Wpisy archiwalne w miesiącu
Maj, 2010
Dystans całkowity: | 244.36 km (w terenie 68.10 km; 27.87%) |
Czas w ruchu: | 15:12 |
Średnia prędkość: | 14.78 km/h |
Maksymalna prędkość: | 41.00 km/h |
Suma podjazdów: | 1918 m |
Suma kalorii: | 483 kcal |
Liczba aktywności: | 14 |
Średnio na aktywność: | 17.45 km i 1h 10m |
Więcej statystyk |
Czwartek, 6 maja 2010
Kategoria Do i z pracy
Vanlig
Trzy "wypady" rowerowe do pracy i z pracy razem wzięte. Pogoda na jazdę cudowna, szkoda tylko, że przede mną dyżur weekendowy :(. Może mi się jednak gdzieś uda ruszyć!
- DST 14.20km
- Czas 00:46
- VAVG 18.52km/h
- VMAX 28.50km/h
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 3 maja 2010
Kategoria Geocaching, NORWAY
Djupadalen III
Po pracy, popołudniem mała przejażdżka po kesze w okolicy,a więc znów geocaching.
Najpierw mały podjazd w kierunku Djupadalen, gdzie na niewielkim rozdrożu ukryty był mały kesz. Wczoraj nie udało mi się go znaleźć, ale podejrzewałam że musi być ukryty gdzieś w okolicy budki z turystycznymi toaletami. Nawet specjalnie z nich skorzystałam, by obszukać wnętrze, ale nic tam nie było...
W końcu okazało się, że sprytnie został schowany, we wnętrzu metalowego masztu!!
Po udanym keszowaniu skręciłam w drogę nazwaną imieniem Henniga Paulsena, szutrową traskę, dosyć sporo uczęszczaną przez rowerzystów, biegaczy i tych posuwających się krokiem spacerowym :). Przy brzegu jeziora Eivindsvatnet został złowiony kolejny kesz, tym razem nieco łatwiej. Nieco wcześniej kumpela zaliczyła glebę i stłuczkę z krzakiem - śmiechu było co niemiara:). Potem się tłumaczyła, że nie znalazła kesza, bo w głowie jej się kręciło!! Dobra wymówka ;)
Ciąg dalszy trasy to tylko pod górę, na Vardafjell (123 m n.p.m). Stąd rozciąga się przepiękny widok na Haugesund i morze. Na szczycie ukryte są też dwa bunkry z czasów II wojny światowej, kilka innych ukrytych jest też w lesie po drodze. W jednym z nich czekała na nas kolejny kesz!!! Znaleziony bez większego problemu.
Zdjęcia z wysokości wrzucę później, aczkolwiek mam wrażenie, że gdzieś je już wrzucałąm kilka miesięcy wcześniej :)
Najpierw mały podjazd w kierunku Djupadalen, gdzie na niewielkim rozdrożu ukryty był mały kesz. Wczoraj nie udało mi się go znaleźć, ale podejrzewałam że musi być ukryty gdzieś w okolicy budki z turystycznymi toaletami. Nawet specjalnie z nich skorzystałam, by obszukać wnętrze, ale nic tam nie było...
W końcu okazało się, że sprytnie został schowany, we wnętrzu metalowego masztu!!
Djupadalen, park© Sinead
Po udanym keszowaniu skręciłam w drogę nazwaną imieniem Henniga Paulsena, szutrową traskę, dosyć sporo uczęszczaną przez rowerzystów, biegaczy i tych posuwających się krokiem spacerowym :). Przy brzegu jeziora Eivindsvatnet został złowiony kolejny kesz, tym razem nieco łatwiej. Nieco wcześniej kumpela zaliczyła glebę i stłuczkę z krzakiem - śmiechu było co niemiara:). Potem się tłumaczyła, że nie znalazła kesza, bo w głowie jej się kręciło!! Dobra wymówka ;)
Ciąg dalszy trasy to tylko pod górę, na Vardafjell (123 m n.p.m). Stąd rozciąga się przepiękny widok na Haugesund i morze. Na szczycie ukryte są też dwa bunkry z czasów II wojny światowej, kilka innych ukrytych jest też w lesie po drodze. W jednym z nich czekała na nas kolejny kesz!!! Znaleziony bez większego problemu.
Zdjęcia z wysokości wrzucę później, aczkolwiek mam wrażenie, że gdzieś je już wrzucałąm kilka miesięcy wcześniej :)
- DST 16.87km
- Teren 8.00km
- Czas 00:58
- VAVG 17.45km/h
- VMAX 36.00km/h
- Temperatura 13.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 2 maja 2010
Håvashytta
No cóż, poprzedni wpis poszedł w eter, muszę zacząć od nowa.
Przed południem zjechała kumpela, rodowita norweżka, z zapakowanym na samochodzie rowerem. Dobrze mieć jakieś towarzycho do jeżdżenia :). Zresztą niedawno kupiła rower, nota bene w tym samym sklepie co ja. I jest to bynajmniej dziwne, bo sklepów rowerowych to jest tutaj chyba z pięć, jeśli nie więcej.
No więc postanowiłyśmy zrobić pętlę po okolicy. Z haugesund do Førre, dalej do Nodland i Håvashytta, przez Byheiene do Haugesund z powrotem.
Początkowa droga prowadziła ścieżką rowerowo-pieszą do Førre, niewielkiej wioski tuż obok głównej trasy do Oslo, z zachodu na wschód, znanej tu jako E39.
Przy zjeździe na północ znajduje się mały, biały kościółek z przyległym niewielkim cmentarzem. Tutaj czekał na nas kesz, którego trochę się naszukałyśmy. Po poszukiwaniach siadłyśmy pod ścianą przybudówki by zjeść lunch. W Norwegii ok. godz. 11-12.00 wszyscy muszą znaleźć czas na lunsj (po ichniejszemu). Ja skonsumowałam polskie kanapki, Monica coś typowo norweskiego - kjeks med brunost (coś w rodzaju ciastek z brązowym, kozim serem, nota bene bardzo dobre).
Dalej w kierunku Nodland... Po naszej prawej stronie rozpostarł się widok na góry, które trzeba niedługo odwiedzić: Valhest (313 m n.p.m) i Valafjellet (294 m n.p.m). Chyba, ze względu na wąskie ścieżki, nie da się tam wjechać rowerami, ale zawsze można spróbować.
Niedaleko za małym parkingiem znalazłyśmy wjazd do parku Byheiene. Szutrową drogą, między pagórkami i niewielką odnogą jeziora, wjechałyśmy do lasu by za chwilę, po niespełna 3 km, zajechać pod Håvashytta.
Hytta to niewielki drewniany domek, który służy turystom w czasie wędrówek. Są większe hytty obsługiwane przez personel, gdzie można coś zjeść lub napić się. Kawa i soki bywają za darmo, za wafle trzeba zapłacić. W górach są też hytty samoobsługowe, służące w zasadzie przenocowaniu. Tutaj zawsze obowiązuje zasada, że hyttę pozostawia się wysprzątaną, w takim stanie w jakim się ją zastało. Pełna kulturka.
Hytta na naszej drodze to turystyczny przystanek z kilkoma pokojami (na ok. 20 osób), dużym salonem i kominkiem, kuchnią i holem z kilkoma obrazami. Jak głosi turystyczny folder z bio-toaletą, o której za chwilę.
Fajnie też spotkać kolegów na rowerach!!
Zaparkowałyśmy rowery by po okolicy poszukać kolejnej skrzynki geocachingowej. Z GPS-em w ręku krążyłyśmy i krążyłyśmy, pewno wyglądałyśmy na nieco stuknięte :). Ponieważ była to niedziela, ludzi którzy biwakowali na trawie i drewnianych ławkach było mnóstwo. Jedni grillowali, inni piekli sobie wafle i naleśniki, nęcące zapachy rozchodziły się po pobliskim lesie. W końcu kesz znaleziony!!
Przed wyjazdem postanowiłam jednak skorzystać z bio-toalety.
Na polski język to zwykła latryna, w zasadzie to może nie zwykła, bo doznania i wysiłek włożony by wspiąć się na podest, niemal pod dach, są nie do opisania. Zakładam oczywiście, że to lokalne warunki sprawiły, iż sikanie stało się tak karkołomnym zajęciem. Ale widok i podgląd na okolicę przez serduszko w drzwiach - nie do podrobienia!!
Na odjezdne cyknęłam jeszcze zdjęcie nietypowego termometru, wiszącego przy wejściu do hytty. Przyznam szczerze, że nie wiem co on pokazywał prócz temperatury, domyślam się jednak, że odpowiednio pasujące do niej napitki.
No więc z zaliczonymi dwoma keszami pojechałyśmy dalej, przez las, jakąś ledwo widoczną ścieżką. Doprowadziła nas ona do większego żwirowego traktu, wiodącego między wykarczowanym pod linie wysokiego napięcia lasem. Z górki i pod górkę, po kamieniach i nierównym terenie. Wnet na drodze stanęło nam gruzowisko, hmm... w sam raz ścieżka rowerowa ;)
Początkowo pomyślałam, że to koniec drogi, ale należało to tylko obejść. Kiedyś już tu byłam, tyle tylko że nie pamiętałam. Pamięć mi się jednak odświeżyła.
Kolejny punkt na geocachingowej trasie to jezioro Stakkastadvatnet, będące ujęciem wody pitnej dla Haugesund i okolic. Kesz został znaleziony pod pomostem, niedaleko stacji ujęć.
Tutaj też, nad wodą, spałaszowany został kolejny posiłek. Niedaleko na ławce siedział jakiś facet, skrzętnie coś piszący. Śmiałyśmy się, że pewno jakiś pisarz kryminałów albo romansów, choć siedział w gumiakach.
Droga powrotna wiodła już przez Byheiene i Djupadalen, wznoszącą się i opadającą stromo szutrową drogą. Doznania nieziemskie!!
Przed południem zjechała kumpela, rodowita norweżka, z zapakowanym na samochodzie rowerem. Dobrze mieć jakieś towarzycho do jeżdżenia :). Zresztą niedawno kupiła rower, nota bene w tym samym sklepie co ja. I jest to bynajmniej dziwne, bo sklepów rowerowych to jest tutaj chyba z pięć, jeśli nie więcej.
No więc postanowiłyśmy zrobić pętlę po okolicy. Z haugesund do Førre, dalej do Nodland i Håvashytta, przez Byheiene do Haugesund z powrotem.
Początkowa droga prowadziła ścieżką rowerowo-pieszą do Førre, niewielkiej wioski tuż obok głównej trasy do Oslo, z zachodu na wschód, znanej tu jako E39.
Przy zjeździe na północ znajduje się mały, biały kościółek z przyległym niewielkim cmentarzem. Tutaj czekał na nas kesz, którego trochę się naszukałyśmy. Po poszukiwaniach siadłyśmy pod ścianą przybudówki by zjeść lunch. W Norwegii ok. godz. 11-12.00 wszyscy muszą znaleźć czas na lunsj (po ichniejszemu). Ja skonsumowałam polskie kanapki, Monica coś typowo norweskiego - kjeks med brunost (coś w rodzaju ciastek z brązowym, kozim serem, nota bene bardzo dobre).
Bawię się GPS-em© Sinead
Dalej w kierunku Nodland... Po naszej prawej stronie rozpostarł się widok na góry, które trzeba niedługo odwiedzić: Valhest (313 m n.p.m) i Valafjellet (294 m n.p.m). Chyba, ze względu na wąskie ścieżki, nie da się tam wjechać rowerami, ale zawsze można spróbować.
Niedaleko za małym parkingiem znalazłyśmy wjazd do parku Byheiene. Szutrową drogą, między pagórkami i niewielką odnogą jeziora, wjechałyśmy do lasu by za chwilę, po niespełna 3 km, zajechać pod Håvashytta.
Håvashytta© Sinead
Hytta to niewielki drewniany domek, który służy turystom w czasie wędrówek. Są większe hytty obsługiwane przez personel, gdzie można coś zjeść lub napić się. Kawa i soki bywają za darmo, za wafle trzeba zapłacić. W górach są też hytty samoobsługowe, służące w zasadzie przenocowaniu. Tutaj zawsze obowiązuje zasada, że hyttę pozostawia się wysprzątaną, w takim stanie w jakim się ją zastało. Pełna kulturka.
Hytta na naszej drodze to turystyczny przystanek z kilkoma pokojami (na ok. 20 osób), dużym salonem i kominkiem, kuchnią i holem z kilkoma obrazami. Jak głosi turystyczny folder z bio-toaletą, o której za chwilę.
Fajnie też spotkać kolegów na rowerach!!
Håvashytta i rowerzyści© Sinead
Zaparkowałyśmy rowery by po okolicy poszukać kolejnej skrzynki geocachingowej. Z GPS-em w ręku krążyłyśmy i krążyłyśmy, pewno wyglądałyśmy na nieco stuknięte :). Ponieważ była to niedziela, ludzi którzy biwakowali na trawie i drewnianych ławkach było mnóstwo. Jedni grillowali, inni piekli sobie wafle i naleśniki, nęcące zapachy rozchodziły się po pobliskim lesie. W końcu kesz znaleziony!!
Przed wyjazdem postanowiłam jednak skorzystać z bio-toalety.
widok z kibelka ;)© Sinead
Na polski język to zwykła latryna, w zasadzie to może nie zwykła, bo doznania i wysiłek włożony by wspiąć się na podest, niemal pod dach, są nie do opisania. Zakładam oczywiście, że to lokalne warunki sprawiły, iż sikanie stało się tak karkołomnym zajęciem. Ale widok i podgląd na okolicę przez serduszko w drzwiach - nie do podrobienia!!
Na odjezdne cyknęłam jeszcze zdjęcie nietypowego termometru, wiszącego przy wejściu do hytty. Przyznam szczerze, że nie wiem co on pokazywał prócz temperatury, domyślam się jednak, że odpowiednio pasujące do niej napitki.
Temeraturomierz ;) przy Håvashytta© Sinead
No więc z zaliczonymi dwoma keszami pojechałyśmy dalej, przez las, jakąś ledwo widoczną ścieżką. Doprowadziła nas ona do większego żwirowego traktu, wiodącego między wykarczowanym pod linie wysokiego napięcia lasem. Z górki i pod górkę, po kamieniach i nierównym terenie. Wnet na drodze stanęło nam gruzowisko, hmm... w sam raz ścieżka rowerowa ;)
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Koniec ścieżki rowerowej? :)© Sinead
Początkowo pomyślałam, że to koniec drogi, ale należało to tylko obejść. Kiedyś już tu byłam, tyle tylko że nie pamiętałam. Pamięć mi się jednak odświeżyła.
Kolejny punkt na geocachingowej trasie to jezioro Stakkastadvatnet, będące ujęciem wody pitnej dla Haugesund i okolic. Kesz został znaleziony pod pomostem, niedaleko stacji ujęć.
Stakkastadvatnet© Sinead
Tutaj też, nad wodą, spałaszowany został kolejny posiłek. Niedaleko na ławce siedział jakiś facet, skrzętnie coś piszący. Śmiałyśmy się, że pewno jakiś pisarz kryminałów albo romansów, choć siedział w gumiakach.
Droga powrotna wiodła już przez Byheiene i Djupadalen, wznoszącą się i opadającą stromo szutrową drogą. Doznania nieziemskie!!
Djupadalen© Sinead
- DST 26.33km
- Teren 10.00km
- Czas 01:56
- VAVG 13.62km/h
- VMAX 41.00km/h
- Podjazdy 598m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 1 maja 2010
Kategoria Geocaching, NORWAY
Kvala, geocaching
Dziś zgodnie z planem świeciło słońce!! Ale niestety wiał cholerny wiatr, co zmniejszało niestety przyjemność jazdy. Tutaj w Norwegii nazywają go kuling, oznaczający wiatr z prędkością większą niż 10 m/sek. Oczywiście rozróżniają tu też liten kuling (mały kuling, przepraszam ale kuling jest dla mnie nieprzetłumaczalne), sterk kuling (silny kuling). Przy wietrze powyżej 12-13 m/sek morze jest już wzburzone, więc ogólnie rzecz biorąc wiatr "daje czadu".
Tyle tytułem dygresji :). Plan miałam mniej więcej opracowany. Wyprawa po kesze. Kierunek Kvala, peryferia Haugesund, z miłą okolicą spacerową wokół małego jeziorka. Jednak cel wyprawy znajdował się nieco wyżej, w górach. Początkowo ścieżka wydawała się przejezdna, trochę pod górę, ale dawało radę. Między domami, gdzie się zaczynała przestawało trochę wiać i zrobiło się przyjemnie. Przy domach wyrastały norweskie flagi - to z okazji Święta Pracy, rzecz jasna :)
Przede mną i nieco na północny zachód wyrastał szczyt Nuten, 153 m n.p.m, a ja się miałam przedzierać między nim a jedną, mniejszą górką ze szczytem na wysokości 138 m n.p.m. Wiem, wiem to niewiele, jeśli wziąć pod uwagę przeciętną wysokość terenów w Polsce, ale jak się startuje z poziomu morza, to już coś :).
Kesz łatwo znaleziony - trochę było w nim wody, co skrzętnie zanotowałam w logu na stronie geocachingowej. Drugi miał się znajdować nieco wyżej, więc ruszyłam dalej. Niestety z rowerem na plecach... strome podejście i po wielkich kamieniach uniemożliwiał bym zrobiła to na rowerze. Zastanawiałam się tylko, gdzie ta ścieżka, którą pokazuje GPS. Po prawej stronie miałam dosyć spory strumień, ale przejścia jakoś nie znalazłam. Skończyło się na tym, że zrezygnowałam. Ale tu pomiędzy drzewami wiatru się nie czuło i jakoś tak wracać mi się też nie chciało.
Tak czy siak, czas płynie i zawsze trzeba nawrócić. W drodze powrotnej zahaczyłam o ośrodek jazdy konnej i dalej o Kvalen ponownie, by objechać małe jeziorko.
Jutro większe plany :)
Kvala© Sinead
Tyle tytułem dygresji :). Plan miałam mniej więcej opracowany. Wyprawa po kesze. Kierunek Kvala, peryferia Haugesund, z miłą okolicą spacerową wokół małego jeziorka. Jednak cel wyprawy znajdował się nieco wyżej, w górach. Początkowo ścieżka wydawała się przejezdna, trochę pod górę, ale dawało radę. Między domami, gdzie się zaczynała przestawało trochę wiać i zrobiło się przyjemnie. Przy domach wyrastały norweskie flagi - to z okazji Święta Pracy, rzecz jasna :)
Nuten 153 m n.p.m© Sinead
Przede mną i nieco na północny zachód wyrastał szczyt Nuten, 153 m n.p.m, a ja się miałam przedzierać między nim a jedną, mniejszą górką ze szczytem na wysokości 138 m n.p.m. Wiem, wiem to niewiele, jeśli wziąć pod uwagę przeciętną wysokość terenów w Polsce, ale jak się startuje z poziomu morza, to już coś :).
W drodze po kesza© Sinead
Kesz łatwo znaleziony - trochę było w nim wody, co skrzętnie zanotowałam w logu na stronie geocachingowej. Drugi miał się znajdować nieco wyżej, więc ruszyłam dalej. Niestety z rowerem na plecach... strome podejście i po wielkich kamieniach uniemożliwiał bym zrobiła to na rowerze. Zastanawiałam się tylko, gdzie ta ścieżka, którą pokazuje GPS. Po prawej stronie miałam dosyć spory strumień, ale przejścia jakoś nie znalazłam. Skończyło się na tym, że zrezygnowałam. Ale tu pomiędzy drzewami wiatru się nie czuło i jakoś tak wracać mi się też nie chciało.
Ridesenter© Sinead
Tak czy siak, czas płynie i zawsze trzeba nawrócić. W drodze powrotnej zahaczyłam o ośrodek jazdy konnej i dalej o Kvalen ponownie, by objechać małe jeziorko.
Jakiś strumyk© Sinead
Jutro większe plany :)
- DST 11.65km
- Teren 5.20km
- Czas 01:02
- VAVG 11.27km/h
- VMAX 27.40km/h
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze