Wpisy archiwalne w kategorii
Warszawka
Dystans całkowity: | 368.07 km (w terenie 213.83 km; 58.09%) |
Czas w ruchu: | 21:59 |
Średnia prędkość: | 16.74 km/h |
Maksymalna prędkość: | 26.00 km/h |
Liczba aktywności: | 19 |
Średnio na aktywność: | 19.37 km i 1h 09m |
Więcej statystyk |
Sobota, 28 lutego 2009
Kategoria Warszawka
Koleją do domku...
Ostatnie podrygi w Warszawce. Musiałam odwieść rowerek do domu czyli do Wrocka. Niezła jazda z przewożeniem roweru w pociągu. Prawie nikt nie chciał mi wystawić biletu na przewóz roweru. Paniusia w kasie nawet nie wiedziała, czy pociąg jest przystosowany do przewozu rowerów... Paranoja z tą PKP.
Ale konduktor powiedział, że można kupić bilet u niego bez dodatkowej opłaty. W spółce Intercity - przewóz roweru 9 złociszy!!!!
No, ale te 3 kilosy do mała wyprawa na dworzec centralny...:)
Ale konduktor powiedział, że można kupić bilet u niego bez dodatkowej opłaty. W spółce Intercity - przewóz roweru 9 złociszy!!!!
No, ale te 3 kilosy do mała wyprawa na dworzec centralny...:)
- DST 3.52km
- Czas 00:10
- VAVG 21.12km/h
- VMAX 23.00km/h
- Temperatura 7.0°C
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 27 lutego 2009
Kategoria Warszawka
Banalny powód, ale powód
Nic tu po pisaniu... Zimno, jakiś deszcz pokapuje, uszy odmarzają... Ja tak tylko po zapięcie rowerowe:). Jutro wyprawa pociągiem (wraz z rowerem) do Wrocka, a jakoś rower musi się trzymać na "wieszakach". A więc z powrotem w rodzinne strony a potem...Norwegia!!!!
- DST 9.52km
- Czas 00:32
- VAVG 17.85km/h
- VMAX 26.00km/h
- Temperatura 1.0°C
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 8 lutego 2009
Kategoria Warszawka
Zmaganie z zakwasami
Zmaganie z zakwasami:)
Dzisiaj już odczułam skutki wczorajszego wyjazdu. Jak się długo nie jeździ, to powrót na siodełko może być małym dyskomfortem. Nogi też czułam, choć myłam ;). Ponieważ odnowił się ból kolana, postanowiłam dzisiaj nie szaleć. Tylko asfalt - tak było w zamiarach... później się okazało, że teren (znowu trochę błotnisty) jednak mnie ciągnie jak pijaka do flaszki.
Po drodze haj-wejem rowerowym wzdłuż Przyczółkowej prawie pustki (gdzie ci wczorajsi rowerzyści? Może jednak dlatego że wczorajsi :D). Fajna była pańcia, lat około 50, z falującymi za nią włosami (musiała czuć wiatr we włosach), w
krótkich gaciach i jakimś polarku. Zmroziło mnie na jej widok...
Na 5. km zaczęło nieźle śmierdzieć. Woniało z okolicznych pól, gdzie jesienią rosła kapusta. Pozostawiona sama sobie (i jej resztki) dały znać o sobie. Musiałam pojechać trochę szybciej...
Trochę przed lasem Kabackim zdecydowałam wjechać w teren by urozmaicić sobie drogę powrotną. I znowu dało znać o sobie kolano i błoto. Już nie tak masakryczne jak wczoraj, ale jechało się ciężko. Po tym jak się trochę "zmachałam" trzeba było sobie odpocząć pod choinką i przy okazji wypatrzyłam purchawy... Jak niżej.
Później, bez specjalnych przygód powrót do domu. Chciałam jeszcze przykukać kaczki, ale nie chciały się popisać przed obiektywem:)
Dzisiaj już odczułam skutki wczorajszego wyjazdu. Jak się długo nie jeździ, to powrót na siodełko może być małym dyskomfortem. Nogi też czułam, choć myłam ;). Ponieważ odnowił się ból kolana, postanowiłam dzisiaj nie szaleć. Tylko asfalt - tak było w zamiarach... później się okazało, że teren (znowu trochę błotnisty) jednak mnie ciągnie jak pijaka do flaszki.
Po drodze haj-wejem rowerowym wzdłuż Przyczółkowej prawie pustki (gdzie ci wczorajsi rowerzyści? Może jednak dlatego że wczorajsi :D). Fajna była pańcia, lat około 50, z falującymi za nią włosami (musiała czuć wiatr we włosach), w
krótkich gaciach i jakimś polarku. Zmroziło mnie na jej widok...
Na 5. km zaczęło nieźle śmierdzieć. Woniało z okolicznych pól, gdzie jesienią rosła kapusta. Pozostawiona sama sobie (i jej resztki) dały znać o sobie. Musiałam pojechać trochę szybciej...
Trochę przed lasem Kabackim zdecydowałam wjechać w teren by urozmaicić sobie drogę powrotną. I znowu dało znać o sobie kolano i błoto. Już nie tak masakryczne jak wczoraj, ale jechało się ciężko. Po tym jak się trochę "zmachałam" trzeba było sobie odpocząć pod choinką i przy okazji wypatrzyłam purchawy... Jak niżej.
Później, bez specjalnych przygód powrót do domu. Chciałam jeszcze przykukać kaczki, ale nie chciały się popisać przed obiektywem:)
- DST 13.59km
- Teren 4.00km
- Czas 00:56
- VAVG 14.56km/h
- VMAX 23.50km/h
- Temperatura 6.0°C
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 7 lutego 2009
Kategoria Warszawka
Zajechałam swój rower
Inauguracja roku wyszła katastrofalnie...
Pogoda co prawda ładna, słońce, ciepełko (ok. 10 st.C), lekki wiaterek. Niestety tereny, na które wjechałam... szkoda gadać. Zakopałam się w błocie po uszy - ani w tę, ani we w tę. Gleby nie zaliczyłam, więc poza butami pozostałam czysta. Ale cała reszta...
Na początku było jeszcze znośnie, ale kawałek za placami budowy na Wilanowie masakra!! Wracać nie było jednak sensu, jechałam dalej nie wiedząc, że najgorsze jeszcze mnie czeka.
Po drodze zaliczyć trzeba było mały odpoczynek w zagajniku. Pośród placów budowy mała zielona wyspa, lubię tu zaglądać. Niestety kontemplacja słońca i zieleni drzew została przerwana przez jakiegoś narwanego motocyklistę, który wyżywał się na bezdrożu obok.
Ruszyłam dalej, nieświadoma dalszych kłopotów. Może trzeba było się wrócić? Już słyszałam zgrzytające zębatki, Przerzutki odmówiły posłuszeństwa, wszystko się ześlizgiwało, co chwila lądowałam z nogą w błocie jako podpórką...
Pod sam koniec, niepozornie wyglądający trak, okazał się istną pułapką. Moje adidasy całkowicie oblazły błotem a zalepione błotem tylne koło już nawet nie miało się jak obracać. Po prostu ciągnęłam rower chyba 4 kilo cięższy niż zwykle.
W końcu wydostałam się w jakieś poboczne chaszcze, by otrzepać się z błota i oskrobać patykami mój rower. Zanim to zrobiłam konieczne było udokumentowanie tragicznego stanu rzeczy. Przyznam szczerze, że nawet "błotny maraton" (Bike Maraton - Wrocław) tak nie zbeszcześcił mojego roweru...
Ale pierwsza "dyszka" na rowerze w tym roku zaliczona:)
Pogoda co prawda ładna, słońce, ciepełko (ok. 10 st.C), lekki wiaterek. Niestety tereny, na które wjechałam... szkoda gadać. Zakopałam się w błocie po uszy - ani w tę, ani we w tę. Gleby nie zaliczyłam, więc poza butami pozostałam czysta. Ale cała reszta...
Na początku było jeszcze znośnie, ale kawałek za placami budowy na Wilanowie masakra!! Wracać nie było jednak sensu, jechałam dalej nie wiedząc, że najgorsze jeszcze mnie czeka.
Po drodze zaliczyć trzeba było mały odpoczynek w zagajniku. Pośród placów budowy mała zielona wyspa, lubię tu zaglądać. Niestety kontemplacja słońca i zieleni drzew została przerwana przez jakiegoś narwanego motocyklistę, który wyżywał się na bezdrożu obok.
Ruszyłam dalej, nieświadoma dalszych kłopotów. Może trzeba było się wrócić? Już słyszałam zgrzytające zębatki, Przerzutki odmówiły posłuszeństwa, wszystko się ześlizgiwało, co chwila lądowałam z nogą w błocie jako podpórką...
Pod sam koniec, niepozornie wyglądający trak, okazał się istną pułapką. Moje adidasy całkowicie oblazły błotem a zalepione błotem tylne koło już nawet nie miało się jak obracać. Po prostu ciągnęłam rower chyba 4 kilo cięższy niż zwykle.
W końcu wydostałam się w jakieś poboczne chaszcze, by otrzepać się z błota i oskrobać patykami mój rower. Zanim to zrobiłam konieczne było udokumentowanie tragicznego stanu rzeczy. Przyznam szczerze, że nawet "błotny maraton" (Bike Maraton - Wrocław) tak nie zbeszcześcił mojego roweru...
Ale pierwsza "dyszka" na rowerze w tym roku zaliczona:)
- DST 10.11km
- Teren 7.34km
- Czas 00:57
- VAVG 10.64km/h
- VMAX 18.00km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 2 listopada 2008
Kategoria Geocaching, Warszawka
Kolorowe Zaduszki...
Kolorowe Zaduszki...
Jeszcze raz i jeszcze raz:). Pogoda superancka na wypadzik za miasto, więc grzechem byłoby nie skorzystać.
Znowu problemem był wybór drogi, nie zwykłam jeździć tymi samymi trasami, ale niekiedy "z braku laku" trzeba. Z ranka poprułam więc rowerowym highway-em wzdłuż Przyczólkowej, ruszając z Wilanowa. Fajnie się jechało, bo wiatr dmuchał mi w plecy, więc bez większego wysiłku jechało się ok. 27 km/h. Jak na mnie to bardzo szybko...:)
Mój plan zakładał dojazd do Konstancina i to się w zasadzie udało. W poszukiwaniu "keszyka" dotarłam do starej papierni, przerobionej dzisiaj na centrum handlowe. W kilku miejscach stoją jeszcze stare maszyny papiernicze...
Jakowaś prasa?
Niestety skrzyneczki nie udało się podebrać, gdyż kręciło się mnóstwo ludzisków. Nawróciłam więc i oddałam się urokom jazdy niebieskim szlakiem rowerowym, początkowo wzdłuż Jeziorki. Fajny jazik stoi sobie na niej...
Mały, żółty jazik
Tężnie solankowe
Jeszcze raz i jeszcze raz:). Pogoda superancka na wypadzik za miasto, więc grzechem byłoby nie skorzystać.
Znowu problemem był wybór drogi, nie zwykłam jeździć tymi samymi trasami, ale niekiedy "z braku laku" trzeba. Z ranka poprułam więc rowerowym highway-em wzdłuż Przyczólkowej, ruszając z Wilanowa. Fajnie się jechało, bo wiatr dmuchał mi w plecy, więc bez większego wysiłku jechało się ok. 27 km/h. Jak na mnie to bardzo szybko...:)
Mój plan zakładał dojazd do Konstancina i to się w zasadzie udało. W poszukiwaniu "keszyka" dotarłam do starej papierni, przerobionej dzisiaj na centrum handlowe. W kilku miejscach stoją jeszcze stare maszyny papiernicze...
Jakowaś prasa?
Niestety skrzyneczki nie udało się podebrać, gdyż kręciło się mnóstwo ludzisków. Nawróciłam więc i oddałam się urokom jazdy niebieskim szlakiem rowerowym, początkowo wzdłuż Jeziorki. Fajny jazik stoi sobie na niej...
Mały, żółty jazik
Tężnie solankowe
- DST 30.24km
- Teren 19.00km
- Czas 01:31
- VAVG 19.94km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 1 listopada 2008
Kategoria Geocaching, Warszawka
A jednak jeszcze raz...
A jednak jeszcze raz...
...udało mi się wsiąść na rowerek:). Ładna pogoda i trochę wolnego czasu umożliwiły mi po raz pierwszy rozkoszowanie się jazdą w listopadzie. W ubiegłym roku zakończyłam sezon w październiku...
Tym razem jazda gdzie oczy poniosą, w tym w poszukiwaniu keszy:).
Gdzieś za intensywnie rozbudowywanym Wilanowem, istnieją jeszcze takie dzikie miejsca, gdzie można walnąć się na trawie i podelektować ciszą, naturą, łaskotaniem trawy i kolorami jesieni...
Czerwony badyl
Po prostu pogoda była dziś w prezencie od "zmarłych" wyśmienita. Ciekawe czy jutro też dopisze, fajnie by było. Dalej niestety pojechałam w kierunku nowych apartamentowców Wilanowa
Obok czerwonego badyla, przeurocza brzoza...
Wieczorkiem wypad na pobliski cmentarzyk, nacieszyć oczy luną ze zniczy, świeczek i lampionów. No i nadal ciepło!!!
Wieczorem, gdzie duch ludzki...
...udało mi się wsiąść na rowerek:). Ładna pogoda i trochę wolnego czasu umożliwiły mi po raz pierwszy rozkoszowanie się jazdą w listopadzie. W ubiegłym roku zakończyłam sezon w październiku...
Tym razem jazda gdzie oczy poniosą, w tym w poszukiwaniu keszy:).
Gdzieś za intensywnie rozbudowywanym Wilanowem, istnieją jeszcze takie dzikie miejsca, gdzie można walnąć się na trawie i podelektować ciszą, naturą, łaskotaniem trawy i kolorami jesieni...
Czerwony badyl
Po prostu pogoda była dziś w prezencie od "zmarłych" wyśmienita. Ciekawe czy jutro też dopisze, fajnie by było. Dalej niestety pojechałam w kierunku nowych apartamentowców Wilanowa
Obok czerwonego badyla, przeurocza brzoza...
Wieczorkiem wypad na pobliski cmentarzyk, nacieszyć oczy luną ze zniczy, świeczek i lampionów. No i nadal ciepło!!!
Wieczorem, gdzie duch ludzki...
- DST 20.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:18
- VAVG 15.38km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 26 października 2008
Kategoria Warszawka
Czyżby ostatni wypad w tym roku
Czyżby ostatni wypad w tym roku
...lepiej nie. Fajnie by było nie zakańczać jeszcze sezonu. Choć pogoda nie rozpieszcza...
Wypadzik tym razem w kierunku miasta i Warszawki po drugiej stronie Wisły. Jednak tuż za Mostem Siekierkowskim zmieniłam plany i porzuciłam lewobrzeżną część "stolycy", by "pokulać się" wzdłuż Wisły (" jeg har syklet langst Wisla").
...lepiej nie. Fajnie by było nie zakańczać jeszcze sezonu. Choć pogoda nie rozpieszcza...
Wypadzik tym razem w kierunku miasta i Warszawki po drugiej stronie Wisły. Jednak tuż za Mostem Siekierkowskim zmieniłam plany i porzuciłam lewobrzeżną część "stolycy", by "pokulać się" wzdłuż Wisły (" jeg har syklet langst Wisla").
- DST 19.03km
- Teren 11.23km
- Czas 01:05
- VAVG 17.57km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 12 października 2008
Kategoria Geocaching, Warszawka
"Kradzenie" dyni
"Kradzenie" dyni
Cały zachód po to by wziąć sobie jeszcze jedną dyńkę leżącą luzem na polu. No i najważniejsze - zrobiłam już więcej kilosów niż we wrześniu, a to z kończącym się sezonem sukses. Przynajmniej mój. Brzydka pogoda skutecznie zniechęca mnie do jazdy, bo mi jest zawsze zimno. Choć, jak mówią w Norwegii, "nie ma złej pogody, jest tylko złe ubranie"
Niezłe będą "strachy na lachy" na Heloween!! A swoją drogą oskubię je na pestki :)
Tutaj jednak nieco sztucznie zmienione dla ucieszenia oka
No i złapane cztery kesze. Huuura!!!
Cały zachód po to by wziąć sobie jeszcze jedną dyńkę leżącą luzem na polu. No i najważniejsze - zrobiłam już więcej kilosów niż we wrześniu, a to z kończącym się sezonem sukses. Przynajmniej mój. Brzydka pogoda skutecznie zniechęca mnie do jazdy, bo mi jest zawsze zimno. Choć, jak mówią w Norwegii, "nie ma złej pogody, jest tylko złe ubranie"
Niezłe będą "strachy na lachy" na Heloween!! A swoją drogą oskubię je na pestki :)
Tutaj jednak nieco sztucznie zmienione dla ucieszenia oka
No i złapane cztery kesze. Huuura!!!
- DST 35.31km
- Teren 33.20km
- Czas 02:05
- VAVG 16.95km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 11 października 2008
Kategoria Geocaching, Warszawka
Wilanów - Powsin - Ogród Botaniczny - Konstancin-Jeziorna - Chojnowski Park Krajobrazowy - Czarnów - powrót
Wilanów - Powsin - Ogród Botaniczny - Konstancin-Jeziorna - Chojnowski Park Krajobrazowy - Czarnów - powrót
Na początek jazda nudnym już dla mnie highway-em rowerowym w kierunku Powsina. Zmieniłam więc dotychczasową trasę i wjechałam w jakieś spokojniejsze okolice. Przepiękne zresztą... Grzybiarzy po lesie multum. A ja znalazłam muchomora :). Mniam.
Cudowny trujak
Kolorów dostatek
Po drodze odbiłam gdzieś w boczną ścieżkę, wpadającą w mały lasek, gdzieś przed Konstancinem. Zmartwiona i wkurzona tym, że nie znalazłam skrzyneczki ze skarbami, popedałowałam przed siebie. Nawet nie wiedzieć kiedy znalazłam się w centrum Konstancina. Zajechałam przed tężnie solankowe i ustawiwszy się tak, by wiatr zawiewał solankowe powietrze ku mnie, powdychałam sobie bogatszego powietrza.
Dalej postanowiłam jechać w kierunku Chojnowskiego Parku Krajobrazowego. Klucząc po leśnych ścieżkach, wśród aromatycznych sosen i zgniłej żółci od leżących liści, dojechałam w końcu w "Górki Czarnowskie". Górki owe to piaszczyste wzniesienia porośnięte świerkiem i sosną, z superanckimi ścieżkami do zjeżdżania po wertepach. Kesza tam nie znalazłam (choć miał być), ale widoki wszystko wynagrodziły.
Och, tak wytarzać się w tym piachu. Gdyby potem piasek nie uwierał w pewne części ciała ;), sturlałabym się z góreczki piachu tak chętnie...
W drodze powrotnej z okolic Chojnowa mała masakra... Wierwióra spadła z drzewa czy została ofiarą piratów drogowych.
Pokój jej duszy
Tyle "dyniów"
Na początek jazda nudnym już dla mnie highway-em rowerowym w kierunku Powsina. Zmieniłam więc dotychczasową trasę i wjechałam w jakieś spokojniejsze okolice. Przepiękne zresztą... Grzybiarzy po lesie multum. A ja znalazłam muchomora :). Mniam.
Cudowny trujak
Kolorów dostatek
Po drodze odbiłam gdzieś w boczną ścieżkę, wpadającą w mały lasek, gdzieś przed Konstancinem. Zmartwiona i wkurzona tym, że nie znalazłam skrzyneczki ze skarbami, popedałowałam przed siebie. Nawet nie wiedzieć kiedy znalazłam się w centrum Konstancina. Zajechałam przed tężnie solankowe i ustawiwszy się tak, by wiatr zawiewał solankowe powietrze ku mnie, powdychałam sobie bogatszego powietrza.
Dalej postanowiłam jechać w kierunku Chojnowskiego Parku Krajobrazowego. Klucząc po leśnych ścieżkach, wśród aromatycznych sosen i zgniłej żółci od leżących liści, dojechałam w końcu w "Górki Czarnowskie". Górki owe to piaszczyste wzniesienia porośnięte świerkiem i sosną, z superanckimi ścieżkami do zjeżdżania po wertepach. Kesza tam nie znalazłam (choć miał być), ale widoki wszystko wynagrodziły.
Och, tak wytarzać się w tym piachu. Gdyby potem piasek nie uwierał w pewne części ciała ;), sturlałabym się z góreczki piachu tak chętnie...
W drodze powrotnej z okolic Chojnowa mała masakra... Wierwióra spadła z drzewa czy została ofiarą piratów drogowych.
Pokój jej duszy
Tyle "dyniów"
- DST 46.00km
- Teren 35.00km
- Czas 02:34
- VAVG 17.92km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 10 października 2008
Kategoria Warszawka
Niestety, jesień...
Niestety, jesień...
Postanowiłam zobaczyć jak powoli rozgaszcza się jesień. Powoli ruszyłam w kierunku Wilanowa, nie za bardzo wiedząc gdzie tym razem dotrę. Tak jakoś jechałam przed siebie.
Jesienna ścieżka
Na początek obrałam azymut na Rezerwat Leśny Morysin. Słońce trochę zaszło i w lesie ciemność trochę nastała a spotkane ruiny pogłębiły mroczną nieco atmosferę.
Resztki czegoś tam
Po wyjeździe z Morysina dałam w długa w kierunku Wisły. Postanowiłam jechać wałem wzdłuż Wisły. Minąwszy słup oznaczający połowę długości Wisły zjechałam w dół znęcona mnóstwem kolorów jesieni. Tam też oczom ukazały się krzaczory jeżyn. Mniam, ale sie objadłam.
Jeżyny można było jeść garściami
Niestety w międzyczasie słońce schowało się za chmury i ukazał się nieco mniej piękny widoczek na piaszczystą drogę. Jechało się mozolnie, jak to po piachu, parę razy stanęłam kołami w miejscu ale udało mi sie jakoś w końcu wygrzebać i powrócić na wał.
Piachu, piachu
Wkrótce ukazały się zwaly piachu przy jakiejś żwirowni. Przerzuciłam rower nad torami kolejowymi biegnącymi po prawicy i wjechałam na betonową drogę w kierunku Powsina.
Postanowiłam zobaczyć jak powoli rozgaszcza się jesień. Powoli ruszyłam w kierunku Wilanowa, nie za bardzo wiedząc gdzie tym razem dotrę. Tak jakoś jechałam przed siebie.
Jesienna ścieżka
Na początek obrałam azymut na Rezerwat Leśny Morysin. Słońce trochę zaszło i w lesie ciemność trochę nastała a spotkane ruiny pogłębiły mroczną nieco atmosferę.
Resztki czegoś tam
Po wyjeździe z Morysina dałam w długa w kierunku Wisły. Postanowiłam jechać wałem wzdłuż Wisły. Minąwszy słup oznaczający połowę długości Wisły zjechałam w dół znęcona mnóstwem kolorów jesieni. Tam też oczom ukazały się krzaczory jeżyn. Mniam, ale sie objadłam.
Jeżyny można było jeść garściami
Niestety w międzyczasie słońce schowało się za chmury i ukazał się nieco mniej piękny widoczek na piaszczystą drogę. Jechało się mozolnie, jak to po piachu, parę razy stanęłam kołami w miejscu ale udało mi sie jakoś w końcu wygrzebać i powrócić na wał.
Piachu, piachu
Wkrótce ukazały się zwaly piachu przy jakiejś żwirowni. Przerzuciłam rower nad torami kolejowymi biegnącymi po prawicy i wjechałam na betonową drogę w kierunku Powsina.
- DST 25.71km
- Teren 20.04km
- Czas 01:30
- VAVG 17.14km/h
- Aktywność Jazda na rowerze