Wpisy archiwalne w miesiącu
Wrzesień, 2012
Dystans całkowity: | 102.70 km (w terenie 23.30 km; 22.69%) |
Czas w ruchu: | 05:54 |
Średnia prędkość: | 17.41 km/h |
Maksymalna prędkość: | 34.90 km/h |
Suma podjazdów: | 247 m |
Liczba aktywności: | 4 |
Średnio na aktywność: | 25.67 km i 1h 28m |
Więcej statystyk |
Poniedziałek, 17 września 2012
Kategoria Do i z pracy
Szalona pogoda
Wrześniowy rekord pobity!! Nigdy we wrześniu tak "dużo" nie jeździłam, mówiąc ironicznie. Pamiętny rok to 2010, kiedy to zrobiłam kole 92 kilosów. Ale postaram się wykręcić jeszcze lepszy wynik niż ten na dzisiaj!!
2008 - 88,66
2009 - 28,7
2010 - 92,60
2011 - 12,24
2012 - czas pokaże
Nie, no dzisiaj pogoda to prawie jaja sobie robi!! Rano nawet fajnie się jechało, ale w drodze powrotnej z pracy tak by mnie przemoczyło od stóp do głów, gdyby nie moje nieprzemakalne wdzianko.
Nastrój pogodowy odpowiada mniej więcej obrazkowi poniżej
Nawet nie wysiliłam się na zrobienie zakupów po drodze, byle szybciej do domu. A po popołudniowej drzemce wyszło słońce, jeszcze zdążyłam cyknąć zdjęcie tęczy nad Bleikemyr, i... zanim dojechałam do sklepu znowu się zachmurzyło i zaczęło brzydko padać.
Dla osłody urocze okolice Ålesund.
2008 - 88,66
2009 - 28,7
2010 - 92,60
2011 - 12,24
2012 - czas pokaże
Nie, no dzisiaj pogoda to prawie jaja sobie robi!! Rano nawet fajnie się jechało, ale w drodze powrotnej z pracy tak by mnie przemoczyło od stóp do głów, gdyby nie moje nieprzemakalne wdzianko.
Nastrój pogodowy odpowiada mniej więcej obrazkowi poniżej
Nawet nie wysiliłam się na zrobienie zakupów po drodze, byle szybciej do domu. A po popołudniowej drzemce wyszło słońce, jeszcze zdążyłam cyknąć zdjęcie tęczy nad Bleikemyr, i... zanim dojechałam do sklepu znowu się zachmurzyło i zaczęło brzydko padać.
Dla osłody urocze okolice Ålesund.
- DST 10.20km
- Teren 1.80km
- Czas 00:33
- VAVG 18.55km/h
- VMAX 28.70km/h
- Temperatura 15.0°C
- Podjazdy 113m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 16 września 2012
Kategoria Nie warte uwagi ;)
Zamiast keszowania - grzybobranie!!
Chociaż pogoda na zachodzie Norwegii ostatnio nie rozpieszcza i raczy nas kroplami deszczu, to jednak deszcz przestaje mi przeszkadzać. Nie wiem jakim cudem się to stało, ale się stało.
No więc dzisiaj mimo pochmurnego nieba i jakiegoś tam ryzyka, że mnie umoczy i tak wsiadłam na rower. Na geocachingowej stronie pojawiły się nowe kesze niedaleko ode mnie, więc chciałam kilka uzbierać.
A więc kierunek na Skokland!! Pierwszy kesz miał być schowany niedaleko klubu modelarskiego, gdzie od czasu do czasu ludzie puszczają sobie samoloty. Ja się na tym kompletnie nie znam, więc w szczegóły nie będę się wdawać. Zapuszczę filmik i wszystko będzie wiadomo!!
Kiedy dotarłam na miejsce okazało się, że sieć ma kiepskie połączenie z eterem (internetem, jak kto woli) i szukanie kesza... ugrzęzło w martwym punkcie. Marne były też szanse na znalezienie pozostałych, lasy i wiocha pozabijana dechami nie dawała nadziei na to, że się połączę. Ale skoro już wylazłam z domu trzeba było jechać dalej...
Zaledwie parę metrów od wjazdu na plac ujrzałam majaczące gdzieś między drzewami grzyby... Grzyby, grzyby, ostatnie polowania na grzyby były mało udane, ponoć sezon gorszy, ale tutaj jakieś wyrosły. Podchodzę bliżej, wyglądają urodzajnie, szkoda że nie "jadalnie".
Ale wytężam wzrok i własnym oczom nie wierzę !! Jakie bycze prawdziwki, i to trzy od razu, niedaleko też, ogromniaste, przerośnięte maślaki, ale w rozpoczynającym się rozkładzie, he,he. Patrze dalej piggsopper, czyli na polski - kolczaki!!
No tak, myślę, gdzie ja jednak je zapakuję...
Jak nigdy w życiu, wybrałam się bez zbędnego obciążenia. Mój stały element rowerowego ekwipunku został w domu, a tu na złość taaakie grzyby, że do kieszeni się nie mieściły. W końcu wpadłam na pomysł... - obok klub modelarski, pewno ludzie jedzą i śmiecą, może jakaś reklamówka gdzieś się zapodziała, niech nawet będzie w koszu, byle była, roiłam sobie w głowie.
Wyminęłam więc pana z dużym, białym psem, który dość dziwnie przyglądał się czarnej postaci wyłaniającej się z lasu... Pobiegłam i okrążyłam zabudowania klubu, nic. Zero śmieci. W końcu zostały kosze.
Rozglądnęłam się czy mnie nikt nie widzi i zanurkowałam... znalazłam tylko bardzo duże, puste opakowanie po chipsach. Dobre i to. Ale jechać z tym w ręku było po chwili niewygodnie. Już planowałam sobie pytać się po drodze ludzi, czy nie mają jakiejś reklamówki, ale wokół ni żywego ducha!!
W końcu upatrzyłam sobie stojący samotnie kontener śmieciowy, okolica bezpieczna, i znowu akcja! Tym razem udana = w papierowej torbie, z której wywaliłam jakieś reklamowe gazetki, moje grzybki znalazły bezpieczne schronienie na czas powrotu do domu.
A oto sławny śmietnik, w którym znalazłam wybawienie!!
Po drodze znalazłam jeszcze kilka maślaków, dołożyłam je do torebki i do domu, suszyć, smażyć i marynować!!!
No więc dzisiaj mimo pochmurnego nieba i jakiegoś tam ryzyka, że mnie umoczy i tak wsiadłam na rower. Na geocachingowej stronie pojawiły się nowe kesze niedaleko ode mnie, więc chciałam kilka uzbierać.
A więc kierunek na Skokland!! Pierwszy kesz miał być schowany niedaleko klubu modelarskiego, gdzie od czasu do czasu ludzie puszczają sobie samoloty. Ja się na tym kompletnie nie znam, więc w szczegóły nie będę się wdawać. Zapuszczę filmik i wszystko będzie wiadomo!!
Kiedy dotarłam na miejsce okazało się, że sieć ma kiepskie połączenie z eterem (internetem, jak kto woli) i szukanie kesza... ugrzęzło w martwym punkcie. Marne były też szanse na znalezienie pozostałych, lasy i wiocha pozabijana dechami nie dawała nadziei na to, że się połączę. Ale skoro już wylazłam z domu trzeba było jechać dalej...
Zaledwie parę metrów od wjazdu na plac ujrzałam majaczące gdzieś między drzewami grzyby... Grzyby, grzyby, ostatnie polowania na grzyby były mało udane, ponoć sezon gorszy, ale tutaj jakieś wyrosły. Podchodzę bliżej, wyglądają urodzajnie, szkoda że nie "jadalnie".
Ale wytężam wzrok i własnym oczom nie wierzę !! Jakie bycze prawdziwki, i to trzy od razu, niedaleko też, ogromniaste, przerośnięte maślaki, ale w rozpoczynającym się rozkładzie, he,he. Patrze dalej piggsopper, czyli na polski - kolczaki!!
No tak, myślę, gdzie ja jednak je zapakuję...
Jak nigdy w życiu, wybrałam się bez zbędnego obciążenia. Mój stały element rowerowego ekwipunku został w domu, a tu na złość taaakie grzyby, że do kieszeni się nie mieściły. W końcu wpadłam na pomysł... - obok klub modelarski, pewno ludzie jedzą i śmiecą, może jakaś reklamówka gdzieś się zapodziała, niech nawet będzie w koszu, byle była, roiłam sobie w głowie.
Wyminęłam więc pana z dużym, białym psem, który dość dziwnie przyglądał się czarnej postaci wyłaniającej się z lasu... Pobiegłam i okrążyłam zabudowania klubu, nic. Zero śmieci. W końcu zostały kosze.
Rozglądnęłam się czy mnie nikt nie widzi i zanurkowałam... znalazłam tylko bardzo duże, puste opakowanie po chipsach. Dobre i to. Ale jechać z tym w ręku było po chwili niewygodnie. Już planowałam sobie pytać się po drodze ludzi, czy nie mają jakiejś reklamówki, ale wokół ni żywego ducha!!
W końcu upatrzyłam sobie stojący samotnie kontener śmieciowy, okolica bezpieczna, i znowu akcja! Tym razem udana = w papierowej torbie, z której wywaliłam jakieś reklamowe gazetki, moje grzybki znalazły bezpieczne schronienie na czas powrotu do domu.
A oto sławny śmietnik, w którym znalazłam wybawienie!!
Po drodze znalazłam jeszcze kilka maślaków, dołożyłam je do torebki i do domu, suszyć, smażyć i marynować!!!
- DST 13.00km
- Czas 00:55
- VAVG 14.18km/h
- VMAX 34.90km/h
- Temperatura 16.0°C
- Podjazdy 134m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 15 września 2012
Kategoria Do i z pracy
Dom-praca-dom
Zestawienie rowerowych wyjazdów do pracy.
Mimo zapowowiadanego deszczu, zarówno przed jak i po południu, wsiadlam na rower. Trochę pokropilo zanim wyruszylam, ale ogólnie ciepło. W ten weekend niestety do pracy na dyżur. Nie ma to tamto, trzeba popracować.
Uzbroilam się w kostium przeciwdeszczowy, na wszelki wielki jakby mocniej padało w powrotną drogę. Nie lubię być mokra.
Od czasu kiedy wróciłam z wakacji zaczęto trochę remontów, więc miejscami trzeba trochę pojeździć na chodniku. Najgorsze są te jednak te ślimaki, spasłe, grube, oslizłe. Wylażą nie wiadomo skąd i zmierzają nie wiadomo dokąd. Człowiek jest tylko zmuszony omijać je slalomem, bo inaczej wydają dźwięki jak pękające i mlaszczące parówki. W końcu docieram do pracy, kilka godzinek odbębionych i nazad.
Po drodze przez mały lasek odnajduje w końcu keesza, którego szukałam dobre 3 miesiące!!
Z kolei w resztę dni postanawiam jechać mimo padającego deszczu. A co!!! Przywdziałam "strój przeciwdeszczowy" i jazda... dwa razy mnie złapało, tak że w okularach prawie nic nie widziałam, ale dojechałam!!
Mimo zapowowiadanego deszczu, zarówno przed jak i po południu, wsiadlam na rower. Trochę pokropilo zanim wyruszylam, ale ogólnie ciepło. W ten weekend niestety do pracy na dyżur. Nie ma to tamto, trzeba popracować.
Uzbroilam się w kostium przeciwdeszczowy, na wszelki wielki jakby mocniej padało w powrotną drogę. Nie lubię być mokra.
Od czasu kiedy wróciłam z wakacji zaczęto trochę remontów, więc miejscami trzeba trochę pojeździć na chodniku. Najgorsze są te jednak te ślimaki, spasłe, grube, oslizłe. Wylażą nie wiadomo skąd i zmierzają nie wiadomo dokąd. Człowiek jest tylko zmuszony omijać je slalomem, bo inaczej wydają dźwięki jak pękające i mlaszczące parówki. W końcu docieram do pracy, kilka godzinek odbębionych i nazad.
Po drodze przez mały lasek odnajduje w końcu keesza, którego szukałam dobre 3 miesiące!!
Z kolei w resztę dni postanawiam jechać mimo padającego deszczu. A co!!! Przywdziałam "strój przeciwdeszczowy" i jazda... dwa razy mnie złapało, tak że w okularach prawie nic nie widziałam, ale dojechałam!!
- DST 70.50km
- Teren 19.80km
- Czas 03:56
- VAVG 17.92km/h
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 2 września 2012
Kategoria Do i z pracy
Pracowo
Na dyżur...
- DST 9.00km
- Teren 1.70km
- Czas 00:30
- VAVG 18.00km/h
- VMAX 31.20km/h
- Temperatura 14.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze