Wpisy archiwalne w kategorii
NORWAY
Dystans całkowity: | 3211.71 km (w terenie 940.30 km; 29.28%) |
Czas w ruchu: | 207:50 |
Średnia prędkość: | 15.45 km/h |
Maksymalna prędkość: | 59.90 km/h |
Suma podjazdów: | 22235 m |
Maks. tętno maksymalne: | 166 (89 %) |
Maks. tętno średnie: | 133 (71 %) |
Suma kalorii: | 21967 kcal |
Liczba aktywności: | 105 |
Średnio na aktywność: | 30.59 km i 1h 58m |
Więcej statystyk |
Sobota, 23 marca 2013
Kategoria Ciekawe i niepospolite miejsca, Do i z pracy, NORWAY
Zatoka Bleivik
Zarejestrowane kilometry to kilometry pracowo-domowe, ale opowieść z innej beczki. Z wycieczki, która odbyła się dzień później. Postanowiłam jednak rozłożyć ją na dwa wpisy. Dzisiaj część pierwsza.
To był na szybko planowany wypad geocachingowy. Przepiękna słoneczna pogoda z nieco małym minusikem z powodu temperatury.
W towarzystwie kumpeli zarzuciłyśmy rowery na samochodowy bagażnik i ruszyłyśmy kawałek na północ. Pomoc samochodowa była tylko po to by ominąć samochodowy ruch i zaoszczędzić siły i ciepłotę na „keszowanie”.
Wjazd na drogę prowadzącą do latarni
Jednak najpierw trafiłyśmy w okolice zatoki Bleivik. Droga dojazdowa prowadziła delikatnie pod górę, wśród szarawych skał, przywodzących na myśł iście księżycowy krajobraz.
Na pierwszy ogień dotarłyśmy do małej, zautomatyzowanej latarni morskiej. Droga pod górę urozmaicona była betonowymi resztkami znajdujących się tam za czasów wojny budynków. Szczerze się potem uśmiałam, jak zobaczyłam ich opis w internecie. My myślałyśmy, że ktoś nie dokończył budowy jakiś domków letniskowych, wszak fundamenty sterczały, zarysy pokoi, schodki… Potem okazało się, że były to resztki zabudowań obsługujących stacjonujący oddział artylerii. Wśród nich miał być garaż, barak mieszkalny z 4 pokojami i 8 miejscami do spania, osobno kuchnia z jadalnią oraz bunkier na amunicję.
Tu był garaż
A tu barako=bunkier mieszkalny
Na szczycie stała latarnia a prócz niej, stojącej wyniośle na szczycie obok panelu baterii słonecznej, w dole ukazała się oczom platforma armatnia, zanurzona w betonowej obudowie. Tam też stało działo armatnie kalibru 5 cm. Pośród szarych skał betonowa fortyfikacja nie rzucała się pewno w oczy z morza. Maskowanie pełne. Obok znajdowało się stanowisko obserwacyjne na bardziej rozbudowany fort artyleryjski leżący na północ.
Stanowisko obserwacyjne
Platforma armatnia
Tu stało działo kalibru 5 cm
... i od środka
Stara zachowana niemiecka mapa okolicznych umocnień
Po znalezieniu kesza, cyknięciu zdjęć i krótkim polegiwaniu na słońcu czas było jechać dalej. O dużym forcie w następnym wpisie!!
To był na szybko planowany wypad geocachingowy. Przepiękna słoneczna pogoda z nieco małym minusikem z powodu temperatury.
W towarzystwie kumpeli zarzuciłyśmy rowery na samochodowy bagażnik i ruszyłyśmy kawałek na północ. Pomoc samochodowa była tylko po to by ominąć samochodowy ruch i zaoszczędzić siły i ciepłotę na „keszowanie”.
Wjazd na drogę prowadzącą do latarni
Jednak najpierw trafiłyśmy w okolice zatoki Bleivik. Droga dojazdowa prowadziła delikatnie pod górę, wśród szarawych skał, przywodzących na myśł iście księżycowy krajobraz.
Na pierwszy ogień dotarłyśmy do małej, zautomatyzowanej latarni morskiej. Droga pod górę urozmaicona była betonowymi resztkami znajdujących się tam za czasów wojny budynków. Szczerze się potem uśmiałam, jak zobaczyłam ich opis w internecie. My myślałyśmy, że ktoś nie dokończył budowy jakiś domków letniskowych, wszak fundamenty sterczały, zarysy pokoi, schodki… Potem okazało się, że były to resztki zabudowań obsługujących stacjonujący oddział artylerii. Wśród nich miał być garaż, barak mieszkalny z 4 pokojami i 8 miejscami do spania, osobno kuchnia z jadalnią oraz bunkier na amunicję.
Tu był garaż
A tu barako=bunkier mieszkalny
Na szczycie stała latarnia a prócz niej, stojącej wyniośle na szczycie obok panelu baterii słonecznej, w dole ukazała się oczom platforma armatnia, zanurzona w betonowej obudowie. Tam też stało działo armatnie kalibru 5 cm. Pośród szarych skał betonowa fortyfikacja nie rzucała się pewno w oczy z morza. Maskowanie pełne. Obok znajdowało się stanowisko obserwacyjne na bardziej rozbudowany fort artyleryjski leżący na północ.
Stanowisko obserwacyjne
Platforma armatnia
Tu stało działo kalibru 5 cm
... i od środka
Stara zachowana niemiecka mapa okolicznych umocnień
Po znalezieniu kesza, cyknięciu zdjęć i krótkim polegiwaniu na słońcu czas było jechać dalej. O dużym forcie w następnym wpisie!!
- DST 9.01km
- Teren 2.10km
- Czas 00:34
- VAVG 15.90km/h
- VMAX 35.20km/h
- Temperatura -3.0°C
- HRmax 154 ( 82%)
- HRavg 123 ( 66%)
- Kalorie 250kcal
- Podjazdy 45m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 18 marca 2013
Kategoria NORWAY
Aurora borealis!!
Po dłuższej przerwie spowodowanej nieco intensywniejszym podróżowaniem i korzystając ze słonecznego dnia, znowu wsiadłam na dwa kółka. Rekordy styczniowy i lutowy to już przeszłośc, marcowego już z pewnością nie uda mi się pobić.
Otóż dzisiaj chciałam pojechać tylko ciutkę, by znaleźć dwa kesze, geocachingowe, więc traska nie była długa. Zakończyło się większą wycieczką pieszą niż rowerową, bo wspinając się na górkę zgubiłam ścieżkę i obeszłam okoliczne lasy na szczycie chyba ze trzy razy…
Jedyne co z tego zostało to tylko piękne widoki, ale byłam tak wyczerpana, że nawet zdjęć nie chciało mi się robić.
A wszystko to wina zmęcznia… Wczoraj polowałam znowu na zorze polarną, która, nota bene, była też widziana w Polsce.
Dalej zamiast zdjęć rowerowych zapuszczam zdjęcia z zorzy, która „ucapiłam” w Tromsø pod koniec lutego (28.02 i 01.03). Zdjęcia własnoręcznej roboty, żadne tam ściągane z internetu! ;)
Otóż dzisiaj chciałam pojechać tylko ciutkę, by znaleźć dwa kesze, geocachingowe, więc traska nie była długa. Zakończyło się większą wycieczką pieszą niż rowerową, bo wspinając się na górkę zgubiłam ścieżkę i obeszłam okoliczne lasy na szczycie chyba ze trzy razy…
Jedyne co z tego zostało to tylko piękne widoki, ale byłam tak wyczerpana, że nawet zdjęć nie chciało mi się robić.
A wszystko to wina zmęcznia… Wczoraj polowałam znowu na zorze polarną, która, nota bene, była też widziana w Polsce.
Dalej zamiast zdjęć rowerowych zapuszczam zdjęcia z zorzy, która „ucapiłam” w Tromsø pod koniec lutego (28.02 i 01.03). Zdjęcia własnoręcznej roboty, żadne tam ściągane z internetu! ;)
- DST 4.34km
- Teren 3.40km
- Czas 00:32
- VAVG 8.14km/h
- VMAX 28.90km/h
- Temperatura -1.0°C
- HRmax 153 ( 82%)
- HRavg 117 ( 62%)
- Kalorie 136kcal
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 24 lutego 2013
Kategoria Geocaching, NORWAY
Vestre Bokn po raz drugi
Sławetna wyspa, na które dramatycznie zgubiłam drogę. Vestre Bokn za pierwszym razem. Teraz nastał czas by odwiedzić ją po raz drugi w równie pięknych okolicznościach przyrody. Tym razem z rowerami na samochodowym bagażniku.
Kole godz. 10.00 rozbrzmiały kościelne dzwony, których granie doszło mnie nawet w domu. Nawet nie wiedziałam, że zwiastowały fantastyczny dzień.
Zapakowałyśmy z Monica rowery na samochód i ruszyłyśmy w długą. Na wyspę można się dostać albo szybkim statkiem kursującym z Haugesund, albo krajową E39, która wiedzie nitką do Stavanger. Po drodze zawsze wiadomo, kiedy prom się wyładował, bo sunie wtedy długa kawalkada samochodów w jedną stronę, a im bliżej promowego portu, tym częściej w przednim lusterku widać ciągnący się na samochodem ogonek „pędzących” by zdążyć na prom.
1. Kościół na Bokn.
W niedzielne przedpołudnie oczekiwałam, że kościół będzie otwarty. Całe szczęście niedawno skończyła się msza, więc jeszcze dwójka ostatnich wyspiarskich parafian wyszła z małej świątyni, a my wsunęłyśmy się nieśmiało do środka. Jeszcze tylko kościelny z organistką krzątali się na odchodne, więc wypytałyśmy trochę o historię kościoła.
Okazało się, że jedyny na wyspie kościółek stanowiący niemal centrum wyspy, stoi na miejscu wcześniejszego stavkirke, czyli całkowicie drewnianej świątyni typowej dla Skandynawii, a właściwie Norwegii. Obecny kościół wybudowany i konsekrowany został był w 1847 r.
Typowo dla protestanckich kościołów jest skromny i minimalistyczny, zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz. Łaska boska rozświetlała kościół mdławym trochę jasnoniebieskim kolorem ławy, sufit i ambonę z chowającym się pod świętą księgą też niebiesko upstrzonym gołębiem.
Już z internetu później wygooglowałam, że zaprojektował go specjalizujący się w zamkach i kościołach niejaki Hans Ditlev Franciscus von Linstow, natomiast obraz za ołtarzem namalował Ole Frøvig i 1924.
2. Monument
Monument ku czci Asbjørna Klostera, który urodził się na wyspie, by potem wyjechać do Stavanger. Pomnik postawiono mu w 100 rocznice urodzin, a miał się ponoć szczycić dużym wkładem w utrzymanie trzeźwości.
3. Gunnarstadvatnet
Gdy przejeżdżałyśmy obok jeziora, momentami 40 km/h z górki, dało się z oddali słyszeć dziwne odgłosy… jakby dudnienie, ryki lub pomrukiwania. Przystanęłyśmy więc nadsłuchując. To lód „śpiewał|…
Przyznam szczerze, że słyszałam to pierwszy raz a wrażenie jest wspaniałe. Gdy dookoła głucha cisza, a niemal panowała, dało się usłyszeć melodię kry i lodu, z dobiegającymi od dna pomrukiwaniami wody, momentami bulgoczącej pod warstwą spękanego gdzieniegdzie kryształowego lodu… Pół godziny wycieczki było z głowy.
4. Tronsvåg
Potem przyszedł czas na drugiego kesza w Trosnavåg (pierwszy przy kościele) znalezionego przy małej uroczej zatoczce. Niedaleko znajduję się mały zakład przetwórstwa owoców morza, tutejszych ryb, krabów i krewetek.
5. Kanal
Dalej na południe rowerowałyśmy Lodavegen do miejscowości Loten. Śmiałyśmy się, że brzmi trochę jak na Lofoty a widoki niemal podobne. Tam z kolei czekał na nas przepiękny, chudziutki kanał morski w Sunnalandstraumen. Na nadbrzeżu kilkadziesiąt małych dwupiętrowych letnich domków, stojących na straży po obu stronach kanału.
Kanał jest jedną z małych atrakcji wyspy. Został zbudowany około 1870, aby ułatwić podróżowanie pomiędzy Boknasundet i Karmsund. Kanał został zaprojektowany dla mniejszych statków, bo kamienne przegrody są naprawdę wąske.
W 1906 roku zbudowano też most wiszący, czy też kładkę, tak aby ludzie mogli bezpiecznie przejść na Jøsenlandet. Kładkę rozebrano w 1928 roku i zastąpiona przez nowy mostek, a potem w 1957 przez egzystujący do dzisiaj.
Pod koniec lat 90-tych kanał został wybrany jako część dziedzictwa kulturowego na wyspach Bokn, gdyż wedle źródeł historycznych miejsce to miało strategiczne znaczenie dla wodzów epoki żelaza. Jako zabytki w okolicy uznano jeszcze kilka chat rybackich i kopiec pogrzebowy. Co się jeszcze okazało, a o czym ne wiedziałyśmy przejeżdżając tamtędy, że w 1923 odkryto tutaj przypadkowo srebrne skarby podczas budowy drogi do Jøsang.
6. Røydehamn
Na samiuśkim końcu wyspy, gdzie prawie nikt nie mieszka (zresztą na samej wyspie mało kto mieszka) i owce zawracają, znajduje się urzekające miejsce z widokiem na morze i mnóstwo małych wysepek – Røydehamn.
Kiedy skończyła się asfaltowa, wąska na jeden samochód droga, musiałyśmy otworzyć sobie szerokie wrota na zdziczałe, kamieniste pastwiska. Słońce już dawno przeszło za zenit i wisiało nisko nad horyzontem i miejsce nabrało złotawych barw. Dwa kilometry terenowej drogi i kilkaset metrów po zamarzniętych podmokłych łakach doprowadziy mie nad urzekającą plaże. Dobrze, że zlodowaciałe moczary, których latem nie daje się przejść bez kaloszy, były teraz dostepne.
Tutaj ukrył się następny kesz, pośród pozostałości kamiennych fundamentów domów, które prawdopodobnie ludzie z fiordów wykorzystywali na nocleg podczas zimowego połowu śledzia. Na równinie znaleziono ponoć co najmniej 160 takich miejsc.
7. Bunkry, bunkry… i krowy
Niedaleko zaś, jak niemal rzut beretem, znalazłam coś co „tygrysy lubią najbardziej” – bunkry i pozostałości z umocowań z II wojny światowej.
W południowo-zachodniej części wyspy Bokn na Loten w miejscu zwanym Klepp stoi niemiecki fort z 2 wojny światowej. Wraz z fortem na Fjøløy na południu i fortyfikacji Skudeneshavn od zachodu Niemcy mogli blokować zarówno podejście do Boknafjorden i Karmsund - tłumaczą źródła hisotryczne.
Skacząc między skałami znalazłam tu zarówno bunkry do przechowywanie amunicji i ufortyfikowane rowy a także pozostałości stanowisk artyleryjskich. Ponoć gdzieś mieściło się ambulatorium, a więc coś z mojej działki, ale że nie było tabliczek to do nie dotarłam. Dalej na zachód były zabudowania dla załogi i koszary oficerów, ale wstępu tam broniło stado czarnych krów z cielakami i bykiem na czele. Stojąc na środku drogi, z buchającą z nozdrzy parą i świdrującym wzrokiem doskonale broił wstępu. Miałam na sobie niestety czerwoną kurtkę, więc nie chcąc rozjuszyć jurnego byczka, musiałam skapitulować.
[/img]
8. Bygdemuseum
Po drodze do samochodu, czekały na nas jeszcze trzy atrakcje…
Jedną z nich małe, jednodomkowe muzeum otwarte niestety tylko w trzy miesiące letnie, ewentualnie po uprzednim umówieniu.
Muzem mieści się w starym centrum młodzieżowym (chyba jak młodzieżowy dom kultury na wsi) w Haaland. Ponoć wystawa pokazuje historię grupki młodzieży i klubu, który działał tu od 1908 roku. W 1980 założono muzeum by wychwalać „stare, dobre czasy”. Zgromadzono tutaj ok. 4000 eksponatów pokazujących niemal całą historię wyspy, stare czasy rybołówstwa i rolnictwa.
Można się przejść przez kuchnię, pokój dzienny i sypialnię - wszystko jak było na początku 1900. Także szewc i sklep z butami, funkcjonowała tu też szkolna klasa. Szkoda, że nawet przez okienko nie dało się czegoś z atmosfery uszczknąć.
9. Śpiewający kamień
Potem nadszedł czas na trochę magii… i kolejny kesz.
Kilkaset metrów od drogi na południowej stronie Boknabergvatnet przy poboczu stoi kamień… Ten szczególny kamień wydaje specjalny dźwięk i według starych podań śpiew. Ale tylko jak się go stuknie od góry jakimś innym kamieniem.
Zanim wybudowano drogę kamień stał przy drodze E39, głównej i ruchliwej. Przeniesiono go jednak w aktualne, bardziej zaciszne miejsce, zapewno by ludzie mogli bez przeszkód słuchać jego śpiewu, gdzie ponoć słuchać go nawet lepiej. Wcześniej nazywana kamień: kamieniem zegarowym. Geologicznie to tonalit czyli kwaśna skała magmowo-głębinowa, zawierająca w swym składzie zasadowy plagioklaz, kwarc, biotyt i amfibole.
Przyznam szczerze, że mi nie udało się zmusić kamienia do śpiewu, mimo że mocno się starałam.
10. No i na ostatek tej bogatej w historię wycieczki dojechałyśmy do malutkiego, odnowionego z okazji 1000-lecia Kvednabekken młyna. Chodziło o to, aby odtworzyć warunki sprzed około 1000 lat temu, kiedy to tutejsze ludziska mielili zboże z 12 okolicznych spichrzy. Miejsce było też używane jako ujęcie wody pitnej i pralnia.
Tak oto dotarłyśmy do końca naszej wyczerpującej i różnorodnej wycieczki. Oby więcej takich.
Kole godz. 10.00 rozbrzmiały kościelne dzwony, których granie doszło mnie nawet w domu. Nawet nie wiedziałam, że zwiastowały fantastyczny dzień.
Zapakowałyśmy z Monica rowery na samochód i ruszyłyśmy w długą. Na wyspę można się dostać albo szybkim statkiem kursującym z Haugesund, albo krajową E39, która wiedzie nitką do Stavanger. Po drodze zawsze wiadomo, kiedy prom się wyładował, bo sunie wtedy długa kawalkada samochodów w jedną stronę, a im bliżej promowego portu, tym częściej w przednim lusterku widać ciągnący się na samochodem ogonek „pędzących” by zdążyć na prom.
1. Kościół na Bokn.
W niedzielne przedpołudnie oczekiwałam, że kościół będzie otwarty. Całe szczęście niedawno skończyła się msza, więc jeszcze dwójka ostatnich wyspiarskich parafian wyszła z małej świątyni, a my wsunęłyśmy się nieśmiało do środka. Jeszcze tylko kościelny z organistką krzątali się na odchodne, więc wypytałyśmy trochę o historię kościoła.
Okazało się, że jedyny na wyspie kościółek stanowiący niemal centrum wyspy, stoi na miejscu wcześniejszego stavkirke, czyli całkowicie drewnianej świątyni typowej dla Skandynawii, a właściwie Norwegii. Obecny kościół wybudowany i konsekrowany został był w 1847 r.
Typowo dla protestanckich kościołów jest skromny i minimalistyczny, zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz. Łaska boska rozświetlała kościół mdławym trochę jasnoniebieskim kolorem ławy, sufit i ambonę z chowającym się pod świętą księgą też niebiesko upstrzonym gołębiem.
Już z internetu później wygooglowałam, że zaprojektował go specjalizujący się w zamkach i kościołach niejaki Hans Ditlev Franciscus von Linstow, natomiast obraz za ołtarzem namalował Ole Frøvig i 1924.
2. Monument
Monument ku czci Asbjørna Klostera, który urodził się na wyspie, by potem wyjechać do Stavanger. Pomnik postawiono mu w 100 rocznice urodzin, a miał się ponoć szczycić dużym wkładem w utrzymanie trzeźwości.
3. Gunnarstadvatnet
Gdy przejeżdżałyśmy obok jeziora, momentami 40 km/h z górki, dało się z oddali słyszeć dziwne odgłosy… jakby dudnienie, ryki lub pomrukiwania. Przystanęłyśmy więc nadsłuchując. To lód „śpiewał|…
Przyznam szczerze, że słyszałam to pierwszy raz a wrażenie jest wspaniałe. Gdy dookoła głucha cisza, a niemal panowała, dało się usłyszeć melodię kry i lodu, z dobiegającymi od dna pomrukiwaniami wody, momentami bulgoczącej pod warstwą spękanego gdzieniegdzie kryształowego lodu… Pół godziny wycieczki było z głowy.
4. Tronsvåg
Potem przyszedł czas na drugiego kesza w Trosnavåg (pierwszy przy kościele) znalezionego przy małej uroczej zatoczce. Niedaleko znajduję się mały zakład przetwórstwa owoców morza, tutejszych ryb, krabów i krewetek.
5. Kanal
Dalej na południe rowerowałyśmy Lodavegen do miejscowości Loten. Śmiałyśmy się, że brzmi trochę jak na Lofoty a widoki niemal podobne. Tam z kolei czekał na nas przepiękny, chudziutki kanał morski w Sunnalandstraumen. Na nadbrzeżu kilkadziesiąt małych dwupiętrowych letnich domków, stojących na straży po obu stronach kanału.
Kanał jest jedną z małych atrakcji wyspy. Został zbudowany około 1870, aby ułatwić podróżowanie pomiędzy Boknasundet i Karmsund. Kanał został zaprojektowany dla mniejszych statków, bo kamienne przegrody są naprawdę wąske.
W 1906 roku zbudowano też most wiszący, czy też kładkę, tak aby ludzie mogli bezpiecznie przejść na Jøsenlandet. Kładkę rozebrano w 1928 roku i zastąpiona przez nowy mostek, a potem w 1957 przez egzystujący do dzisiaj.
Pod koniec lat 90-tych kanał został wybrany jako część dziedzictwa kulturowego na wyspach Bokn, gdyż wedle źródeł historycznych miejsce to miało strategiczne znaczenie dla wodzów epoki żelaza. Jako zabytki w okolicy uznano jeszcze kilka chat rybackich i kopiec pogrzebowy. Co się jeszcze okazało, a o czym ne wiedziałyśmy przejeżdżając tamtędy, że w 1923 odkryto tutaj przypadkowo srebrne skarby podczas budowy drogi do Jøsang.
6. Røydehamn
Na samiuśkim końcu wyspy, gdzie prawie nikt nie mieszka (zresztą na samej wyspie mało kto mieszka) i owce zawracają, znajduje się urzekające miejsce z widokiem na morze i mnóstwo małych wysepek – Røydehamn.
Kiedy skończyła się asfaltowa, wąska na jeden samochód droga, musiałyśmy otworzyć sobie szerokie wrota na zdziczałe, kamieniste pastwiska. Słońce już dawno przeszło za zenit i wisiało nisko nad horyzontem i miejsce nabrało złotawych barw. Dwa kilometry terenowej drogi i kilkaset metrów po zamarzniętych podmokłych łakach doprowadziy mie nad urzekającą plaże. Dobrze, że zlodowaciałe moczary, których latem nie daje się przejść bez kaloszy, były teraz dostepne.
Tutaj ukrył się następny kesz, pośród pozostałości kamiennych fundamentów domów, które prawdopodobnie ludzie z fiordów wykorzystywali na nocleg podczas zimowego połowu śledzia. Na równinie znaleziono ponoć co najmniej 160 takich miejsc.
7. Bunkry, bunkry… i krowy
Niedaleko zaś, jak niemal rzut beretem, znalazłam coś co „tygrysy lubią najbardziej” – bunkry i pozostałości z umocowań z II wojny światowej.
W południowo-zachodniej części wyspy Bokn na Loten w miejscu zwanym Klepp stoi niemiecki fort z 2 wojny światowej. Wraz z fortem na Fjøløy na południu i fortyfikacji Skudeneshavn od zachodu Niemcy mogli blokować zarówno podejście do Boknafjorden i Karmsund - tłumaczą źródła hisotryczne.
Skacząc między skałami znalazłam tu zarówno bunkry do przechowywanie amunicji i ufortyfikowane rowy a także pozostałości stanowisk artyleryjskich. Ponoć gdzieś mieściło się ambulatorium, a więc coś z mojej działki, ale że nie było tabliczek to do nie dotarłam. Dalej na zachód były zabudowania dla załogi i koszary oficerów, ale wstępu tam broniło stado czarnych krów z cielakami i bykiem na czele. Stojąc na środku drogi, z buchającą z nozdrzy parą i świdrującym wzrokiem doskonale broił wstępu. Miałam na sobie niestety czerwoną kurtkę, więc nie chcąc rozjuszyć jurnego byczka, musiałam skapitulować.
[/img]
8. Bygdemuseum
Po drodze do samochodu, czekały na nas jeszcze trzy atrakcje…
Jedną z nich małe, jednodomkowe muzeum otwarte niestety tylko w trzy miesiące letnie, ewentualnie po uprzednim umówieniu.
Muzem mieści się w starym centrum młodzieżowym (chyba jak młodzieżowy dom kultury na wsi) w Haaland. Ponoć wystawa pokazuje historię grupki młodzieży i klubu, który działał tu od 1908 roku. W 1980 założono muzeum by wychwalać „stare, dobre czasy”. Zgromadzono tutaj ok. 4000 eksponatów pokazujących niemal całą historię wyspy, stare czasy rybołówstwa i rolnictwa.
Można się przejść przez kuchnię, pokój dzienny i sypialnię - wszystko jak było na początku 1900. Także szewc i sklep z butami, funkcjonowała tu też szkolna klasa. Szkoda, że nawet przez okienko nie dało się czegoś z atmosfery uszczknąć.
9. Śpiewający kamień
Potem nadszedł czas na trochę magii… i kolejny kesz.
Kilkaset metrów od drogi na południowej stronie Boknabergvatnet przy poboczu stoi kamień… Ten szczególny kamień wydaje specjalny dźwięk i według starych podań śpiew. Ale tylko jak się go stuknie od góry jakimś innym kamieniem.
Zanim wybudowano drogę kamień stał przy drodze E39, głównej i ruchliwej. Przeniesiono go jednak w aktualne, bardziej zaciszne miejsce, zapewno by ludzie mogli bez przeszkód słuchać jego śpiewu, gdzie ponoć słuchać go nawet lepiej. Wcześniej nazywana kamień: kamieniem zegarowym. Geologicznie to tonalit czyli kwaśna skała magmowo-głębinowa, zawierająca w swym składzie zasadowy plagioklaz, kwarc, biotyt i amfibole.
Przyznam szczerze, że mi nie udało się zmusić kamienia do śpiewu, mimo że mocno się starałam.
10. No i na ostatek tej bogatej w historię wycieczki dojechałyśmy do malutkiego, odnowionego z okazji 1000-lecia Kvednabekken młyna. Chodziło o to, aby odtworzyć warunki sprzed około 1000 lat temu, kiedy to tutejsze ludziska mielili zboże z 12 okolicznych spichrzy. Miejsce było też używane jako ujęcie wody pitnej i pralnia.
Tak oto dotarłyśmy do końca naszej wyczerpującej i różnorodnej wycieczki. Oby więcej takich.
- DST 20.10km
- Teren 3.10km
- Czas 01:30
- VAVG 13.40km/h
- VMAX 38.60km/h
- Temperatura 6.0°C
- Kalorie 569kcal
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Hårfagrerittet - maraton rowerowy!!!
Opis moze pozniej, maraton dal w kosc!!
&feature=g-upl
Po raz drugi zameldowałam się na starcie maratonu! Uczestników było przeszło 2000. W odróżnieniu od tamtego roku, dzisiaj świeciło słońce, ale wiało dość mocno, co dało niezbyt wysoką temperaturę. Ale nie trzeba było kąpać się w błocie!
&feature=g-upl
Po raz drugi zameldowałam się na starcie maratonu! Uczestników było przeszło 2000. W odróżnieniu od tamtego roku, dzisiaj świeciło słońce, ale wiało dość mocno, co dało niezbyt wysoką temperaturę. Ale nie trzeba było kąpać się w błocie!
- DST 26.04km
- Teren 15.40km
- Czas 02:14
- VAVG 11.66km/h
- VMAX 45.60km/h
- Temperatura 16.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 13 sierpnia 2011
Kategoria NORWAY
Silda Jazz Festival 2011
przypisek dnia: 16.09.2012
Właśnie poczytałam sobie blog Kuguara, co to pisze, że wpisy i dystanse na kartce czekają... No właśnie, jak to się stało, że żadnych wpisów w sierpniu nie zrobiłam!!! Bo zostały na kartce. Dziś uzupełniam.
Sierpień w Haugesund, gdzie mieszkam, to miesiąc festiwali: jazzowego i póżniej pod koniec miesiąca filmowego. Na jazdę za dużo czasu nie było, a to zestawienie wycieczek od 6.08 do 13.08.2011.
Zapodaję więc ukulturalnione zdjęcia.
Właśnie poczytałam sobie blog Kuguara, co to pisze, że wpisy i dystanse na kartce czekają... No właśnie, jak to się stało, że żadnych wpisów w sierpniu nie zrobiłam!!! Bo zostały na kartce. Dziś uzupełniam.
Sierpień w Haugesund, gdzie mieszkam, to miesiąc festiwali: jazzowego i póżniej pod koniec miesiąca filmowego. Na jazdę za dużo czasu nie było, a to zestawienie wycieczek od 6.08 do 13.08.2011.
Zapodaję więc ukulturalnione zdjęcia.
- DST 50.46km
- Teren 12.40km
- Czas 02:22
- VAVG 21.32km/h
- VMAX 32.60km/h
- Temperatura 19.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 17 lipca 2011
Kategoria NORWAY
Bergen rundt
Jako zajawka, tylko mapka. Zdjęcia i relacja może później.
- DST 47.38km
- Teren 4.50km
- Czas 03:11
- VAVG 14.88km/h
- VMAX 43.50km/h
- Temperatura 26.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 7 lipca 2011
Kategoria Do i z pracy, NORWAY
Slimory
Traska do pracy okraszona slalomem miedzy ślimakami, dokładniej pomrowami.
W nocy trochę popadało, więc nad rankiem wszystkie te tłuste ślimory powypełzały na drogi. Byłam więc zmuszona jechać slalomen, bo ich rozjeżdżanie to raczej nie przyjemność, ble...
Jak powróciłam do domu i przejrzałam lokalną Haugesund Avis, natknęłam się na dosyć obszerny artykuł poświęcony tymże stworom. A stalo w nim:
"że nikt nie wie co mówi, jeśli mówi, za za niedługo one znikna. Ten aktywny nocą ślimak lubi wilgoć i potrafi złożyć 300 w jednej, cienkiej linii. Nie ma zbyt wielu naturalnych wrogów, a w dodatku jest sprytny w zimowaniu pod śniegiem"... skubany ,).
Ślimak brązowy (po polsku pomrów wielki) lub brązowy ślimak leśny jak się oficjalnie w Norwegii nazywa, znalazł się tutaj w latach 1980, zawleczony z ziemią z centrów ogrodniczych Europy. Stąd pozbawiony skorupy i oślizły dotarł do ogrodów, i od tej pory jest niemile widzianym gościem.
No więc dalej pisze gazeta:
"Niszczy on niemal wszystko co napotka po drodze, szczególnie w ogrodach i trawnikach. Zjada wszytko po trochu ale systematycznie, od truskawek po resztę zieleniny. Niektórzy rolnicy mówią wręcz, że może szkodliwie wplywać na zdrowie zwierząt gospodarskich".
I dalej podają rady jak się go pozbyć, ale polegało to na podaniu listy roślin ogrodowych, których slimaki nie lubią: rododendronów, krzaczków róży (pewno kłuja), i krzaków z grubymi łodygami i liśćmi. No tak, na efekty trzeba by trochę poczekać, jak się domyślam.
Pozatym najlepiej wpuścić do ogrodu jeże, borsuki, drozdy i szpaki, poza tym żaby.
Dla ciekawostki, jeden z norweskich zoologów, jadl kiedyś przyrządzone pomrowy... powiedział,ze smakowały jak...: gówno.
Może szkoda, że ich nie rozjeżdżałam... hi, hi.
W nocy trochę popadało, więc nad rankiem wszystkie te tłuste ślimory powypełzały na drogi. Byłam więc zmuszona jechać slalomen, bo ich rozjeżdżanie to raczej nie przyjemność, ble...
Jak powróciłam do domu i przejrzałam lokalną Haugesund Avis, natknęłam się na dosyć obszerny artykuł poświęcony tymże stworom. A stalo w nim:
"że nikt nie wie co mówi, jeśli mówi, za za niedługo one znikna. Ten aktywny nocą ślimak lubi wilgoć i potrafi złożyć 300 w jednej, cienkiej linii. Nie ma zbyt wielu naturalnych wrogów, a w dodatku jest sprytny w zimowaniu pod śniegiem"... skubany ,).
Ślimak brązowy (po polsku pomrów wielki) lub brązowy ślimak leśny jak się oficjalnie w Norwegii nazywa, znalazł się tutaj w latach 1980, zawleczony z ziemią z centrów ogrodniczych Europy. Stąd pozbawiony skorupy i oślizły dotarł do ogrodów, i od tej pory jest niemile widzianym gościem.
No więc dalej pisze gazeta:
"Niszczy on niemal wszystko co napotka po drodze, szczególnie w ogrodach i trawnikach. Zjada wszytko po trochu ale systematycznie, od truskawek po resztę zieleniny. Niektórzy rolnicy mówią wręcz, że może szkodliwie wplywać na zdrowie zwierząt gospodarskich".
I dalej podają rady jak się go pozbyć, ale polegało to na podaniu listy roślin ogrodowych, których slimaki nie lubią: rododendronów, krzaczków róży (pewno kłuja), i krzaków z grubymi łodygami i liśćmi. No tak, na efekty trzeba by trochę poczekać, jak się domyślam.
Pozatym najlepiej wpuścić do ogrodu jeże, borsuki, drozdy i szpaki, poza tym żaby.
Dla ciekawostki, jeden z norweskich zoologów, jadl kiedyś przyrządzone pomrowy... powiedział,ze smakowały jak...: gówno.
Może szkoda, że ich nie rozjeżdżałam... hi, hi.
- DST 11.00km
- Teren 2.30km
- Czas 00:32
- VAVG 20.62km/h
- VMAX 39.70km/h
- Temperatura 21.0°C
- Kalorie 167kcal
- Podjazdy 87m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 25 czerwca 2011
Kategoria Geocaching, NORWAY, Skrzynki pocztowe w Norwegii
Sveio-Førde
Do Sveio samochodem, a stamtąd rundka w kierunku Førde i na Sveio z powrotem. Co się rzadko zdarza, zapomniałam aparatu, hi, hi. Co z komórki to może później. Kilka keszy po drodze zaliczonych.
- DST 35.30km
- Teren 9.00km
- Czas 02:00
- VAVG 17.65km/h
- VMAX 43.20km/h
- Temperatura 18.0°C
- Kalorie 603kcal
- Podjazdy 347m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 12 czerwca 2011
Kategoria NORWAY
Sandbekken
Po przepięknej wycieczce po wyspie Tysnes przyszedł czas na mały odpoczynek i okolice niedaleko w Tysvær. Brzmi podobnie :).
Zabrałam więc z domu Monica i popedałowałyśmy na południe. Po drodze chciałyśmy znaleźć kesze, jednak nie miałyśmy dziś szczęścia, nic nie udało nam się znależć, ani w jednym ani w drugim miejscu. Faen! (norweski odpowiednik k...).
Okazało się, że w okolicach Sandbekken już kiedyś byłam przy okazji jakiegoś samochodowego "spendu", tzn. zlotu samochodów vann.
Jednak Sandbekken słynie z tego, że jest tam mały zabytek, a mianowicie dom niejakiego Clenga Peerson (1783-1865), który jest znany jako ojciec emigracji norweskiej do Stanów Zjednoczonych. Peerson mieszkał i dorastał w Tysvær pod koniec XVIII w. Dużo wypływał w morze, potem ożenił się i osiedlił na wyspie Finnøy, ale powrócił w 1821. Był kwekrem, więc z powodu swojego wyznania był nieco prześladowany a za zadanie od zboru kwerków otrzymał zbadanie jak się żyło w Ameryce. Już w 1824 roku wrócił, by wszystko co miał sprzedać i na stałe osiedlić się w Ameryce, wypłynąwszy 5 lipca ze Stavanger do Nowego Jorku (przybył tam 9 października). Dom Clenga Peersona stał początkowo w Hesthammer w Tysvær, ale został przeniesiony w obecne miejsce w 1976. Dom wybudowany w latach 1840, więc nie jest jego domem za czasów dzieciństwa, ale jest to typowy norweski dom z północnego Rogalandu. Na miejscu stoi dom mieszkalny, z przybudówkami, tj. stajnią, miejscem składowania drewna i domkiem do pracy.
Dla małej rozrywki trochę buszowania po drzewie!!
Zabrałam więc z domu Monica i popedałowałyśmy na południe. Po drodze chciałyśmy znaleźć kesze, jednak nie miałyśmy dziś szczęścia, nic nie udało nam się znależć, ani w jednym ani w drugim miejscu. Faen! (norweski odpowiednik k...).
Okazało się, że w okolicach Sandbekken już kiedyś byłam przy okazji jakiegoś samochodowego "spendu", tzn. zlotu samochodów vann.
Jednak Sandbekken słynie z tego, że jest tam mały zabytek, a mianowicie dom niejakiego Clenga Peerson (1783-1865), który jest znany jako ojciec emigracji norweskiej do Stanów Zjednoczonych. Peerson mieszkał i dorastał w Tysvær pod koniec XVIII w. Dużo wypływał w morze, potem ożenił się i osiedlił na wyspie Finnøy, ale powrócił w 1821. Był kwekrem, więc z powodu swojego wyznania był nieco prześladowany a za zadanie od zboru kwerków otrzymał zbadanie jak się żyło w Ameryce. Już w 1824 roku wrócił, by wszystko co miał sprzedać i na stałe osiedlić się w Ameryce, wypłynąwszy 5 lipca ze Stavanger do Nowego Jorku (przybył tam 9 października). Dom Clenga Peersona stał początkowo w Hesthammer w Tysvær, ale został przeniesiony w obecne miejsce w 1976. Dom wybudowany w latach 1840, więc nie jest jego domem za czasów dzieciństwa, ale jest to typowy norweski dom z północnego Rogalandu. Na miejscu stoi dom mieszkalny, z przybudówkami, tj. stajnią, miejscem składowania drewna i domkiem do pracy.
Dla małej rozrywki trochę buszowania po drzewie!!
- DST 35.33km
- Teren 5.90km
- Czas 02:03
- VAVG 17.23km/h
- VMAX 44.20km/h
- Temperatura 20.0°C
- Podjazdy 231m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 11 czerwca 2011
Kategoria NORWAY
Tysnes rundt!
TYSNES (11.06.2011)
Wpis znowu niestety z opóźnieniem, ale lepiej późno niż wcale. Długie dni sprzyjają długim wycieczkom.
Kolejna wyspa do przejechania. Leży sobie na północ od Haugesund, w kierunku na Bergen, mniej więcej w połowie drogi. Po jednodniowym planowaniu zapakowałam rower do Kystbussen (autobus kursujący wzdłuż wybrzeża) i pognałam najpierw na wyspę Stord. Stamtąd już tylko 10 minut promem na Tysnes. Długo zastanawiałam się z której strony zaatakować wyspę, z lewa, czy prawa. Wypadło na prawo a potem na skos, w kierunku północno-zachodnim.
Pierwszy postój to Flakke, miejsce gdzie stoi tablica informująca, że dawno, dawno temu na wyspie, kwitło wydobycie wapienia. Za górką stoją resztki budynku, z wysokim i szerokim kominem, przez który wrzucano materiał wyjściowy, a na dole odbierano coś co było chyba wapnem.
Ze szczegółami pozyskiwania wapna zbytnio się nie zapoznawałam, więc będzie bez. Dalej kręciłam mając po mojej prawej stronie Husnesfjorden (fjord Husnes) i kilka przepięknie zielonych wysp. Oczywiście, jak to w Norwegii bywa, z górki i na górkę dotarłam w końcu do Onerheim. Gwoli ciekawostki, to wiele ludzi ma nazwiska z miejsca, w którym się urodziło. Stąd Onerheimów jest jak nasrali, szczególnie na przykościelnym cmentarzu.
W tym też miejscu musiałam (a raczej postanowiłam) nakręcić w lewo na północny-zachód w poprzek wyspy. Początkowo było sporo pod górkę, niestety, ale jakoś dałam radę bez zsiadania z siodełka. Droga prowadziła przez przepiękną dolinę, otoczoną lasami i spływającymi potokami. Prawdopodobnie jest to jedna z najstarszych dróg w Hordaland, a miejscami jej szerokość nie przekraczała 1,5 m. Całe szczęście ruch tu prawie żaden, raz jedyny musiał samochód poczekać aż sobie pojadę, a częściej mijałam mknących rowerzystów.
Z lewa towarzyszyła mi z łoskotem płynąca bezimienne rzeka, wpadająca na wchodzie do fiordu Onarheim. Poza tym cisza, szum gum i wiatr w uszach, włosach i gdzie popadnie!!
W końcu wyjechałam ze spokojnej i sielankowej doliny do Uggdal z kościołem z centrum. Jak zwykle kościoły są tu zamknięte, ale wystroje i tak są uboższe niż w Polsce, więc pomyślałam, że nie ma czego żałować.
Skręciłam za kościół i się dalej pogubiłam, tzn. chciałam pojechać terenem, ale okazało się, że tam gdzie dawniej była droga, ktoś ogrodził sobie pastwisko. A że było pod prądem, to dałam sobie spokój.
Popedałowałam dalej w kierunku Våge, chyba największej tutaj mieściny. Szkoda, że dotarłam tu tak późno, bo wczoraj akurat zakończył się Tysnesfestival z masą super imprez, koncertów, itp. Jako największe skupisko „ludzia” działo się tu najwięcej, resztki niedobitków błąkały się po ulicach, gromadnie oblegając sklepy, kafejki, nadbrzeżną keję. Pomosty oblepione były mnóstwem łodzi motorowych z jakiegoś „Motorbåtforening” i Bergen. Odwiedziłam tylko małą informację turystyczną ze sklepikiem i mikro muzeum. Mały, sympatyczny budyneczek informacji stoi sobie na wodzie, wbity chyba w betonowe pale, zaś na środku w podłodze zrobione jest szklane okno z widokiem na dno fiordu!!
Ja natomiast zaopatrzyłam się dalej w mapę, trochę jedzonka, znalazłam miejsce „toaletowe” i popędziłam dalej, na wschód i potem południe.
„Atrakcyją” dalszej drogi miała być Årbakka, miejsce gdzie dawno, dawno temu znajdował się targ i typowe, westlandskie, miejsce handlowe w XIX wieku, otwarte w 1898 r. Obok wybudowane także kuźnia i przechowalnia łodzi z tamtych czasów. Nieopodal znajduje się tez miejsce pochówku z epoki żelaza z dosyć
charakterystycznymi kamiennymi kolumnami.
Tutaj też postanowiłam odpocząć i zjeść resztki mojego prowiantu, parę chipsów, orzeszki pistacjowe i kanapkę jako danie główne. Siadłam więc na kamienistej plaży, podziwiając pełzające ku mnie fale. Akurat zaczął się przypływ… Sielanka.
Wpis znowu niestety z opóźnieniem, ale lepiej późno niż wcale. Długie dni sprzyjają długim wycieczkom.
Kolejna wyspa do przejechania. Leży sobie na północ od Haugesund, w kierunku na Bergen, mniej więcej w połowie drogi. Po jednodniowym planowaniu zapakowałam rower do Kystbussen (autobus kursujący wzdłuż wybrzeża) i pognałam najpierw na wyspę Stord. Stamtąd już tylko 10 minut promem na Tysnes. Długo zastanawiałam się z której strony zaatakować wyspę, z lewa, czy prawa. Wypadło na prawo a potem na skos, w kierunku północno-zachodnim.
Pierwszy postój to Flakke, miejsce gdzie stoi tablica informująca, że dawno, dawno temu na wyspie, kwitło wydobycie wapienia. Za górką stoją resztki budynku, z wysokim i szerokim kominem, przez który wrzucano materiał wyjściowy, a na dole odbierano coś co było chyba wapnem.
Ze szczegółami pozyskiwania wapna zbytnio się nie zapoznawałam, więc będzie bez. Dalej kręciłam mając po mojej prawej stronie Husnesfjorden (fjord Husnes) i kilka przepięknie zielonych wysp. Oczywiście, jak to w Norwegii bywa, z górki i na górkę dotarłam w końcu do Onerheim. Gwoli ciekawostki, to wiele ludzi ma nazwiska z miejsca, w którym się urodziło. Stąd Onerheimów jest jak nasrali, szczególnie na przykościelnym cmentarzu.
W tym też miejscu musiałam (a raczej postanowiłam) nakręcić w lewo na północny-zachód w poprzek wyspy. Początkowo było sporo pod górkę, niestety, ale jakoś dałam radę bez zsiadania z siodełka. Droga prowadziła przez przepiękną dolinę, otoczoną lasami i spływającymi potokami. Prawdopodobnie jest to jedna z najstarszych dróg w Hordaland, a miejscami jej szerokość nie przekraczała 1,5 m. Całe szczęście ruch tu prawie żaden, raz jedyny musiał samochód poczekać aż sobie pojadę, a częściej mijałam mknących rowerzystów.
Z lewa towarzyszyła mi z łoskotem płynąca bezimienne rzeka, wpadająca na wchodzie do fiordu Onarheim. Poza tym cisza, szum gum i wiatr w uszach, włosach i gdzie popadnie!!
W końcu wyjechałam ze spokojnej i sielankowej doliny do Uggdal z kościołem z centrum. Jak zwykle kościoły są tu zamknięte, ale wystroje i tak są uboższe niż w Polsce, więc pomyślałam, że nie ma czego żałować.
Skręciłam za kościół i się dalej pogubiłam, tzn. chciałam pojechać terenem, ale okazało się, że tam gdzie dawniej była droga, ktoś ogrodził sobie pastwisko. A że było pod prądem, to dałam sobie spokój.
Popedałowałam dalej w kierunku Våge, chyba największej tutaj mieściny. Szkoda, że dotarłam tu tak późno, bo wczoraj akurat zakończył się Tysnesfestival z masą super imprez, koncertów, itp. Jako największe skupisko „ludzia” działo się tu najwięcej, resztki niedobitków błąkały się po ulicach, gromadnie oblegając sklepy, kafejki, nadbrzeżną keję. Pomosty oblepione były mnóstwem łodzi motorowych z jakiegoś „Motorbåtforening” i Bergen. Odwiedziłam tylko małą informację turystyczną ze sklepikiem i mikro muzeum. Mały, sympatyczny budyneczek informacji stoi sobie na wodzie, wbity chyba w betonowe pale, zaś na środku w podłodze zrobione jest szklane okno z widokiem na dno fiordu!!
Ja natomiast zaopatrzyłam się dalej w mapę, trochę jedzonka, znalazłam miejsce „toaletowe” i popędziłam dalej, na wschód i potem południe.
„Atrakcyją” dalszej drogi miała być Årbakka, miejsce gdzie dawno, dawno temu znajdował się targ i typowe, westlandskie, miejsce handlowe w XIX wieku, otwarte w 1898 r. Obok wybudowane także kuźnia i przechowalnia łodzi z tamtych czasów. Nieopodal znajduje się tez miejsce pochówku z epoki żelaza z dosyć
charakterystycznymi kamiennymi kolumnami.
Tutaj też postanowiłam odpocząć i zjeść resztki mojego prowiantu, parę chipsów, orzeszki pistacjowe i kanapkę jako danie główne. Siadłam więc na kamienistej plaży, podziwiając pełzające ku mnie fale. Akurat zaczął się przypływ… Sielanka.
- DST 72.42km
- Teren 15.80km
- Czas 04:35
- VAVG 15.80km/h
- VMAX 43.90km/h
- Temperatura 17.0°C
- Kalorie 1290kcal
- Podjazdy 895m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze