Wpisy archiwalne w miesiącu
Czerwiec, 2009
Dystans całkowity: | 253.51 km (w terenie 77.90 km; 30.73%) |
Czas w ruchu: | 15:30 |
Średnia prędkość: | 16.36 km/h |
Maksymalna prędkość: | 46.50 km/h |
Liczba aktywności: | 10 |
Średnio na aktywność: | 25.35 km i 1h 33m |
Więcej statystyk |
Wtorek, 23 czerwca 2009
Kategoria NORWAY
Kręcenie po Bergen
Zwiedzanie Bergen z rowerowego siodełka:)
Gdy tylko "wyrzuciłam się" z pociągu pojechałam przyjrzeć się z bliska Muzeum Trądu a dalej na odpowiednik naszej starówki, na Bryggen. Wcześniej w okolicach Marken pooglądałam sobie miejscowego przybłędę, żłopiącego jakiś samogon. Ale miejsce wybrał sobie całkiem ładne.
W końcu znalazłam się ponownie w otoczeniu pozostałości histroii. Bryggen to chyba najbardziej urokliwe miejsce w mieście. Kluczenie po ciasnych, drewnianych uliczkach, pogrążonych w półmroku jest nie lada przeżyciem. Skrzypiące pod nogami drewniane deski, nad głową zwisające liny służące kiedyś do załadunku towaru na piętra magazynów, gdzieniegdzie malutkie galeryjki, sklepy z pamiątkami lub kawiarenki.
No więc stoi sobie 61 drewnianych budynków, wzniesionych zresztą według specjalnych wytycznych Hazny. Ponieważ znaczną większość osiadłych tu kiedyś kupców była narodowości niemieckiej, nazywano to miejsce Niemieckim Nadbrzeżem (Tyskebryggen).
No i to wszystko jest wpisane na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Znaczek mówi sam za siebie:).
Gdy tylko "wyrzuciłam się" z pociągu pojechałam przyjrzeć się z bliska Muzeum Trądu a dalej na odpowiednik naszej starówki, na Bryggen. Wcześniej w okolicach Marken pooglądałam sobie miejscowego przybłędę, żłopiącego jakiś samogon. Ale miejsce wybrał sobie całkiem ładne.
W końcu znalazłam się ponownie w otoczeniu pozostałości histroii. Bryggen to chyba najbardziej urokliwe miejsce w mieście. Kluczenie po ciasnych, drewnianych uliczkach, pogrążonych w półmroku jest nie lada przeżyciem. Skrzypiące pod nogami drewniane deski, nad głową zwisające liny służące kiedyś do załadunku towaru na piętra magazynów, gdzieniegdzie malutkie galeryjki, sklepy z pamiątkami lub kawiarenki.
Galeryjka w Bergen, Bryggen© Sinead
Bryggen, Bergen© Sinead
No więc stoi sobie 61 drewnianych budynków, wzniesionych zresztą według specjalnych wytycznych Hazny. Ponieważ znaczną większość osiadłych tu kiedyś kupców była narodowości niemieckiej, nazywano to miejsce Niemieckim Nadbrzeżem (Tyskebryggen).
Bryggen, Bergen© Sinead
Bryggen, Bergen© Sinead
No i to wszystko jest wpisane na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Znaczek mówi sam za siebie:).
Bryggen, na liście UNESCO© Sinead
- DST 7.97km
- Czas 00:55
- VAVG 8.69km/h
- VMAX 25.70km/h
- Temperatura 23.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 22 czerwca 2009
Kategoria NORWAY
Voss
Wieczorem poprzedniego dnia zadzwoniłam do kolegi, który wylądował w tym samym czasie co ja w Norwegii. Nawet się nie spodziewając, dostałam zaproszenie na następny dzień do Voss - małej acz uroczej miejscowości, słynnej ze swoich ośrodków sportów zimowych i nie tylko.
Rankiem "wyprułam" więc z komfortowego pokoju w hotelu i popedałowałam zobaczyć kiedy odchodzi pociąg.
Jakby przy okazji podziwiałam dworzec kolejowy, który jak na norweskie warunki wyglądał wiekowo. Budynek z szarego kamienia, na którym czas wyrył swoje piętno. Mnie się jednak dworzec podobał. Szczególnie z kontrastującymi czerwonymi napisami na froncie. W środku przeszklony dach, tak że wydawało się jakby perony stały pod gołym niebem, jasno i przestronnie. Warto dodać, że Bergen jest jednocześnie stacją początkową i końcową, więc śmiesznie wyglądały ślepo kończące się perony.
A tak wyglądał dworzec od środka.
Zachęcona postanowiłam, że sprawdzę norweskie "PKP". Kupiłam więc bilet do Voss, gdzieś tak 100 km od Bergen. Niestety rowerem dystansu bym nie pokonała a czas mnie nieco naglił. Nie wchodziło nawet w rachubę nocowanie na kempingu, gdzieś po drodze, bo takowego nie znalazłam na mapie. Całe szczęście przewóz roweru nie jest w Norwegii czymś trudnym i za dodatkową opłatą dostałam też bilet na rower. Ciekawostką jest, że był z gumką, tak by można było przyczepić go do roweru.
Ponieważ miałam jeszcze 2 godzinki do odjazdu, nawróciłam do pobliskiego centrum. Na pierwszy ogień poszło Muzeum Trądu (Lepramuseet), które urządzono w dawnym szpitalu św. Jerzego. Norwedzy są trochę "dumni z dżumy", bo prątka trądu odkrył właśnie Norweg - Armaeur Hansen (w 1837 r.). Nie przeszkodziło to dżumie wieki wcześniej w wybiciu niemal połowy norweskiej nacji. Oglądanie wnętrza zostawiłam sobie na inną okazję, tym razem był to tylko rekonesans, gdzie ono się mieści.
Zaraz niedaleko, przy niedużym jeziorku z fontanną, w centrum miasta zarysowały mi się budynki Muzeum Sztuki (Kunstmuseum), która akurat mało mnie interesowała. Jakoś nie przepadam za przypatrywaniem się wiszącym obrazom. Może na starość mi się zmieni ;)
Kółeczko dalej i mamy... operę. Dosyć nowoczesny budynek nawet zachęcał do skorzystania, ale nie o tej porze. Kolejna atrakcja do odwiedzenia kiedyś tam.
Jeszcze tylko obrzeża starego miasta z cudownymi małymi uliczkami. Ale i tak mniej kolorowe niż w Stavanger. Ale ładne:)
O godz. 11.00 odjechałam czerwonym pociągiem do Voss. Umocowałam z niemałym wysiłkiem mój rower w przedsionku, zapięłam by nie upadł (bynajmniej nie przed kradzieżą) i usiadłam na wygodnym i czystym siedzeniu z materiału. Plastiku w pociągu nie znalazłam, ale w Polsce takie materiałowe siedzenia dawno byłyby rozprute i poplamione, niestety...
Ledwo pociąg ruszył a oczom ukazały się wspaniałe widoki, góry po jednej i drugiej stronie, fiord i wszędobylska zieleń! Wkrótce jednak zaczęła się seria przejazdów przez tunele, w których niestety nic już nie było widać... Ale jak to miało przyspieszyć podróż - to czemu nie? :)
Andrzej przyjechał po mnie na stację też rowerem. Sprawił sobie rower przed blisko miesiącem i zasuwa po górkach. Nawet zauważyłam jak mu się "mięsień piwny" nieco zmniejszył. Niestety do jego domu było już tylko pod górę. Zmachaliśmy się nieziemsko, a pod drzwiami prawie że wydaliśmy ostatnie tchnienie... ;)
Wysiłek został jednak wynagrodzony - widok z salonu miał Andrzejek zajebisty!!
Doktor z górskiej doliny...cholera, ale mu zazdroszczę;). Ale nie wchodzenia pod górę do domu z zakupami, he,he.
Ale teraz z innej beczki...
Akurat dzisiaj w Voss rozpoczął się tydzień sportów ekstremalnych (Ekstremsoprstveko). Z tej okazji pojawiło się w mieście więcej zapaleńców i żądnych adrenaliny ludzi. Nawet jechaliśmy z niektórymi kolejką liniową na Horgun, pobliską górę (660 m n.p.m).
Zapakowali do kabiny cztery rowery do downhillu, zapakowali się też sami w liczbie czterech sztuk łącznie z jedną dziewczyną. No i nasza skromna piąteczka. Wyglądałam śmiesznie, bo w stroju rowerowym (nie miałam nic na przebranie się) acz bez roweru... Oni zaś wyglądali imponująco, jednak chyba nie poszłabym w ich ślady.
Na szczycie górki, przy górnej stacji, kolejka się zatrzymała. Czekaliśmy dość długo zniecierpliwieni, że nikt nam nie chce otworzyć kabiny a tyle luda w małej kabince z rowerami i w ścisku to żadna przyjemność. Zaczęliśmy nawet żartować, że personel siedzi w klopie. Po kilku minutach, kiedy już zaczęliśmy się dobijać i dzwonić przyciskiem alarmowym, pojawił się ktoś z obsługi. Z uśmiechem na twarzy oznajmił nam miły pan, że był... w toalecie ;))).
Na górze siedliśmy sobie na zewnątrz kawiarenki, zamówiwszy sobie po szarlotce i kawie. Tu z góry miejscowość wyglądała jeszcze piękniej.
Z kolei na dole, przy jeziorze pośród lasów, nowe nabytki paralotniarstwa ćwiczyły stawianie skrzydeł i starty z ziemi.
.
Rankiem "wyprułam" więc z komfortowego pokoju w hotelu i popedałowałam zobaczyć kiedy odchodzi pociąg.
Hotel, który mnie uratował© Sinead
Jakby przy okazji podziwiałam dworzec kolejowy, który jak na norweskie warunki wyglądał wiekowo. Budynek z szarego kamienia, na którym czas wyrył swoje piętno. Mnie się jednak dworzec podobał. Szczególnie z kontrastującymi czerwonymi napisami na froncie. W środku przeszklony dach, tak że wydawało się jakby perony stały pod gołym niebem, jasno i przestronnie. Warto dodać, że Bergen jest jednocześnie stacją początkową i końcową, więc śmiesznie wyglądały ślepo kończące się perony.
Norske Stats Banen=PKP© Sinead
A tak wyglądał dworzec od środka.
Dworzec kolejowy w Bergen© Sinead
Zachęcona postanowiłam, że sprawdzę norweskie "PKP". Kupiłam więc bilet do Voss, gdzieś tak 100 km od Bergen. Niestety rowerem dystansu bym nie pokonała a czas mnie nieco naglił. Nie wchodziło nawet w rachubę nocowanie na kempingu, gdzieś po drodze, bo takowego nie znalazłam na mapie. Całe szczęście przewóz roweru nie jest w Norwegii czymś trudnym i za dodatkową opłatą dostałam też bilet na rower. Ciekawostką jest, że był z gumką, tak by można było przyczepić go do roweru.
Ponieważ miałam jeszcze 2 godzinki do odjazdu, nawróciłam do pobliskiego centrum. Na pierwszy ogień poszło Muzeum Trądu (Lepramuseet), które urządzono w dawnym szpitalu św. Jerzego. Norwedzy są trochę "dumni z dżumy", bo prątka trądu odkrył właśnie Norweg - Armaeur Hansen (w 1837 r.). Nie przeszkodziło to dżumie wieki wcześniej w wybiciu niemal połowy norweskiej nacji. Oglądanie wnętrza zostawiłam sobie na inną okazję, tym razem był to tylko rekonesans, gdzie ono się mieści.
Muzeum Trądu© Sinead
Zaraz niedaleko, przy niedużym jeziorku z fontanną, w centrum miasta zarysowały mi się budynki Muzeum Sztuki (Kunstmuseum), która akurat mało mnie interesowała. Jakoś nie przepadam za przypatrywaniem się wiszącym obrazom. Może na starość mi się zmieni ;)
Muzeum Sztuki, Bergen© Sinead
Kółeczko dalej i mamy... operę. Dosyć nowoczesny budynek nawet zachęcał do skorzystania, ale nie o tej porze. Kolejna atrakcja do odwiedzenia kiedyś tam.
Opera w Bergen© Sinead
Jeszcze tylko obrzeża starego miasta z cudownymi małymi uliczkami. Ale i tak mniej kolorowe niż w Stavanger. Ale ładne:)
Bergen© Sinead
O godz. 11.00 odjechałam czerwonym pociągiem do Voss. Umocowałam z niemałym wysiłkiem mój rower w przedsionku, zapięłam by nie upadł (bynajmniej nie przed kradzieżą) i usiadłam na wygodnym i czystym siedzeniu z materiału. Plastiku w pociągu nie znalazłam, ale w Polsce takie materiałowe siedzenia dawno byłyby rozprute i poplamione, niestety...
Ledwo pociąg ruszył a oczom ukazały się wspaniałe widoki, góry po jednej i drugiej stronie, fiord i wszędobylska zieleń! Wkrótce jednak zaczęła się seria przejazdów przez tunele, w których niestety nic już nie było widać... Ale jak to miało przyspieszyć podróż - to czemu nie? :)
Andrzej przyjechał po mnie na stację też rowerem. Sprawił sobie rower przed blisko miesiącem i zasuwa po górkach. Nawet zauważyłam jak mu się "mięsień piwny" nieco zmniejszył. Niestety do jego domu było już tylko pod górę. Zmachaliśmy się nieziemsko, a pod drzwiami prawie że wydaliśmy ostatnie tchnienie... ;)
Wysiłek został jednak wynagrodzony - widok z salonu miał Andrzejek zajebisty!!
Widok z okna© Sinead
Doktor z górskiej doliny...cholera, ale mu zazdroszczę;). Ale nie wchodzenia pod górę do domu z zakupami, he,he.
Ale teraz z innej beczki...
Akurat dzisiaj w Voss rozpoczął się tydzień sportów ekstremalnych (Ekstremsoprstveko). Z tej okazji pojawiło się w mieście więcej zapaleńców i żądnych adrenaliny ludzi. Nawet jechaliśmy z niektórymi kolejką liniową na Horgun, pobliską górę (660 m n.p.m).
Będzie zjazd!!!© Sinead
Zapakowali do kabiny cztery rowery do downhillu, zapakowali się też sami w liczbie czterech sztuk łącznie z jedną dziewczyną. No i nasza skromna piąteczka. Wyglądałam śmiesznie, bo w stroju rowerowym (nie miałam nic na przebranie się) acz bez roweru... Oni zaś wyglądali imponująco, jednak chyba nie poszłabym w ich ślady.
Downhill-owcy w drodze na Hanguren© Sinead
Na szczycie górki, przy górnej stacji, kolejka się zatrzymała. Czekaliśmy dość długo zniecierpliwieni, że nikt nam nie chce otworzyć kabiny a tyle luda w małej kabince z rowerami i w ścisku to żadna przyjemność. Zaczęliśmy nawet żartować, że personel siedzi w klopie. Po kilku minutach, kiedy już zaczęliśmy się dobijać i dzwonić przyciskiem alarmowym, pojawił się ktoś z obsługi. Z uśmiechem na twarzy oznajmił nam miły pan, że był... w toalecie ;))).
Downhill-owcy w drodze na Hanguren© Sinead
Na górze siedliśmy sobie na zewnątrz kawiarenki, zamówiwszy sobie po szarlotce i kawie. Tu z góry miejscowość wyglądała jeszcze piękniej.
Z kolei na dole, przy jeziorze pośród lasów, nowe nabytki paralotniarstwa ćwiczyły stawianie skrzydeł i starty z ziemi.
Trening glajciarzy w Voss© Sinead
- DST 8.38km
- Teren 2.90km
- Czas 00:47
- VAVG 10.70km/h
- VMAX 35.70km/h
- Temperatura 23.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 21 czerwca 2009
Kategoria NORWAY
Kierunek Bergen
Znowu siedzę na ławeczce przy Indre Kai czekając na statek. Tym razem w drugą stronę, na północ. Wiatr trochę dawał się we znaki i oparty o ławkę rower kolebał się nieco. Mnie i tak zachwycają mewy. Mając wiatr w dziób, próbują lecieć do przodu i nie mogą... Wygląda to tak, jakby machały skrzydłami w miejscu, tylko nieznacznie ulatując w powietrze. To zniżają lot, to znów próbują wyżej a gdy się zmęczą (chyba) siadają na rozhuśtanych falach.
Razem ze mną wsiada jakaś rowerowa para, gadająca chyba po niemiecku. Ich rowerowy ekwipunek jest znacznie większy, chłopak ciągnie rower z przyczepką i sakwami. Kiwamy sobie porozumiewawczo na znak solidarności cyklistów ;).
Gdy ruszyliśmy w otwarte morze dało się niestety odczuć siłę wiatru, statkiem bujało to w górę, to w dół. Całe szczęście jednak szybko się uspokoiło i obeszło się bez niespodzianek i "zwrotów" z żołądka. Na chwilkę wyszłam na górny pokład pooglądać widoczki. Z nosem pod wiatr czułam morski słony pył osadzający mi się na twarzy - ale wrażenia niezapomniane.
w końcu, po blisko 3 godzinach rejsu, dopłynęliśmy do Bergen. Przy nadbrzeżu roiło się od statków - największe jednak wrażenie zrobił ogromny prom pasażerski, istny Titanic. Ciekawe czy to nim odpływa się w cudowną podróż Hurtigrutą na samą północ Norwegii?
Samo Bergen jest drugim co do wielkości miastem w Norwegii - liczy aż... 230 tys. mieszkańców!! No ale zostało założone w 1070 r. przez jakiegoś króla Olafa III Kyrre, jako osada rybacko-kupiecka.
Rower wyszedł z wyprawy osolony jak dobre śledzie. Był tak osolony, że przy każdej próbie hamowania hamulce wydawały taki pisk, że nie dało się jechać. Pozostało mi jedynie poopluwać chusteczkę i zetrzeć sól z obręczy.
Jeszcze zanim statek dobił do portu dało się odczuć specyficzną rybną atmosferę i zapach miasta. Oczywiście skrzętnie korzystały z tego mewy, które siedząc na dachach budek z rybnymi straganami, próbowały wykraść dla siebie małe co nieco.
Na placu Torget (po norwesku po prostu "targ"), będącym jednocześnie niemal centralnym miejscem miasta, stoi mnóstwo straganów, budek i namiotów, gdzie sprzedaje się świeżutkie, biało-różowe, delikatne krewetki, kalmary, małże i inne mięczaki ukryte w karbowanych muszlach, świeże i suszone ryby, raki, kraby i inne pokrewne morskie stworzenia, niemal ociekające morską wodą. Można było spróbować tych smakołyków przyrządzonych na miejscu, co wraz z towarzyszącymi zapachami czyniło jedzenie jeszcze bardziej ekscytującym. Ja skusiałam się kalmary w cieście, pychotka!!! Musiałam jednak uważać na wszędobylskie mewy, bo skubane gotowe były okrasić to wszystko własnymi
odchodami :).
Poluje na moje kalmary, wredna...
Nieco dalej-raj dla turystów odwiedzających Norwegię z wszelkimi pamiątkami jakie można stąd wywieźć - swetry w norweski wzór, drewniane trolle, flagi, łośki. Mieniące się w słońcu kolory przyprawiały o zawrót głowy. Całe szczęście oswoiłam się już z tymi bibelotami i nie ciągnęło mnie do ich kupna.
Objechałam jeszcze zatokę Vågen, na którą, za dawnych lat, rozgościli się hanzeatyccy kupcy, budując drewniane domy. Front budowli służył za miejsce przeładunku towarów, natomiast część tylna za magazyny. Nad nimi mieściły się pomieszczenia mieszkalne. Po drodze zahaczyłam jeszcze o kościół Najświętszej Maryi Panny, który jest najstarsza budowla w Bergen, pochodząca z XII w. Przewodniki turystyczne rozwodzą się nad jego dwiema bliźniaczymi wieżami oraz pięknym portalem oraz tym, że jest to najwspanialszy romański kościół w Norwegii. Czasu na zwiedzanie nie miałam, gdyż musiałam dojechać do 21.00 na camping.
I tak mi się to nie udało, bo droga wiodła przez jakąś cholerną górę, której niestety nie dałam rady pokonać. Na "gwałtu rety" musiałam szukać jakiegoś noclegu. W duchu nawet myślałam sobie, że niech kosztuje fortunę, ale pod gołym niebem spać nie dam rady, nawet mimo śpiwora.
W końcu ten sam GPS, który najpierw wywiódł mnie w pole, pokazał mi również całkiem blisko jakiś hotel. Tak więc, ok. 20.00 wylądowałam w jakimś hotelu, który okazał się być hotelem dla personelu drugiego co wielkości szpitala w Norwegii, szpitala Haukeland. Co prawda nie pracuję w tym szpitalu, ale babeczki w recepcji z racji moich "koneksji zawodowych" zafudnowały mi mały rabacik. I tak szczęśliwie rozgościłam się w pokoju, oglądnąwszy sobie mecz Włochy - Brazylia.
Razem ze mną wsiada jakaś rowerowa para, gadająca chyba po niemiecku. Ich rowerowy ekwipunek jest znacznie większy, chłopak ciągnie rower z przyczepką i sakwami. Kiwamy sobie porozumiewawczo na znak solidarności cyklistów ;).
Do Bergen...© Sinead
Gdy ruszyliśmy w otwarte morze dało się niestety odczuć siłę wiatru, statkiem bujało to w górę, to w dół. Całe szczęście jednak szybko się uspokoiło i obeszło się bez niespodzianek i "zwrotów" z żołądka. Na chwilkę wyszłam na górny pokład pooglądać widoczki. Z nosem pod wiatr czułam morski słony pył osadzający mi się na twarzy - ale wrażenia niezapomniane.
Na pokładzie.© Sinead
w końcu, po blisko 3 godzinach rejsu, dopłynęliśmy do Bergen. Przy nadbrzeżu roiło się od statków - największe jednak wrażenie zrobił ogromny prom pasażerski, istny Titanic. Ciekawe czy to nim odpływa się w cudowną podróż Hurtigrutą na samą północ Norwegii?
Samo Bergen jest drugim co do wielkości miastem w Norwegii - liczy aż... 230 tys. mieszkańców!! No ale zostało założone w 1070 r. przez jakiegoś króla Olafa III Kyrre, jako osada rybacko-kupiecka.
Titanic?© Sinead
Rower wyszedł z wyprawy osolony jak dobre śledzie. Był tak osolony, że przy każdej próbie hamowania hamulce wydawały taki pisk, że nie dało się jechać. Pozostało mi jedynie poopluwać chusteczkę i zetrzeć sól z obręczy.
Jeszcze zanim statek dobił do portu dało się odczuć specyficzną rybną atmosferę i zapach miasta. Oczywiście skrzętnie korzystały z tego mewy, które siedząc na dachach budek z rybnymi straganami, próbowały wykraść dla siebie małe co nieco.
Na placu Torget (po norwesku po prostu "targ"), będącym jednocześnie niemal centralnym miejscem miasta, stoi mnóstwo straganów, budek i namiotów, gdzie sprzedaje się świeżutkie, biało-różowe, delikatne krewetki, kalmary, małże i inne mięczaki ukryte w karbowanych muszlach, świeże i suszone ryby, raki, kraby i inne pokrewne morskie stworzenia, niemal ociekające morską wodą. Można było spróbować tych smakołyków przyrządzonych na miejscu, co wraz z towarzyszącymi zapachami czyniło jedzenie jeszcze bardziej ekscytującym. Ja skusiałam się kalmary w cieście, pychotka!!! Musiałam jednak uważać na wszędobylskie mewy, bo skubane gotowe były okrasić to wszystko własnymi
odchodami :).
Mewiak;)© Sinead
Poluje na moje kalmary, wredna...
Nieco dalej-raj dla turystów odwiedzających Norwegię z wszelkimi pamiątkami jakie można stąd wywieźć - swetry w norweski wzór, drewniane trolle, flagi, łośki. Mieniące się w słońcu kolory przyprawiały o zawrót głowy. Całe szczęście oswoiłam się już z tymi bibelotami i nie ciągnęło mnie do ich kupna.
Beren© Sinead
Objechałam jeszcze zatokę Vågen, na którą, za dawnych lat, rozgościli się hanzeatyccy kupcy, budując drewniane domy. Front budowli służył za miejsce przeładunku towarów, natomiast część tylna za magazyny. Nad nimi mieściły się pomieszczenia mieszkalne. Po drodze zahaczyłam jeszcze o kościół Najświętszej Maryi Panny, który jest najstarsza budowla w Bergen, pochodząca z XII w. Przewodniki turystyczne rozwodzą się nad jego dwiema bliźniaczymi wieżami oraz pięknym portalem oraz tym, że jest to najwspanialszy romański kościół w Norwegii. Czasu na zwiedzanie nie miałam, gdyż musiałam dojechać do 21.00 na camping.
Kościół Najświętszej Maryi Panny w Bergen© Sinead
I tak mi się to nie udało, bo droga wiodła przez jakąś cholerną górę, której niestety nie dałam rady pokonać. Na "gwałtu rety" musiałam szukać jakiegoś noclegu. W duchu nawet myślałam sobie, że niech kosztuje fortunę, ale pod gołym niebem spać nie dam rady, nawet mimo śpiwora.
W końcu ten sam GPS, który najpierw wywiódł mnie w pole, pokazał mi również całkiem blisko jakiś hotel. Tak więc, ok. 20.00 wylądowałam w jakimś hotelu, który okazał się być hotelem dla personelu drugiego co wielkości szpitala w Norwegii, szpitala Haukeland. Co prawda nie pracuję w tym szpitalu, ale babeczki w recepcji z racji moich "koneksji zawodowych" zafudnowały mi mały rabacik. I tak szczęśliwie rozgościłam się w pokoju, oglądnąwszy sobie mecz Włochy - Brazylia.
- DST 19.56km
- Czas 01:12
- VAVG 16.30km/h
- VMAX 36.50km/h
- Temperatura 22.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 20 czerwca 2009
Kategoria NORWAY
Skjoldastraumen
Dzisiaj już nie dam rady nic napisać, ale zdjątka wrzucę:)
Pogoda dzisiaj na początku małej wyprawy nie była jakaś oszałamiająca. Żeby nie było, że jeżdżę tylko jak jest słonecznie. Miałam wyjechać na dłuższy wypad, ale jakoś się nie przygotowałam, więc nocowanie na kempingu bez własnego śpiwora i nie wiedząc, czy są wolne miejsca, odwiodły mnie od pomysłu.
Nad fiordem Grindefjorden.
CDN....
Pogoda dzisiaj na początku małej wyprawy nie była jakaś oszałamiająca. Żeby nie było, że jeżdżę tylko jak jest słonecznie. Miałam wyjechać na dłuższy wypad, ale jakoś się nie przygotowałam, więc nocowanie na kempingu bez własnego śpiwora i nie wiedząc, czy są wolne miejsca, odwiodły mnie od pomysłu.
Nad fiordem Grindefjorden.
Nad Grindafjorden© Sinead
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Pędzę do Skjoldastraumen© Sinead
Skjoldastraumen© Sinead
CDN....
- DST 73.18km
- Teren 24.00km
- Czas 04:18
- VAVG 17.02km/h
- VMAX 43.50km/h
- Temperatura 24.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 15 czerwca 2009
Kategoria NORWAY
W kierunku Røyksund
Jak się robi wpis kilka dni później, wszystko wylatuje z głowy... Niestety.
Wycieczka prowadziła więc na południe. Postanowiłam pojechać na sam koniec półwyspu (czy jakiegoś tam występu lądu otoczonego fiordami z dwóch stron), którego większą osadą jest Røyksund, co mniej więcej oznacza "dymiąca cieśnina". Po kilkunastu kilometrach postanowiłam odpocząć i zajechałam do chatki z trawą na dachu. W środku było genialnie...
Pod ścianami, dookoła ławy nakrywane prawdziwymi skórami zwierzęceymi, futrzanymi. Że też jeszcze tego ktoś nie zakosił? Na środku chaty było palenisko, a dym wydobywał się przez otwór w suficie. Tak więc w środku było jasno. Pod ścianami stały także ustawione narzędzia i przydatne rzeczy do gotowania, grillowania i nawet brykiet. Dookoła chaty, obok w lesie całe połacie jagód, czekających na dojrzenie. Oj, będzie się jadło!!
Niestety, mimo wielkich chęci nie miałam co wrzucić na tego grilla. Trzeba by było najpierw coś upolować, ale niestety w okolicy nie było większego zwierza ;).
Poleciałam więc dalej, za Røyksund. Odbiłam w boczną drogę, za dług asfaltem jechać nie można. Przeniosłam się w ten sposób w krainę pastwisk, pobrzękujących dzwonków na szyjach owiec i pełnej drogi owczych i kozich kupek. Niestety kilka wbiło mi się w opony, ale szutrowa droga zdołała je wydobyć z bieżnika. Hmm, słońce, zieleń, w oddali błękit fiordu. Cudownie się jechało...
Po drodze zaliczyłam parę wioskowych budowli, w tym jakąś małą, bieloną budkę. w zasadzie to biała farba odchodziła płatami. Czy było to składowisko czegoś - nie wiem, nie doszłam do tego. Na pewno dochodził tu kiedyś prąd - nad wejściem wisiały resztki przyłącza... Fajny klimacik to coś miało, łącznie z cudownie zardzewiałym zamkiem.
Niestety droga kończyła się nad morzem, koniec i tyle. Tylko stojący obok na parkingu autobus tutejszych linii, przystań i parę domów. A w oddali widok na odległe wyspy... Po skonsumowaniu kanapek i popiciu kojącej wody z sokiem z bidonu czas było wracać.
Jak zwykle postanowiłam zmienić nieco trasę, choć wyboru specjalnie nie było. Tutak jakoś drogi kończą się ślepo i nie tworzą jakiś zamkniętych pętli, więc niejednokrotnie trzeba wracać tę samą trasą. Ale czasem uda się coś wykombinować.
W drodze powrotnej odbiłam, chcąc przejechać małą dolinką między górkami. Gdy wtoczyłam się na małe wzniesienie, ujrzałam...
Oj, chyba dalej droga gdzieś się urywa. Czacha wisząca na palu, czyżby jakieś ostrzeżenie. Przypatrywałam się i przypatrywałam znalezisku - ale nie wymyśliłam czyja własność to być mogła :).
Całe szczęście po kilku kilosach w kierunku Haugesund ujrzałam w zamian coś żywego - kunia. Jeszcze w mojej galerii tego zwierza jeszcze nie było, więc ośmielam się go zaprezentować teraz. Fajny koniu był, a jaką miał grzywę!!
Poklepałam, pogłaskałam po pysku... on jednak czekał dalej, jakby wiedział że mam kanapki w plecaku. Niestety, sama byłam zbyt głodna by się podzielić. Resztę kanapek wpałaszowałam na pobliskiej górze, po czym wzięłam azymut na dom.
Ufff... trochę było gorąco.
Wycieczka prowadziła więc na południe. Postanowiłam pojechać na sam koniec półwyspu (czy jakiegoś tam występu lądu otoczonego fiordami z dwóch stron), którego większą osadą jest Røyksund, co mniej więcej oznacza "dymiąca cieśnina". Po kilkunastu kilometrach postanowiłam odpocząć i zajechałam do chatki z trawą na dachu. W środku było genialnie...
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Pod ścianami, dookoła ławy nakrywane prawdziwymi skórami zwierzęceymi, futrzanymi. Że też jeszcze tego ktoś nie zakosił? Na środku chaty było palenisko, a dym wydobywał się przez otwór w suficie. Tak więc w środku było jasno. Pod ścianami stały także ustawione narzędzia i przydatne rzeczy do gotowania, grillowania i nawet brykiet. Dookoła chaty, obok w lesie całe połacie jagód, czekających na dojrzenie. Oj, będzie się jadło!!
Chata do grillowania© Sinead
Niestety, mimo wielkich chęci nie miałam co wrzucić na tego grilla. Trzeba by było najpierw coś upolować, ale niestety w okolicy nie było większego zwierza ;).
Poleciałam więc dalej, za Røyksund. Odbiłam w boczną drogę, za dług asfaltem jechać nie można. Przeniosłam się w ten sposób w krainę pastwisk, pobrzękujących dzwonków na szyjach owiec i pełnej drogi owczych i kozich kupek. Niestety kilka wbiło mi się w opony, ale szutrowa droga zdołała je wydobyć z bieżnika. Hmm, słońce, zieleń, w oddali błękit fiordu. Cudownie się jechało...
Bielona budka© Sinead
Po drodze zaliczyłam parę wioskowych budowli, w tym jakąś małą, bieloną budkę. w zasadzie to biała farba odchodziła płatami. Czy było to składowisko czegoś - nie wiem, nie doszłam do tego. Na pewno dochodził tu kiedyś prąd - nad wejściem wisiały resztki przyłącza... Fajny klimacik to coś miało, łącznie z cudownie zardzewiałym zamkiem.
Zapomniałam klucza ;)© Sinead
Niestety droga kończyła się nad morzem, koniec i tyle. Tylko stojący obok na parkingu autobus tutejszych linii, przystań i parę domów. A w oddali widok na odległe wyspy... Po skonsumowaniu kanapek i popiciu kojącej wody z sokiem z bidonu czas było wracać.
Jak zwykle postanowiłam zmienić nieco trasę, choć wyboru specjalnie nie było. Tutak jakoś drogi kończą się ślepo i nie tworzą jakiś zamkniętych pętli, więc niejednokrotnie trzeba wracać tę samą trasą. Ale czasem uda się coś wykombinować.
W drodze powrotnej odbiłam, chcąc przejechać małą dolinką między górkami. Gdy wtoczyłam się na małe wzniesienie, ujrzałam...
Czacha, tylko czyja?© Sinead
Oj, chyba dalej droga gdzieś się urywa. Czacha wisząca na palu, czyżby jakieś ostrzeżenie. Przypatrywałam się i przypatrywałam znalezisku - ale nie wymyśliłam czyja własność to być mogła :).
Całe szczęście po kilku kilosach w kierunku Haugesund ujrzałam w zamian coś żywego - kunia. Jeszcze w mojej galerii tego zwierza jeszcze nie było, więc ośmielam się go zaprezentować teraz. Fajny koniu był, a jaką miał grzywę!!
Koniu...© Sinead
Poklepałam, pogłaskałam po pysku... on jednak czekał dalej, jakby wiedział że mam kanapki w plecaku. Niestety, sama byłam zbyt głodna by się podzielić. Resztę kanapek wpałaszowałam na pobliskiej górze, po czym wzięłam azymut na dom.
Ufff... trochę było gorąco.
- DST 57.40km
- Teren 16.00km
- Czas 02:40
- VAVG 21.53km/h
- VMAX 42.00km/h
- Temperatura 21.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 9 czerwca 2009
Kategoria Nie warte uwagi ;)
Truskawki i krewetki:)
Dzisiaj po pracy musiałam obskoczyć pocztę i zrobić małe zakupy. To "se" zaszalałam, wśród niepotrzebnych acz smakowitych rzeczy zakupiłam całe, mrożone krewetki i norweskie truskawki.
Krewetki obgotowane i pierwsza partia już zjedzona. Mniam. Jak je oskubywałam spotkałam nawet dwie "ciężarne" krewetki.
A teraz czas na truskawki, ze śmietanką. Hmmm... mała wyprawa na miasto chyba się opłacała :)
Krewetki obgotowane i pierwsza partia już zjedzona. Mniam. Jak je oskubywałam spotkałam nawet dwie "ciężarne" krewetki.
A teraz czas na truskawki, ze śmietanką. Hmmm... mała wyprawa na miasto chyba się opłacała :)
No i nawet krewetki wybałuszają na mnie gały ;)© Sinead
Truskawy, mniam:)© Sinead
- DST 4.30km
- Czas 00:24
- VAVG 10.75km/h
- VMAX 23.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 7 czerwca 2009
Kategoria NORWAY, Skrzynki pocztowe w Norwegii
Våge i z powrotem
Dzisiaj dalej na południe, Røyksund i Våge. Niestety droga w jedną stronę, pętelki nie udało się zrobić - brak drogi. Ale droga powrotna trochę pod koniec zmodyfikowana, z zaliczeniem górki na 122 m n.p.m.
Na początek zdjęcie skrzynek:)
Zdjęcia z wyprawy później, niestety nie chce mi się na razie ;))
Na początek zdjęcie skrzynek:)
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Zdjęcia z wyprawy później, niestety nie chce mi się na razie ;))
- DST 49.01km
- Teren 20.00km
- Czas 03:01
- VAVG 16.25km/h
- VMAX 46.50km/h
- Temperatura 22.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 6 czerwca 2009
Kategoria NORWAY
Utsira-mała wyspa
Na początek o mało co, nie spóźniłam się na statek.
Najlepsze było to, że jak zobaczyłam gabaryty tego statku to nieco zamarłam. Gdy płynęłam do Stavanger jakimś katamarano-podobnym statkiem zdziwienia nie było. Taki w sam raz.
Ale ten!!! Okazało się, że to jest jednocześnie prom. Załadowało się więc trochę samochodów, trzy rowery i nieco luda. Myślałam, że jak takie statki płyną na Utsirę to musi tam być ogromnie ciekawie. W końcu na byle wyspę nie ma sensu utrzymywać kursu.
No więc Utsira to niewielka wyspa nieco na zachód od Karmøy. Od Haugesund, gdzie mieszkam, jest w linii prostej 16-17 km. Jest też najmniejszą gminą Norwegii (kommune) z 215 mieszkańcami. Powierzchnia wyspy wynosi 6,2 km kw. Ale się najeździłam, nie??
Po ok. 70 minutach kołyszącej nieco podróży (stanowczo lepiej płynie się katamaraniastym statkiem) dopłynęłam do wyspy. Moje zdziwienie było o tyle duże, że nie przypuszczałam, iż tak wielki statek może mieć tak świetną zwrotność. Manewrował jak ważka w powietrzu :).
Na lądzie, tuż przy przystani na Sørevågen, przywitał mnie mały tłumek. To znaczy nie mnie, ale właśnie mieszkańcy na czele z oficjelami (z "łańcuchami władzy" na szyi) otworzyli chyba tuż przed chwilą miejscowy festiwal. Wystawka jak na polskie warunki, które porównuję z Wrocławiem, była raczej uboga... ale cóż, co można robić dla 215 mieszkańców?
Pojechałam dalej, kierując się na początek na wschód wyspy. Ze statku po tejże stronie widać było dwa wiatraki elektrowni wiatrowej, więc ciekawa jak wygląda to z bliska pognałam najpierw tam.
Droga początkowo asfaltowa zamieniła się wkrótce w żwirową, oczywiście z górki pod górkę. Na szczęście niewielkie. Ale widoki...
Oczywiście, jak to ja, co chwila wysiadałam z siodła zrobić zdjęcia, porozglądać się. Nawet natknęłam się na jakieś betonowe budowle z czasów wojny, jakiś bunkier oraz dwa stanowiska na działa. Do ostrzału wrogich okrętów na morzu. Nawet dobrze zachowane.
Niedaleko później zaczęły się przybliżać wiatraki. Ponoć to jedne z pierwszych jakie wybudowano w Norwegii. Ciekawe czy zaopatrują w prąd całą wyspę? Ale chyba tak skoro nie widziałam na morzu słupów z liniami wysokiego napięcia...
Niestety u stóp wiatraka kończyła się przejezdna droga. Między skałkami wiodła natomiast trasa piesza, jednak stwierdziłam że nie będę nosić roweru na plecach lub skakać ze skały na skałę. Zawróciłam więc i pojechałam w kierunku portu północnego, Nordvikvågen (dosł. droga do zatoki północnej).
Miała tu być restauracja przy nadbrzeżu. Owszem była, ale dziś zamknięta bo personel wywiało pod namiot festiwalowy. Szkoda...
A to właśnie budynek restauracji i biblioteki zarazem. Muszę tutaj powiedzieć, że z tą restauracjo-biblioteką związane są rebusy. Na statku jest wypożyczalnia książek, trzeba wziąć odpowiednią, znaleźć stronę, opis szukany wyraz, zabrać z niego określone litery. Na wyspie w owej bibliotece znajduje się kolejna wskazówka w książce a trzecia w latarni morskiej na zachodniej części wyspy. Super zabawa. Niestety rebusa nie miałam okazji rozwiązać, latarnia była zamknięta :(
Przy zatoce północnej porozkoszowałam się kolejnymi pięknymi widokami.
Kilometrów na liczniku za wiele nie miałam. Wyspa mała jak cholera. Ledwo człowiek się rozpędzi i już musi hamować bo drugi brzeg wyspy na horyzoncie. A na drugim zachodnim brzegu latarnia morska. Najwyżej położona w Norwegii latarnia morska "siedzi" sobie na wysokości, o zgrozo ;), 64 m n.p.m.
Pokręciłam się potem po okolicy, kościół, cmentarz, trochę popatrzeć na "festiwal", wypić małe piwko festiwalowe i powrót. W zasadzie to wyspę można zjeździć w 2 godzinki.
Najlepsze było to, że jak zobaczyłam gabaryty tego statku to nieco zamarłam. Gdy płynęłam do Stavanger jakimś katamarano-podobnym statkiem zdziwienia nie było. Taki w sam raz.
Ale ten!!! Okazało się, że to jest jednocześnie prom. Załadowało się więc trochę samochodów, trzy rowery i nieco luda. Myślałam, że jak takie statki płyną na Utsirę to musi tam być ogromnie ciekawie. W końcu na byle wyspę nie ma sensu utrzymywać kursu.
Tym to statkiem...© Sinead
No więc Utsira to niewielka wyspa nieco na zachód od Karmøy. Od Haugesund, gdzie mieszkam, jest w linii prostej 16-17 km. Jest też najmniejszą gminą Norwegii (kommune) z 215 mieszkańcami. Powierzchnia wyspy wynosi 6,2 km kw. Ale się najeździłam, nie??
Po ok. 70 minutach kołyszącej nieco podróży (stanowczo lepiej płynie się katamaraniastym statkiem) dopłynęłam do wyspy. Moje zdziwienie było o tyle duże, że nie przypuszczałam, iż tak wielki statek może mieć tak świetną zwrotność. Manewrował jak ważka w powietrzu :).
Na lądzie, tuż przy przystani na Sørevågen, przywitał mnie mały tłumek. To znaczy nie mnie, ale właśnie mieszkańcy na czele z oficjelami (z "łańcuchami władzy" na szyi) otworzyli chyba tuż przed chwilą miejscowy festiwal. Wystawka jak na polskie warunki, które porównuję z Wrocławiem, była raczej uboga... ale cóż, co można robić dla 215 mieszkańców?
Jarmark, a nie festiwal...;)© Sinead
Pojechałam dalej, kierując się na początek na wschód wyspy. Ze statku po tejże stronie widać było dwa wiatraki elektrowni wiatrowej, więc ciekawa jak wygląda to z bliska pognałam najpierw tam.
Droga początkowo asfaltowa zamieniła się wkrótce w żwirową, oczywiście z górki pod górkę. Na szczęście niewielkie. Ale widoki...
Utsira© Sinead
Utsira, część wschodnia© Sinead
Utsira wschodnia© Sinead
Oczywiście, jak to ja, co chwila wysiadałam z siodła zrobić zdjęcia, porozglądać się. Nawet natknęłam się na jakieś betonowe budowle z czasów wojny, jakiś bunkier oraz dwa stanowiska na działa. Do ostrzału wrogich okrętów na morzu. Nawet dobrze zachowane.
Walmy z działa...;)© Sinead
Niedaleko później zaczęły się przybliżać wiatraki. Ponoć to jedne z pierwszych jakie wybudowano w Norwegii. Ciekawe czy zaopatrują w prąd całą wyspę? Ale chyba tak skoro nie widziałam na morzu słupów z liniami wysokiego napięcia...
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Niestety u stóp wiatraka kończyła się przejezdna droga. Między skałkami wiodła natomiast trasa piesza, jednak stwierdziłam że nie będę nosić roweru na plecach lub skakać ze skały na skałę. Zawróciłam więc i pojechałam w kierunku portu północnego, Nordvikvågen (dosł. droga do zatoki północnej).
Miała tu być restauracja przy nadbrzeżu. Owszem była, ale dziś zamknięta bo personel wywiało pod namiot festiwalowy. Szkoda...
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
A to właśnie budynek restauracji i biblioteki zarazem. Muszę tutaj powiedzieć, że z tą restauracjo-biblioteką związane są rebusy. Na statku jest wypożyczalnia książek, trzeba wziąć odpowiednią, znaleźć stronę, opis szukany wyraz, zabrać z niego określone litery. Na wyspie w owej bibliotece znajduje się kolejna wskazówka w książce a trzecia w latarni morskiej na zachodniej części wyspy. Super zabawa. Niestety rebusa nie miałam okazji rozwiązać, latarnia była zamknięta :(
Przy zatoce północnej porozkoszowałam się kolejnymi pięknymi widokami.
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Kilometrów na liczniku za wiele nie miałam. Wyspa mała jak cholera. Ledwo człowiek się rozpędzi i już musi hamować bo drugi brzeg wyspy na horyzoncie. A na drugim zachodnim brzegu latarnia morska. Najwyżej położona w Norwegii latarnia morska "siedzi" sobie na wysokości, o zgrozo ;), 64 m n.p.m.
Latarnia morska© Sinead
Pokręciłam się potem po okolicy, kościół, cmentarz, trochę popatrzeć na "festiwal", wypić małe piwko festiwalowe i powrót. W zasadzie to wyspę można zjeździć w 2 godzinki.
Na prom, na prom...© Sinead
- DST 22.06km
- Teren 15.00km
- Czas 01:28
- VAVG 15.04km/h
- VMAX 37.50km/h
- Temperatura 19.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 2 czerwca 2009
Kategoria Skrzynki pocztowe w Norwegii
Głupio wpisywać...
...ale to tylko do sklepu. Ale co, jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Ale niestety, po pracy jestem ciut zmęczona na jazdę, a na zewnątrz cholerny wiatr. Nie chce mi się z nim zmagać...:(
Przynajmniej jest pretekst do wrzucenia skrzyneczki :)
Przynajmniej jest pretekst do wrzucenia skrzyneczki :)
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
- DST 1.10km
- Czas 00:05
- VAVG 13.20km/h
- VMAX 18.00km/h
- Temperatura 19.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 1 czerwca 2009
Kategoria Nie warte uwagi ;), Skrzynki pocztowe w Norwegii
Pinse Dag czyli ciąg dalszy Zielonych Świątek
Dzisiaj w Norwegii to dzień wolny.
Słoneczko za oknem świeciło, więc postanowiłam z tego skorzystać. Wdziałam więc krótki strój, ale po wyjeździe za miasto, nad samym morzem, ujawnił się niestety zimny wiatr. Co by mnie nie zmroziło do końca wróciłam do domu, ale już potem wyjechać ponownie mi się nie chciało...
Nadrobię zaległości w blogach, może...
Po pierwsze, zaległości skrzynkowe.
Tym razem białe skrzyneczki;)
A tak w ogóle, to odwiedziłam dzisiaj pobliską plażę. Obok stała toaleta publiczna, a jej stan zaskoczył mnie zupełnie. Nie obesrana, nie śmierdząca, z poręczą obok co by można było sikać "na narciarza". Super!!!
Słoneczko za oknem świeciło, więc postanowiłam z tego skorzystać. Wdziałam więc krótki strój, ale po wyjeździe za miasto, nad samym morzem, ujawnił się niestety zimny wiatr. Co by mnie nie zmroziło do końca wróciłam do domu, ale już potem wyjechać ponownie mi się nie chciało...
Nadrobię zaległości w blogach, może...
Po pierwsze, zaległości skrzynkowe.
Biała skrzynka© Sinead
Biała skrzynka 2© Sinead
Tym razem białe skrzyneczki;)
A tak w ogóle, to odwiedziłam dzisiaj pobliską plażę. Obok stała toaleta publiczna, a jej stan zaskoczył mnie zupełnie. Nie obesrana, nie śmierdząca, z poręczą obok co by można było sikać "na narciarza". Super!!!
Toaleta publiczna na plaży...© Sinead
- DST 10.55km
- Czas 00:40
- VAVG 15.83km/h
- VMAX 28.50km/h
- Temperatura 21.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze