Wpisy archiwalne w miesiącu
Maj, 2009
Dystans całkowity: | 483.27 km (w terenie 183.40 km; 37.95%) |
Czas w ruchu: | 30:38 |
Średnia prędkość: | 15.78 km/h |
Maksymalna prędkość: | 46.00 km/h |
Suma podjazdów: | 3324 m |
Liczba aktywności: | 11 |
Średnio na aktywność: | 43.93 km i 2h 47m |
Więcej statystyk |
Piątek, 1 maja 2009
Sveio, Sveio
Mapka trasy
Dzisiaj znów na północ.
Jazda zaczęła się w parku Djupadalen, gdzie głównym szlakiem dla "joggingowców" pozwoliłam sobie pedałować. Więc od 2 km zaczęła się super szutrówka. Nawet nie wiedziałam, że dalej będzie jeszcze bardziej super ;).
Słonko świeciło, wiaterek lekko zawiewał. Zielono się wszędzie porobiło a górki wkoło dumnie strzelały w górę. Sosny, świerki i wspaniałe widoczki. Za każdym razem, gdy widziałam podjazd byłam ciekawa jaki widok dalej się z niego rozciąga i to mnie motywowało do mocniejszego dociskania korby.
A gdy zobaczyłam fajną górkę po lewej stronie postanowiłam, że na nią muszę wejść. Wydawało mi się, że panorama z niej będzie imponująca. W końcu ogarnęłam swoim krótkowzrocznym, acz skorygowanym wzrokiem większą okolicę niż z siodełka roweru.
Z tego co ustaliłam z mapy (już mam dokładniejszą mapkę tej okolicy) ta góreczka to niejaki Noramyrhaugen. Tutaj też osiągnęłam szczyt dzisiejszej wyprawy 121 m n.p.m. Dalej więc było z górki, z małymi przerwami oczywiście ;)
Po drodze minęłam kobitę, która pędziła pod górę jak poparzona. I to żadna tam kolarka, ubrana w zwykłe ciuchy. Był sobie jeszcze jeden miłośnik górskiego rowerowania, bo te tereny idealnie nadawały się na traskę maratonu MTB.
Przy Kvernavatnet i Stakkasdavatnet troszkę się "zamerdałam". Fajna asfaltówka ze skałkami po mojej lewej stronie okazała się zamknięta stojącą w poprzek bramą. Nie podjeżdżałam bliżej, myśląc że za nią jest jakaś prywatna posesja. Rozłożyłam mapkę i zaczęłam szukać. Nic z tego... Zjechałam niżej w drugą stronę, dojeżdżając do jakiejś stacji uzdatniania wody lub czegoś takiego. Dalej nic... Na szczęście na horyzoncie pojawił się jakiś pedałujący na rowerze Norweg. Wyznał mi, że tą bramę można ominąć, co też uszczęśliwiona zrobiłam:)
Dalej poszło gładko. Dojechałam do znanej mi już drogi prowadzącej pośród uroczych wioseczek z pastwiskami. Za jakiś kawałek drogi ukazało się jezioro Vidgarvatnet. Po drodze jeszcze mnóstwo pól i pasących się na soczystej trawie owiec i kóz. Zielone połacie upstrzone były jaskrawo-żółtymi mleczami, bogato ozdabiającymi wyłażące z ziemi, szare skały.
.
Fajne, nie??
Dobiłam w końcu do E39. Przed nieco ponad tygodniem jechałam tędy i dałabym głowę, że droga była całkiem dobra. A tu... Na nowo ją wyasfaltowali. Czarny, błyszczący nowością asfalt zdawał się z daleka, jakby polany wodą - czarniusieńki jak piekło, ale jak się fajnie jechało. Ech:). Tylko, że moim oczom ukazał się tunel. Niestety poruszanie się rowerem przez tunel jest w Norwegii zabronione, więc musiałam go objechać, ale nie było czego żałować. Okrążyłam trzy wioski nad fiordem Ålfjorden.
Przy pierwszej z nich, Fjon, zatrzymałam się na chwilę przy kempingu. Życie tam tętniło - widać mnóstwo Norwegów wybrało się na dłuższy weekend poza dom trochę połowić nad fiordem. Dalej droga wiodła przez Kvarvåg i Våga, by w końcu ostrym wjazdem pod górę dołączyć ponownie do E39. Kawałek musiałam znowu towarzyszyć "czterem kółkom", ale za niedługo zjechałam na "47" do Sveio.
Tu postanowiłam odwiedzić klub golfowy. "Ludziów jak mrówków" z kijami, wózeczkami i całym innym golfowym osprzętem. Że tez im się chciało w taki wiatr miotać piłeczkami??
Ale pole całkiem miłe i urozmaicone.
W Sveio zahaczyłam jeszcze o kościół z białymi jak kości ścianami i skierowałam się powoli w kierunku Haugesund.
Po drodze "spotkałam" jeszcze ciekawą łódkę, pełniącą raczej nietypową dla siebie rolę - po prostu wbita w ziemię rufą robiła chyba za wiatę przystankową ;)
Na sam koniec wycieczki wybrałam się okrężną drogą, kawałek szlakiem M. Północnego nad brzeg morza, zatoczkę Kvalsvik.
Wiatr od jakiegoś czasu zaczął wiać mocniej, tak że nad samym wybrzeżem zrywało głowy z szyi. Mimo tego, postanowiłam dojść na sam cypelek, o którego skały, miałam nadzieję, będą się rozbijać olbrzymie fale. Niestety nie tak wielkie jak myślałam. No i jeszcze ujrzałam tam "mini-latarnię morską". Jakieś ubogi te latarnie tutaj, nie? Nic imponującego...
Posmagana wiatrem do bólu zakończyłam wycieczkę pod domem, jak zwykle zresztą. A gdzie jutro mnie poniesie??
P.S
Dla WrocNama i reszty miłośników - porcja skrzyneczek pocztowych.
Dzisiaj znów na północ.
Jazda zaczęła się w parku Djupadalen, gdzie głównym szlakiem dla "joggingowców" pozwoliłam sobie pedałować. Więc od 2 km zaczęła się super szutrówka. Nawet nie wiedziałam, że dalej będzie jeszcze bardziej super ;).
Słonko świeciło, wiaterek lekko zawiewał. Zielono się wszędzie porobiło a górki wkoło dumnie strzelały w górę. Sosny, świerki i wspaniałe widoczki. Za każdym razem, gdy widziałam podjazd byłam ciekawa jaki widok dalej się z niego rozciąga i to mnie motywowało do mocniejszego dociskania korby.
A gdy zobaczyłam fajną górkę po lewej stronie postanowiłam, że na nią muszę wejść. Wydawało mi się, że panorama z niej będzie imponująca. W końcu ogarnęłam swoim krótkowzrocznym, acz skorygowanym wzrokiem większą okolicę niż z siodełka roweru.
Byheiene© Sinead
Widoczek ze szczytu© Sinead
Z tego co ustaliłam z mapy (już mam dokładniejszą mapkę tej okolicy) ta góreczka to niejaki Noramyrhaugen. Tutaj też osiągnęłam szczyt dzisiejszej wyprawy 121 m n.p.m. Dalej więc było z górki, z małymi przerwami oczywiście ;)
A to mnie czekało...© Sinead
Po drodze minęłam kobitę, która pędziła pod górę jak poparzona. I to żadna tam kolarka, ubrana w zwykłe ciuchy. Był sobie jeszcze jeden miłośnik górskiego rowerowania, bo te tereny idealnie nadawały się na traskę maratonu MTB.
Przy Kvernavatnet i Stakkasdavatnet troszkę się "zamerdałam". Fajna asfaltówka ze skałkami po mojej lewej stronie okazała się zamknięta stojącą w poprzek bramą. Nie podjeżdżałam bliżej, myśląc że za nią jest jakaś prywatna posesja. Rozłożyłam mapkę i zaczęłam szukać. Nic z tego... Zjechałam niżej w drugą stronę, dojeżdżając do jakiejś stacji uzdatniania wody lub czegoś takiego. Dalej nic... Na szczęście na horyzoncie pojawił się jakiś pedałujący na rowerze Norweg. Wyznał mi, że tą bramę można ominąć, co też uszczęśliwiona zrobiłam:)
Dalej poszło gładko. Dojechałam do znanej mi już drogi prowadzącej pośród uroczych wioseczek z pastwiskami. Za jakiś kawałek drogi ukazało się jezioro Vidgarvatnet. Po drodze jeszcze mnóstwo pól i pasących się na soczystej trawie owiec i kóz. Zielone połacie upstrzone były jaskrawo-żółtymi mleczami, bogato ozdabiającymi wyłażące z ziemi, szare skały.
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Fajne, nie??
Dobiłam w końcu do E39. Przed nieco ponad tygodniem jechałam tędy i dałabym głowę, że droga była całkiem dobra. A tu... Na nowo ją wyasfaltowali. Czarny, błyszczący nowością asfalt zdawał się z daleka, jakby polany wodą - czarniusieńki jak piekło, ale jak się fajnie jechało. Ech:). Tylko, że moim oczom ukazał się tunel. Niestety poruszanie się rowerem przez tunel jest w Norwegii zabronione, więc musiałam go objechać, ale nie było czego żałować. Okrążyłam trzy wioski nad fiordem Ålfjorden.
Ot, tunel...© Sinead
Przy pierwszej z nich, Fjon, zatrzymałam się na chwilę przy kempingu. Życie tam tętniło - widać mnóstwo Norwegów wybrało się na dłuższy weekend poza dom trochę połowić nad fiordem. Dalej droga wiodła przez Kvarvåg i Våga, by w końcu ostrym wjazdem pod górę dołączyć ponownie do E39. Kawałek musiałam znowu towarzyszyć "czterem kółkom", ale za niedługo zjechałam na "47" do Sveio.
Tu postanowiłam odwiedzić klub golfowy. "Ludziów jak mrówków" z kijami, wózeczkami i całym innym golfowym osprzętem. Że tez im się chciało w taki wiatr miotać piłeczkami??
Klub golfa w Sveio© Sinead
Może w golfa?© Sinead
Ale pole całkiem miłe i urozmaicone.
W Sveio zahaczyłam jeszcze o kościół z białymi jak kości ścianami i skierowałam się powoli w kierunku Haugesund.
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Po drodze "spotkałam" jeszcze ciekawą łódkę, pełniącą raczej nietypową dla siebie rolę - po prostu wbita w ziemię rufą robiła chyba za wiatę przystankową ;)
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Na sam koniec wycieczki wybrałam się okrężną drogą, kawałek szlakiem M. Północnego nad brzeg morza, zatoczkę Kvalsvik.
Wiatr od jakiegoś czasu zaczął wiać mocniej, tak że nad samym wybrzeżem zrywało głowy z szyi. Mimo tego, postanowiłam dojść na sam cypelek, o którego skały, miałam nadzieję, będą się rozbijać olbrzymie fale. Niestety nie tak wielkie jak myślałam. No i jeszcze ujrzałam tam "mini-latarnię morską". Jakieś ubogi te latarnie tutaj, nie? Nic imponującego...
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Posmagana wiatrem do bólu zakończyłam wycieczkę pod domem, jak zwykle zresztą. A gdzie jutro mnie poniesie??
P.S
Dla WrocNama i reszty miłośników - porcja skrzyneczek pocztowych.
Porzeczkowa skrzyneczka© Sinead
Tym razem kurki na skrzynce© Sinead
- DST 64.00km
- Teren 20.00km
- Czas 04:10
- VAVG 15.36km/h
- VMAX 45.50km/h
- Temperatura 14.0°C
- Podjazdy 1211m
- Sprzęt Mongusik
- Aktywność Jazda na rowerze