Wpisy archiwalne w miesiącu
Kwiecień, 2011
Dystans całkowity: | 172.20 km (w terenie 41.50 km; 24.10%) |
Czas w ruchu: | 12:29 |
Średnia prędkość: | 13.79 km/h |
Maksymalna prędkość: | 51.20 km/h |
Suma podjazdów: | 2214 m |
Suma kalorii: | 2847 kcal |
Liczba aktywności: | 11 |
Średnio na aktywność: | 15.65 km i 1h 08m |
Więcej statystyk |
Sobota, 30 kwietnia 2011
Kategoria Nie warte uwagi ;)
Aksdal
Do kumpeli za Aksdal, przez miasto i stadion. Godzinka gapienia się na mecz piłki nożnej w wydaniu dziewczyn.
I mała niespodzianka na drodze ;)
Całe szczęście nieżywa...ale żmija!!!
I mała niespodzianka na drodze ;)
Całe szczęście nieżywa...ale żmija!!!
- DST 19.60km
- Teren 2.00km
- Czas 01:10
- VAVG 16.80km/h
- VMAX 39.50km/h
- Temperatura 19.0°C
- Kalorie 294kcal
- Podjazdy 230m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 29 kwietnia 2011
Kategoria NORWAY
Sørstokkegruvene - historia miedzianej kopalni
POŁUDNIOWY KARMØY
Oj, długo rozmyślałam nad dzisiejszą trasą... Nie lubię powtarzać tych samych, więc zawsze poszukuję czegoś nowego.
Nie wiedzieć czemu wybór padł na Karmøy, a dokładniej Kopernik i okolice.
Zapakowałam więc rower do autobusu, by zaoszczędzić sobie trochę czasu i po niecałej godzince wysiadłam w centrum stolicy Karmoy.
Kopervik
Zaczęłam ostrym podjazdem w kierunku miejscowego kościoła, by potem dalej pod górę uliczkami na Liarlund, bardzo popularny szlak wycieczkowy, zimą jest on nawet oświetlony.
Liarlund był kiedyś parkiem natury (i w zasadzie jest nim dalej) kupionym przez jakieś zrzeszenie kobiece (dameklubb) w 1912, obsadzony roślinnością na nowo i potem oddany w darze gminie Karmoy 15 lat później.
Akurat w tym samym czasie musiało się zejść tutaj masę dzieciaków na zajęcia wu-efu, mieli biegi przełajowe.
Ja kontynuowałam podjazd, byle szybciej od nich. Początkowo miałam zrobić pętlę w tymże parku, ale skusiłam się trochę odbić i wziąć azymut na jezioro Melstokkvatn. Wzdłuż leśnej pętli znajdowały się kamienie-pomniki uświetniające jakieś wydarzenia. I tak np. pierwszy z nich był przy źródle, które kiedyś miało ponoć, wedle wierzeń ludu, własności lecznicze, dalej kamień nazwany „Smalagjedet” gdzie lubiły się zbierać kiedyś owce, czy w końcu ostatni widziany przeze mnie kamień Karen. Tenże został nazwany imieniem niejakiej Karin Stangeland, szukającej schronienia przez całą noc (skąpe źródła nie podają czy znalazła je przy tym kamieniu, he, he).
Wkrótce okazało się, że droga się trochę skomplikowała, jak dla mnie nadająca się tylko do wycieczki pieszej. Tu i ówdzie próbowałam przejechać, ale moje raczej kiepski zdolności techniczne, nie pozwoliły pokonać ostrych i wystających kamieni, grzęzawisk i kładek nad nimi.
Tak więc częściej prowadziłam rower niż na nim siedziałam. Ale dobrze, że w ogóle posuwałam się do przodu. Dalej posuwałam się ścieżką wzdłuż wschodniego brzegu jeziora, pokonując czasem zawalidrogi. Zapach lasu, liści i zieleniejącego igliwia przywodził mi na myśl tylko same przyjemne wspomnienia.
„Motyw” żmii a raczej jej widmo, skutecznie ograniczały tempo wycieczki, bo musiałam jakoś ostrożniej stawiać kroki. Ale żadnej tym razem nie spotkałam.
W końcu wyszłam na nieco szerszą szutrową drogę, by nią pognać dalej w kierunku drogi 511.
Z niej zjechałam ponownie na zachód, by znaleźć się na Gruvevegen, prowadzącej początkowo przez lasek do villmarka, czyli dzikiej okolicy porośniętej niskimi bylinami i krzakami, dalej do starych kopalni w Sørstokken. Miejsce znajduje się 6 km na południe od Koperviku i około 1 km na zachód od Austre Karmøyveg, czyli wspomnianej 511. Leży 70-80 m npm między dwoma jeziorami Raiarvatn i Melstokkvatn.
A historia o nich zaczyna się od pewnego kupca z Koperviku S.B. Svendsena.
Miał on specjalne zdolności, dziś można powiedzieć radiestezyjne, i potrafił za pomocą swojej różdżki znaleźć wodę oraz metale w głęboko pod ziemią.
Podczas podróży ze swoimi ludźmi odkrył w Sørstokkemarka duże pokłady złóż miedzi. To był początek górniczej historii w Sørstokken.
W styczniu 1895 kopalnię przejął anglik, R. Batty. Wtedy to wstawiono do kopalni windę i kotły parowe a prace wszczęto na nowo. Pracowało wówczas ok. 8 pracowników. W 1896 wydobyto już 90 ton rudy. Zachodnie wyrobisko miało teraz 34m głębokości, z otworem na 2-3 metry, a dnem szerokim na ok. 7-8 m. w zależności od ilości rudy.
Rok później ograniczono liczbę pracujących na dole do 3-4 mężczyzn, a wyrobisko miało 42 metry głębokości. Na niej wydrążono dalej chodniki na wschód i zachód. W tym czasie Betty wysłał już do Anglii razem 219 ton rudy o zawartości miedzi 3,97% i wkrótce znalazł chętnych do kupienia kopalni. Ustali cenę na 3000 funtów za kopalnię, po połowie miał dostać Betty i Svendson, 1000 funtów dostali w gotówce, resza była rozłożona na miesięczne raty. Niestety nowy nabywca zmarł wówczas na udar mózgu a Betty, mimo że wyjechał do Angli pozyskać nowy kapitał, wrócił z niczym.
Kopalnię przejął więc inny Anglik, George F. Emery w 1908 roku i prowadził tam wydobycie prawdopodobnie do około 1920 roku. Trudno było uzyskać informacje na temat działania kopalni, ale według ludowych przekazów po I wojnie światowej kopalnia była już głęboka na ok. 108 metrów.
On też jako ostatni prowadził kopalnie a on sam był barwną osobą. Był bardzo bogatym człowiekiem i miał duże posiadłości w Anglii. Był też sędzią Sądu Najwyższego. W Norwegii spędzał większość roku, głównie na Karmøy i w Tysvær. Emery nie był sztywny i uroczysty, jak można by się spodziewać po bogatym człowieku z wyższych sfer w Anglii. Lubił rozmawiać z ludźmi i można go było zobaczyć spacerującego w niechlujne ubraniu. Ludzie mówi, że często golił się w kałuży na nabrzeżu Koperviku.
Później postawiono baraki mieszkalne, stajnie, kuźnię i maszynownię. Ta ostatnia został zbudowany dopiero w 1924/25. Dzisiaj można zobaczyć jej resztki resztki w postaci wielkich maszyn parowych i kotłów parowych, który zostały w maszynowni.
Silnik parowy obsługiwał wieżę windy, która wynosiła na powierzchnię rudy, skały i ludzi pracujących na dole. Główny mechanik Gustav Kalstø z Koperviku miał osobne pokoje w domu mieszkalnym, poza tym kopalnia posiadała 10-18 łóżek dla pracowników. W domu była też kuchnia z pracującym tam kucharzem.
CDN.
Oj, długo rozmyślałam nad dzisiejszą trasą... Nie lubię powtarzać tych samych, więc zawsze poszukuję czegoś nowego.
Nie wiedzieć czemu wybór padł na Karmøy, a dokładniej Kopernik i okolice.
Zapakowałam więc rower do autobusu, by zaoszczędzić sobie trochę czasu i po niecałej godzince wysiadłam w centrum stolicy Karmoy.
Kopervik
Zaczęłam ostrym podjazdem w kierunku miejscowego kościoła, by potem dalej pod górę uliczkami na Liarlund, bardzo popularny szlak wycieczkowy, zimą jest on nawet oświetlony.
Liarlund był kiedyś parkiem natury (i w zasadzie jest nim dalej) kupionym przez jakieś zrzeszenie kobiece (dameklubb) w 1912, obsadzony roślinnością na nowo i potem oddany w darze gminie Karmoy 15 lat później.
Akurat w tym samym czasie musiało się zejść tutaj masę dzieciaków na zajęcia wu-efu, mieli biegi przełajowe.
Ja kontynuowałam podjazd, byle szybciej od nich. Początkowo miałam zrobić pętlę w tymże parku, ale skusiłam się trochę odbić i wziąć azymut na jezioro Melstokkvatn. Wzdłuż leśnej pętli znajdowały się kamienie-pomniki uświetniające jakieś wydarzenia. I tak np. pierwszy z nich był przy źródle, które kiedyś miało ponoć, wedle wierzeń ludu, własności lecznicze, dalej kamień nazwany „Smalagjedet” gdzie lubiły się zbierać kiedyś owce, czy w końcu ostatni widziany przeze mnie kamień Karen. Tenże został nazwany imieniem niejakiej Karin Stangeland, szukającej schronienia przez całą noc (skąpe źródła nie podają czy znalazła je przy tym kamieniu, he, he).
Wkrótce okazało się, że droga się trochę skomplikowała, jak dla mnie nadająca się tylko do wycieczki pieszej. Tu i ówdzie próbowałam przejechać, ale moje raczej kiepski zdolności techniczne, nie pozwoliły pokonać ostrych i wystających kamieni, grzęzawisk i kładek nad nimi.
Tak więc częściej prowadziłam rower niż na nim siedziałam. Ale dobrze, że w ogóle posuwałam się do przodu. Dalej posuwałam się ścieżką wzdłuż wschodniego brzegu jeziora, pokonując czasem zawalidrogi. Zapach lasu, liści i zieleniejącego igliwia przywodził mi na myśl tylko same przyjemne wspomnienia.
„Motyw” żmii a raczej jej widmo, skutecznie ograniczały tempo wycieczki, bo musiałam jakoś ostrożniej stawiać kroki. Ale żadnej tym razem nie spotkałam.
W końcu wyszłam na nieco szerszą szutrową drogę, by nią pognać dalej w kierunku drogi 511.
Z niej zjechałam ponownie na zachód, by znaleźć się na Gruvevegen, prowadzącej początkowo przez lasek do villmarka, czyli dzikiej okolicy porośniętej niskimi bylinami i krzakami, dalej do starych kopalni w Sørstokken. Miejsce znajduje się 6 km na południe od Koperviku i około 1 km na zachód od Austre Karmøyveg, czyli wspomnianej 511. Leży 70-80 m npm między dwoma jeziorami Raiarvatn i Melstokkvatn.
A historia o nich zaczyna się od pewnego kupca z Koperviku S.B. Svendsena.
Miał on specjalne zdolności, dziś można powiedzieć radiestezyjne, i potrafił za pomocą swojej różdżki znaleźć wodę oraz metale w głęboko pod ziemią.
Podczas podróży ze swoimi ludźmi odkrył w Sørstokkemarka duże pokłady złóż miedzi. To był początek górniczej historii w Sørstokken.
W styczniu 1895 kopalnię przejął anglik, R. Batty. Wtedy to wstawiono do kopalni windę i kotły parowe a prace wszczęto na nowo. Pracowało wówczas ok. 8 pracowników. W 1896 wydobyto już 90 ton rudy. Zachodnie wyrobisko miało teraz 34m głębokości, z otworem na 2-3 metry, a dnem szerokim na ok. 7-8 m. w zależności od ilości rudy.
Rok później ograniczono liczbę pracujących na dole do 3-4 mężczyzn, a wyrobisko miało 42 metry głębokości. Na niej wydrążono dalej chodniki na wschód i zachód. W tym czasie Betty wysłał już do Anglii razem 219 ton rudy o zawartości miedzi 3,97% i wkrótce znalazł chętnych do kupienia kopalni. Ustali cenę na 3000 funtów za kopalnię, po połowie miał dostać Betty i Svendson, 1000 funtów dostali w gotówce, resza była rozłożona na miesięczne raty. Niestety nowy nabywca zmarł wówczas na udar mózgu a Betty, mimo że wyjechał do Angli pozyskać nowy kapitał, wrócił z niczym.
Kopalnię przejął więc inny Anglik, George F. Emery w 1908 roku i prowadził tam wydobycie prawdopodobnie do około 1920 roku. Trudno było uzyskać informacje na temat działania kopalni, ale według ludowych przekazów po I wojnie światowej kopalnia była już głęboka na ok. 108 metrów.
On też jako ostatni prowadził kopalnie a on sam był barwną osobą. Był bardzo bogatym człowiekiem i miał duże posiadłości w Anglii. Był też sędzią Sądu Najwyższego. W Norwegii spędzał większość roku, głównie na Karmøy i w Tysvær. Emery nie był sztywny i uroczysty, jak można by się spodziewać po bogatym człowieku z wyższych sfer w Anglii. Lubił rozmawiać z ludźmi i można go było zobaczyć spacerującego w niechlujne ubraniu. Ludzie mówi, że często golił się w kałuży na nabrzeżu Koperviku.
Później postawiono baraki mieszkalne, stajnie, kuźnię i maszynownię. Ta ostatnia został zbudowany dopiero w 1924/25. Dzisiaj można zobaczyć jej resztki resztki w postaci wielkich maszyn parowych i kotłów parowych, który zostały w maszynowni.
Silnik parowy obsługiwał wieżę windy, która wynosiła na powierzchnię rudy, skały i ludzi pracujących na dole. Główny mechanik Gustav Kalstø z Koperviku miał osobne pokoje w domu mieszkalnym, poza tym kopalnia posiadała 10-18 łóżek dla pracowników. W domu była też kuchnia z pracującym tam kucharzem.
CDN.
- DST 23.30km
- Teren 13.50km
- Czas 01:30
- VAVG 15.53km/h
- VMAX 32.40km/h
- Temperatura 21.0°C
- Kalorie 361kcal
- Podjazdy 234m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 28 kwietnia 2011
Kategoria Do i z pracy, Nie warte uwagi ;)
Zwyczajnie i słonecznie
Co prawda do pracy, i to dzisiaj dyżur, ale słońce niweluje wszelkie niedogodności. Powrót z pracy ok. 21.00.
Pamiątka z poprzedniego wyjazdu
Pamiątka z poprzedniego wyjazdu
- DST 9.40km
- Teren 2.00km
- Czas 00:34
- VAVG 16.59km/h
- VMAX 30.70km/h
- Temperatura 19.0°C
- Kalorie 150kcal
- Podjazdy 65m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 27 kwietnia 2011
Kategoria Do i z pracy, Nie warte uwagi ;), Skrzynki pocztowe w Norwegii
Kwietniowo do pracy
Wyczaiłam skrót, dzięki któremu mam o ok. 10% krótsza trasę do pracy. To na wypadek jakbym zaspała, albo na wypadek brzydszej pogody. I najważniejsze ok. 1 kilometr przez las. Fantastiko!!
Skrzyneczka genialna, dla rowerującej rodziny. Zdjęcie zrobione dawniej, teraz niestety, po blisko roku, nałożone zdjęcie trochę zbladło, i miejscami znikły twarze i inne detale. Ale na zdjęciu się zachowała w pełnej okazałości.
A to skrzyneczka, której zdjęcie jest sprzed roku, ale ją odwiedziłam przedwczoraj, w czasie wycieczki po Tysvær.
Skrzyneczka genialna, dla rowerującej rodziny. Zdjęcie zrobione dawniej, teraz niestety, po blisko roku, nałożone zdjęcie trochę zbladło, i miejscami znikły twarze i inne detale. Ale na zdjęciu się zachowała w pełnej okazałości.
A to skrzyneczka, której zdjęcie jest sprzed roku, ale ją odwiedziłam przedwczoraj, w czasie wycieczki po Tysvær.
- DST 9.40km
- Teren 2.00km
- Czas 00:31
- VAVG 18.19km/h
- VMAX 29.20km/h
- Temperatura 17.0°C
- Kalorie 94kcal
- Podjazdy 68m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 25 kwietnia 2011
Kategoria NORWAY
Wielkanocne rowerowanie do pracy, dzień 5, ostatni
Wielkanocne rowerowanie – dzień 4 (25.04.2011).
Dzisiaj zrobię ciekawy eksperyment. Kumpela napisała na FB, po norwesku rzecz jasna, krótką relację z wycieczki. Przyznam szczerze, że styl jest treściwy i telegraficzny, zarazem jednak ciekawy i ujmujący. Cholernie mi się spodobał. Chciałam jednak pójść na skróty i się nie wysilając przetłumaczyć i zapodać tutaj. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam tłumaczenie Gogle, myślałam że spadnę z krzesła. Po drodze więc, opisując wycieczkę, zapodam „smaczne kąski” tłumaczeniowe.
Dzisiaj, gdy się obudziłam, gęsta mgła wisiała nad szczytem Nuten (134 m n.p.m), który mam przed oknem.
Monica napisała: Mgła nad miastem (Haugesund) wprowadziła nieco ograniczeń w wyborze trasy.
Gogle tłumaczy: Mgła w mieście wprowadzone pewne ograniczenia w możliwości.
Pogoda się mi popsowiła – pomyślałam, i już zaczęłam wątpić w moją zaplanowaną wczoraj wyprawę. Ale zaparłam się. Po krótkiej konsultacji z kumpelą, okazałao się że 15 km dalej w Tysvær, jest ładniejsza pogoda. Zapakowałam rower na samochód i pojechałyśmy kilkanaście kilometrów na wschód, by drogą 515 zapoczątkować pętlę.
Monica pisze: Mimo, że wysłuchałam masę propagandy na temat dramatycznego ruchu na 515 w kierunku Straumen (od mnie zresztą), wybrałyśmy jednak ten kierunek.
Google tłumaczył to tak: Po wysłuchaniu wielu propaganda o dramatycznych ruchu na drodze w wir, to jeszcze wybrany.
Droga 515 jest nawet trochę ruchliwa, tak zgadza się, więc po drodze objeżdżałyśmy ją wszelkimi możliwymi, terenowymi skrótami.
Już na samym początku musiałyśmy zaliczyć atrakcję. W okolicach Trafo skręciłyśmy w prawo, w niewielką żwirową drogę między gospodarstwami. W większości z nich hodowane są konie, w dwóch miejscach nawet urządzono małe „hipodromy”.
Na końcu jednak przywitało nas jednak ujadanie mopsów. Gospodarstwo hodowli psów – tych brzydkich mopsów. Dalej małym podjazdem znalazłyśmy się w końcu niedaleko „kverkhuset”. Jest to miejsce spotkań, jakby kościół, kwakrów. Przyznam szczerze, że nie potrafiłam przetłumaczyć tego na polski. I nic dziwnego, pierwszy raz o nich słyszałam.
Kwakrzy, inaczej Religijne Towarzystwo Przyjaciół – to protestancki kierunek wyznaniowy w chrześcijaństwie silnie akcentujący rolę osobistego wewnętrznego objawienia. Charakteryzuje się m.in. przestrzeganiem światopoglądu pacyfistycznego.
Kverhuset
Zapoczątkowany w Wielkiej Brytani, gdzieś ok. 1652 r. przez Georga Foxa. Na świecie żyje ok. 365 tys. kwakrów, w Norwegii 150. Źródła polskie nie podają ilu ich żyje w Polsce a strona internetowa jest na razie w przygotowaniu i zawiera podstawowe informacje.
Nie mają oni księży, dni świątecznych, sakramentów.
W 1947 roku społeczności kwakrów przyznano Pokojową Nagrodę Nobla.
Nieopodal mieści się niewielkie miejsce pochówku, otoczone niskim kamiennym murkiem. Urokliwe miejsce, muszę przyznać.
Dalej zahaczyłyśmy o… hmm, no właśnie jak to przetłumaczyć. Tor do jazdy na śliskiej nawierzchni. To w celach dydaktyczno-egzaminacyjnych. Próba jazdy na śliskiej nawierzchni jest obowiązkowa na egzaminie na prawo jazdy.
Po „zasadzeniu” tam kesza jedziemy więc dalej. Wkrótce po naszej lewej stronie ukazuje się niemal idylliczny widok, zielona jak oczy wykol trawa, układająca się w zielone dywany między brzozami i białawymi kamieniami. Oj, mały odpoczynek na powdychanie brzozowego powietrza.
Tak oto opisuje miejsce Monica: Cóż za piękne widoki, wszystko co zielone i nowe, przebija się przez ubiegłoroczne uschnięte. Zawilce kładą się białym dywanem wzdłuż drogi. Wiele miejsc, które przypominają beztroskie dzieciństwo, zabawę w lesie i na łonie natury, stare ogrody kamieni, ciepło i spokój.
Tak oto „opisuje” to Google: Krajobraz jest piękny w tej chwili. Świeże i zielone wybuchy drogę przez zmarłych. Anemones są dobrze dywany wzdłuż drogi. Co ciekawe, w wielu miejscach w kraju, wspomnienia z dzieciństwa, beztroskiej zabawy w lesie, murach lub bramy, ciepłe i ciche.
He, he, te tłumaczenia!!
Na ok. 25 km mijamy dużą wyspę, na którą można się dostać tylko łódką. Niestety dzisiaj zamówienie łodzi kosztowałoby trochę czasu i kasy, więc odkładamy ten pomysł na odleglejszy termin. Pedałujemy dalej, już trochę zmęczone, bo zimny wiatr daje się coraz bardziej we znaki. Dalej jedziemy więc nie zwracając uwagi na resztę pięknych rzeczy, byle do domu. Mojemu oku nie umknęło jednak "małe" fotograficzne "co nieco".
Na sam koniec, jako nagroda, kupujemy ”kanuttapølse”, czyli gorącą, małą kiełbaskę w pieczywie, coś jak hot-dog, ale kiełbasa ma trochę sera w środku, jest trochę grubsza i specjalnie przypieczona. Mniam.
Do domu miałam jeszcze kawałek, więc Monica wpakowała mi jeszcze rower na samochód i drogą E39, śledząc jakiś fajny samochodzik, dotarłam na miejsce!
50 kilosów udało się przepedałowane!
Dzisiaj zrobię ciekawy eksperyment. Kumpela napisała na FB, po norwesku rzecz jasna, krótką relację z wycieczki. Przyznam szczerze, że styl jest treściwy i telegraficzny, zarazem jednak ciekawy i ujmujący. Cholernie mi się spodobał. Chciałam jednak pójść na skróty i się nie wysilając przetłumaczyć i zapodać tutaj. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam tłumaczenie Gogle, myślałam że spadnę z krzesła. Po drodze więc, opisując wycieczkę, zapodam „smaczne kąski” tłumaczeniowe.
Dzisiaj, gdy się obudziłam, gęsta mgła wisiała nad szczytem Nuten (134 m n.p.m), który mam przed oknem.
Monica napisała: Mgła nad miastem (Haugesund) wprowadziła nieco ograniczeń w wyborze trasy.
Gogle tłumaczy: Mgła w mieście wprowadzone pewne ograniczenia w możliwości.
Pogoda się mi popsowiła – pomyślałam, i już zaczęłam wątpić w moją zaplanowaną wczoraj wyprawę. Ale zaparłam się. Po krótkiej konsultacji z kumpelą, okazałao się że 15 km dalej w Tysvær, jest ładniejsza pogoda. Zapakowałam rower na samochód i pojechałyśmy kilkanaście kilometrów na wschód, by drogą 515 zapoczątkować pętlę.
Monica pisze: Mimo, że wysłuchałam masę propagandy na temat dramatycznego ruchu na 515 w kierunku Straumen (od mnie zresztą), wybrałyśmy jednak ten kierunek.
Google tłumaczył to tak: Po wysłuchaniu wielu propaganda o dramatycznych ruchu na drodze w wir, to jeszcze wybrany.
Droga 515 jest nawet trochę ruchliwa, tak zgadza się, więc po drodze objeżdżałyśmy ją wszelkimi możliwymi, terenowymi skrótami.
Już na samym początku musiałyśmy zaliczyć atrakcję. W okolicach Trafo skręciłyśmy w prawo, w niewielką żwirową drogę między gospodarstwami. W większości z nich hodowane są konie, w dwóch miejscach nawet urządzono małe „hipodromy”.
Na końcu jednak przywitało nas jednak ujadanie mopsów. Gospodarstwo hodowli psów – tych brzydkich mopsów. Dalej małym podjazdem znalazłyśmy się w końcu niedaleko „kverkhuset”. Jest to miejsce spotkań, jakby kościół, kwakrów. Przyznam szczerze, że nie potrafiłam przetłumaczyć tego na polski. I nic dziwnego, pierwszy raz o nich słyszałam.
Kwakrzy, inaczej Religijne Towarzystwo Przyjaciół – to protestancki kierunek wyznaniowy w chrześcijaństwie silnie akcentujący rolę osobistego wewnętrznego objawienia. Charakteryzuje się m.in. przestrzeganiem światopoglądu pacyfistycznego.
Kverhuset
Zapoczątkowany w Wielkiej Brytani, gdzieś ok. 1652 r. przez Georga Foxa. Na świecie żyje ok. 365 tys. kwakrów, w Norwegii 150. Źródła polskie nie podają ilu ich żyje w Polsce a strona internetowa jest na razie w przygotowaniu i zawiera podstawowe informacje.
Nie mają oni księży, dni świątecznych, sakramentów.
W 1947 roku społeczności kwakrów przyznano Pokojową Nagrodę Nobla.
Nieopodal mieści się niewielkie miejsce pochówku, otoczone niskim kamiennym murkiem. Urokliwe miejsce, muszę przyznać.
Dalej zahaczyłyśmy o… hmm, no właśnie jak to przetłumaczyć. Tor do jazdy na śliskiej nawierzchni. To w celach dydaktyczno-egzaminacyjnych. Próba jazdy na śliskiej nawierzchni jest obowiązkowa na egzaminie na prawo jazdy.
Po „zasadzeniu” tam kesza jedziemy więc dalej. Wkrótce po naszej lewej stronie ukazuje się niemal idylliczny widok, zielona jak oczy wykol trawa, układająca się w zielone dywany między brzozami i białawymi kamieniami. Oj, mały odpoczynek na powdychanie brzozowego powietrza.
Tak oto opisuje miejsce Monica: Cóż za piękne widoki, wszystko co zielone i nowe, przebija się przez ubiegłoroczne uschnięte. Zawilce kładą się białym dywanem wzdłuż drogi. Wiele miejsc, które przypominają beztroskie dzieciństwo, zabawę w lesie i na łonie natury, stare ogrody kamieni, ciepło i spokój.
Tak oto „opisuje” to Google: Krajobraz jest piękny w tej chwili. Świeże i zielone wybuchy drogę przez zmarłych. Anemones są dobrze dywany wzdłuż drogi. Co ciekawe, w wielu miejscach w kraju, wspomnienia z dzieciństwa, beztroskiej zabawy w lesie, murach lub bramy, ciepłe i ciche.
He, he, te tłumaczenia!!
Na ok. 25 km mijamy dużą wyspę, na którą można się dostać tylko łódką. Niestety dzisiaj zamówienie łodzi kosztowałoby trochę czasu i kasy, więc odkładamy ten pomysł na odleglejszy termin. Pedałujemy dalej, już trochę zmęczone, bo zimny wiatr daje się coraz bardziej we znaki. Dalej jedziemy więc nie zwracając uwagi na resztę pięknych rzeczy, byle do domu. Mojemu oku nie umknęło jednak "małe" fotograficzne "co nieco".
Na sam koniec, jako nagroda, kupujemy ”kanuttapølse”, czyli gorącą, małą kiełbaskę w pieczywie, coś jak hot-dog, ale kiełbasa ma trochę sera w środku, jest trochę grubsza i specjalnie przypieczona. Mniam.
Do domu miałam jeszcze kawałek, więc Monica wpakowała mi jeszcze rower na samochód i drogą E39, śledząc jakiś fajny samochodzik, dotarłam na miejsce!
50 kilosów udało się przepedałowane!
- DST 49.80km
- Teren 5.00km
- Czas 05:26
- VAVG 9.17km/h
- VMAX 51.20km/h
- Temperatura 16.0°C
- Kalorie 863kcal
- Podjazdy 1000m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 24 kwietnia 2011
Kategoria Do i z pracy, NORWAY
Wielkanocne rowerowanie do pracy, dzień 4
Domki w Norwegii cz.II
Dzisiaj opowiastka jak wygląda norweski dom od środka.
Otóż z reguły centrum życia domowego jest tzw. stua, czyli salon. Jest to największe pomieszczenie w domu lub mieszkaniu. Niegdyś, jak w Polsce standardowo oddzielne od kuchni, ale teraz zgodnie z modą popularniejsze stają się rozwiązania otwarte, z aneksem kuchennym. Jednak w wielu domach kuchnia jest oddzielona i Norwedzy je preferują.
W stua stoi zazwyczaj duży, obowiązkowo!!, telewizor, im większy tym lepszy, a powierzchnia salonu jak najbardziej temu sprzyja. Mniejszego niż 42 cale nie ma sensu upychać, reszta TV jest do mniejszych pokoi. Rzecz jasna nie dotyczy to wszystkich, ale w większości z jaka miałam do czynienia, tak jest.
Dalej w salonie obowiązkowo kanapy, z fotelami, i tzw. super fotel, co to Sie rozkłada do pozycji leżącej, z wysuwanym podnóżkiem, albo sprzedawanym do kompletu. Grunt to „wyciągnąć nogi” przed telewizorem!!
Niski stoli też jest standardem, jadalne (spisebord) stawia się jedynie w kuchni, co sprawia trochę problemów jak się zbierają ludziska na imprezie „jedzeniowej”. W sumie jednak rzadko jada się typowe obiadki lub kolacyjki kiedy przychodzą goście, więc dużego problemu nie ma.
Dywany są z reguły rzadkością – wszak zbiera to masę kurzu, może i racja.
Pod sufitem na ścianie znajdują się jeden lub dwa kontakty, w celu podwieszenia lampy. Dziwne rozwiązanie i trochę mnie śmieszy, ale jakoś tak u nich jest (teraz może nas?) jest.
W kuchni, względni aneksie, obowiązkowo stoi kaffetrakter, tzn. naparzacz kawy albo ekspress. Lubują się w swojej ohydnej w smaku kawie i piją ją w dużych ilościach. Akurat ni ci Norwedzy, których znam (ci piją tylko wodę albo colę), ale w pracy to jest plaga. Niemal wszyscy mają zmywarkę i mikrofalówkę (standard). Przepraszam, że się zachwycam, ale w Polsce nie było mnie stać na takie „wygody”.
Prócz salonu, kuchni, maja jeszcze ci Norwedzy sypialnie, co się zwie soverom, jedną większą dla „rodzicieli” i mniejsze dla dzieciaków. Te dla dzieci są raczej niewielkimi pomieszczeniami zdolnymi pomieścić łóżko, kilak półek, mniejszą szafę. O biurku można zapomnieć, oni się nie uczą tak intensywnie by mieć osobne miejsce na naukę. Spokojna głowa, uczą się w salonie, z książkami na kolanach, o to i tak niezbyt długo… mogłoby to być zbyt męczące. Ale do rzeczy…czyli mieszkania. Co do części mieszkalnych to podstawowe miejsca wymieniłam. Jak ktoś cierpi na nadmiar miejsca to coś zawsze wymyśli, a to poddasze, półpięterko, kilka komórek na różne graty. Wszystko zależy jak duży dom się posiada. Komórki to standardowe wyposażenie, coś w rodzaju naszej piwnicy, ale mieszczą się one normalnie na parterze. Gwoli ścisłości nie ma tu parteru, jest pierwsze piętro, potem drugi, itd. Nasz parter to ich pierwsze piętro.
Można mieć komórkę w mieszkaniu (min. 5 mkw) lub w domu większą. Do tego „często, gęsto” komórka sportowa na sprzęt sportowy. Ja mam taką na rowery, narzędzia, opony i różne takie. Do tego jakąś wspólną, ale jeszcze tam nie zaglądałam.
Co poza tym… acha, tzw. vaskerom czyli pralnia. To też osobne pomieszczenie, wodoszczelne lub raczej wodoodporne, gdzie mieści się pralka, większy zlew, suszarka (o tak, używają często elektrycznych suszarek do rzeczy, coś o czym w Polsce nie słyszałam), i różne takie sprzęty do sprzątania na mokro.
No to tyle na razie. Jak mnie jeszcze coś oświeci, to może dopiszę kiedyś :)
Dzisiaj opowiastka jak wygląda norweski dom od środka.
Otóż z reguły centrum życia domowego jest tzw. stua, czyli salon. Jest to największe pomieszczenie w domu lub mieszkaniu. Niegdyś, jak w Polsce standardowo oddzielne od kuchni, ale teraz zgodnie z modą popularniejsze stają się rozwiązania otwarte, z aneksem kuchennym. Jednak w wielu domach kuchnia jest oddzielona i Norwedzy je preferują.
W stua stoi zazwyczaj duży, obowiązkowo!!, telewizor, im większy tym lepszy, a powierzchnia salonu jak najbardziej temu sprzyja. Mniejszego niż 42 cale nie ma sensu upychać, reszta TV jest do mniejszych pokoi. Rzecz jasna nie dotyczy to wszystkich, ale w większości z jaka miałam do czynienia, tak jest.
Dalej w salonie obowiązkowo kanapy, z fotelami, i tzw. super fotel, co to Sie rozkłada do pozycji leżącej, z wysuwanym podnóżkiem, albo sprzedawanym do kompletu. Grunt to „wyciągnąć nogi” przed telewizorem!!
Niski stoli też jest standardem, jadalne (spisebord) stawia się jedynie w kuchni, co sprawia trochę problemów jak się zbierają ludziska na imprezie „jedzeniowej”. W sumie jednak rzadko jada się typowe obiadki lub kolacyjki kiedy przychodzą goście, więc dużego problemu nie ma.
Dywany są z reguły rzadkością – wszak zbiera to masę kurzu, może i racja.
Pod sufitem na ścianie znajdują się jeden lub dwa kontakty, w celu podwieszenia lampy. Dziwne rozwiązanie i trochę mnie śmieszy, ale jakoś tak u nich jest (teraz może nas?) jest.
W kuchni, względni aneksie, obowiązkowo stoi kaffetrakter, tzn. naparzacz kawy albo ekspress. Lubują się w swojej ohydnej w smaku kawie i piją ją w dużych ilościach. Akurat ni ci Norwedzy, których znam (ci piją tylko wodę albo colę), ale w pracy to jest plaga. Niemal wszyscy mają zmywarkę i mikrofalówkę (standard). Przepraszam, że się zachwycam, ale w Polsce nie było mnie stać na takie „wygody”.
Prócz salonu, kuchni, maja jeszcze ci Norwedzy sypialnie, co się zwie soverom, jedną większą dla „rodzicieli” i mniejsze dla dzieciaków. Te dla dzieci są raczej niewielkimi pomieszczeniami zdolnymi pomieścić łóżko, kilak półek, mniejszą szafę. O biurku można zapomnieć, oni się nie uczą tak intensywnie by mieć osobne miejsce na naukę. Spokojna głowa, uczą się w salonie, z książkami na kolanach, o to i tak niezbyt długo… mogłoby to być zbyt męczące. Ale do rzeczy…czyli mieszkania. Co do części mieszkalnych to podstawowe miejsca wymieniłam. Jak ktoś cierpi na nadmiar miejsca to coś zawsze wymyśli, a to poddasze, półpięterko, kilka komórek na różne graty. Wszystko zależy jak duży dom się posiada. Komórki to standardowe wyposażenie, coś w rodzaju naszej piwnicy, ale mieszczą się one normalnie na parterze. Gwoli ścisłości nie ma tu parteru, jest pierwsze piętro, potem drugi, itd. Nasz parter to ich pierwsze piętro.
Można mieć komórkę w mieszkaniu (min. 5 mkw) lub w domu większą. Do tego „często, gęsto” komórka sportowa na sprzęt sportowy. Ja mam taką na rowery, narzędzia, opony i różne takie. Do tego jakąś wspólną, ale jeszcze tam nie zaglądałam.
Co poza tym… acha, tzw. vaskerom czyli pralnia. To też osobne pomieszczenie, wodoszczelne lub raczej wodoodporne, gdzie mieści się pralka, większy zlew, suszarka (o tak, używają często elektrycznych suszarek do rzeczy, coś o czym w Polsce nie słyszałam), i różne takie sprzęty do sprzątania na mokro.
No to tyle na razie. Jak mnie jeszcze coś oświeci, to może dopiszę kiedyś :)
- DST 10.00km
- Teren 2.00km
- Czas 00:30
- VAVG 20.00km/h
- VMAX 31.30km/h
- Temperatura 14.0°C
- Kalorie 176kcal
- Podjazdy 70m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 23 kwietnia 2011
Kategoria NORWAY, Do i z pracy
Wielkanocne rowerowanie do pracy, dzień 3
DOMKI W NORWEGII cz. I
Traska do i z pracy, a po obiedzie jeszcze trochę pozwiedzać nową okolicę, w której teraz mieszkam. Nosi ona dźwięczną nazwę Bleikemyr, co w wolnym tłumaczeniu znaczy…. „witlinkowe bagno” (od witlinka, ryby z rodziny dorszowatych, ewentualnie troci wędrownej), ale najbardziej prawdopodobne jest tłumaczenie: „blade bagno”. To też brzmi najbardziej interesująco.
Postanowiłam opowiedzieć coś o domkach w Norwegii, natchniona urokiem i spokojem tej małej, mieszkalnej dzielnicy Haugesund.
Norwedzy mieszkają głównie w drewnianych, niskich domkach z parterem i „górą” lub piętrem jak niektórzy wolą. Oczywiście w większych miastach można znaleźć nawet bloki (u mnie też mają takie dwa, 10-piętrowe), ale nie jest to dominujący styl budownictwa mieszkalnego.
Rzadko kiedy widuje się również domy murowane.
Drewno to podstawa, które daje lekkość i dobrą izolację. Niestety dobrze się też pali, więc zmorą Norwegów są wybuchające i dość częste pożary domów. Szczególnie w okresie zimowym i świąt Bożego Narodzenia, kiedy to pali się w kominkach i zapala świece. Oj, uwielbiają to.
Na szczęście mają oni też tego świadomość i normalnym jest posiadać alarm p/pożarowy, tzw. czujniki dymu a nawet gaśnice. Raz nawet takowy mi się włączył, bo przypaliłam coś w piekarniku, a gdy go otworzyłam nakłebiło się sporo dymu. I wtedy czujnik uruchomił przeraźliwy alarm, uff, na szczęście szybko wywietrzyłam i przestał „wyć”.
Domki są zazwyczaj ascetyczne na zewnątrz, nie ma jeszcze mody na jakieś ogrody czy „cuda na kiju” przed lub za domem. Malowane są z reguły na jasne kolory, biały, kremowy, względnie na ciemny bord, ciemną zieleń lub rzadziej granatowy. Co kilka lat wynajmują malarzy, z reguły Polaków, co to malują im domy za połowę norweskiej ceny. Tak więc z rzadka widuje się jakieś odrapane i od wieków nie malowane domy. Jak już, są one niezamieszkane lub podupadające.
Okiennice, na co kiedyś zwrócił uwagę WrocNam, są specjalne. Żadnych rozwiązań znanych w Polsce. Okna w Norwegii, nie wiedzieć czemu, nie da się otworzyć na oścież. Okna mają uchwyty na dole, mocowane są w połowie długości do framugi (czy jak to się tam zwie) i trzeba je wypchnąć od dołu na zewnątrz, tak że okno uchyla się do poziomu, względnie mniej jak nie chcemy za dużo powietrza ;).
W oknach nie wiesza się firan lub zasłon, gdzieniegdzie żaluzje lub pionowe story, ale tutaj nikt się nie przejmuje, czy sąsiad obok „zapuszcza żurawia” i podgląda, bo po prostu nikt tego nie robi. Nikogo nie interesuje, czy ktoś w domu naprzeciwko chodzi nago, czy ubrany, i co robi – gotuje obiad, ogląda telewizję czy uprawia seks. I to jest cywilizacja.
W okolicach jak moja, Norwedzy mają też często obok domu przybudówkę, garaż lub port (zadaszenie pod samochód), mniejszy domek na drewno lub narzędzia, tzw. komórkę czyli po norwesku bod. Ja na przykład mam sportsbod, czyli większą komórkę na rowery, narty, itp. Oczywiście do komórki pakuje się wszystko wedle uznania. Mniejsze komórki są w mieszkaniach, ale o nich opowiem później, moze jutro :)
Traska do i z pracy, a po obiedzie jeszcze trochę pozwiedzać nową okolicę, w której teraz mieszkam. Nosi ona dźwięczną nazwę Bleikemyr, co w wolnym tłumaczeniu znaczy…. „witlinkowe bagno” (od witlinka, ryby z rodziny dorszowatych, ewentualnie troci wędrownej), ale najbardziej prawdopodobne jest tłumaczenie: „blade bagno”. To też brzmi najbardziej interesująco.
Postanowiłam opowiedzieć coś o domkach w Norwegii, natchniona urokiem i spokojem tej małej, mieszkalnej dzielnicy Haugesund.
Norwedzy mieszkają głównie w drewnianych, niskich domkach z parterem i „górą” lub piętrem jak niektórzy wolą. Oczywiście w większych miastach można znaleźć nawet bloki (u mnie też mają takie dwa, 10-piętrowe), ale nie jest to dominujący styl budownictwa mieszkalnego.
Rzadko kiedy widuje się również domy murowane.
Drewno to podstawa, które daje lekkość i dobrą izolację. Niestety dobrze się też pali, więc zmorą Norwegów są wybuchające i dość częste pożary domów. Szczególnie w okresie zimowym i świąt Bożego Narodzenia, kiedy to pali się w kominkach i zapala świece. Oj, uwielbiają to.
Na szczęście mają oni też tego świadomość i normalnym jest posiadać alarm p/pożarowy, tzw. czujniki dymu a nawet gaśnice. Raz nawet takowy mi się włączył, bo przypaliłam coś w piekarniku, a gdy go otworzyłam nakłebiło się sporo dymu. I wtedy czujnik uruchomił przeraźliwy alarm, uff, na szczęście szybko wywietrzyłam i przestał „wyć”.
Domki są zazwyczaj ascetyczne na zewnątrz, nie ma jeszcze mody na jakieś ogrody czy „cuda na kiju” przed lub za domem. Malowane są z reguły na jasne kolory, biały, kremowy, względnie na ciemny bord, ciemną zieleń lub rzadziej granatowy. Co kilka lat wynajmują malarzy, z reguły Polaków, co to malują im domy za połowę norweskiej ceny. Tak więc z rzadka widuje się jakieś odrapane i od wieków nie malowane domy. Jak już, są one niezamieszkane lub podupadające.
Okiennice, na co kiedyś zwrócił uwagę WrocNam, są specjalne. Żadnych rozwiązań znanych w Polsce. Okna w Norwegii, nie wiedzieć czemu, nie da się otworzyć na oścież. Okna mają uchwyty na dole, mocowane są w połowie długości do framugi (czy jak to się tam zwie) i trzeba je wypchnąć od dołu na zewnątrz, tak że okno uchyla się do poziomu, względnie mniej jak nie chcemy za dużo powietrza ;).
W oknach nie wiesza się firan lub zasłon, gdzieniegdzie żaluzje lub pionowe story, ale tutaj nikt się nie przejmuje, czy sąsiad obok „zapuszcza żurawia” i podgląda, bo po prostu nikt tego nie robi. Nikogo nie interesuje, czy ktoś w domu naprzeciwko chodzi nago, czy ubrany, i co robi – gotuje obiad, ogląda telewizję czy uprawia seks. I to jest cywilizacja.
W okolicach jak moja, Norwedzy mają też często obok domu przybudówkę, garaż lub port (zadaszenie pod samochód), mniejszy domek na drewno lub narzędzia, tzw. komórkę czyli po norwesku bod. Ja na przykład mam sportsbod, czyli większą komórkę na rowery, narty, itp. Oczywiście do komórki pakuje się wszystko wedle uznania. Mniejsze komórki są w mieszkaniach, ale o nich opowiem później, moze jutro :)
- DST 13.20km
- Teren 2.00km
- Czas 00:32
- VAVG 24.75km/h
- VMAX 28.90km/h
- Temperatura 16.0°C
- Kalorie 235kcal
- Podjazdy 68m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 22 kwietnia 2011
Kategoria Do i z pracy
Wielkanocne rowerowanie do pracy, dzień 2
&playnext=1&list=PLAF4F0DE863C87376
Alt eg såg, Sigvart Dagsland
No to drugi dzień dyżuru. Pogoda jak na złość piekielnie piękna, słońce cały dzień, a człowiek nie może porządnie poczuć wiatru we włosach. Wbrew obiegowym opiniom o Norwegii, he, he, jest całkiem ciepło a słońce zagląda w okna już dobre półtorej tygodnia.
W poniedziałek sobie jednak odbiję, oby tylko słońce się nie rozmyśliło.
Alt eg såg, Sigvart Dagsland
No to drugi dzień dyżuru. Pogoda jak na złość piekielnie piękna, słońce cały dzień, a człowiek nie może porządnie poczuć wiatru we włosach. Wbrew obiegowym opiniom o Norwegii, he, he, jest całkiem ciepło a słońce zagląda w okna już dobre półtorej tygodnia.
W poniedziałek sobie jednak odbiję, oby tylko słońce się nie rozmyśliło.
- DST 11.20km
- Teren 2.00km
- Czas 00:31
- VAVG 21.68km/h
- VMAX 29.60km/h
- Temperatura 15.0°C
- Kalorie 201kcal
- Podjazdy 165m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 21 kwietnia 2011
Kategoria Do i z pracy, Skrzynki pocztowe w Norwegii
Wielkanocne rowerowanie do pracy, dzień 1
Niestety, kto musi pracować, by inni mogli odpoczywać. Mam dyżur weekendowy, ale mogę po 4 godzinach w pracy sobie wyjść i kontynuować go pod telefonem w domu.
Poza tym pogoda sprzyja, by jeździć do pracy rowerem, o dziwo 16 minut w jedną stronę - obawiałam się, że będzie więcej.
Obawy wynikały stąd, że lubię sobie pospać, i każde wcześniejsze wstawanie przyprawia mnie o mdłości. Hmm, muszę się zastanowić czy rowerem nie jest aby nawet szybciej do pracy... :)
Poza tym pogoda sprzyja, by jeździć do pracy rowerem, o dziwo 16 minut w jedną stronę - obawiałam się, że będzie więcej.
Obawy wynikały stąd, że lubię sobie pospać, i każde wcześniejsze wstawanie przyprawia mnie o mdłości. Hmm, muszę się zastanowić czy rowerem nie jest aby nawet szybciej do pracy... :)
- DST 9.50km
- Teren 1.00km
- Czas 00:31
- VAVG 18.39km/h
- VMAX 25.80km/h
- Temperatura 14.0°C
- Kalorie 170kcal
- Podjazdy 51m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 10 kwietnia 2011
Kategoria Nie warte uwagi ;), Skrzynki pocztowe w Norwegii
Kattanakvegen
Już z nowego domu jako bazy wypadowej :). Nareszcie. Jednak siedzenie na pudłach i czekanie jak to się wszystko uporządkuje jest dręczące.
Jako dobrą odskocznię postanowiłam zafundować sobie małą przejażdżkę. Z rana świeciło słońce, jednak prognoza pogody "przepowiadała" rosnące zachmurzenie. I faktycznie, niedługo potem nadciągnęła sunąca ze wschodu mgła, może chmura, która zakryła szczyty niskich tutaj gór.
No i dłuższa trasa jakoś tak zaczęła się wydać mało realna.
Mimo to wraz z towarzystwem norweskiej koleżanki pedałowałyśmy dalej, w nadziei że trochę szkaradną pogodę wynagrodzi nam znalezienie nowych skrzynek geocachingowych. Dalej droga powiodła nad Krokavatnet, jedno z okolicznych jeziorek które zaopatruje w wodę pitną (drikkevann) Haugesund i okolice. W zasadzie jest to rezerwa, gdyż główne źródło znajduje się przy Stakkestadvatnet w komunie Tysvær.
W okolicy stoją tabliczki by zwrócić uwagę, że jest to woda pitna, i by aby nie zanieczyszczać jej, panuje tu zakaz kąpieli, lepiej nie próbować wrzucać kiepów, itp. gdyż można słono za to zapłacić. Po zachodniej stronie jeziorka stoi zbudowana zapora, która wąskim strumieniem pozwala wodzie spłynąć do sieci wodociągowej.
Wokół roi się od ścieżek turystycznych dookoła jeziora, na pobliskie szczyty. Uff, szkoda że miałyśmy rowery na karku, aż kusiło na pieszą wycieczkę.
Na małą chwilę porzuciłyśmy rowery by poszperać i pobuszować w poszukiwaniu keszy i udało się!! Trzy dzisiaj. Rekord to nie jest, ale zawsze coś.
Jako dobrą odskocznię postanowiłam zafundować sobie małą przejażdżkę. Z rana świeciło słońce, jednak prognoza pogody "przepowiadała" rosnące zachmurzenie. I faktycznie, niedługo potem nadciągnęła sunąca ze wschodu mgła, może chmura, która zakryła szczyty niskich tutaj gór.
No i dłuższa trasa jakoś tak zaczęła się wydać mało realna.
Mimo to wraz z towarzystwem norweskiej koleżanki pedałowałyśmy dalej, w nadziei że trochę szkaradną pogodę wynagrodzi nam znalezienie nowych skrzynek geocachingowych. Dalej droga powiodła nad Krokavatnet, jedno z okolicznych jeziorek które zaopatruje w wodę pitną (drikkevann) Haugesund i okolice. W zasadzie jest to rezerwa, gdyż główne źródło znajduje się przy Stakkestadvatnet w komunie Tysvær.
W okolicy stoją tabliczki by zwrócić uwagę, że jest to woda pitna, i by aby nie zanieczyszczać jej, panuje tu zakaz kąpieli, lepiej nie próbować wrzucać kiepów, itp. gdyż można słono za to zapłacić. Po zachodniej stronie jeziorka stoi zbudowana zapora, która wąskim strumieniem pozwala wodzie spłynąć do sieci wodociągowej.
Wokół roi się od ścieżek turystycznych dookoła jeziora, na pobliskie szczyty. Uff, szkoda że miałyśmy rowery na karku, aż kusiło na pieszą wycieczkę.
Na małą chwilę porzuciłyśmy rowery by poszperać i pobuszować w poszukiwaniu keszy i udało się!! Trzy dzisiaj. Rekord to nie jest, ale zawsze coś.
- DST 12.40km
- Teren 10.00km
- Czas 00:56
- VAVG 13.29km/h
- VMAX 28.30km/h
- Temperatura 10.0°C
- Kalorie 224kcal
- Podjazdy 212m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze