Wpisy archiwalne w miesiącu
Kwiecień, 2009
Dystans całkowity: | 363.13 km (w terenie 79.00 km; 21.76%) |
Czas w ruchu: | 25:39 |
Średnia prędkość: | 14.16 km/h |
Maksymalna prędkość: | 51.00 km/h |
Suma podjazdów: | 4350 m |
Liczba aktywności: | 14 |
Średnio na aktywność: | 25.94 km i 1h 49m |
Więcej statystyk |
Czwartek, 30 kwietnia 2009
Kategoria Nie warte uwagi ;)
Zakupowa przejadżka
Dzisiaj nic ciekawego, po prostu na zakupy rowerem.
- DST 6.04km
- Czas 00:24
- VAVG 15.10km/h
- VMAX 28.80km/h
- Temperatura 15.0°C
- Sprzęt Mongusik
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 26 kwietnia 2009
Kategoria NORWAY, Skrzynki pocztowe w Norwegii
Karmøy ze stolicą w Koperviku
Po wczorajszym "maratonie" postanowiłam, że dzisiaj aż tak bardzo szaleć nie będę. Szkoda kolana, a po ok. 40 km zawsze daje mi się ono we znaki. Wygląda na to, że załapałam zespół lateralizacji rzepki.
Zaraz jak wyjechałam stwierdziłam, że dzisiaj tych Norwegów trochę chyba "pogięło". W kwestii wywieszania flag. Co prawda lubią oni jak flaga łopocze przy domu, przypominają w tym Amerykanów, ale dziś?? Dziś było ich więcej niż zwykle no i czasem wielgachnych rozmiarów. Nie mogłam sobie wyszperać w pamięci czy dzisiaj jest jakieś święto tutaj, ale co najmniej tak to wyglądało.
Na "dzień dobry", już pod domem owiał mnie zimny wiatr. Zaczęłam się bać, że mogę trochę zmarznąć ale do domu nie wróciłam.
Ruszyłam trasą na południe, szlakiem M. Północnego. Dość często jak widać z niego korzystam. Musiałam dojechać do wielkiego mostu, łączącego Haugesund z wyspą Karmøy. Jazda przez niego, choć jest imponujący, raczej do przyjemnych nie należy. Przyczepiono nawet tabliczkę przed mostem, iż prosi się rowerzystów o prowadzenie roweru ze względu na wąskie przejście i silne wiatry jakie tam szaleją. I jest to prawdą. A dzisiaj to już zupełnie, dobrze że kask miałam spięty pod brodą, bo już by lądował w otchłani morza.
Na 7 km trasy, na szczęści już za mostem mijam Avaldsnes i cypelek z osadą wikingów - vide któryś z poprzednich wpisów. Pedałuję dalej na południe, a że wiatr jest też południowy, dmucha mi prosto w twarz. Jedzie się koszmarnie, ale jest nadzieja, że jak będę wracać będę mieć w plecy :).
Szukam zjazdu w prawo (na zachód) w Kvalvågvagen, którą widzie dalej szlak rowerowy. Cosik jestem ślepa na oznaczenia i całe szczęści jakiś rowerzysta przede mną staje się na chwilę przewodnikiem.
Na 10 km przecinam drogę prowadzącą na lotnisko, najmniejsze lotnisko w Norwegii z zaledwie 4 bramkami. Ale lotnisko - można się dostać stąd do Oslo, Bergen, Stavanger, Londynu a swego czasu gdy latały linie Videore - do Kopenhagi. Czartery, a jakże też stad startują, ponoć najczęściej do Turcji.
Dalej droga wiedzie przez las i gęsto porośnięte kosodrzewiną skały. Słońce świeci i w lesie osłoniętym trochę od wiatru robi się trochę przyjemniej.
.
Mimo wszystko wierzchołki drzew falują po niebie a wokół słychać tylko trzask konarów i gałęzi. No i jeszcze ptaki śpiewają. Za niedługo wjeżdżam na krętą asfaltową szosę między "pagórko-skałami". Jest cudownie, choć gołe wierzchołki skał mogą co niektórych odstraszać. Między nimi jeziorka lub bagienka. Nie mogąc się oprzeć wskakuję na wierzchołek jednej, a potem drugiej skałki. Panorama z nich zapiera dech w piersiach. Poza tym, że robi to jeszcze wiatr ;).
Jadę dalej z 80 dB w uszach. Nawet nie słyszę czy jakiś samochód za mną nie jedzie. Na szczęście mija mnie coś z bardzo rzadka. W duchu postanowiłam sobie, że następny odpoczynek uskutecznię na 20 km. Mam do zjedzenia kanapkę z masłem orzechowym i mnóstwo marchewek - fajnie się je chrupie po drodze. Jednak okazuje się, że piękne okoliczności przyrody wołają mnie na szybszy relaks. Za pagórka rozlega się widoczek na coś w rodzaju fiordu. Co prawda tutaj tez morze "wcina" się w skrawek ziemi ale niestety jest to wyspa i już z definicji nie jest to fiord (fiord musi się "werżnąć" w stały ląd).
No więc rozkładam plecak, rzucam rower i wyjmuję prowiant wraz z aparatem.
Po drugiej stronie wody ściągnęłam zoomem małą przystań. Fajniutko:)
Najedzona ale z nadzieją, że może zatrzymam się przy jakiejś restauracji w Koperviku, popędziłam dalej szlakiem. Niestety gubię skrót odchodzący gdzieś w lewo i zaiwaniam główną drogą. Ale przynajmniej jest trochę z górki :). Na przedmieściach Koperviku odnajduję zgubiony szlak i skręcam na zachód. Tym razem "pseudofiord" mam po swojej prawej ręce, więc wygląda, że go objeżdżam dookoła. Na liczniku mam 25 km - niby nie jest daleko, ale jakoś wrócić trzeba i to z całym kolanem. Zaglądam więc tylko, gdzie prowadzi dalej rowerowy szlak, aby kiedyś tu jeszcze wrócić i zawijam do Koperviku.
Trasę powrotną zaplanowałam trochę inaczej niż dojazdową. Wszak najlepiej zrobić pętlę. Dojeżdżając do stolicy wyspy robię jakieś zawijasy po ulicach szukając centrum. Niestety udaje mi się odnaleźć tylko nadbrzeże (jedno z wielu tutaj) przy którym cumuje mnóstwo jachtów i statków. Na niebie ponad masztami wrzeszczą mewy i jakoś dziwnie się unoszą przy tym wietrze, latają jakimś skosem. No cóż, w Polsce nie mieszkałam nad morzem, więc tor lotu tego ptactwa przy silnym wietrze jest mi nieznany, ale wygląda niesamowicie!!
W końcu docieram do większego portu, gdzie w oddali majaczą sylwetki wielgachnych statków. Ja wyłapałam taki mniejszy, tuż przy kei.
W końcu nie znajduję żadnego centrum i stwierdzam, że jadę z powrotem. Przejeżdżam przez cieśninę przez most zwodzony (akurat nie załapałam się na jego podniesienie) i kieruję się na północ. Zauważam tę lekkość jazdy - wiatr w końcu w plecy.
Po drodze, co zawsze leży mi na sercu, szukam fajnych skrzynek pocztowych dla WrocNama. No i są. Jedna jak widać nawet nawiązująca do ostatniego marynarskiego wątku.
I jeszcze jedna...
...na dzisiaj ostatnia.
Zaraz jak wyjechałam stwierdziłam, że dzisiaj tych Norwegów trochę chyba "pogięło". W kwestii wywieszania flag. Co prawda lubią oni jak flaga łopocze przy domu, przypominają w tym Amerykanów, ale dziś?? Dziś było ich więcej niż zwykle no i czasem wielgachnych rozmiarów. Nie mogłam sobie wyszperać w pamięci czy dzisiaj jest jakieś święto tutaj, ale co najmniej tak to wyglądało.
Święto jakieś, czy co??© Sinead
Na "dzień dobry", już pod domem owiał mnie zimny wiatr. Zaczęłam się bać, że mogę trochę zmarznąć ale do domu nie wróciłam.
Ruszyłam trasą na południe, szlakiem M. Północnego. Dość często jak widać z niego korzystam. Musiałam dojechać do wielkiego mostu, łączącego Haugesund z wyspą Karmøy. Jazda przez niego, choć jest imponujący, raczej do przyjemnych nie należy. Przyczepiono nawet tabliczkę przed mostem, iż prosi się rowerzystów o prowadzenie roweru ze względu na wąskie przejście i silne wiatry jakie tam szaleją. I jest to prawdą. A dzisiaj to już zupełnie, dobrze że kask miałam spięty pod brodą, bo już by lądował w otchłani morza.
Most na Karmøy© Sinead
Na 7 km trasy, na szczęści już za mostem mijam Avaldsnes i cypelek z osadą wikingów - vide któryś z poprzednich wpisów. Pedałuję dalej na południe, a że wiatr jest też południowy, dmucha mi prosto w twarz. Jedzie się koszmarnie, ale jest nadzieja, że jak będę wracać będę mieć w plecy :).
Szukam zjazdu w prawo (na zachód) w Kvalvågvagen, którą widzie dalej szlak rowerowy. Cosik jestem ślepa na oznaczenia i całe szczęści jakiś rowerzysta przede mną staje się na chwilę przewodnikiem.
Na 10 km przecinam drogę prowadzącą na lotnisko, najmniejsze lotnisko w Norwegii z zaledwie 4 bramkami. Ale lotnisko - można się dostać stąd do Oslo, Bergen, Stavanger, Londynu a swego czasu gdy latały linie Videore - do Kopenhagi. Czartery, a jakże też stad startują, ponoć najczęściej do Turcji.
Dalej droga wiedzie przez las i gęsto porośnięte kosodrzewiną skały. Słońce świeci i w lesie osłoniętym trochę od wiatru robi się trochę przyjemniej.
Uwaga! Samoloty nad głową© Sinead
Mimo wszystko wierzchołki drzew falują po niebie a wokół słychać tylko trzask konarów i gałęzi. No i jeszcze ptaki śpiewają. Za niedługo wjeżdżam na krętą asfaltową szosę między "pagórko-skałami". Jest cudownie, choć gołe wierzchołki skał mogą co niektórych odstraszać. Między nimi jeziorka lub bagienka. Nie mogąc się oprzeć wskakuję na wierzchołek jednej, a potem drugiej skałki. Panorama z nich zapiera dech w piersiach. Poza tym, że robi to jeszcze wiatr ;).
Z góry© Sinead
Droga jak wąż się wije...© Sinead
Jadę dalej z 80 dB w uszach. Nawet nie słyszę czy jakiś samochód za mną nie jedzie. Na szczęście mija mnie coś z bardzo rzadka. W duchu postanowiłam sobie, że następny odpoczynek uskutecznię na 20 km. Mam do zjedzenia kanapkę z masłem orzechowym i mnóstwo marchewek - fajnie się je chrupie po drodze. Jednak okazuje się, że piękne okoliczności przyrody wołają mnie na szybszy relaks. Za pagórka rozlega się widoczek na coś w rodzaju fiordu. Co prawda tutaj tez morze "wcina" się w skrawek ziemi ale niestety jest to wyspa i już z definicji nie jest to fiord (fiord musi się "werżnąć" w stały ląd).
No więc rozkładam plecak, rzucam rower i wyjmuję prowiant wraz z aparatem.
Nad Veavågen© Sinead
Po drugiej stronie wody ściągnęłam zoomem małą przystań. Fajniutko:)
Przystań© Sinead
Najedzona ale z nadzieją, że może zatrzymam się przy jakiejś restauracji w Koperviku, popędziłam dalej szlakiem. Niestety gubię skrót odchodzący gdzieś w lewo i zaiwaniam główną drogą. Ale przynajmniej jest trochę z górki :). Na przedmieściach Koperviku odnajduję zgubiony szlak i skręcam na zachód. Tym razem "pseudofiord" mam po swojej prawej ręce, więc wygląda, że go objeżdżam dookoła. Na liczniku mam 25 km - niby nie jest daleko, ale jakoś wrócić trzeba i to z całym kolanem. Zaglądam więc tylko, gdzie prowadzi dalej rowerowy szlak, aby kiedyś tu jeszcze wrócić i zawijam do Koperviku.
Trasę powrotną zaplanowałam trochę inaczej niż dojazdową. Wszak najlepiej zrobić pętlę. Dojeżdżając do stolicy wyspy robię jakieś zawijasy po ulicach szukając centrum. Niestety udaje mi się odnaleźć tylko nadbrzeże (jedno z wielu tutaj) przy którym cumuje mnóstwo jachtów i statków. Na niebie ponad masztami wrzeszczą mewy i jakoś dziwnie się unoszą przy tym wietrze, latają jakimś skosem. No cóż, w Polsce nie mieszkałam nad morzem, więc tor lotu tego ptactwa przy silnym wietrze jest mi nieznany, ale wygląda niesamowicie!!
W końcu docieram do większego portu, gdzie w oddali majaczą sylwetki wielgachnych statków. Ja wyłapałam taki mniejszy, tuż przy kei.
Iście marynarskie klimaty© Sinead
W końcu nie znajduję żadnego centrum i stwierdzam, że jadę z powrotem. Przejeżdżam przez cieśninę przez most zwodzony (akurat nie załapałam się na jego podniesienie) i kieruję się na północ. Zauważam tę lekkość jazdy - wiatr w końcu w plecy.
Po drodze, co zawsze leży mi na sercu, szukam fajnych skrzynek pocztowych dla WrocNama. No i są. Jedna jak widać nawet nawiązująca do ostatniego marynarskiego wątku.
No i marynarska skrzyneczka© Sinead
I jeszcze jedna...
Ta z kwiatkami dla odmiany ;)© Sinead
...na dzisiaj ostatnia.
- DST 50.56km
- Teren 10.00km
- Czas 03:32
- VAVG 14.31km/h
- VMAX 45.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- Podjazdy 875m
- Sprzęt Mongusik
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 25 kwietnia 2009
Kategoria NORWAY, Skrzynki pocztowe w Norwegii
Ryvarden
Niestety, mój ostatni wpis ze zdjęciami został zeżarty przez ociężały serwer. I nic nie zapisało...Szlag...
No cóż wkleję tylko zdjęcia, co mi pozostało?
No cóż wkleję tylko zdjęcia, co mi pozostało?
Boróweczki już się lęgną :)© Sinead
Viksefjorden© Sinead
Bydlęcie© Sinead
Skrzynka pocztowa© Sinead
I znowu skrzynka© Sinead
W końcy Ryvarden© Sinead
Zardzewiałe© Sinead
Morze Północne© Sinead
Dla tych, którzy zginęli...© Sinead
- DST 62.33km
- Teren 10.00km
- Czas 03:58
- VAVG 15.71km/h
- VMAX 45.40km/h
- Temperatura 16.0°C
- Podjazdy 899m
- Sprzęt Mongusik
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 24 kwietnia 2009
Kategoria Nie warte uwagi ;)
Po mieście
Rekonesans po sklepach rowerowych w miasteczku. Polowanie na nowy rowerek :)
- DST 4.25km
- Czas 00:18
- VAVG 14.17km/h
- VMAX 20.00km/h
- Temperatura 14.0°C
- Sprzęt Mongusik
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 19 kwietnia 2009
Kategoria NORWAY
Djupadalen II
Dzisiaj nie dałam rady dalej, nawaliło moje lewe kolano. To po wczorajszej wyprawie :(.
Ale nie przeszkodziło to w zrobieniu kilku fotek. Najpierw w lesie, przez który jechałam...
a potem nad jeziorem Krokkavatnet.
Tutaj zostawiłam rower na "pastwę losu" (tzn. tylko oparty o drzewo). Chciałam sprawdzić, czy to prawda że w Norwegii nie kradną ;). Ponieważ przerzutka się chyba coś psi a próby jej wyregulowania spełzały na niczym to wielkiej szkody nie będzie - pomyślałam. I tak mam zamiar kupić nowy.
Dalej powędrowałam na nogach na najbliższe wzniesienie Presten (213 m n.p.m), co w wolnym tłumaczeniu znaczy "Ksiądz". Zrobiłam piechotą jakieś 4 km oprócz tych kilosów rowerowych. Gdy wróciłam... rower stał na miejscu. Pierwszy test zaliczony :))
Ale nie przeszkodziło to w zrobieniu kilku fotek. Najpierw w lesie, przez który jechałam...
Djupadalen© Sinead
a potem nad jeziorem Krokkavatnet.
Tutaj zostawiłam rower na "pastwę losu" (tzn. tylko oparty o drzewo). Chciałam sprawdzić, czy to prawda że w Norwegii nie kradną ;). Ponieważ przerzutka się chyba coś psi a próby jej wyregulowania spełzały na niczym to wielkiej szkody nie będzie - pomyślałam. I tak mam zamiar kupić nowy.
Mój rowerek i Krokkavatnet© Sinead
Dalej powędrowałam na nogach na najbliższe wzniesienie Presten (213 m n.p.m), co w wolnym tłumaczeniu znaczy "Ksiądz". Zrobiłam piechotą jakieś 4 km oprócz tych kilosów rowerowych. Gdy wróciłam... rower stał na miejscu. Pierwszy test zaliczony :))
- DST 10.70km
- Teren 8.00km
- Czas 00:51
- VAVG 12.59km/h
- VMAX 30.00km/h
- Temperatura 13.0°C
- Sprzęt Mongusik
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 18 kwietnia 2009
Kategoria NORWAY, Skrzynki pocztowe w Norwegii
Trzy komuny - Haugesund, Tysvær, Sveio
Mapka trasy
Zahaczyłam o trzy norweskie komuny (odpowiednik polskich gmin) - jak w tytule i o cztery fiordy (Førdesfjorden, Gridafjorden, Ålfjorden i Viksefjorden).
Oczywiście nie obyło się bez małego błądzenia, bez robienia mnóstwa fotek i ślimaczenia się z podziwianiem widoków :)
Było tak ciepło, że po drodze musiałam się rozbierać. Dobrze, że miałam plecak na grzbiecie (zresztą jak zawsze) a w nim trochę miejsca, dodatkowego picia, jedzenia (jakby kogoś to interesowało była tam czekolada, ciastka, dwie kanapki i banan).
Pierwsze błądzenie miało miejsce w okolicach Aksdal. Ścieżki rowerowe jakoś dziwnie się rozeszły i nie miałam pojęcia, która z nich prowadzi do Grinde. Pobłąkałam się więc trochę pod wiaduktami wte i wewte, trafiając nawet w całkiem przytulne miejsce raczej mało przypominające Norwegię. Jakieś zaciszne miejsce z ławeczką przy drodze... Ładna nieprawdaż??
W końcu zajechałam do centrum Aksdal. Przy czym największą powierzchnię tego centrum zajmowało centrum handlowe. Były jednak jakieś kierunkowskazy na ratusz w Tysvær... Ale się uśmiałam, gdy ów "ratusz" zobaczyłam. Jakaś murowany, dwupiętrowy budyczneczek. Obok niego natomiast drogowskaz na trzy miasta: w Dani, Szwecji i Finlandii. Nie wiem dlaczego akurat te miejscowości, ale może kiedyś się wyjaśni...
Acha, specjalnie dla WrocNama - upolowałam skrzyneczkę pocztową. Oto ona:
W końcu po drugim błądzeniu, na które straciłam kolejne 3 km, wjechałam na drogę w kierunku Grinde. Cały czas prowadziła tam ścieżka rowerowa, ale później na krótką chwilę musiałam "wskoczyć" na drogę samochodową. Mimo, że obok była droga dla rowerów musiałam pilnować po prawej stronie zjazdu w kierunku fiordu - Grindefjorden.
W końcu się pojawił. Zanim jednak ukazał się w pełnej okazałości, dróżką pośród łąki z soczyście zieloną trawą, stoczyłam się w dół. GPS pokazał - 5m n.p.m. U celu pokazał się domek, a'la dacza, warsztat rybacki, samoróbka zjeżdżalni do wody, kilka łódek.
Sielankę i drugie śniadanie nieco uprzykrzał jeżdżący powyżej na łące traktor, rozrzucający jakieś białe granulki. Po skonsumowaniu części prowiantu wtoczyłam się na górę, by kontynuować trasę. I ponownie jak poprzednio trzymałam się prawej stroni jezdni, by w każdej chwili móc zrobić "skok w bok" z widokiem na fiord.
W końcu trzeba było skończyć z tymi zachwytami i ruszyć dalej. Przy końcu fiordu, gdzie jeszcze razem biegły ze sobą drogi E135(na OSlo) i E39 (na Bergen), musiałam zdecydować jak jechać dalej. Oczywistym było, że będę jechać na Bergen, jednak kombinacja kierunków na tablicach informacyjnych wcale nie była tak oczywista. Na jakimś "ślimakowym" zakręcie okazało się dlaczego (dla mnie ślimakowy to taki, kiedy asfalt skręca i zakręca w kółko zanim przejedzie na główną trasę, to chyba estakada lub coś w tym stylu).
Ostatecznie wjechałam na tę trasę, na którą chciałam i mocniejszym podjazdem, osiągnąwszy maksimum wysokości podczas tej wycieczki czyli 66 m n.p.m musiałam przystanąć rozebrać się do końca, tzn. ściągnąć z siebie jeszcze jedną bluzę.
Dalej było niemal z górki i za kilka kilometrów oczom ukazała się skrawek kolejnego fiordu - Ålfjorden. Skręciłam w boczny szutrowy zjazd, by po chwili znaleźć się nad jego brzegiem, gdzie znowu odpoczywałam w okolicy chatek rybackich. Zdjęcia, a jakże, znowu z łódką.
Dalej pedałowałam pośród skalistych górek i pagórków porośniętych krępawymi, niskimi iglakami a u ich podnóża, czy też w niższych partiach trawą, mchem i roślinami "mokradłowymi". W rzeczy samej jakby tam zejść na pewno utonęłambym po kolana w bagiennej wodzie. Po kilku zakrętach oczom ukazała się tablica, że za chwilę wjadę na teren innej kommuny. O, tego się nie spodziewałam, że zahaczę o trzy gminy...
Ale za to będzie mały wyczyn. Ciekawe czy uda mi się kiedyś pobić rekord. Jazda jak po sinusoidzie wcale nie jest tak rozrywkowa, przynajmniej dla kogoś kto niemal zawsze jeździł po płaskim. Myślę, że gdyby nie te podjazdy to na płaskim mogłabym zrobić przynajmniej 80 km.
Krótko potem ukazał się rozjazd, droga E39 prowadziła dalej na północ a ja musiałam pokierować się na południe i zachód. Odbiłam więc ostro w lewo, spotykając się ponownie z podjazdami. Ale co tam, przy pierwszej "zadyszce" postanowiłam zjeść mój obiad - resztę kanapek, banana i ciastka oraz marchewkę. Przy okazji z pełnym brzuchem poskakałam z kamienia na kamień, z głazu na głaz i podziwiałam widoki na pobliskie jezioro (już nie fiord) Vidgarvatnet.
Nieco dalej, po przejechaniu kilku małych wioseczek z gospodarstwami nastawionymi głównie na wypas owiec i kóz, wjechałam na drogę w lesie. przyznam szczerze, że ta część trasy była najspokojniejsza. Cisza... zero samochodów, widoki i atmosfera przepiękne i urozmaicone. Góry ze skalistymi wierzchołkami, gęste lasy, soczyście zielone pastwiska z owcami, baranami i kozami, jeziora z błękitną wodą, yhhhh...
No i te zwierzaki zawsze mnie rozbrajały :). Najpierw uciekają a potem przychodzą i się uśmiechają :)...
Wycieczka starciła nieco na uroku, gdy musiałam wjechać na ścieżkę rowerową towarzyszącą ruchliwszej nieco trasie Rv.47 do Haugesund. Ale nadal było ciepło i słońce świeciło aż do 20.50...:))
Zahaczyłam o trzy norweskie komuny (odpowiednik polskich gmin) - jak w tytule i o cztery fiordy (Førdesfjorden, Gridafjorden, Ålfjorden i Viksefjorden).
Oczywiście nie obyło się bez małego błądzenia, bez robienia mnóstwa fotek i ślimaczenia się z podziwianiem widoków :)
Było tak ciepło, że po drodze musiałam się rozbierać. Dobrze, że miałam plecak na grzbiecie (zresztą jak zawsze) a w nim trochę miejsca, dodatkowego picia, jedzenia (jakby kogoś to interesowało była tam czekolada, ciastka, dwie kanapki i banan).
Pierwsze błądzenie miało miejsce w okolicach Aksdal. Ścieżki rowerowe jakoś dziwnie się rozeszły i nie miałam pojęcia, która z nich prowadzi do Grinde. Pobłąkałam się więc trochę pod wiaduktami wte i wewte, trafiając nawet w całkiem przytulne miejsce raczej mało przypominające Norwegię. Jakieś zaciszne miejsce z ławeczką przy drodze... Ładna nieprawdaż??
Stylowa ławeczka© Sinead
W końcu zajechałam do centrum Aksdal. Przy czym największą powierzchnię tego centrum zajmowało centrum handlowe. Były jednak jakieś kierunkowskazy na ratusz w Tysvær... Ale się uśmiałam, gdy ów "ratusz" zobaczyłam. Jakaś murowany, dwupiętrowy budyczneczek. Obok niego natomiast drogowskaz na trzy miasta: w Dani, Szwecji i Finlandii. Nie wiem dlaczego akurat te miejscowości, ale może kiedyś się wyjaśni...
Drogowskaz© Sinead
Acha, specjalnie dla WrocNama - upolowałam skrzyneczkę pocztową. Oto ona:
Skrzyneczka pocztowa :)© Sinead
W końcu po drugim błądzeniu, na które straciłam kolejne 3 km, wjechałam na drogę w kierunku Grinde. Cały czas prowadziła tam ścieżka rowerowa, ale później na krótką chwilę musiałam "wskoczyć" na drogę samochodową. Mimo, że obok była droga dla rowerów musiałam pilnować po prawej stronie zjazdu w kierunku fiordu - Grindefjorden.
W końcu się pojawił. Zanim jednak ukazał się w pełnej okazałości, dróżką pośród łąki z soczyście zieloną trawą, stoczyłam się w dół. GPS pokazał - 5m n.p.m. U celu pokazał się domek, a'la dacza, warsztat rybacki, samoróbka zjeżdżalni do wody, kilka łódek.
Nad fiordem Grindafjorden© Sinead
Czy można tutaj zacumować?© Sinead
Nad Grindefjorden© Sinead
Sielankę i drugie śniadanie nieco uprzykrzał jeżdżący powyżej na łące traktor, rozrzucający jakieś białe granulki. Po skonsumowaniu części prowiantu wtoczyłam się na górę, by kontynuować trasę. I ponownie jak poprzednio trzymałam się prawej stroni jezdni, by w każdej chwili móc zrobić "skok w bok" z widokiem na fiord.
Jeszcze raz Grindafjorden© Sinead
W końcu trzeba było skończyć z tymi zachwytami i ruszyć dalej. Przy końcu fiordu, gdzie jeszcze razem biegły ze sobą drogi E135(na OSlo) i E39 (na Bergen), musiałam zdecydować jak jechać dalej. Oczywistym było, że będę jechać na Bergen, jednak kombinacja kierunków na tablicach informacyjnych wcale nie była tak oczywista. Na jakimś "ślimakowym" zakręcie okazało się dlaczego (dla mnie ślimakowy to taki, kiedy asfalt skręca i zakręca w kółko zanim przejedzie na główną trasę, to chyba estakada lub coś w tym stylu).
Ostatecznie wjechałam na tę trasę, na którą chciałam i mocniejszym podjazdem, osiągnąwszy maksimum wysokości podczas tej wycieczki czyli 66 m n.p.m musiałam przystanąć rozebrać się do końca, tzn. ściągnąć z siebie jeszcze jedną bluzę.
Dalej było niemal z górki i za kilka kilometrów oczom ukazała się skrawek kolejnego fiordu - Ålfjorden. Skręciłam w boczny szutrowy zjazd, by po chwili znaleźć się nad jego brzegiem, gdzie znowu odpoczywałam w okolicy chatek rybackich. Zdjęcia, a jakże, znowu z łódką.
Ach te łódki...Ålfjorden© Sinead
Dalej pedałowałam pośród skalistych górek i pagórków porośniętych krępawymi, niskimi iglakami a u ich podnóża, czy też w niższych partiach trawą, mchem i roślinami "mokradłowymi". W rzeczy samej jakby tam zejść na pewno utonęłambym po kolana w bagiennej wodzie. Po kilku zakrętach oczom ukazała się tablica, że za chwilę wjadę na teren innej kommuny. O, tego się nie spodziewałam, że zahaczę o trzy gminy...
Niedługo wjazd do Sveio kommune© Sinead
Ale za to będzie mały wyczyn. Ciekawe czy uda mi się kiedyś pobić rekord. Jazda jak po sinusoidzie wcale nie jest tak rozrywkowa, przynajmniej dla kogoś kto niemal zawsze jeździł po płaskim. Myślę, że gdyby nie te podjazdy to na płaskim mogłabym zrobić przynajmniej 80 km.
Krótko potem ukazał się rozjazd, droga E39 prowadziła dalej na północ a ja musiałam pokierować się na południe i zachód. Odbiłam więc ostro w lewo, spotykając się ponownie z podjazdami. Ale co tam, przy pierwszej "zadyszce" postanowiłam zjeść mój obiad - resztę kanapek, banana i ciastka oraz marchewkę. Przy okazji z pełnym brzuchem poskakałam z kamienia na kamień, z głazu na głaz i podziwiałam widoki na pobliskie jezioro (już nie fiord) Vidgarvatnet.
A to tylko jezioro ;)© Sinead
Nieco dalej, po przejechaniu kilku małych wioseczek z gospodarstwami nastawionymi głównie na wypas owiec i kóz, wjechałam na drogę w lesie. przyznam szczerze, że ta część trasy była najspokojniejsza. Cisza... zero samochodów, widoki i atmosfera przepiękne i urozmaicone. Góry ze skalistymi wierzchołkami, gęste lasy, soczyście zielone pastwiska z owcami, baranami i kozami, jeziora z błękitną wodą, yhhhh...
A oto "owiece", znowu się na mnie patrzą© Sinead
No i te zwierzaki zawsze mnie rozbrajały :). Najpierw uciekają a potem przychodzą i się uśmiechają :)...
Wycieczka starciła nieco na uroku, gdy musiałam wjechać na ścieżkę rowerową towarzyszącą ruchliwszej nieco trasie Rv.47 do Haugesund. Ale nadal było ciepło i słońce świeciło aż do 20.50...:))
- DST 57.10km
- Czas 03:53
- VAVG 14.70km/h
- VMAX 48.50km/h
- Temperatura 15.0°C
- Podjazdy 756m
- Sprzęt Mongusik
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 15 kwietnia 2009
Kategoria NORWAY
Na zachód od Haugesund - chwała Wikingom
Chwała Wikingom - Karmøy, Avaldsnes
Mapka trasy
Znowu szlakiem M.Północnego, tym razem na południowy zachód, na wyspę Karmoy i okolice "urzędowania" Wikingów.
Najpierw przeprawa prze wielki, ok. kilometrowy most, która nie należała do przyjemnych. Ścieżka rowerowa wąska, z trudem mogło się pomieścić dwóch mijających się rowerzystów. Ale widoczek przedni :)
Oznaczonym szlakiem posuwałam się dalej na południowy-zachód, by wkrótce znaleźć się w okolicach Avaldsnes, dawnej siedziby pierwszego króla Norwegii, Haralda Pięknowłosego i centrum Wikingów.
Nota bene ową trasą ruszy niedługo największy w Norwegii rowerowy rajd Nordsjørittet, szkoda że nie wezmę udziału bo zapisy już dawno się skończyły. Zresztą nie ta kondycja ;))
Pierwsze widoki na wyspie typowo rolnicze, no i jak zwykle z pagórka na pagórek.
Wkrótce na horyzoncie zamajaczyła sylwetka protestanckiego kościoła św. Olafa. To przy nim mieści się Muzeum Wikingów a od niego stromo w dół wijąca się żwirowa dróżka na wyspę, gdzie co roku odbywa się Festiwal Wikingów. Na pewno zajrzę w tym roku :)
Na samej wyspie mieści się rekonstrukcja grodu Wikingów. O dziwo, nawet żyjąca, bo z drewnianych domków wydobywał się dym a i wychodzi z nich dziwnie przebrani ludzie. Po obu stronach drewnianej bramy paliły się ognie, jakby miały odstraszyć złe duchy. Działa, nie wjechałam ;)
Gdy z powrotem byłam pod kościołem zauważyłam, że nie tylko ja tu jestem rowerem. Co prawda nie słyszałam by odbywało się jakoweś nabożeństwo, ale kilka "zaparkowanych" rowerów zrobiło wrażenie. Pod tablicą poczytałam sobie trochę o rzeczonym miejscu, z którym związana jest nawet całkiem ciekawa legenda, ale nie chce mi się pisać. Może innym razem...
No, a tutaj byłam:).
Legenda
Kościół zbudowany został w 1250 r. na polecenie króla Håkona Håkonssona i został on poświęcony patronowi Norwegii, św. Olafowi. Przy boku świątyni stoi pochylony kamienny obelisk wysokości 7,2 m, pochodzący jeszcze z czasów pogańskich. Nazywany jest Igłą Najświętszej Maryi Panny i według legendy w momencie, gdy dotknie on muru kościoła, nastąpi koniec świata i Sądu Ostatecznego. Kilka stuleci temu, aby opóźnić tę chwilę ktoś zapobiegliwy utrącił wierzchołek obelisku i dzisiaj dzieli go od muru kilkanaście centymetrów.
Mapka trasy
Znowu szlakiem M.Północnego, tym razem na południowy zachód, na wyspę Karmoy i okolice "urzędowania" Wikingów.
Najpierw przeprawa prze wielki, ok. kilometrowy most, która nie należała do przyjemnych. Ścieżka rowerowa wąska, z trudem mogło się pomieścić dwóch mijających się rowerzystów. Ale widoczek przedni :)
Widok z mostu© Sinead
Oznaczonym szlakiem posuwałam się dalej na południowy-zachód, by wkrótce znaleźć się w okolicach Avaldsnes, dawnej siedziby pierwszego króla Norwegii, Haralda Pięknowłosego i centrum Wikingów.
Nota bene ową trasą ruszy niedługo największy w Norwegii rowerowy rajd Nordsjørittet, szkoda że nie wezmę udziału bo zapisy już dawno się skończyły. Zresztą nie ta kondycja ;))
Szlak Morza Północnego© Sinead
Pierwsze widoki na wyspie typowo rolnicze, no i jak zwykle z pagórka na pagórek.
Droga do...?© Sinead
Wkrótce na horyzoncie zamajaczyła sylwetka protestanckiego kościoła św. Olafa. To przy nim mieści się Muzeum Wikingów a od niego stromo w dół wijąca się żwirowa dróżka na wyspę, gdzie co roku odbywa się Festiwal Wikingów. Na pewno zajrzę w tym roku :)
W tle kościół St. Olavs© Sinead
Na samej wyspie mieści się rekonstrukcja grodu Wikingów. O dziwo, nawet żyjąca, bo z drewnianych domków wydobywał się dym a i wychodzi z nich dziwnie przebrani ludzie. Po obu stronach drewnianej bramy paliły się ognie, jakby miały odstraszyć złe duchy. Działa, nie wjechałam ;)
Osada Wikingów© Sinead
Osada WIkingów, cz.II© Sinead
Gdy z powrotem byłam pod kościołem zauważyłam, że nie tylko ja tu jestem rowerem. Co prawda nie słyszałam by odbywało się jakoweś nabożeństwo, ale kilka "zaparkowanych" rowerów zrobiło wrażenie. Pod tablicą poczytałam sobie trochę o rzeczonym miejscu, z którym związana jest nawet całkiem ciekawa legenda, ale nie chce mi się pisać. Może innym razem...
Rowerowy parking pod kościołem© Sinead
Kościół św. Olafa© Sinead
No, a tutaj byłam:).
Tablica pod kościołem© Sinead
Legenda
Kościół zbudowany został w 1250 r. na polecenie króla Håkona Håkonssona i został on poświęcony patronowi Norwegii, św. Olafowi. Przy boku świątyni stoi pochylony kamienny obelisk wysokości 7,2 m, pochodzący jeszcze z czasów pogańskich. Nazywany jest Igłą Najświętszej Maryi Panny i według legendy w momencie, gdy dotknie on muru kościoła, nastąpi koniec świata i Sądu Ostatecznego. Kilka stuleci temu, aby opóźnić tę chwilę ktoś zapobiegliwy utrącił wierzchołek obelisku i dzisiaj dzieli go od muru kilkanaście centymetrów.
Igła Najświętszej Maryi Panny© Sinead
- DST 27.91km
- Teren 5.00km
- Czas 01:54
- VAVG 14.69km/h
- VMAX 45.50km/h
- Temperatura 12.0°C
- Podjazdy 274m
- Sprzęt Mongusik
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 13 kwietnia 2009
Kategoria NORWAY
Gdzie lany poniedziałek
Gdzie ten lany poniedziałek???
W Norwegii, chyba całe szczęście dla mnie, nie kultywuje się lanego poniedziałku. Bezpiecznie więc wybrałam się na małą przejażdżkę po okolicy ze znajomymi. Umówiliśmy się w Parku Djupadalen, przy starcie. Zanim przybyli zdołałam już pokrążyć 6 km wzdłuż rzeczki.
Potem odpoczęłam sobie na ławeczce okraszonej polskimi, rzecz jasna, napisami. Czy Polacy wszędzie muszą zostawić znak, że "tu byli" ?? Koszmar i siara...
Trzeba dodać, że były to jedyne wpisy...:(
Gdy Piotr, Kasia wraz z małym Olivierem i Kubą przyjechali na miejsce zostałam postrzelona w pistoletu wodnego, z okazji Lanego Poniedziałku oczywiście :). Przy miejscu na grilla, który został już "uruchomiony" przez innych, poczuliśmy roztaczający się na okolicę zapach grillowanej rybki... Mniam, mniam.
Oli, który dorwał się pierwszy do huśtawki nieopodal okazał się bohaterem dnia, na swoim małym czterokołowym rowerku zrobił prawie 10 km. Co prawda pod większe górki holował go tatuś, ale mały dał radę. Parę razy zaliczył glebę, ale zawsze dzielnie się podnosił i jechał dalej.
Po krótkiej zabawie na huśtawce zawieszonej na gałęzi drzewa postanowiliśmy w końcu ruszyć nasze tyłki :). Od tej pory pedałowaliśmy z dzieciakami moje tempo trochę spadło...:(
Co prawda osobiście nie zaliczam się do rowerowych wyjadaczy pod względem szybkości jazdy, ale w porównaniu z moimi znajomymi chyba byłam prawie niezniszczalna. Zauważyłam różnicę w mojej kondycji i kondycji "niedzielnych rowerzystów", zarówno pod względem prędkości jak i manewrowania na korzeniach, kamieniach, z górki i pod górkę. TO mnie podbudowało :)
W Norwegii, chyba całe szczęście dla mnie, nie kultywuje się lanego poniedziałku. Bezpiecznie więc wybrałam się na małą przejażdżkę po okolicy ze znajomymi. Umówiliśmy się w Parku Djupadalen, przy starcie. Zanim przybyli zdołałam już pokrążyć 6 km wzdłuż rzeczki.
Potem odpoczęłam sobie na ławeczce okraszonej polskimi, rzecz jasna, napisami. Czy Polacy wszędzie muszą zostawić znak, że "tu byli" ?? Koszmar i siara...
Ci polscy turyści...© Sinead
Trzeba dodać, że były to jedyne wpisy...:(
Gdy Piotr, Kasia wraz z małym Olivierem i Kubą przyjechali na miejsce zostałam postrzelona w pistoletu wodnego, z okazji Lanego Poniedziałku oczywiście :). Przy miejscu na grilla, który został już "uruchomiony" przez innych, poczuliśmy roztaczający się na okolicę zapach grillowanej rybki... Mniam, mniam.
Mały rowerzysta© Sinead
Oli, który dorwał się pierwszy do huśtawki nieopodal okazał się bohaterem dnia, na swoim małym czterokołowym rowerku zrobił prawie 10 km. Co prawda pod większe górki holował go tatuś, ale mały dał radę. Parę razy zaliczył glebę, ale zawsze dzielnie się podnosił i jechał dalej.
Po krótkiej zabawie na huśtawce zawieszonej na gałęzi drzewa postanowiliśmy w końcu ruszyć nasze tyłki :). Od tej pory pedałowaliśmy z dzieciakami moje tempo trochę spadło...:(
Co prawda osobiście nie zaliczam się do rowerowych wyjadaczy pod względem szybkości jazdy, ale w porównaniu z moimi znajomymi chyba byłam prawie niezniszczalna. Zauważyłam różnicę w mojej kondycji i kondycji "niedzielnych rowerzystów", zarówno pod względem prędkości jak i manewrowania na korzeniach, kamieniach, z górki i pod górkę. TO mnie podbudowało :)
Niedzielni rowerzyści:)© Sinead
- DST 17.28km
- Teren 10.00km
- Czas 01:31
- VAVG 11.39km/h
- VMAX 35.00km/h
- Temperatura 10.0°C
- Sprzęt Mongusik
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 12 kwietnia 2009
Kategoria Nie warte uwagi ;)
Do kolegi na Jarhaugane
Do kolegi na Jarhaugane
W świąteczne odwiedziny do kolegi z pracy. W jedną stronę trochę padało, ale pod wieczór, na zachód słońca się załapałam :)
Do tego kolegi co wyżej na zdjęciu, hi,hi.
W świąteczne odwiedziny do kolegi z pracy. W jedną stronę trochę padało, ale pod wieczór, na zachód słońca się załapałam :)
Do tego kolegi co wyżej na zdjęciu, hi,hi.
- DST 8.42km
- Czas 00:31
- VAVG 16.30km/h
- VMAX 37.50km/h
- Temperatura 8.0°C
- Sprzęt Mongusik
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 10 kwietnia 2009
Kategoria NORWAY
Djupadalen
Djupadalen
Po popołudniu wyszło przepiękne słońce, a że zachodzi ono u mnie teraz ok. 20.45 miałam sporo czasu by wykombinować jeszcze jakąś wycieczkę. Początkowo, z uwagi na moja kontuzje lewego kolana, miałam pójść piechotą.
Ale mój rowerem popatrzył na mnie i wyprosił. Miałam dojechać do parkingu rowerem a potem ruszyć z "buta".
Nad samym jeziorem wiało jak cholera, jakieś 8,5 m/s - czyli po ichniejszemu frisk bris (mocna bryza). Kaczki ledwo trzymały się na wodzi a mi mało czapki nie zwiało (tak, tak, tym razem wybrałam się bez kasku).
Jak widać na zdjęciu słońce świeciło przeuroczo. Ponieważ nigdzie nie mogłam znaleźć sensownego miejsca na rzucenie roweru ruszyłam dalej razem z nim. Co prawda tutaj nikogo nie interesują cudze rowery, ale kto wie czy gdzieś polacy nie spacerują ;). Ścieżki były ładne, postanowiłam więc podjechać kawałek. Kolano trochę się odezwało, ale za to na horyzoncie pojawiły się ławeczki obok miejsca na grilla.
Tutaj złowiłam na aparat parę kaczek i w oddali mewy, ale wyszły nietwarzowo ;). Pędząc dalej żwirową ścieżynką, od czasu do czasu wymijając ludzi, wjechałam do lasu. Było sporo pod górę, więc w którymś momencie porzuciłam rowere i udałam się kawałek na nogach. Tu strumyczek, tam małe bagienko i ładne widoki. Rower stał gdzieś pod drzewem, od czasu do czasu bezsensownie na niego spoglądałam, ale upewniona że nikt go nie ruszy zeszłam niżej do jeziora. Dalsza droga rowerem nie miała sensu... stromo, kamole, korzenie, wywrócone drzewa... Zawróciłam i pojechałam płaską ścieżką w lasek...
Niedługo potem zawróciłam. Podjazd pod górę na tyle dał się we znaki mojemu kolanie, że trzeba było wracać. Po drodze udało mi się utrwalić parkę mew na skałce.
Jeszcze raz przy starcie zeszłam na małą plażę. Kto by pomyślał, że w Norwegii są takie plaże i to jeszcze niecałe 3 km od mojego domu?? Każda plaża zaopatrzona jest w koło ratunkowe i drabinę. Drabina oczywiście na czas zimowy, jakby kto toną w przeręblu...
Na tym zakończyłabym relację z wycieczki. Fajnie było i jeszcze jasno jak wracałam. Słońce też świeci, choć 19.41...
Po popołudniu wyszło przepiękne słońce, a że zachodzi ono u mnie teraz ok. 20.45 miałam sporo czasu by wykombinować jeszcze jakąś wycieczkę. Początkowo, z uwagi na moja kontuzje lewego kolana, miałam pójść piechotą.
Ale mój rowerem popatrzył na mnie i wyprosił. Miałam dojechać do parkingu rowerem a potem ruszyć z "buta".
Nad samym jeziorem wiało jak cholera, jakieś 8,5 m/s - czyli po ichniejszemu frisk bris (mocna bryza). Kaczki ledwo trzymały się na wodzi a mi mało czapki nie zwiało (tak, tak, tym razem wybrałam się bez kasku).
Eivindsvatnet© Sinead
Jak widać na zdjęciu słońce świeciło przeuroczo. Ponieważ nigdzie nie mogłam znaleźć sensownego miejsca na rzucenie roweru ruszyłam dalej razem z nim. Co prawda tutaj nikogo nie interesują cudze rowery, ale kto wie czy gdzieś polacy nie spacerują ;). Ścieżki były ładne, postanowiłam więc podjechać kawałek. Kolano trochę się odezwało, ale za to na horyzoncie pojawiły się ławeczki obok miejsca na grilla.
A może piknik?© Sinead
Tutaj złowiłam na aparat parę kaczek i w oddali mewy, ale wyszły nietwarzowo ;). Pędząc dalej żwirową ścieżynką, od czasu do czasu wymijając ludzi, wjechałam do lasu. Było sporo pod górę, więc w którymś momencie porzuciłam rowere i udałam się kawałek na nogach. Tu strumyczek, tam małe bagienko i ładne widoki. Rower stał gdzieś pod drzewem, od czasu do czasu bezsensownie na niego spoglądałam, ale upewniona że nikt go nie ruszy zeszłam niżej do jeziora. Dalsza droga rowerem nie miała sensu... stromo, kamole, korzenie, wywrócone drzewa... Zawróciłam i pojechałam płaską ścieżką w lasek...
A to w "głębokim" lesie ;)© Sinead
Niedługo potem zawróciłam. Podjazd pod górę na tyle dał się we znaki mojemu kolanie, że trzeba było wracać. Po drodze udało mi się utrwalić parkę mew na skałce.
Coś nie chciały zerwać się do lotu...© Sinead
Jeszcze raz przy starcie zeszłam na małą plażę. Kto by pomyślał, że w Norwegii są takie plaże i to jeszcze niecałe 3 km od mojego domu?? Każda plaża zaopatrzona jest w koło ratunkowe i drabinę. Drabina oczywiście na czas zimowy, jakby kto toną w przeręblu...
Może by się zabawić w ratownika© Sinead
Hmm, lato...© Sinead
Na tym zakończyłabym relację z wycieczki. Fajnie było i jeszcze jasno jak wracałam. Słońce też świeci, choć 19.41...
- DST 9.82km
- Teren 6.00km
- Czas 00:42
- VAVG 14.03km/h
- VMAX 32.00km/h
- Temperatura 12.0°C
- Aktywność Jazda na rowerze