Wpisy archiwalne w miesiącu
Maj, 2011
Dystans całkowity: | 141.70 km (w terenie 31.80 km; 22.44%) |
Czas w ruchu: | 07:57 |
Średnia prędkość: | 17.82 km/h |
Maksymalna prędkość: | 35.60 km/h |
Suma podjazdów: | 1289 m |
Suma kalorii: | 2261 kcal |
Liczba aktywności: | 13 |
Średnio na aktywność: | 10.90 km i 0h 36m |
Więcej statystyk |
Wtorek, 31 maja 2011
Kategoria NORWAY
Koboltgruvene czyli kopalnia kobaltu
KOBOLTGRUVENE 14.05.2011
W pochmurny acz ciepły poranek w Vikersund postanowiliśmy się gdzieś ruszyć. Co prawda wycieczka była piesza, ale dokleić do zrobionej trasy dom-praca-dom chyba można?
Nieco zachmurzone niebo nie zapowiadało rewelacji na dzisiaj, ot może będzie padać i trzeba będzie wrócić do domu. Celem były dawne kopalnie kobaltu, będące częścią większego kompleksu: Blaaferveværket, czyli „Niebieskiej farbiarni”, leżącej w Åmot w gminie Buskerud. W XVIII w. był to jeden z większych zakładów przemysłowych w Norwegii, produkujący z rud kobaltu niebieski barwnik używany do zdobienia papieru, porcelany i szkła. W jednym miejscu rudy więc wydobywano, i niemal na miejscu uzyskiwano z niej barwnik w okolicznych zakładach, np. w hucie szkła w Hadeland.
My odwiedziliśmy w zasadzie tylko kopalnie.
Próbne wydobycie zaczęto tutaj już w 1773 r. Kilka lat wcześniej, niejaki Ola Wieloch, który został wydalony z pracy w kopalni srebra w niedalekim Kongsbergu, znalazł kamień, który jak podejrzewał, mógł zawierać rzadkie minerały. I się nie mylił.
Rudy wydobywano ręcznie ze skał, mając do dyspozycji łomy, łopaty, zwykłe narzędzia i materiały wybuchowe. Nie drążono podziemnych tuneli wgłąb, była to więc kopalnia odkrywkowa. Zbudowano też mała tamę, która spiętrzyła wody jeziora Skuderud, co dało energię małemu kamieniołomowi, gdzie oddzielano z grubsza skały z kobaltem.
Powodem dla którego kobalt był tak pożądany, było to, że związki kobaltu jako jedyne wytrzymywały temperaturę potrzebną do wytopienia porcelany i jednocześnie nie uwalniały się do zewnętrznej warstwy. Porcelanę maluje się bowiem najpierw, potem pokrywa glazurą i wytapia. Inne barwniki miały tendencję do rozpuszczania się w glazurze i rozmywały się w jej warstwie. Dlatego tak wiele porcelanowych naczyń ma zdobienie głównie w kolorze niebieskim. Aby związać porcelanę i glazurę potrzeba temperatury 1400 st.C.
Roztwory soli kobaltu (II) i (III) mają intensywną krwisto-czerwoną i niebieską barwę.
Poza tym kobalt występuje w skorupie ziemskiej w postaci dwóch minerałów: smaltynu i kobaltynu, które występują zwykle przy złożach siarki.
Wracając do samych kopalni. Wspięliśmy się do poziomu kamieniołomu i nic nie wskazywało, by coś ciekawego znajdowało się wyżej. Jednak nie daliśmy za wygraną, gdyz skusił nas domek widokowy na szczycie. Kiedy tylko tam się jakoś wdrapaliśmy, zaczął mżyć, a potem padać deszcz. Kompletna klapa – pomyśleliśmy. Nic to - pobyt w Norwegii nauczył człowieka, że nie ma złej pogody, jest tylko złe ubranie.
Schowaliśmy się pod oszklonym zadaszeniem i zmuszeni przeczekać dowiedzieliśmy się, że za czasów epoki lodowcowej wszystko dookoła nas było pokryte śniegiem i lodem. Na tablicy obok wszystko wyłożone prostym językiem, także dla dzieci. Niedaleko stał tez drewniany dom, pełniący teraz funkcję muzeum, lecz dawniej będący miejscem, gdzie sortowano rudy.
Obok mieściła się też szkoła, gdzie popołudniami, po pracy, mogli się uczyć młodzi chłopcy, pracujący za dnia w kopalni. Teraz na ścianach na zewnątrz pokazane są poszczególne rozmiary kamieni, od żwiru po piasek, z przykładowymi rozmiarami, pod domem stoją również różne kamienie z domieszką rud, z tabliczkami co i jak się nazywa. Za domem, miejsce gdzie dzieciaki mogą stukać i walić młotkiem w kamienie, rozłupywać je, wbijać i wyciągać gwoździe. Całkiem z tyłu oszklone wejście do małej sztolni, gdzie dzieci mogą się zapoznać z pracą górników. Wejście do głównych chodników jest dostępne tylko dla dorosłych, np. sztolnia Clara.
Od momentu wydobycia do uzyskania kobaltu wiedzie długa droga. Wydobyte rudy trzeba było najpierw oddzielić od masy niepotrzebnej skały i robiono to przy kopalni, by uniknąć zbędnego transportu wielu ton nieprzydatnej masy. Wydobytą rudę miażdżono drewnianymi balami, stąd na miejscu można zobaczyć masę kamieni, zalegających stertami od niemal 120 lat. Następnie rudy były wypłukiwane silnym strumieniem wody w tzw. procesie flotacji. Cięższe cząstki opadały na dno, i to coś stanowiło podstawę do produkcji barwnika, tzw. błękitu saksońskiego. W procesie obróbki cieplnej wydobywało się dużo siarki i trującego arszeniku, który potem też wykorzystywano.
Resztę opisu pozyskiwania barwnik oszczędzę bo za dużo chemii i może rowerzystów zniechęcić.
W każdym bądź razie, gdy się przejaśniło i na niebie pojawiło się słońce, wypełzliśmy dalej. Mijaliśmy zamknięte wejścia do sztolni, gdyż sezon zaczynał się akurat za tydzień. Wokół piętrzyły się kruszywa, a zbudowane nad wyrobiskami mostki i punkty widokowe dawały pokaz nadludzkiej siły włożonej w drążenie tych skał.
Długie i głębokie, czarne czeluście dodawały dreszczyku emocji. Głosy odbijały się echem od dna i ścian kopalnianego kanionu i gdyby nie słońce otoczenie mogłoby nadawać się do horroru o żyjących i straszących duchach kopalni.
Kopalnie służyły zresztą jako sceneria do znanej w Norwegii, bożonarodzeniowej baśni o niebieskich i czerwonych trollach, żyjących w kopalnianych sztolniach.
Wytyczone ścieżki kluczyły między wejściami do sztolni, lasem i zwałami kopalnianego gruzu. Nie zabrakło też widokowych zachwytów.!!!
W pochmurny acz ciepły poranek w Vikersund postanowiliśmy się gdzieś ruszyć. Co prawda wycieczka była piesza, ale dokleić do zrobionej trasy dom-praca-dom chyba można?
Nieco zachmurzone niebo nie zapowiadało rewelacji na dzisiaj, ot może będzie padać i trzeba będzie wrócić do domu. Celem były dawne kopalnie kobaltu, będące częścią większego kompleksu: Blaaferveværket, czyli „Niebieskiej farbiarni”, leżącej w Åmot w gminie Buskerud. W XVIII w. był to jeden z większych zakładów przemysłowych w Norwegii, produkujący z rud kobaltu niebieski barwnik używany do zdobienia papieru, porcelany i szkła. W jednym miejscu rudy więc wydobywano, i niemal na miejscu uzyskiwano z niej barwnik w okolicznych zakładach, np. w hucie szkła w Hadeland.
My odwiedziliśmy w zasadzie tylko kopalnie.
Próbne wydobycie zaczęto tutaj już w 1773 r. Kilka lat wcześniej, niejaki Ola Wieloch, który został wydalony z pracy w kopalni srebra w niedalekim Kongsbergu, znalazł kamień, który jak podejrzewał, mógł zawierać rzadkie minerały. I się nie mylił.
Rudy wydobywano ręcznie ze skał, mając do dyspozycji łomy, łopaty, zwykłe narzędzia i materiały wybuchowe. Nie drążono podziemnych tuneli wgłąb, była to więc kopalnia odkrywkowa. Zbudowano też mała tamę, która spiętrzyła wody jeziora Skuderud, co dało energię małemu kamieniołomowi, gdzie oddzielano z grubsza skały z kobaltem.
Powodem dla którego kobalt był tak pożądany, było to, że związki kobaltu jako jedyne wytrzymywały temperaturę potrzebną do wytopienia porcelany i jednocześnie nie uwalniały się do zewnętrznej warstwy. Porcelanę maluje się bowiem najpierw, potem pokrywa glazurą i wytapia. Inne barwniki miały tendencję do rozpuszczania się w glazurze i rozmywały się w jej warstwie. Dlatego tak wiele porcelanowych naczyń ma zdobienie głównie w kolorze niebieskim. Aby związać porcelanę i glazurę potrzeba temperatury 1400 st.C.
Roztwory soli kobaltu (II) i (III) mają intensywną krwisto-czerwoną i niebieską barwę.
Poza tym kobalt występuje w skorupie ziemskiej w postaci dwóch minerałów: smaltynu i kobaltynu, które występują zwykle przy złożach siarki.
Wracając do samych kopalni. Wspięliśmy się do poziomu kamieniołomu i nic nie wskazywało, by coś ciekawego znajdowało się wyżej. Jednak nie daliśmy za wygraną, gdyz skusił nas domek widokowy na szczycie. Kiedy tylko tam się jakoś wdrapaliśmy, zaczął mżyć, a potem padać deszcz. Kompletna klapa – pomyśleliśmy. Nic to - pobyt w Norwegii nauczył człowieka, że nie ma złej pogody, jest tylko złe ubranie.
Schowaliśmy się pod oszklonym zadaszeniem i zmuszeni przeczekać dowiedzieliśmy się, że za czasów epoki lodowcowej wszystko dookoła nas było pokryte śniegiem i lodem. Na tablicy obok wszystko wyłożone prostym językiem, także dla dzieci. Niedaleko stał tez drewniany dom, pełniący teraz funkcję muzeum, lecz dawniej będący miejscem, gdzie sortowano rudy.
Obok mieściła się też szkoła, gdzie popołudniami, po pracy, mogli się uczyć młodzi chłopcy, pracujący za dnia w kopalni. Teraz na ścianach na zewnątrz pokazane są poszczególne rozmiary kamieni, od żwiru po piasek, z przykładowymi rozmiarami, pod domem stoją również różne kamienie z domieszką rud, z tabliczkami co i jak się nazywa. Za domem, miejsce gdzie dzieciaki mogą stukać i walić młotkiem w kamienie, rozłupywać je, wbijać i wyciągać gwoździe. Całkiem z tyłu oszklone wejście do małej sztolni, gdzie dzieci mogą się zapoznać z pracą górników. Wejście do głównych chodników jest dostępne tylko dla dorosłych, np. sztolnia Clara.
Od momentu wydobycia do uzyskania kobaltu wiedzie długa droga. Wydobyte rudy trzeba było najpierw oddzielić od masy niepotrzebnej skały i robiono to przy kopalni, by uniknąć zbędnego transportu wielu ton nieprzydatnej masy. Wydobytą rudę miażdżono drewnianymi balami, stąd na miejscu można zobaczyć masę kamieni, zalegających stertami od niemal 120 lat. Następnie rudy były wypłukiwane silnym strumieniem wody w tzw. procesie flotacji. Cięższe cząstki opadały na dno, i to coś stanowiło podstawę do produkcji barwnika, tzw. błękitu saksońskiego. W procesie obróbki cieplnej wydobywało się dużo siarki i trującego arszeniku, który potem też wykorzystywano.
Resztę opisu pozyskiwania barwnik oszczędzę bo za dużo chemii i może rowerzystów zniechęcić.
W każdym bądź razie, gdy się przejaśniło i na niebie pojawiło się słońce, wypełzliśmy dalej. Mijaliśmy zamknięte wejścia do sztolni, gdyż sezon zaczynał się akurat za tydzień. Wokół piętrzyły się kruszywa, a zbudowane nad wyrobiskami mostki i punkty widokowe dawały pokaz nadludzkiej siły włożonej w drążenie tych skał.
Długie i głębokie, czarne czeluście dodawały dreszczyku emocji. Głosy odbijały się echem od dna i ścian kopalnianego kanionu i gdyby nie słońce otoczenie mogłoby nadawać się do horroru o żyjących i straszących duchach kopalni.
Kopalnie służyły zresztą jako sceneria do znanej w Norwegii, bożonarodzeniowej baśni o niebieskich i czerwonych trollach, żyjących w kopalnianych sztolniach.
Wytyczone ścieżki kluczyły między wejściami do sztolni, lasem i zwałami kopalnianego gruzu. Nie zabrakło też widokowych zachwytów.!!!
- DST 17.30km
- Teren 4.30km
- Czas 01:01
- VAVG 17.02km/h
- VMAX 25.60km/h
- Temperatura 17.0°C
- Kalorie 301kcal
- Podjazdy 101m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 30 maja 2011
Kategoria Do i z pracy, Skrzynki pocztowe w Norwegii
Skrzynka Cowboy
Jedna z najpiękniejszych skrzynek: dada, da, da!!!
Ładna, nie??
Ładna, nie??
- DST 9.00km
- Teren 1.90km
- Czas 00:32
- VAVG 16.88km/h
- VMAX 27.60km/h
- Temperatura 16.0°C
- Kalorie 148kcal
- Podjazdy 61m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 29 maja 2011
Kategoria Do i z pracy, NORWAY
Maraton się zbliża
Maraton to 53 km trasa w terenie, Hårfagrerittet, czyli wyścigu Haralda Pięknowłosego z Kårstø do Haugesund. Lokalny wyścig po raz drugi dopiero, ale pewno będzie super!!! 1600 "ludziów" się zgłosiło!
Oczywiście maraton dopiero w czwartek, 2. czerwca, kiedy to w Norwegii obchodzi się dzień Wniebowstąpienia Jezusa i dzień jest wolny od roboty!! :)
Oczywiście maraton dopiero w czwartek, 2. czerwca, kiedy to w Norwegii obchodzi się dzień Wniebowstąpienia Jezusa i dzień jest wolny od roboty!! :)
- DST 10.10km
- Teren 2.00km
- Czas 00:31
- VAVG 19.55km/h
- VMAX 28.60km/h
- Temperatura 17.0°C
- Kalorie 175kcal
- Podjazdy 180m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 24 maja 2011
Kategoria NORWAY
Glassverk
GLASSVERK I HADELAND 13.05.2011.
Ok. 100 km od Oslo, przy południowym krańcu Randsfjorden, leży Hadeland, niewielka miejscowość słynąca z huty szkła.
Od 1762 roku słynie ona z pięknych, artystycznych wyrobów szklanych, projektowanych przez najbardziej znamienitych norweskich designerów. O ile w XVIII w. można było mówić o designie.
Miejsce jest genialne, nawet dla kogoś kto się specjalnie tym nie interesuje bowiem okolica i sama huta jest położona uroczo i tworzy tzw. miejsce spotkań, niby małe miasteczko.
A znaleźć tam można m.in. julehus (bożonarodzeniowy dom) z wszystkim co potrzeba do świątecznego wystroju domu, glassbutikken (szklany sklep) z kryształowo mieniącymi się zestawami kielichów, kieliszków, karafek, szklanek, po szklane artystyczne bryły, wazony i co tylko człowiek ze szkła może wymyślić.
Dalej idąc honninghus (dom miodowy), gdzie można zapoznać się z życiem pszczół i produkcją miodu i jego degustacją. Niestety jak tam byłam był zamknięty. Ale za to znalazłam inny sklep z łakociami i produktami kolonialnymi. Zapachy łechczące nos, kawy, herbaty, anyżu, karmelu, słodyczy, prażonych orzechów z drugiego końca (Kramboden).
W sklepie przy fabrycznym (fabrikkutsaget) można było oczywiście zakupić miejscowe szklane wyroby hutnicze, nawet szklane kwiaty.
W muzeum hutniczym było też kilka atrakcji.
Tutaj zrozumiałam też jaką katastrofę oznaczało zbicie jednej szklanki. Kumpela miała ostatnio w rodzinie konfirmację (coś w rodzaju naszego bierzmowania, ale w kościele protestanckim jest to dosyć ważne święto i wyprawia się tam takie same uroczystości jak u nas na komunię. Czyli postaw się a zastaw). Otóż pożyczyli oni zestaw kryształowych szklanek od jakiejś tam ciotki. Kryształ jak kryształ, szklanki jakieś porywające w swoim wyglądzie nie były.
Raz wpadłam do nich na chwilę i zastałam prawie całą rodzinę pogrążoną w smutku. Okazało się, że ich pies strącił jedną ze szklanek, która się oczywiście stłukła. Zastanawiali się najpierw skąd takową szklankę zdobędą. Jak stwierdzili, że bez zestawu jej nie kupią to wpadli w jeszcze większą „żałobę” bo, jak mi Monica wytłumaczyła, jedna szklanka kosztuje majątek, 700 koron (na nasze ok. 350 zł). Nie mogłam uwierzyć i stwierdziłam, że przesadza. Zostałam posądzona, że nie rozumiem powagi sytuacji, i faktycznie jej nie rozumiałam.
Później dowiedziałam się, że zastawa i szklanka pochodziła z kolekcji designerskiej z owej huty, którą 2 tygodnie później odwiedziłam. Oczywiście zrozumiałam w mig „powagę rodzinnej tragedii”.
Otóż w muzeum, które nawet udało nam się obejrzeć za darmo (w maju wstęp był gratis), pierwszą częścią była wystawa różnych kolekcji szkła, nawet z 1892 r. Było okropne, ale może na tamte czasy piękne.
W dalszej części zwiedzało się hutę, gdzie normalnie wszyscy pracowali. Tak więc można było samemu zobaczyć jak się wytapia masę szklaną, wydmuchuje i formuje szkło. Można było nawet próbować samemu!! Żyjące muzeum, takich w Polsce tylko ze świeczką szukać.
Oj, pisać by można jeszcze masę. Następnym razem też z pobytu w okolicach Vikersund co nieco o kopalniach kobaltu!! To była dopiero genialna wycieczka :)
Ok. 100 km od Oslo, przy południowym krańcu Randsfjorden, leży Hadeland, niewielka miejscowość słynąca z huty szkła.
Od 1762 roku słynie ona z pięknych, artystycznych wyrobów szklanych, projektowanych przez najbardziej znamienitych norweskich designerów. O ile w XVIII w. można było mówić o designie.
Miejsce jest genialne, nawet dla kogoś kto się specjalnie tym nie interesuje bowiem okolica i sama huta jest położona uroczo i tworzy tzw. miejsce spotkań, niby małe miasteczko.
A znaleźć tam można m.in. julehus (bożonarodzeniowy dom) z wszystkim co potrzeba do świątecznego wystroju domu, glassbutikken (szklany sklep) z kryształowo mieniącymi się zestawami kielichów, kieliszków, karafek, szklanek, po szklane artystyczne bryły, wazony i co tylko człowiek ze szkła może wymyślić.
Dalej idąc honninghus (dom miodowy), gdzie można zapoznać się z życiem pszczół i produkcją miodu i jego degustacją. Niestety jak tam byłam był zamknięty. Ale za to znalazłam inny sklep z łakociami i produktami kolonialnymi. Zapachy łechczące nos, kawy, herbaty, anyżu, karmelu, słodyczy, prażonych orzechów z drugiego końca (Kramboden).
W sklepie przy fabrycznym (fabrikkutsaget) można było oczywiście zakupić miejscowe szklane wyroby hutnicze, nawet szklane kwiaty.
W muzeum hutniczym było też kilka atrakcji.
Tutaj zrozumiałam też jaką katastrofę oznaczało zbicie jednej szklanki. Kumpela miała ostatnio w rodzinie konfirmację (coś w rodzaju naszego bierzmowania, ale w kościele protestanckim jest to dosyć ważne święto i wyprawia się tam takie same uroczystości jak u nas na komunię. Czyli postaw się a zastaw). Otóż pożyczyli oni zestaw kryształowych szklanek od jakiejś tam ciotki. Kryształ jak kryształ, szklanki jakieś porywające w swoim wyglądzie nie były.
Raz wpadłam do nich na chwilę i zastałam prawie całą rodzinę pogrążoną w smutku. Okazało się, że ich pies strącił jedną ze szklanek, która się oczywiście stłukła. Zastanawiali się najpierw skąd takową szklankę zdobędą. Jak stwierdzili, że bez zestawu jej nie kupią to wpadli w jeszcze większą „żałobę” bo, jak mi Monica wytłumaczyła, jedna szklanka kosztuje majątek, 700 koron (na nasze ok. 350 zł). Nie mogłam uwierzyć i stwierdziłam, że przesadza. Zostałam posądzona, że nie rozumiem powagi sytuacji, i faktycznie jej nie rozumiałam.
Później dowiedziałam się, że zastawa i szklanka pochodziła z kolekcji designerskiej z owej huty, którą 2 tygodnie później odwiedziłam. Oczywiście zrozumiałam w mig „powagę rodzinnej tragedii”.
Otóż w muzeum, które nawet udało nam się obejrzeć za darmo (w maju wstęp był gratis), pierwszą częścią była wystawa różnych kolekcji szkła, nawet z 1892 r. Było okropne, ale może na tamte czasy piękne.
W dalszej części zwiedzało się hutę, gdzie normalnie wszyscy pracowali. Tak więc można było samemu zobaczyć jak się wytapia masę szklaną, wydmuchuje i formuje szkło. Można było nawet próbować samemu!! Żyjące muzeum, takich w Polsce tylko ze świeczką szukać.
Oj, pisać by można jeszcze masę. Następnym razem też z pobytu w okolicach Vikersund co nieco o kopalniach kobaltu!! To była dopiero genialna wycieczka :)
- DST 4.30km
- Teren 1.80km
- Czas 00:16
- VAVG 16.12km/h
- VMAX 23.40km/h
- Temperatura 17.0°C
- Kalorie 87kcal
- Podjazdy 33m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 24 maja 2011
Kategoria Do i z pracy, Skrzynki pocztowe w Norwegii
Po deszczowej przerwie
W końcu ładna pogoda się popsowiła (kiedyś to musiało nadejść) i z roweru przesiadłam się do autobusu. Dzisiaj jednak powrót na siodełko.
- DST 10.00km
- Teren 2.00km
- Czas 00:32
- VAVG 18.75km/h
- VMAX 27.60km/h
- Temperatura 13.0°C
- Kalorie 162kcal
- Podjazdy 63m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 20 maja 2011
Nothing spesial
Praca, w jedną stronę. Po pracy jak wyszłam lało dokumentnie, a mój strój nie był odpowiedni na taką pogodę. Zabrałam się po drodze samochodem z nadzieją, że wrócę po rower następnego dnia. Co oczywiście się nie stało :)
Rowerek "przezimował" pod schodami w części psychiatrycznej szpitala.
Rowerek "przezimował" pod schodami w części psychiatrycznej szpitala.
- DST 5.20km
- Teren 1.80km
- Czas 00:17
- VAVG 18.35km/h
- VMAX 27.50km/h
- Temperatura 17.0°C
- Kalorie 75kcal
- Podjazdy 34m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 16 maja 2011
Kategoria NORWAY
Vikersund - Modum Bad
VIKERSUND 16. maja
Dzisiejsza wycieczka rowerowa odbyła się dużo daleko od mnie, po drugiej stronie Norwegii, w Østlandet (czyli wschodniej Norwegii). Ja mieszkam w zachodniej, dla wyjaśnienia dlaczego po „drugiej stronie”. Przetransportowałam się samolotem, a rower był pożyczony od znajomych tam mieszkających.
Widok na Vikersund
Vikersund jest położone w gminie Modum a najbliższym większym miastem, nota bene znanym z licznej polonii, jest Drammen. W Vikersund mieszka ok. 2 800 mieszkańców a miasteczko słynie z największej w tej chwili skoczni narciarskiej, właściwie mamuciej. Na niej to, po przebudowie, nowy rekord świata w długości lotu ustanowił Norweg, Johan Remen Evrnsen – poszybował on w lutym tego roku na 246,5 metrów.
Dla mnie jako fana skoków narciarskich odwiedzenie skoczni było obowiązkowych punktem wycieczki.
W okolicy znajduje się również znana i prestiżowa klinika psychiatryczna, zwana eufemistycznie „Centrum dla nerwowo chorych - Modum Bad” co oczywiście w Polsce kojarzy się raczej niechlubnie. Nie ma co owijać w bawełnę, jest to rozbudowany ośrodek psychiatryczny ulokowany w przepięknych okolicznościach przyrody, lesie, parku czy jak kto tam woli. Pośród masy zieleni, oczek wodnych, otwartego basenu i secesyjnych domków będących jednocześnie oddziałami i miejscem pobytu pacjentów.
Historia Modum Bad sięga 990 r. n.e kiedy to król Olav galopujący ongiś na koniu, jak mówi legenda, nagle stanął na wzgórzu a przed nim wybiło bogate z uzdrawiające właściwości źródło. Oczywiście pomija się milczeniem, skąd było wiadomo, że miało ono od razu właściwości lecznicze, ale nie wnikajmy w takie szczegóły.
17 czerwca 1857 r. odbyło się tam otwarcie „centrum kursowego” którego założycielem był lekarz, Heinrich Arnold Thaulow. Gościł on m.in. taich sławnych gości jak: Henrik Ibsen, czy Edvard Munch.
Heinrich Arnold Thaulow
Nieco więcej niż pół wieku później, w 1939 r. centrum sprzedano Czerwonemu Krzyżowi, który to urządził miejsce dla leczących się na schorzenia reumatyczne.
W 1944 natomiast powstało tu ostatecznie chrześcijański „dom odpoczynku” (hvilehjem) i sanatorium dla „wyczerpanych nerwowo”, służące „pomocą dla ludzi w potrzebie”, jak to wówczas sformuowano. Oficjalnie jednak sanatorium dla pacjentów z nerwicami otwarto w 1957. Natomiast w 1975 do całego kompleksu dołączył „Instytut opieki nad duszą”, gdyż założycielami jego była pewna organizacja chrześcijańska, której głównym pastorem jest teraz sąsiad moich znajomych, he, he.
Całość wygląda dość niedzisiejszo, starodawnie, ale zadbanie. Mniejsze lub większe drewniane domki o charakterystycznej architekturze i zdobieniami przy zwieńczeniach dachu stoją wśród zielonych trawników, pasów i skrawków zieleni. Między nimi uliczki z drogowskazami, gdzie znajdują się poszczególne oddziały lub części mieszkalne. Co ciekawe na terenie kompleksu mieszkają zarówno pacjenci, ich rodziny, jak również terapeuci i część personelu. Na tyłach parku znajduje się szklarnia i ogródki z sadem, latem więc pacjenci są zaangażowani w zbieranie warzyw i owoców, także ich pielęgnowanie. Jest także mała stadnina i tor-ujeżdżalnia koni. Na drugim końcu z kolei znajduje się otwarty basen. Na ogrodzeniu wisi tabliczka z godzinami i rozkładem dostępności dla pacjentów i personelu.
Całość roztacza atmosferę z początku XX wieku, i w niczym nie przypomina Norwegii jaką oferują nam przewodniki.
Przy instytucie znajduje się również mały acz nowoczesny kościółek, protestancki oczywiście. Wnętrze wydaje się miłe, przytulne i nieprzytłaczające z „drzewkiem życzeń i skarg”. W zależności co nam na duszy leży można powiesić na nim małe serduszko, jeśli życie sprawia nam radość, albo powiesić potłuczone kawałki szkła mające symbolizować różne katastrofy życiowe. Interesujące…
W ostatni dzień pobytu u znajomych kiedy to jeden z „dorosłych wiełosipiedów” się zwolnił, wsiadłam z Pawłem (kolegą po fachu) i jego młodym by przejechać się kawałek po okolicy.
Najpierw na tak zwany „koniec świata”.
Przez niemal cały kompleks centrum psychiatrycznego, małym i ścieżkami w lesie, wśród sosnowego drzewia, roztaczającego cudowny żywiczny zapach. Ścieżka była nieco piaszczysta, co przypominało mi moje polskie, rowerowe wyprawy. Na zachodzie Norwegii piasek to rzadkość. Wzięliśmy azymut na Formo z olbrzymi kompleksem sportowym , pływalnią, stadionem i różnymi takimi. Po drodze złapaliśmy dwa kesze, a młody łyknął bakcyla geocachingu.
Przy następnym wpisie skrobnę coś o przepięknym i ciekawym miejscu jakim jest huta szkła w Hadeland,
Dzisiejsza wycieczka rowerowa odbyła się dużo daleko od mnie, po drugiej stronie Norwegii, w Østlandet (czyli wschodniej Norwegii). Ja mieszkam w zachodniej, dla wyjaśnienia dlaczego po „drugiej stronie”. Przetransportowałam się samolotem, a rower był pożyczony od znajomych tam mieszkających.
Widok na Vikersund
Vikersund jest położone w gminie Modum a najbliższym większym miastem, nota bene znanym z licznej polonii, jest Drammen. W Vikersund mieszka ok. 2 800 mieszkańców a miasteczko słynie z największej w tej chwili skoczni narciarskiej, właściwie mamuciej. Na niej to, po przebudowie, nowy rekord świata w długości lotu ustanowił Norweg, Johan Remen Evrnsen – poszybował on w lutym tego roku na 246,5 metrów.
Dla mnie jako fana skoków narciarskich odwiedzenie skoczni było obowiązkowych punktem wycieczki.
W okolicy znajduje się również znana i prestiżowa klinika psychiatryczna, zwana eufemistycznie „Centrum dla nerwowo chorych - Modum Bad” co oczywiście w Polsce kojarzy się raczej niechlubnie. Nie ma co owijać w bawełnę, jest to rozbudowany ośrodek psychiatryczny ulokowany w przepięknych okolicznościach przyrody, lesie, parku czy jak kto tam woli. Pośród masy zieleni, oczek wodnych, otwartego basenu i secesyjnych domków będących jednocześnie oddziałami i miejscem pobytu pacjentów.
Historia Modum Bad sięga 990 r. n.e kiedy to król Olav galopujący ongiś na koniu, jak mówi legenda, nagle stanął na wzgórzu a przed nim wybiło bogate z uzdrawiające właściwości źródło. Oczywiście pomija się milczeniem, skąd było wiadomo, że miało ono od razu właściwości lecznicze, ale nie wnikajmy w takie szczegóły.
17 czerwca 1857 r. odbyło się tam otwarcie „centrum kursowego” którego założycielem był lekarz, Heinrich Arnold Thaulow. Gościł on m.in. taich sławnych gości jak: Henrik Ibsen, czy Edvard Munch.
Heinrich Arnold Thaulow
Nieco więcej niż pół wieku później, w 1939 r. centrum sprzedano Czerwonemu Krzyżowi, który to urządził miejsce dla leczących się na schorzenia reumatyczne.
W 1944 natomiast powstało tu ostatecznie chrześcijański „dom odpoczynku” (hvilehjem) i sanatorium dla „wyczerpanych nerwowo”, służące „pomocą dla ludzi w potrzebie”, jak to wówczas sformuowano. Oficjalnie jednak sanatorium dla pacjentów z nerwicami otwarto w 1957. Natomiast w 1975 do całego kompleksu dołączył „Instytut opieki nad duszą”, gdyż założycielami jego była pewna organizacja chrześcijańska, której głównym pastorem jest teraz sąsiad moich znajomych, he, he.
Całość wygląda dość niedzisiejszo, starodawnie, ale zadbanie. Mniejsze lub większe drewniane domki o charakterystycznej architekturze i zdobieniami przy zwieńczeniach dachu stoją wśród zielonych trawników, pasów i skrawków zieleni. Między nimi uliczki z drogowskazami, gdzie znajdują się poszczególne oddziały lub części mieszkalne. Co ciekawe na terenie kompleksu mieszkają zarówno pacjenci, ich rodziny, jak również terapeuci i część personelu. Na tyłach parku znajduje się szklarnia i ogródki z sadem, latem więc pacjenci są zaangażowani w zbieranie warzyw i owoców, także ich pielęgnowanie. Jest także mała stadnina i tor-ujeżdżalnia koni. Na drugim końcu z kolei znajduje się otwarty basen. Na ogrodzeniu wisi tabliczka z godzinami i rozkładem dostępności dla pacjentów i personelu.
Całość roztacza atmosferę z początku XX wieku, i w niczym nie przypomina Norwegii jaką oferują nam przewodniki.
Przy instytucie znajduje się również mały acz nowoczesny kościółek, protestancki oczywiście. Wnętrze wydaje się miłe, przytulne i nieprzytłaczające z „drzewkiem życzeń i skarg”. W zależności co nam na duszy leży można powiesić na nim małe serduszko, jeśli życie sprawia nam radość, albo powiesić potłuczone kawałki szkła mające symbolizować różne katastrofy życiowe. Interesujące…
W ostatni dzień pobytu u znajomych kiedy to jeden z „dorosłych wiełosipiedów” się zwolnił, wsiadłam z Pawłem (kolegą po fachu) i jego młodym by przejechać się kawałek po okolicy.
Najpierw na tak zwany „koniec świata”.
Przez niemal cały kompleks centrum psychiatrycznego, małym i ścieżkami w lesie, wśród sosnowego drzewia, roztaczającego cudowny żywiczny zapach. Ścieżka była nieco piaszczysta, co przypominało mi moje polskie, rowerowe wyprawy. Na zachodzie Norwegii piasek to rzadkość. Wzięliśmy azymut na Formo z olbrzymi kompleksem sportowym , pływalnią, stadionem i różnymi takimi. Po drodze złapaliśmy dwa kesze, a młody łyknął bakcyla geocachingu.
Przy następnym wpisie skrobnę coś o przepięknym i ciekawym miejscu jakim jest huta szkła w Hadeland,
- DST 7.30km
- Teren 3.00km
- Czas 00:29
- VAVG 15.10km/h
- VMAX 29.10km/h
- Temperatura 20.0°C
- Kalorie 96kcal
- Podjazdy 84m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 12 maja 2011
Kategoria Nie warte uwagi ;)
Rutynka
Nic specjalnego, a raczej brak natchnienia do pisania.
- DST 18.30km
- Teren 4.00km
- Czas 00:56
- VAVG 19.61km/h
- VMAX 29.90km/h
- Temperatura 19.0°C
- Kalorie 212kcal
- Podjazdy 132m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 11 maja 2011
Kategoria Do i z pracy, Skrzynki pocztowe w Norwegii
Z pajęczą skrzynką w tle.
Kolejne dni z cyklu: "rowerem do pracy".
Skrzynka poniżej "złapana" dawno, ale imponująca. W końcu przyszedł czas na jej opuplikowanie!
Skrzynka poniżej "złapana" dawno, ale imponująca. W końcu przyszedł czas na jej opuplikowanie!
- DST 9.00km
- Teren 1.80km
- Czas 00:30
- VAVG 18.00km/h
- VMAX 29.50km/h
- Temperatura 19.0°C
- Kalorie 143kcal
- Podjazdy 59m
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 9 maja 2011
Kategoria Do i z pracy
Pracka, pracka, znowu
Miałam wrzucić zdjęcia, ale siadł mi dysk na którym je gromadziłam. Może więc nigdy ich nie odzyskam...:(
- DST 9.20km
- Teren 2.00km
- Czas 00:30
- VAVG 18.40km/h
- VMAX 29.60km/h
- Temperatura 17.0°C
- Kalorie 158kcal
- Podjazdy 62m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze