Wpisy archiwalne w kategorii
Skrzynki pocztowe w Norwegii
Dystans całkowity: | 729.61 km (w terenie 129.23 km; 17.71%) |
Czas w ruchu: | 44:53 |
Średnia prędkość: | 16.26 km/h |
Maksymalna prędkość: | 51.00 km/h |
Suma podjazdów: | 5398 m |
Maks. tętno maksymalne: | 166 (89 %) |
Maks. tętno średnie: | 130 (69 %) |
Suma kalorii: | 5589 kcal |
Liczba aktywności: | 37 |
Średnio na aktywność: | 19.72 km i 1h 12m |
Więcej statystyk |
Wtorek, 2 czerwca 2009
Kategoria Skrzynki pocztowe w Norwegii
Głupio wpisywać...
...ale to tylko do sklepu. Ale co, jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Ale niestety, po pracy jestem ciut zmęczona na jazdę, a na zewnątrz cholerny wiatr. Nie chce mi się z nim zmagać...:(
Przynajmniej jest pretekst do wrzucenia skrzyneczki :)
Przynajmniej jest pretekst do wrzucenia skrzyneczki :)
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
- DST 1.10km
- Czas 00:05
- VAVG 13.20km/h
- VMAX 18.00km/h
- Temperatura 19.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 1 czerwca 2009
Kategoria Nie warte uwagi ;), Skrzynki pocztowe w Norwegii
Pinse Dag czyli ciąg dalszy Zielonych Świątek
Dzisiaj w Norwegii to dzień wolny.
Słoneczko za oknem świeciło, więc postanowiłam z tego skorzystać. Wdziałam więc krótki strój, ale po wyjeździe za miasto, nad samym morzem, ujawnił się niestety zimny wiatr. Co by mnie nie zmroziło do końca wróciłam do domu, ale już potem wyjechać ponownie mi się nie chciało...
Nadrobię zaległości w blogach, może...
Po pierwsze, zaległości skrzynkowe.
Tym razem białe skrzyneczki;)
A tak w ogóle, to odwiedziłam dzisiaj pobliską plażę. Obok stała toaleta publiczna, a jej stan zaskoczył mnie zupełnie. Nie obesrana, nie śmierdząca, z poręczą obok co by można było sikać "na narciarza". Super!!!
Słoneczko za oknem świeciło, więc postanowiłam z tego skorzystać. Wdziałam więc krótki strój, ale po wyjeździe za miasto, nad samym morzem, ujawnił się niestety zimny wiatr. Co by mnie nie zmroziło do końca wróciłam do domu, ale już potem wyjechać ponownie mi się nie chciało...
Nadrobię zaległości w blogach, może...
Po pierwsze, zaległości skrzynkowe.
Biała skrzynka© Sinead
Biała skrzynka 2© Sinead
Tym razem białe skrzyneczki;)
A tak w ogóle, to odwiedziłam dzisiaj pobliską plażę. Obok stała toaleta publiczna, a jej stan zaskoczył mnie zupełnie. Nie obesrana, nie śmierdząca, z poręczą obok co by można było sikać "na narciarza". Super!!!
Toaleta publiczna na plaży...© Sinead
- DST 10.55km
- Czas 00:40
- VAVG 15.83km/h
- VMAX 28.50km/h
- Temperatura 21.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 11 maja 2009
Kategoria NORWAY, Skrzynki pocztowe w Norwegii
Odprężenie po...
...dyżurze.
Co prawda nikt nie domagał się pomocy, ale zawsze to jakiś taki niespokojny sen :).
No więc odkryłam krótką, ale ładną i fajniastą traskę, głównie w terenie. Pogoda po południu była zarąbista, tylko jakiś chłodny wietrzyk trochę mi paluchy odmroził.
No cóż, wiedza z botaniki jakoś mi umknęła, więc poza mleczami już więcej nic nie rozpoznaję ;). Ale nie przeszkadza to kontemplować piękna natury.
A dla WrocNama i innych entuzjastów skrzyneczek dwie kolejne.
Co prawda nikt nie domagał się pomocy, ale zawsze to jakiś taki niespokojny sen :).
No więc odkryłam krótką, ale ładną i fajniastą traskę, głównie w terenie. Pogoda po południu była zarąbista, tylko jakiś chłodny wietrzyk trochę mi paluchy odmroził.
Kwiatki, które znam ;)© Sinead
Jakieś nieznane mi kwiatki ;)© Sinead
No cóż, wiedza z botaniki jakoś mi umknęła, więc poza mleczami już więcej nic nie rozpoznaję ;). Ale nie przeszkadza to kontemplować piękna natury.
A dla WrocNama i innych entuzjastów skrzyneczek dwie kolejne.
Skrzyneczka trollowa© Sinead
morska skrzyneczka:)© Sinead
- DST 15.14km
- Teren 10.00km
- Czas 00:49
- VAVG 18.54km/h
- VMAX 36.50km/h
- Temperatura 15.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 26 kwietnia 2009
Kategoria NORWAY, Skrzynki pocztowe w Norwegii
Karmøy ze stolicą w Koperviku
Po wczorajszym "maratonie" postanowiłam, że dzisiaj aż tak bardzo szaleć nie będę. Szkoda kolana, a po ok. 40 km zawsze daje mi się ono we znaki. Wygląda na to, że załapałam zespół lateralizacji rzepki.
Zaraz jak wyjechałam stwierdziłam, że dzisiaj tych Norwegów trochę chyba "pogięło". W kwestii wywieszania flag. Co prawda lubią oni jak flaga łopocze przy domu, przypominają w tym Amerykanów, ale dziś?? Dziś było ich więcej niż zwykle no i czasem wielgachnych rozmiarów. Nie mogłam sobie wyszperać w pamięci czy dzisiaj jest jakieś święto tutaj, ale co najmniej tak to wyglądało.
Na "dzień dobry", już pod domem owiał mnie zimny wiatr. Zaczęłam się bać, że mogę trochę zmarznąć ale do domu nie wróciłam.
Ruszyłam trasą na południe, szlakiem M. Północnego. Dość często jak widać z niego korzystam. Musiałam dojechać do wielkiego mostu, łączącego Haugesund z wyspą Karmøy. Jazda przez niego, choć jest imponujący, raczej do przyjemnych nie należy. Przyczepiono nawet tabliczkę przed mostem, iż prosi się rowerzystów o prowadzenie roweru ze względu na wąskie przejście i silne wiatry jakie tam szaleją. I jest to prawdą. A dzisiaj to już zupełnie, dobrze że kask miałam spięty pod brodą, bo już by lądował w otchłani morza.
Na 7 km trasy, na szczęści już za mostem mijam Avaldsnes i cypelek z osadą wikingów - vide któryś z poprzednich wpisów. Pedałuję dalej na południe, a że wiatr jest też południowy, dmucha mi prosto w twarz. Jedzie się koszmarnie, ale jest nadzieja, że jak będę wracać będę mieć w plecy :).
Szukam zjazdu w prawo (na zachód) w Kvalvågvagen, którą widzie dalej szlak rowerowy. Cosik jestem ślepa na oznaczenia i całe szczęści jakiś rowerzysta przede mną staje się na chwilę przewodnikiem.
Na 10 km przecinam drogę prowadzącą na lotnisko, najmniejsze lotnisko w Norwegii z zaledwie 4 bramkami. Ale lotnisko - można się dostać stąd do Oslo, Bergen, Stavanger, Londynu a swego czasu gdy latały linie Videore - do Kopenhagi. Czartery, a jakże też stad startują, ponoć najczęściej do Turcji.
Dalej droga wiedzie przez las i gęsto porośnięte kosodrzewiną skały. Słońce świeci i w lesie osłoniętym trochę od wiatru robi się trochę przyjemniej.
.
Mimo wszystko wierzchołki drzew falują po niebie a wokół słychać tylko trzask konarów i gałęzi. No i jeszcze ptaki śpiewają. Za niedługo wjeżdżam na krętą asfaltową szosę między "pagórko-skałami". Jest cudownie, choć gołe wierzchołki skał mogą co niektórych odstraszać. Między nimi jeziorka lub bagienka. Nie mogąc się oprzeć wskakuję na wierzchołek jednej, a potem drugiej skałki. Panorama z nich zapiera dech w piersiach. Poza tym, że robi to jeszcze wiatr ;).
Jadę dalej z 80 dB w uszach. Nawet nie słyszę czy jakiś samochód za mną nie jedzie. Na szczęście mija mnie coś z bardzo rzadka. W duchu postanowiłam sobie, że następny odpoczynek uskutecznię na 20 km. Mam do zjedzenia kanapkę z masłem orzechowym i mnóstwo marchewek - fajnie się je chrupie po drodze. Jednak okazuje się, że piękne okoliczności przyrody wołają mnie na szybszy relaks. Za pagórka rozlega się widoczek na coś w rodzaju fiordu. Co prawda tutaj tez morze "wcina" się w skrawek ziemi ale niestety jest to wyspa i już z definicji nie jest to fiord (fiord musi się "werżnąć" w stały ląd).
No więc rozkładam plecak, rzucam rower i wyjmuję prowiant wraz z aparatem.
Po drugiej stronie wody ściągnęłam zoomem małą przystań. Fajniutko:)
Najedzona ale z nadzieją, że może zatrzymam się przy jakiejś restauracji w Koperviku, popędziłam dalej szlakiem. Niestety gubię skrót odchodzący gdzieś w lewo i zaiwaniam główną drogą. Ale przynajmniej jest trochę z górki :). Na przedmieściach Koperviku odnajduję zgubiony szlak i skręcam na zachód. Tym razem "pseudofiord" mam po swojej prawej ręce, więc wygląda, że go objeżdżam dookoła. Na liczniku mam 25 km - niby nie jest daleko, ale jakoś wrócić trzeba i to z całym kolanem. Zaglądam więc tylko, gdzie prowadzi dalej rowerowy szlak, aby kiedyś tu jeszcze wrócić i zawijam do Koperviku.
Trasę powrotną zaplanowałam trochę inaczej niż dojazdową. Wszak najlepiej zrobić pętlę. Dojeżdżając do stolicy wyspy robię jakieś zawijasy po ulicach szukając centrum. Niestety udaje mi się odnaleźć tylko nadbrzeże (jedno z wielu tutaj) przy którym cumuje mnóstwo jachtów i statków. Na niebie ponad masztami wrzeszczą mewy i jakoś dziwnie się unoszą przy tym wietrze, latają jakimś skosem. No cóż, w Polsce nie mieszkałam nad morzem, więc tor lotu tego ptactwa przy silnym wietrze jest mi nieznany, ale wygląda niesamowicie!!
W końcu docieram do większego portu, gdzie w oddali majaczą sylwetki wielgachnych statków. Ja wyłapałam taki mniejszy, tuż przy kei.
W końcu nie znajduję żadnego centrum i stwierdzam, że jadę z powrotem. Przejeżdżam przez cieśninę przez most zwodzony (akurat nie załapałam się na jego podniesienie) i kieruję się na północ. Zauważam tę lekkość jazdy - wiatr w końcu w plecy.
Po drodze, co zawsze leży mi na sercu, szukam fajnych skrzynek pocztowych dla WrocNama. No i są. Jedna jak widać nawet nawiązująca do ostatniego marynarskiego wątku.
I jeszcze jedna...
...na dzisiaj ostatnia.
Zaraz jak wyjechałam stwierdziłam, że dzisiaj tych Norwegów trochę chyba "pogięło". W kwestii wywieszania flag. Co prawda lubią oni jak flaga łopocze przy domu, przypominają w tym Amerykanów, ale dziś?? Dziś było ich więcej niż zwykle no i czasem wielgachnych rozmiarów. Nie mogłam sobie wyszperać w pamięci czy dzisiaj jest jakieś święto tutaj, ale co najmniej tak to wyglądało.
Święto jakieś, czy co??© Sinead
Na "dzień dobry", już pod domem owiał mnie zimny wiatr. Zaczęłam się bać, że mogę trochę zmarznąć ale do domu nie wróciłam.
Ruszyłam trasą na południe, szlakiem M. Północnego. Dość często jak widać z niego korzystam. Musiałam dojechać do wielkiego mostu, łączącego Haugesund z wyspą Karmøy. Jazda przez niego, choć jest imponujący, raczej do przyjemnych nie należy. Przyczepiono nawet tabliczkę przed mostem, iż prosi się rowerzystów o prowadzenie roweru ze względu na wąskie przejście i silne wiatry jakie tam szaleją. I jest to prawdą. A dzisiaj to już zupełnie, dobrze że kask miałam spięty pod brodą, bo już by lądował w otchłani morza.
Most na Karmøy© Sinead
Na 7 km trasy, na szczęści już za mostem mijam Avaldsnes i cypelek z osadą wikingów - vide któryś z poprzednich wpisów. Pedałuję dalej na południe, a że wiatr jest też południowy, dmucha mi prosto w twarz. Jedzie się koszmarnie, ale jest nadzieja, że jak będę wracać będę mieć w plecy :).
Szukam zjazdu w prawo (na zachód) w Kvalvågvagen, którą widzie dalej szlak rowerowy. Cosik jestem ślepa na oznaczenia i całe szczęści jakiś rowerzysta przede mną staje się na chwilę przewodnikiem.
Na 10 km przecinam drogę prowadzącą na lotnisko, najmniejsze lotnisko w Norwegii z zaledwie 4 bramkami. Ale lotnisko - można się dostać stąd do Oslo, Bergen, Stavanger, Londynu a swego czasu gdy latały linie Videore - do Kopenhagi. Czartery, a jakże też stad startują, ponoć najczęściej do Turcji.
Dalej droga wiedzie przez las i gęsto porośnięte kosodrzewiną skały. Słońce świeci i w lesie osłoniętym trochę od wiatru robi się trochę przyjemniej.
Uwaga! Samoloty nad głową© Sinead
Mimo wszystko wierzchołki drzew falują po niebie a wokół słychać tylko trzask konarów i gałęzi. No i jeszcze ptaki śpiewają. Za niedługo wjeżdżam na krętą asfaltową szosę między "pagórko-skałami". Jest cudownie, choć gołe wierzchołki skał mogą co niektórych odstraszać. Między nimi jeziorka lub bagienka. Nie mogąc się oprzeć wskakuję na wierzchołek jednej, a potem drugiej skałki. Panorama z nich zapiera dech w piersiach. Poza tym, że robi to jeszcze wiatr ;).
Z góry© Sinead
Droga jak wąż się wije...© Sinead
Jadę dalej z 80 dB w uszach. Nawet nie słyszę czy jakiś samochód za mną nie jedzie. Na szczęście mija mnie coś z bardzo rzadka. W duchu postanowiłam sobie, że następny odpoczynek uskutecznię na 20 km. Mam do zjedzenia kanapkę z masłem orzechowym i mnóstwo marchewek - fajnie się je chrupie po drodze. Jednak okazuje się, że piękne okoliczności przyrody wołają mnie na szybszy relaks. Za pagórka rozlega się widoczek na coś w rodzaju fiordu. Co prawda tutaj tez morze "wcina" się w skrawek ziemi ale niestety jest to wyspa i już z definicji nie jest to fiord (fiord musi się "werżnąć" w stały ląd).
No więc rozkładam plecak, rzucam rower i wyjmuję prowiant wraz z aparatem.
Nad Veavågen© Sinead
Po drugiej stronie wody ściągnęłam zoomem małą przystań. Fajniutko:)
Przystań© Sinead
Najedzona ale z nadzieją, że może zatrzymam się przy jakiejś restauracji w Koperviku, popędziłam dalej szlakiem. Niestety gubię skrót odchodzący gdzieś w lewo i zaiwaniam główną drogą. Ale przynajmniej jest trochę z górki :). Na przedmieściach Koperviku odnajduję zgubiony szlak i skręcam na zachód. Tym razem "pseudofiord" mam po swojej prawej ręce, więc wygląda, że go objeżdżam dookoła. Na liczniku mam 25 km - niby nie jest daleko, ale jakoś wrócić trzeba i to z całym kolanem. Zaglądam więc tylko, gdzie prowadzi dalej rowerowy szlak, aby kiedyś tu jeszcze wrócić i zawijam do Koperviku.
Trasę powrotną zaplanowałam trochę inaczej niż dojazdową. Wszak najlepiej zrobić pętlę. Dojeżdżając do stolicy wyspy robię jakieś zawijasy po ulicach szukając centrum. Niestety udaje mi się odnaleźć tylko nadbrzeże (jedno z wielu tutaj) przy którym cumuje mnóstwo jachtów i statków. Na niebie ponad masztami wrzeszczą mewy i jakoś dziwnie się unoszą przy tym wietrze, latają jakimś skosem. No cóż, w Polsce nie mieszkałam nad morzem, więc tor lotu tego ptactwa przy silnym wietrze jest mi nieznany, ale wygląda niesamowicie!!
W końcu docieram do większego portu, gdzie w oddali majaczą sylwetki wielgachnych statków. Ja wyłapałam taki mniejszy, tuż przy kei.
Iście marynarskie klimaty© Sinead
W końcu nie znajduję żadnego centrum i stwierdzam, że jadę z powrotem. Przejeżdżam przez cieśninę przez most zwodzony (akurat nie załapałam się na jego podniesienie) i kieruję się na północ. Zauważam tę lekkość jazdy - wiatr w końcu w plecy.
Po drodze, co zawsze leży mi na sercu, szukam fajnych skrzynek pocztowych dla WrocNama. No i są. Jedna jak widać nawet nawiązująca do ostatniego marynarskiego wątku.
No i marynarska skrzyneczka© Sinead
I jeszcze jedna...
Ta z kwiatkami dla odmiany ;)© Sinead
...na dzisiaj ostatnia.
- DST 50.56km
- Teren 10.00km
- Czas 03:32
- VAVG 14.31km/h
- VMAX 45.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- Podjazdy 875m
- Sprzęt Mongusik
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 25 kwietnia 2009
Kategoria NORWAY, Skrzynki pocztowe w Norwegii
Ryvarden
Niestety, mój ostatni wpis ze zdjęciami został zeżarty przez ociężały serwer. I nic nie zapisało...Szlag...
No cóż wkleję tylko zdjęcia, co mi pozostało?
No cóż wkleję tylko zdjęcia, co mi pozostało?
Boróweczki już się lęgną :)© Sinead
Viksefjorden© Sinead
Bydlęcie© Sinead
Skrzynka pocztowa© Sinead
I znowu skrzynka© Sinead
W końcy Ryvarden© Sinead
Zardzewiałe© Sinead
Morze Północne© Sinead
Dla tych, którzy zginęli...© Sinead
- DST 62.33km
- Teren 10.00km
- Czas 03:58
- VAVG 15.71km/h
- VMAX 45.40km/h
- Temperatura 16.0°C
- Podjazdy 899m
- Sprzęt Mongusik
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 18 kwietnia 2009
Kategoria NORWAY, Skrzynki pocztowe w Norwegii
Trzy komuny - Haugesund, Tysvær, Sveio
Mapka trasy
Zahaczyłam o trzy norweskie komuny (odpowiednik polskich gmin) - jak w tytule i o cztery fiordy (Førdesfjorden, Gridafjorden, Ålfjorden i Viksefjorden).
Oczywiście nie obyło się bez małego błądzenia, bez robienia mnóstwa fotek i ślimaczenia się z podziwianiem widoków :)
Było tak ciepło, że po drodze musiałam się rozbierać. Dobrze, że miałam plecak na grzbiecie (zresztą jak zawsze) a w nim trochę miejsca, dodatkowego picia, jedzenia (jakby kogoś to interesowało była tam czekolada, ciastka, dwie kanapki i banan).
Pierwsze błądzenie miało miejsce w okolicach Aksdal. Ścieżki rowerowe jakoś dziwnie się rozeszły i nie miałam pojęcia, która z nich prowadzi do Grinde. Pobłąkałam się więc trochę pod wiaduktami wte i wewte, trafiając nawet w całkiem przytulne miejsce raczej mało przypominające Norwegię. Jakieś zaciszne miejsce z ławeczką przy drodze... Ładna nieprawdaż??
W końcu zajechałam do centrum Aksdal. Przy czym największą powierzchnię tego centrum zajmowało centrum handlowe. Były jednak jakieś kierunkowskazy na ratusz w Tysvær... Ale się uśmiałam, gdy ów "ratusz" zobaczyłam. Jakaś murowany, dwupiętrowy budyczneczek. Obok niego natomiast drogowskaz na trzy miasta: w Dani, Szwecji i Finlandii. Nie wiem dlaczego akurat te miejscowości, ale może kiedyś się wyjaśni...
Acha, specjalnie dla WrocNama - upolowałam skrzyneczkę pocztową. Oto ona:
W końcu po drugim błądzeniu, na które straciłam kolejne 3 km, wjechałam na drogę w kierunku Grinde. Cały czas prowadziła tam ścieżka rowerowa, ale później na krótką chwilę musiałam "wskoczyć" na drogę samochodową. Mimo, że obok była droga dla rowerów musiałam pilnować po prawej stronie zjazdu w kierunku fiordu - Grindefjorden.
W końcu się pojawił. Zanim jednak ukazał się w pełnej okazałości, dróżką pośród łąki z soczyście zieloną trawą, stoczyłam się w dół. GPS pokazał - 5m n.p.m. U celu pokazał się domek, a'la dacza, warsztat rybacki, samoróbka zjeżdżalni do wody, kilka łódek.
Sielankę i drugie śniadanie nieco uprzykrzał jeżdżący powyżej na łące traktor, rozrzucający jakieś białe granulki. Po skonsumowaniu części prowiantu wtoczyłam się na górę, by kontynuować trasę. I ponownie jak poprzednio trzymałam się prawej stroni jezdni, by w każdej chwili móc zrobić "skok w bok" z widokiem na fiord.
W końcu trzeba było skończyć z tymi zachwytami i ruszyć dalej. Przy końcu fiordu, gdzie jeszcze razem biegły ze sobą drogi E135(na OSlo) i E39 (na Bergen), musiałam zdecydować jak jechać dalej. Oczywistym było, że będę jechać na Bergen, jednak kombinacja kierunków na tablicach informacyjnych wcale nie była tak oczywista. Na jakimś "ślimakowym" zakręcie okazało się dlaczego (dla mnie ślimakowy to taki, kiedy asfalt skręca i zakręca w kółko zanim przejedzie na główną trasę, to chyba estakada lub coś w tym stylu).
Ostatecznie wjechałam na tę trasę, na którą chciałam i mocniejszym podjazdem, osiągnąwszy maksimum wysokości podczas tej wycieczki czyli 66 m n.p.m musiałam przystanąć rozebrać się do końca, tzn. ściągnąć z siebie jeszcze jedną bluzę.
Dalej było niemal z górki i za kilka kilometrów oczom ukazała się skrawek kolejnego fiordu - Ålfjorden. Skręciłam w boczny szutrowy zjazd, by po chwili znaleźć się nad jego brzegiem, gdzie znowu odpoczywałam w okolicy chatek rybackich. Zdjęcia, a jakże, znowu z łódką.
Dalej pedałowałam pośród skalistych górek i pagórków porośniętych krępawymi, niskimi iglakami a u ich podnóża, czy też w niższych partiach trawą, mchem i roślinami "mokradłowymi". W rzeczy samej jakby tam zejść na pewno utonęłambym po kolana w bagiennej wodzie. Po kilku zakrętach oczom ukazała się tablica, że za chwilę wjadę na teren innej kommuny. O, tego się nie spodziewałam, że zahaczę o trzy gminy...
Ale za to będzie mały wyczyn. Ciekawe czy uda mi się kiedyś pobić rekord. Jazda jak po sinusoidzie wcale nie jest tak rozrywkowa, przynajmniej dla kogoś kto niemal zawsze jeździł po płaskim. Myślę, że gdyby nie te podjazdy to na płaskim mogłabym zrobić przynajmniej 80 km.
Krótko potem ukazał się rozjazd, droga E39 prowadziła dalej na północ a ja musiałam pokierować się na południe i zachód. Odbiłam więc ostro w lewo, spotykając się ponownie z podjazdami. Ale co tam, przy pierwszej "zadyszce" postanowiłam zjeść mój obiad - resztę kanapek, banana i ciastka oraz marchewkę. Przy okazji z pełnym brzuchem poskakałam z kamienia na kamień, z głazu na głaz i podziwiałam widoki na pobliskie jezioro (już nie fiord) Vidgarvatnet.
Nieco dalej, po przejechaniu kilku małych wioseczek z gospodarstwami nastawionymi głównie na wypas owiec i kóz, wjechałam na drogę w lesie. przyznam szczerze, że ta część trasy była najspokojniejsza. Cisza... zero samochodów, widoki i atmosfera przepiękne i urozmaicone. Góry ze skalistymi wierzchołkami, gęste lasy, soczyście zielone pastwiska z owcami, baranami i kozami, jeziora z błękitną wodą, yhhhh...
No i te zwierzaki zawsze mnie rozbrajały :). Najpierw uciekają a potem przychodzą i się uśmiechają :)...
Wycieczka starciła nieco na uroku, gdy musiałam wjechać na ścieżkę rowerową towarzyszącą ruchliwszej nieco trasie Rv.47 do Haugesund. Ale nadal było ciepło i słońce świeciło aż do 20.50...:))
Zahaczyłam o trzy norweskie komuny (odpowiednik polskich gmin) - jak w tytule i o cztery fiordy (Førdesfjorden, Gridafjorden, Ålfjorden i Viksefjorden).
Oczywiście nie obyło się bez małego błądzenia, bez robienia mnóstwa fotek i ślimaczenia się z podziwianiem widoków :)
Było tak ciepło, że po drodze musiałam się rozbierać. Dobrze, że miałam plecak na grzbiecie (zresztą jak zawsze) a w nim trochę miejsca, dodatkowego picia, jedzenia (jakby kogoś to interesowało była tam czekolada, ciastka, dwie kanapki i banan).
Pierwsze błądzenie miało miejsce w okolicach Aksdal. Ścieżki rowerowe jakoś dziwnie się rozeszły i nie miałam pojęcia, która z nich prowadzi do Grinde. Pobłąkałam się więc trochę pod wiaduktami wte i wewte, trafiając nawet w całkiem przytulne miejsce raczej mało przypominające Norwegię. Jakieś zaciszne miejsce z ławeczką przy drodze... Ładna nieprawdaż??
Stylowa ławeczka© Sinead
W końcu zajechałam do centrum Aksdal. Przy czym największą powierzchnię tego centrum zajmowało centrum handlowe. Były jednak jakieś kierunkowskazy na ratusz w Tysvær... Ale się uśmiałam, gdy ów "ratusz" zobaczyłam. Jakaś murowany, dwupiętrowy budyczneczek. Obok niego natomiast drogowskaz na trzy miasta: w Dani, Szwecji i Finlandii. Nie wiem dlaczego akurat te miejscowości, ale może kiedyś się wyjaśni...
Drogowskaz© Sinead
Acha, specjalnie dla WrocNama - upolowałam skrzyneczkę pocztową. Oto ona:
Skrzyneczka pocztowa :)© Sinead
W końcu po drugim błądzeniu, na które straciłam kolejne 3 km, wjechałam na drogę w kierunku Grinde. Cały czas prowadziła tam ścieżka rowerowa, ale później na krótką chwilę musiałam "wskoczyć" na drogę samochodową. Mimo, że obok była droga dla rowerów musiałam pilnować po prawej stronie zjazdu w kierunku fiordu - Grindefjorden.
W końcu się pojawił. Zanim jednak ukazał się w pełnej okazałości, dróżką pośród łąki z soczyście zieloną trawą, stoczyłam się w dół. GPS pokazał - 5m n.p.m. U celu pokazał się domek, a'la dacza, warsztat rybacki, samoróbka zjeżdżalni do wody, kilka łódek.
Nad fiordem Grindafjorden© Sinead
Czy można tutaj zacumować?© Sinead
Nad Grindefjorden© Sinead
Sielankę i drugie śniadanie nieco uprzykrzał jeżdżący powyżej na łące traktor, rozrzucający jakieś białe granulki. Po skonsumowaniu części prowiantu wtoczyłam się na górę, by kontynuować trasę. I ponownie jak poprzednio trzymałam się prawej stroni jezdni, by w każdej chwili móc zrobić "skok w bok" z widokiem na fiord.
Jeszcze raz Grindafjorden© Sinead
W końcu trzeba było skończyć z tymi zachwytami i ruszyć dalej. Przy końcu fiordu, gdzie jeszcze razem biegły ze sobą drogi E135(na OSlo) i E39 (na Bergen), musiałam zdecydować jak jechać dalej. Oczywistym było, że będę jechać na Bergen, jednak kombinacja kierunków na tablicach informacyjnych wcale nie była tak oczywista. Na jakimś "ślimakowym" zakręcie okazało się dlaczego (dla mnie ślimakowy to taki, kiedy asfalt skręca i zakręca w kółko zanim przejedzie na główną trasę, to chyba estakada lub coś w tym stylu).
Ostatecznie wjechałam na tę trasę, na którą chciałam i mocniejszym podjazdem, osiągnąwszy maksimum wysokości podczas tej wycieczki czyli 66 m n.p.m musiałam przystanąć rozebrać się do końca, tzn. ściągnąć z siebie jeszcze jedną bluzę.
Dalej było niemal z górki i za kilka kilometrów oczom ukazała się skrawek kolejnego fiordu - Ålfjorden. Skręciłam w boczny szutrowy zjazd, by po chwili znaleźć się nad jego brzegiem, gdzie znowu odpoczywałam w okolicy chatek rybackich. Zdjęcia, a jakże, znowu z łódką.
Ach te łódki...Ålfjorden© Sinead
Dalej pedałowałam pośród skalistych górek i pagórków porośniętych krępawymi, niskimi iglakami a u ich podnóża, czy też w niższych partiach trawą, mchem i roślinami "mokradłowymi". W rzeczy samej jakby tam zejść na pewno utonęłambym po kolana w bagiennej wodzie. Po kilku zakrętach oczom ukazała się tablica, że za chwilę wjadę na teren innej kommuny. O, tego się nie spodziewałam, że zahaczę o trzy gminy...
Niedługo wjazd do Sveio kommune© Sinead
Ale za to będzie mały wyczyn. Ciekawe czy uda mi się kiedyś pobić rekord. Jazda jak po sinusoidzie wcale nie jest tak rozrywkowa, przynajmniej dla kogoś kto niemal zawsze jeździł po płaskim. Myślę, że gdyby nie te podjazdy to na płaskim mogłabym zrobić przynajmniej 80 km.
Krótko potem ukazał się rozjazd, droga E39 prowadziła dalej na północ a ja musiałam pokierować się na południe i zachód. Odbiłam więc ostro w lewo, spotykając się ponownie z podjazdami. Ale co tam, przy pierwszej "zadyszce" postanowiłam zjeść mój obiad - resztę kanapek, banana i ciastka oraz marchewkę. Przy okazji z pełnym brzuchem poskakałam z kamienia na kamień, z głazu na głaz i podziwiałam widoki na pobliskie jezioro (już nie fiord) Vidgarvatnet.
A to tylko jezioro ;)© Sinead
Nieco dalej, po przejechaniu kilku małych wioseczek z gospodarstwami nastawionymi głównie na wypas owiec i kóz, wjechałam na drogę w lesie. przyznam szczerze, że ta część trasy była najspokojniejsza. Cisza... zero samochodów, widoki i atmosfera przepiękne i urozmaicone. Góry ze skalistymi wierzchołkami, gęste lasy, soczyście zielone pastwiska z owcami, baranami i kozami, jeziora z błękitną wodą, yhhhh...
A oto "owiece", znowu się na mnie patrzą© Sinead
No i te zwierzaki zawsze mnie rozbrajały :). Najpierw uciekają a potem przychodzą i się uśmiechają :)...
Wycieczka starciła nieco na uroku, gdy musiałam wjechać na ścieżkę rowerową towarzyszącą ruchliwszej nieco trasie Rv.47 do Haugesund. Ale nadal było ciepło i słońce świeciło aż do 20.50...:))
- DST 57.10km
- Czas 03:53
- VAVG 14.70km/h
- VMAX 48.50km/h
- Temperatura 15.0°C
- Podjazdy 756m
- Sprzęt Mongusik
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 9 kwietnia 2009
Kategoria NORWAY, Skrzynki pocztowe w Norwegii
Na wschód od Haugesund
Na wschód od Haugesund - górki zdobyte
Mapka trasy
Miało dzisiaj być nieco inaczej, ale plany pokrzyżował mi tunel. Zresztą zazwyczaj plany sobie a trasa sobie :).
Ponieważ z rana świeciło słońce zaplanowałam sobie, że pojadę do Aksdal - miasteczka położonego na wschód od Haugesund, skąd niedaleko jest do fiordu Grinnefjorden.
W nocy padało, więc drogi były mokre i śliskie, jednak całe szczęście trzymałam się jakoś nawierzchni. Przy sympatycznym jeziorku Eivindsvatnet odbiłam nieco na południowy-wschód, prowadzącą do Oslo drogą E134.
Jednak było ze mnie jakieś niemądre stworzenie, bo nie mogłam trafić na idącą tutaj gdzieś w pobliżu ścieżkę rowerową. Na jakimś skomplikowanym rondzie, przy którym dziwnie ścieżka się kończyła kręciłam dobre pół godziny. Już nawet nieopatrznie zawracałam do Haugesund (nie wiedząc o tym ) i przez przypadek zajechałam do Raglamyr, gdzie mieszczą się bycze centra handlowe. Przy okazji wiem jednak gdzie się wybrać na większe zakupy ;)
Po drodze jednak, nieco wściekła, znalazłam ławeczkę w ustronnym miejscu. Zjadłam kanapę z makrelą (mniam, mniam), popiłam z bidonu i zaintrygowałam się kolorowymi, malowanymi skrzynkami pocztowymi. Należy wiedzieć, że żyjący głównie w domkach Norwedzy nie wieszają sobie skrzynek na drzwiach lub domu (oczywiście zdarzają się), ale umieszczają skrzynki po kilka z jednej ulicy pod małym zadaszeniem. Czasem, jak ktoś ma chyba natchnienie, wymalowuje jakieś cuda na niej. Będę zbierać i fotografować co ciekawsze.
W końcu nakręciłam tak, że musiałam trochę popedałować ruchliwą E134. Ale bezpiecznie, to nie to co w Polsce, kiedy każdy przejeżdżający samochód musi swym pędem spychać rowerzystę do rowu ;). Po mojej lewej ręce widziałam gdzieś drogę, obiegającą malutkie jezioro Toskatjørn. Ale gdzie u diabła był tam wjazd. Niestety dostać się nie dało rady. Droga, dwupasmówka i w dodatku odgrodzone pasy... Nie pozostało mi nic innego jak jechać dalej.
W końcu doczłapałam się do jakiejś miejscowości nad małym i niezbyt malowniczym fiordem (w porównaniu oczywiści do innych, licznie obleganych turystycznie), do Førresfjorden. Tutaj natknęłam się na Muzeum Historii Wojny (Krigshistoriemuseum). Czynne od 1 maja...
Pozostało mi pooglądać eksponaty stojące na zewnątrz, czyli czołg, moździerz lub działo (nie odróżniam) i olbrzymia boja morska albo mina morska???
A że za małą chwilkę zaczął padać mały deszczyk schroniłam się po zadaszeniem przy wejściu do muzeum i zjadłam kolejną kanapkę i baton. Resztki kanapki na zdjęciu obok mnie :)
Niestety ciąg dalszy trasy do Aksdal przerwał mi znak zakazu wjazdu dla rowerów. Dopiero objeżdżając okolicę zobaczyłam, że dalej jest wjazd do tunelu. Do tunelów, których w Norwegii jest całkiem sporo, rowerom jest wjazd niedozwolony. Ostatnio nawet "trąbili" o wypadku rowerzysty, który sobie tam wjechał. Trudno się mówi, postanowiłam poszukać innej ciekawej trasy, bo wracać mi się specjalnie nie chciało. Udałam się więc pod wiaduktem nieco na północ, wjechałam na miłą, mało uczęszczaną asfaltową drogę, która wiła się wśród pól, pastwisk i drobnych gospodarstw. Po mojej prawicy majaczył gdzieś w górze kamienny szczyt Valhest (313 m n.p.m). Droga natomiast ciągnęła się raz z górki, raz pod górę, co się przerzutki namęczyły ;)
W końcu ujrzałam jakieś żywe stworzenia - były to pasące się w okolicy owce. Gdy przystanęłam zrobić kilka fotek nagle wszystkie się zbiegły popatrzeć na mnie z wielkim zaciekawieniem. Chyba byłam większą atrakcją dla nich niż one dla mnie, chociaż tak z początku by wyglądało. Czarny baran przybył do płata ostatni, ale wzrokiem powiedział swoim owcom, że nie ma sobie czym zawracać głowy a do mnie machnął kilka razy łbem, próbując mnie przegonić.
No i sumie miał rację. Czy ja owiec w życiu nie widziałam?
Dalej nadal roztaczał się sielankowy widok na norweską wioskę. Spokój cisza, mimo pochmurnej pogody świergot ptaków, pod drzewami gdzieniegdzie konwie z mlekiem (tak mi się wydaje, nie sprawdzałam). Kilkaset metrów dalej konie, ale jakieś takie masywne - zero gracji, z pewnością nie wyścigowe.
W końcu asfaltowa droga jakoś się skończyła, zaczęła się szutrowa. Rzuciłam rower by zrobić pieszy rekonesans. Jakieś tabliczki o ujęciu wody, bramka na szutrowej drodze, po prawej stronie jakiś potok, robiący mnóstwo hałasu. Bramkę da się ominąć, więc...
Ponownie wsiadłam na rower i pędząc w dół dojechałam do małej przystani z łódkami. Wyglądało na to, że łódkę można sobie bez pytania nikogo wypożyczyć, by wypłynąć na małe wędkowanie. Zresztą stojące obok na "dzikim parkingu" samochody sugerowały, że ktoś już tak zrobił :)
Ja niestety, z powodu braku zdolności i chęci do pływania, zrezygnowałam z tej przyjemności.
Mapka trasy
Miało dzisiaj być nieco inaczej, ale plany pokrzyżował mi tunel. Zresztą zazwyczaj plany sobie a trasa sobie :).
Ponieważ z rana świeciło słońce zaplanowałam sobie, że pojadę do Aksdal - miasteczka położonego na wschód od Haugesund, skąd niedaleko jest do fiordu Grinnefjorden.
W nocy padało, więc drogi były mokre i śliskie, jednak całe szczęście trzymałam się jakoś nawierzchni. Przy sympatycznym jeziorku Eivindsvatnet odbiłam nieco na południowy-wschód, prowadzącą do Oslo drogą E134.
Na zakręcie© Sinead
Jednak było ze mnie jakieś niemądre stworzenie, bo nie mogłam trafić na idącą tutaj gdzieś w pobliżu ścieżkę rowerową. Na jakimś skomplikowanym rondzie, przy którym dziwnie ścieżka się kończyła kręciłam dobre pół godziny. Już nawet nieopatrznie zawracałam do Haugesund (nie wiedząc o tym ) i przez przypadek zajechałam do Raglamyr, gdzie mieszczą się bycze centra handlowe. Przy okazji wiem jednak gdzie się wybrać na większe zakupy ;)
Zwariowane rondo© Sinead
Po drodze jednak, nieco wściekła, znalazłam ławeczkę w ustronnym miejscu. Zjadłam kanapę z makrelą (mniam, mniam), popiłam z bidonu i zaintrygowałam się kolorowymi, malowanymi skrzynkami pocztowymi. Należy wiedzieć, że żyjący głównie w domkach Norwedzy nie wieszają sobie skrzynek na drzwiach lub domu (oczywiście zdarzają się), ale umieszczają skrzynki po kilka z jednej ulicy pod małym zadaszeniem. Czasem, jak ktoś ma chyba natchnienie, wymalowuje jakieś cuda na niej. Będę zbierać i fotografować co ciekawsze.
Postkasser© Sinead
W końcu nakręciłam tak, że musiałam trochę popedałować ruchliwą E134. Ale bezpiecznie, to nie to co w Polsce, kiedy każdy przejeżdżający samochód musi swym pędem spychać rowerzystę do rowu ;). Po mojej lewej ręce widziałam gdzieś drogę, obiegającą malutkie jezioro Toskatjørn. Ale gdzie u diabła był tam wjazd. Niestety dostać się nie dało rady. Droga, dwupasmówka i w dodatku odgrodzone pasy... Nie pozostało mi nic innego jak jechać dalej.
W końcu doczłapałam się do jakiejś miejscowości nad małym i niezbyt malowniczym fiordem (w porównaniu oczywiści do innych, licznie obleganych turystycznie), do Førresfjorden. Tutaj natknęłam się na Muzeum Historii Wojny (Krigshistoriemuseum). Czynne od 1 maja...
Pozostało mi pooglądać eksponaty stojące na zewnątrz, czyli czołg, moździerz lub działo (nie odróżniam) i olbrzymia boja morska albo mina morska???
Wojna w czasie pokoju?© Sinead
A że za małą chwilkę zaczął padać mały deszczyk schroniłam się po zadaszeniem przy wejściu do muzeum i zjadłam kolejną kanapkę i baton. Resztki kanapki na zdjęciu obok mnie :)
Odpoczynek pod muzeum...© Sinead
Niestety ciąg dalszy trasy do Aksdal przerwał mi znak zakazu wjazdu dla rowerów. Dopiero objeżdżając okolicę zobaczyłam, że dalej jest wjazd do tunelu. Do tunelów, których w Norwegii jest całkiem sporo, rowerom jest wjazd niedozwolony. Ostatnio nawet "trąbili" o wypadku rowerzysty, który sobie tam wjechał. Trudno się mówi, postanowiłam poszukać innej ciekawej trasy, bo wracać mi się specjalnie nie chciało. Udałam się więc pod wiaduktem nieco na północ, wjechałam na miłą, mało uczęszczaną asfaltową drogę, która wiła się wśród pól, pastwisk i drobnych gospodarstw. Po mojej prawicy majaczył gdzieś w górze kamienny szczyt Valhest (313 m n.p.m). Droga natomiast ciągnęła się raz z górki, raz pod górę, co się przerzutki namęczyły ;)
W końcu ujrzałam jakieś żywe stworzenia - były to pasące się w okolicy owce. Gdy przystanęłam zrobić kilka fotek nagle wszystkie się zbiegły popatrzeć na mnie z wielkim zaciekawieniem. Chyba byłam większą atrakcją dla nich niż one dla mnie, chociaż tak z początku by wyglądało. Czarny baran przybył do płata ostatni, ale wzrokiem powiedział swoim owcom, że nie ma sobie czym zawracać głowy a do mnie machnął kilka razy łbem, próbując mnie przegonić.
I co się tak gapicie??© Sinead
No i sumie miał rację. Czy ja owiec w życiu nie widziałam?
Dalej nadal roztaczał się sielankowy widok na norweską wioskę. Spokój cisza, mimo pochmurnej pogody świergot ptaków, pod drzewami gdzieniegdzie konwie z mlekiem (tak mi się wydaje, nie sprawdzałam). Kilkaset metrów dalej konie, ale jakieś takie masywne - zero gracji, z pewnością nie wyścigowe.
Ktoś chce mleka?© Sinead
W końcu asfaltowa droga jakoś się skończyła, zaczęła się szutrowa. Rzuciłam rower by zrobić pieszy rekonesans. Jakieś tabliczki o ujęciu wody, bramka na szutrowej drodze, po prawej stronie jakiś potok, robiący mnóstwo hałasu. Bramkę da się ominąć, więc...
Ponownie wsiadłam na rower i pędząc w dół dojechałam do małej przystani z łódkami. Wyglądało na to, że łódkę można sobie bez pytania nikogo wypożyczyć, by wypłynąć na małe wędkowanie. Zresztą stojące obok na "dzikim parkingu" samochody sugerowały, że ktoś już tak zrobił :)
Może by tak odpłynąć?© Sinead
Ja niestety, z powodu braku zdolności i chęci do pływania, zrezygnowałam z tej przyjemności.
- DST 45.70km
- Teren 15.00km
- Czas 03:31
- VAVG 13.00km/h
- VMAX 51.00km/h
- Temperatura 8.0°C
- Podjazdy 741m
- Aktywność Jazda na rowerze