Wpisy archiwalne w miesiącu
Czerwiec, 2011
Dystans całkowity: | 261.36 km (w terenie 76.00 km; 29.08%) |
Czas w ruchu: | 16:32 |
Średnia prędkość: | 15.81 km/h |
Maksymalna prędkość: | 44.20 km/h |
Suma podjazdów: | 2797 m |
Suma kalorii: | 3759 kcal |
Liczba aktywności: | 12 |
Średnio na aktywność: | 21.78 km i 1h 22m |
Więcej statystyk |
Piątek, 10 czerwca 2011
Kategoria NORWAY
Telemarkkanalen
TELEMARKKANALEN
Wycieczka była niezaplanowana i całkowicie spontaniczna. Po moim upadku na maratonie ręka odmówiła posłuszeństwa, i z dalszego rowerowania w weekend zostały nici. Dlatego pojechałam do Telemarku na wycieczkę pieszo-krajobrazową, jednak ilość kilometrów pochodzi z przejechanego dystansu dom-praca-dom.
W piątek więc najpierw do Vågsli, by przenocować w hyttcie i nabrać sił na następny dzień. Nie muszę dodawać, że trasa w góry jest malownicza. Najpierw Langfossen przy Åkrafjorden. Z racji ostatnich opadów wezbrana woda spływająca z górskich strumieni uczyniła wodospad jeszcze bardziej dramatycznym, niż zwykle. Huk walącej w dół wody uniemożliwiał nawet normalną rozmowę.
Wraz ze zbliżaniem się do granicy 1000 m. n.p.m na wierzchołkach gór można było zobaczyć zalegający jeszcze śnieg. Wspaniałe uczucie!
Trochę zimy latem
Następnego dnia, po drodze z Vagsli Haukelifjellet jechaliśmy samochodem drogą E36 na południowy-wschód. Musieliśmy zdążyć na odpływający statek, który dalej płynął w dół rzeki przez system licznych kanałów. W zasadzie cała przeprawa zaczyna się w Dalen, ale my by zaoszczędzić sobie czasu wzięliśmy tylko wycieczkę 5-godzinną z Skien, zamiast 11 godzinnej z Dalen.
Kanał w Telemark przypomina nasz Kanał Augustowski. W jednym z miejsc, we Vrangfoss przemieszcza się statek przez 5 pod rząd śluz, opadając 23 metry w dół. Przez całą drogę śluzy są otwierane i zamykane przez dwóch osiłków, którzy z jednego miejsca na drugie przemieszczają się chyba samochodem, całe 105 km. Zbudowano go w 5 lat i oficjalnie otwarto dla żeglugi w 1861 r. i w tym roku obchodzone jest hucznie 150-lecie kanału. Nasz kanał Augustowski jest starszy, bo wybudowany w 1824-39, i ma długość prawie taką samą co Telemarkkanalen, 101 km. Nasz składający się z 18 śluz, w tym jedną dwokomorową, pozwala przenieść statki na różnicę ok. 66 m poziomu wody. Kanał w Telemarku ma 8 śluz, w tym 22 komór z różnicą poziomów wody o 72 m. Jedna ze śluz, właśnie we Vrangfoss ma aż 5 komór i przenosi statek aż o 23 m na jednej śluzie!!!
Osiłki otwierający śluzy
Na każdym z trzech kursujących statków można sobie zafundować opalanie (jak jest pogoda, oczywiście), alkohol, wafle (coś w rodzaju norweskich gofrów) i kilka specjałów z kuchni norweskiej. Na początku rejsu wszyscy rzucają się barierek przy każdej okazji - ładny widoczek, głos kapitana omawiający coś obok czego statek przepływa, no i oczywiści otwieranie i zamykanie śluz. Po ok. godzinie, kiedy połowa ludzi jest już na rauszu po piwie lub winie, i w dobrych humorkach, zainteresowanie spada, by podnieść się na chwilę przy 5 komorowej śluzie. Wtedy huk przelewającej się wody budzi turystów z marazmu, a chłopaki biegające w tę i z powrotem by uruchomić ręczne mechanizmy otwierające budzą największe zainteresowanie. Po czym następuje dłuższa "hibernacja", stężenie alkoholu we krwi wzrasta i większość zasypia na pokładzie :).
Co jest najfajniejsze dla cyklistów, wzdłuż kanału można trochę popedałować, pokombinować trasę trochę rowerem, trochę statkiem i to w przepięknych okolicznościach przyrody. Okoliczne biura prześcigają się w różnych ofertach z nocowaniem włącznie, ofertach dla rodzin i bardziej wymagających. Żyć nie umierać.
Wycieczka była niezaplanowana i całkowicie spontaniczna. Po moim upadku na maratonie ręka odmówiła posłuszeństwa, i z dalszego rowerowania w weekend zostały nici. Dlatego pojechałam do Telemarku na wycieczkę pieszo-krajobrazową, jednak ilość kilometrów pochodzi z przejechanego dystansu dom-praca-dom.
W piątek więc najpierw do Vågsli, by przenocować w hyttcie i nabrać sił na następny dzień. Nie muszę dodawać, że trasa w góry jest malownicza. Najpierw Langfossen przy Åkrafjorden. Z racji ostatnich opadów wezbrana woda spływająca z górskich strumieni uczyniła wodospad jeszcze bardziej dramatycznym, niż zwykle. Huk walącej w dół wody uniemożliwiał nawet normalną rozmowę.
Wraz ze zbliżaniem się do granicy 1000 m. n.p.m na wierzchołkach gór można było zobaczyć zalegający jeszcze śnieg. Wspaniałe uczucie!
Trochę zimy latem
Następnego dnia, po drodze z Vagsli Haukelifjellet jechaliśmy samochodem drogą E36 na południowy-wschód. Musieliśmy zdążyć na odpływający statek, który dalej płynął w dół rzeki przez system licznych kanałów. W zasadzie cała przeprawa zaczyna się w Dalen, ale my by zaoszczędzić sobie czasu wzięliśmy tylko wycieczkę 5-godzinną z Skien, zamiast 11 godzinnej z Dalen.
Kanał w Telemark przypomina nasz Kanał Augustowski. W jednym z miejsc, we Vrangfoss przemieszcza się statek przez 5 pod rząd śluz, opadając 23 metry w dół. Przez całą drogę śluzy są otwierane i zamykane przez dwóch osiłków, którzy z jednego miejsca na drugie przemieszczają się chyba samochodem, całe 105 km. Zbudowano go w 5 lat i oficjalnie otwarto dla żeglugi w 1861 r. i w tym roku obchodzone jest hucznie 150-lecie kanału. Nasz kanał Augustowski jest starszy, bo wybudowany w 1824-39, i ma długość prawie taką samą co Telemarkkanalen, 101 km. Nasz składający się z 18 śluz, w tym jedną dwokomorową, pozwala przenieść statki na różnicę ok. 66 m poziomu wody. Kanał w Telemarku ma 8 śluz, w tym 22 komór z różnicą poziomów wody o 72 m. Jedna ze śluz, właśnie we Vrangfoss ma aż 5 komór i przenosi statek aż o 23 m na jednej śluzie!!!
Osiłki otwierający śluzy
Na każdym z trzech kursujących statków można sobie zafundować opalanie (jak jest pogoda, oczywiście), alkohol, wafle (coś w rodzaju norweskich gofrów) i kilka specjałów z kuchni norweskiej. Na początku rejsu wszyscy rzucają się barierek przy każdej okazji - ładny widoczek, głos kapitana omawiający coś obok czego statek przepływa, no i oczywiści otwieranie i zamykanie śluz. Po ok. godzinie, kiedy połowa ludzi jest już na rauszu po piwie lub winie, i w dobrych humorkach, zainteresowanie spada, by podnieść się na chwilę przy 5 komorowej śluzie. Wtedy huk przelewającej się wody budzi turystów z marazmu, a chłopaki biegające w tę i z powrotem by uruchomić ręczne mechanizmy otwierające budzą największe zainteresowanie. Po czym następuje dłuższa "hibernacja", stężenie alkoholu we krwi wzrasta i większość zasypia na pokładzie :).
Co jest najfajniejsze dla cyklistów, wzdłuż kanału można trochę popedałować, pokombinować trasę trochę rowerem, trochę statkiem i to w przepięknych okolicznościach przyrody. Okoliczne biura prześcigają się w różnych ofertach z nocowaniem włącznie, ofertach dla rodzin i bardziej wymagających. Żyć nie umierać.
- DST 10.00km
- Teren 1.00km
- Czas 00:30
- VAVG 20.00km/h
- VMAX 28.70km/h
- Temperatura 19.0°C
- Kalorie 67kcal
- Podjazdy 62m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Hårfagrerittet 2011
Uff, maraton by morderczy i pechowy.
Szczerze mówiąc był to mój najdłuższy maraton, w Polsce startowałam w zaledwie dwóch i to na krótszych dystansach. Ten miał długość 53 km, ale dla mnie zakończył się na 44, zaledwie 8 km od mety...
Może jednak od początku. Historia wyścigu jest całkiem niedawna, po raz pierwszy maraton "Haralda Pięknowłosego" wystartował w kwietniu ubiegłego roku. W tym czasie ja uskuteczniałam jazdę na biegówkach w Haukelifjellet.
W tym roku roweruję kiepsko, więc nie spodziewałam się, że z mojego udziału coś będzie, ale postanowiłam mimo wszystko spróbować. Pogoda niestety nie była najbardziej wymarzona. Dwa lub trzy dni wcześniej sporo popadało i trasa zrobiła się w dużej części błotnista. He, he, pamiętam błoto z Bike Maratonu we Wrocławiu i byłam wtedy "wstrząśnięta".
Teraz to muszę powiedzieć "wstrząśnięta i zmieszana" - błoto z Wrocławia to pestka!!! I na dodatek cały czas mżawka. Brodziłam w błocie niemal po łydki, czasem z trudem wyciągałam nogę za nogą. Mokłam coraz bardziej, ale póki jakoś się poruszałam nie było to takie upierdliwe. Jednak postój na picie i jedzenie dawał się we znaki, zaczynałam przymarzać ;).
Niestety nie mogłam uśmiechać się słodko, jak pani na zdjęciu. Nawet chciała po drodze zakupy zrobić, hi, he. Gościówka była niezła na tym turystycznym rowerze!! Ale dała radę.
Nie tak jak ja, co to się wyglebała na zjeździe jak długa i nie ukończyła maratonu... buu,buuuu.....
Nie zrobiłam i nie zrobię zdjęć moich obrażeń cielesnych bo to wymagałoby mocnych nerwów i co wrażliwszym daruje ;). Do dzisiaj szczycę się poobijanym ramieniem, ręką i biodrem. Na razie na rower nie wsiadam.
Kumpela Monica, co prawda idąc, ale ukończyła maraton. Dla niej nagroda za najbardziej "klown-owaty" strój!!
Co do trudności maratonu - GPSies podaje jakiś współczynnik fiets index - 6,19. Tenże odpowiada trasie we włoskich Dolomitach, Passo di Falzarego da Cortina, gdzie na długości 16,4 km droga wznosi się pod kątem 5,6%. Uff, nic z tego nie rozumiem, ale chyba za trudne także dla umysłu ;)
Szczerze mówiąc był to mój najdłuższy maraton, w Polsce startowałam w zaledwie dwóch i to na krótszych dystansach. Ten miał długość 53 km, ale dla mnie zakończył się na 44, zaledwie 8 km od mety...
Może jednak od początku. Historia wyścigu jest całkiem niedawna, po raz pierwszy maraton "Haralda Pięknowłosego" wystartował w kwietniu ubiegłego roku. W tym czasie ja uskuteczniałam jazdę na biegówkach w Haukelifjellet.
W tym roku roweruję kiepsko, więc nie spodziewałam się, że z mojego udziału coś będzie, ale postanowiłam mimo wszystko spróbować. Pogoda niestety nie była najbardziej wymarzona. Dwa lub trzy dni wcześniej sporo popadało i trasa zrobiła się w dużej części błotnista. He, he, pamiętam błoto z Bike Maratonu we Wrocławiu i byłam wtedy "wstrząśnięta".
Teraz to muszę powiedzieć "wstrząśnięta i zmieszana" - błoto z Wrocławia to pestka!!! I na dodatek cały czas mżawka. Brodziłam w błocie niemal po łydki, czasem z trudem wyciągałam nogę za nogą. Mokłam coraz bardziej, ale póki jakoś się poruszałam nie było to takie upierdliwe. Jednak postój na picie i jedzenie dawał się we znaki, zaczynałam przymarzać ;).
Niestety nie mogłam uśmiechać się słodko, jak pani na zdjęciu. Nawet chciała po drodze zakupy zrobić, hi, he. Gościówka była niezła na tym turystycznym rowerze!! Ale dała radę.
Nie tak jak ja, co to się wyglebała na zjeździe jak długa i nie ukończyła maratonu... buu,buuuu.....
Nie zrobiłam i nie zrobię zdjęć moich obrażeń cielesnych bo to wymagałoby mocnych nerwów i co wrażliwszym daruje ;). Do dzisiaj szczycę się poobijanym ramieniem, ręką i biodrem. Na razie na rower nie wsiadam.
Kumpela Monica, co prawda idąc, ale ukończyła maraton. Dla niej nagroda za najbardziej "klown-owaty" strój!!
Co do trudności maratonu - GPSies podaje jakiś współczynnik fiets index - 6,19. Tenże odpowiada trasie we włoskich Dolomitach, Passo di Falzarego da Cortina, gdzie na długości 16,4 km droga wznosi się pod kątem 5,6%. Uff, nic z tego nie rozumiem, ale chyba za trudne także dla umysłu ;)
- DST 43.30km
- Teren 35.90km
- Czas 03:33
- VAVG 12.20km/h
- VMAX 40.90km/h
- Temperatura 13.0°C
- Kalorie 745kcal
- Podjazdy 622m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze