerowym wzdłuż Przyczółkowej prawie pustki (gdzie ci wczorajsi rowerzyści? Może jednak dlatego że wczorajsi :D). Fajna była pańcia, lat około 50, z falującymi za nią włosami (musiała czuć wiatr we włosach), w
krótkich gaciach i jakimś polarku. Zmroziło mnie na jej widok...
Na 5. km zaczęło nieźle śmierdzieć. Woniało z okolicznych pól, gdzie jesienią rosła kapusta. Pozostawiona sama sobie (i jej resztki) dały znać o sobie. Musiałam pojechać trochę szybciej...
Trochę przed lasem Kabackim zdecydowałam wjechać w teren by urozmaicić sobie drogę powrotną. I znowu dało znać o sobie kolano i błoto. Już nie tak masakryczne jak wczoraj, ale jechało się ciężko. Po tym jak się trochę "zmachałam" trzeba było sobie odpocząć pod choinką i przy okazji wypatrzyłam purchawy... Jak niżej.
Później, bez specjalnych przygód powrót do domu. Chciałam jeszcze przykukać kaczki, ale nie chciały się popisać przed obiektywem:)
Dzisiaj już odczułam skutki wczorajszego wyjazdu. Jak się długo nie jeździ, to powrót na siodełko może być małym dyskomfortem. Nogi też czułam, choć myłam ;). Ponieważ odnowił się ból kolana, postanowiłam dzisiaj nie szaleć. Tylko asfalt - tak było w zamiarach... później się okazało, że teren (znowu trochę błotnisty) jednak mnie ciągnie jak pijaka do flaszki.
Po drodze haj-wejem rowerowym wzdłuż Przyczółkowej prawie pustki (gdzie ci wczorajsi rowerzyści? Może jednak dlatego że wczorajsi :D). Fajna była pańcia, lat około 50, z falującymi za nią włosami (musiała czuć wiatr we włosach), w
krótkich gaciach i jakimś polarku. Zmroziło mnie na jej widok...
Na 5. km zaczęło nieźle śmierdzieć. Woniało z okolicznych pól, gdzie jesienią rosła kapusta. Pozostawiona sama sobie (i jej resztki) dały znać o sobie. Musiałam pojechać trochę szybciej...
Trochę przed lasem Kabackim zdecydowałam wjechać w teren by urozmaicić sobie drogę powrotną. I znowu dało znać o sobie kolano i błoto. Już nie tak masakryczne jak wczoraj, ale jechało się ciężko. Po tym jak się trochę "zmachałam" trzeba było sobie odpocząć pod choinką i przy okazji wypatrzyłam purchawy... Jak niżej.
Później, bez specjalnych przygód powrót do domu. Chciałam jeszcze przykukać kaczki, ale nie chciały się popisać przed obiektywem:)
- DST 13.59km
- Teren 4.00km
- Czas 00:56
- VAVG 14.56km/h
- VMAX 23.50km/h
- Temperatura 6.0°C
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 7 lutego 2009
Kategoria Warszawka
Zajechałam swój rower
Inauguracja roku wyszła katastrofalnie...
Pogoda co prawda ładna, słońce, ciepełko (ok. 10 st.C), lekki wiaterek. Niestety tereny, na które wjechałam... szkoda gadać. Zakopałam się w błocie po uszy - ani w tę, ani we w tę. Gleby nie zaliczyłam, więc poza butami pozostałam czysta. Ale cała reszta...
Na początku było jeszcze znośnie, ale kawałek za placami budowy na Wilanowie masakra!! Wracać nie było jednak sensu, jechałam dalej nie wiedząc, że najgorsze jeszcze mnie czeka.
Po drodze zaliczyć trzeba było mały odpoczynek w zagajniku. Pośród placów budowy mała zielona wyspa, lubię tu zaglądać. Niestety kontemplacja słońca i zieleni drzew została przerwana przez jakiegoś narwanego motocyklistę, który wyżywał się na bezdrożu obok.
Ruszyłam dalej, nieświadoma dalszych kłopotów. Może trzeba było się wrócić? Już słyszałam zgrzytające zębatki, Przerzutki odmówiły posłuszeństwa, wszystko się ześlizgiwało, co chwila lądowałam z nogą w błocie jako podpórką...
Pod sam koniec, niepozornie wyglądający trak, okazał się istną pułapką. Moje adidasy całkowicie oblazły błotem a zalepione błotem tylne koło już nawet nie miało się jak obracać. Po prostu ciągnęłam rower chyba 4 kilo cięższy niż zwykle.
W końcu wydostałam się w jakieś poboczne chaszcze, by otrzepać się z błota i oskrobać patykami mój rower. Zanim to zrobiłam konieczne było udokumentowanie tragicznego stanu rzeczy. Przyznam szczerze, że nawet "błotny maraton" (Bike Maraton - Wrocław) tak nie zbeszcześcił mojego roweru...
Ale pierwsza "dyszka" na rowerze w tym roku zaliczona:)
Pogoda co prawda ładna, słońce, ciepełko (ok. 10 st.C), lekki wiaterek. Niestety tereny, na które wjechałam... szkoda gadać. Zakopałam się w błocie po uszy - ani w tę, ani we w tę. Gleby nie zaliczyłam, więc poza butami pozostałam czysta. Ale cała reszta...
Na początku było jeszcze znośnie, ale kawałek za placami budowy na Wilanowie masakra!! Wracać nie było jednak sensu, jechałam dalej nie wiedząc, że najgorsze jeszcze mnie czeka.
Po drodze zaliczyć trzeba było mały odpoczynek w zagajniku. Pośród placów budowy mała zielona wyspa, lubię tu zaglądać. Niestety kontemplacja słońca i zieleni drzew została przerwana przez jakiegoś narwanego motocyklistę, który wyżywał się na bezdrożu obok.
Ruszyłam dalej, nieświadoma dalszych kłopotów. Może trzeba było się wrócić? Już słyszałam zgrzytające zębatki, Przerzutki odmówiły posłuszeństwa, wszystko się ześlizgiwało, co chwila lądowałam z nogą w błocie jako podpórką...
Pod sam koniec, niepozornie wyglądający trak, okazał się istną pułapką. Moje adidasy całkowicie oblazły błotem a zalepione błotem tylne koło już nawet nie miało się jak obracać. Po prostu ciągnęłam rower chyba 4 kilo cięższy niż zwykle.
W końcu wydostałam się w jakieś poboczne chaszcze, by otrzepać się z błota i oskrobać patykami mój rower. Zanim to zrobiłam konieczne było udokumentowanie tragicznego stanu rzeczy. Przyznam szczerze, że nawet "błotny maraton" (Bike Maraton - Wrocław) tak nie zbeszcześcił mojego roweru...
Ale pierwsza "dyszka" na rowerze w tym roku zaliczona:)
- DST 10.11km
- Teren 7.34km
- Czas 00:57
- VAVG 10.64km/h
- VMAX 18.00km/h
- Aktywność Jazda na rowerze