Wpisy archiwalne w kategorii
Nie warte uwagi ;)
Dystans całkowity: | 1159.39 km (w terenie 213.30 km; 18.40%) |
Czas w ruchu: | 112:52 |
Średnia prędkość: | 10.25 km/h |
Maksymalna prędkość: | 54.90 km/h |
Suma podjazdów: | 6683 m |
Maks. tętno maksymalne: | 169 (90 %) |
Maks. tętno średnie: | 144 (77 %) |
Suma kalorii: | 20410 kcal |
Liczba aktywności: | 103 |
Średnio na aktywność: | 11.26 km i 1h 06m |
Więcej statystyk |
Czwartek, 7 lutego 2013
Kategoria Nie warte uwagi ;)
Pięknie i mroźno
Jeg er midlertidig „ut av drift”, det vil si fikk jeg en kort sykemelding. Heldigvis anbefalte legen å mosjonere, siden det er bare hodet som svikter.
Dagens tur til frisør som skulle hjelpe meg i å føle meg litt bedre.
Korzystając ze zwolnienia i pięknej pogody i mnóstwa wolnego czasu postanowiłam się upiększyć, tzn. w końcu pójść do fryzjera. Jako że na owego fryzjera miałam otrzymaną w prezencie kartę podarunkową ze sporą zniżka, nie miałam specjalnego wyboru i musiałam pojechać na Sørhaug.
Tyle tylko, że tam autobusy nie kursują… trzeba więc było wziąć rower.
Po wczorajszym upadku na twardy lód, obiwszy sobie niemal całe cztery litery i biodro, nie miałam za bardzo ochoty na „powtórkę z rozrywki”. Ale cóż, postanowiłam jechać najwolniej i najostrożniej jak potrafię.
Na początek jednak oślepiło mnie słońce zajadle odbijające się od wilgotnego asfaltu. Koszmar, widoczność 2 m, jednak wkrótce wjechałam na szczęście w „strefę cienia” i standardową drogą, jaką zwykle jeżdżę do pracy dotarłam do Skjoldavegen. Po drodze przy Haraldsvangvatnet, zauroczona zimowym i skutym lodem jeziorem, zeskoczyłam z roweru, by trochę pofocić.
Potem odbiłam w spokojniejsze rejony i naszukałąm się tego fryzjera, że z ledwością dotarłam na wyznaczoną godzinę.
Lżejsza o pół kilo włosów (oczywiście małą przesada, nigdy ich tak dużo na głowie nie miałam) wsiadłam z powrotem na siodełko. A że nie chciało mi się wracać wcześniejszą trasą, obrałam inną, klucząc między małymi uliczkami.
Słońce rzecz jasna dalej świeciło, ale z nieznanej mi przyczyny zaczęłam marznąć w ręce. Na liczniku pokazywało „-0”, więc niby nie najgorzej, a tu jak na złość paluchy odmawiały mi posłuszeństwa. Pewno dlatego, że pstrykałam zdjęcia łąbędziom i kaczkom, co to im nie zimno w kupry było.
Okolica, szczególnie w słoneczne dni jest genialna. Cisza, krzyk mew i kaczek, bulgotanie wpadającego do jeziora potoku, mknącego na spotkanie z jeziorową wodą. Nieco dalej zamarła z zimna i nieróbstwa wieża do skoków do wody. Gdyby nie palący ból w dłoniach, mogłabym tam stać i stać, i podziwiać.
W końcu skryłam się w sklepie, robiąc małe zakupy.
Dagens tur til frisør som skulle hjelpe meg i å føle meg litt bedre.
Korzystając ze zwolnienia i pięknej pogody i mnóstwa wolnego czasu postanowiłam się upiększyć, tzn. w końcu pójść do fryzjera. Jako że na owego fryzjera miałam otrzymaną w prezencie kartę podarunkową ze sporą zniżka, nie miałam specjalnego wyboru i musiałam pojechać na Sørhaug.
Tyle tylko, że tam autobusy nie kursują… trzeba więc było wziąć rower.
Po wczorajszym upadku na twardy lód, obiwszy sobie niemal całe cztery litery i biodro, nie miałam za bardzo ochoty na „powtórkę z rozrywki”. Ale cóż, postanowiłam jechać najwolniej i najostrożniej jak potrafię.
Na początek jednak oślepiło mnie słońce zajadle odbijające się od wilgotnego asfaltu. Koszmar, widoczność 2 m, jednak wkrótce wjechałam na szczęście w „strefę cienia” i standardową drogą, jaką zwykle jeżdżę do pracy dotarłam do Skjoldavegen. Po drodze przy Haraldsvangvatnet, zauroczona zimowym i skutym lodem jeziorem, zeskoczyłam z roweru, by trochę pofocić.
Potem odbiłam w spokojniejsze rejony i naszukałąm się tego fryzjera, że z ledwością dotarłam na wyznaczoną godzinę.
Lżejsza o pół kilo włosów (oczywiście małą przesada, nigdy ich tak dużo na głowie nie miałam) wsiadłam z powrotem na siodełko. A że nie chciało mi się wracać wcześniejszą trasą, obrałam inną, klucząc między małymi uliczkami.
Słońce rzecz jasna dalej świeciło, ale z nieznanej mi przyczyny zaczęłam marznąć w ręce. Na liczniku pokazywało „-0”, więc niby nie najgorzej, a tu jak na złość paluchy odmawiały mi posłuszeństwa. Pewno dlatego, że pstrykałam zdjęcia łąbędziom i kaczkom, co to im nie zimno w kupry było.
Okolica, szczególnie w słoneczne dni jest genialna. Cisza, krzyk mew i kaczek, bulgotanie wpadającego do jeziora potoku, mknącego na spotkanie z jeziorową wodą. Nieco dalej zamarła z zimna i nieróbstwa wieża do skoków do wody. Gdyby nie palący ból w dłoniach, mogłabym tam stać i stać, i podziwiać.
W końcu skryłam się w sklepie, robiąc małe zakupy.
- DST 11.30km
- Teren 2.10km
- Czas 00:57
- VAVG 11.89km/h
- VMAX 27.80km/h
- Temperatura -1.0°C
- Kalorie 362kcal
- Podjazdy 37m
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 5 lutego 2013
Kategoria Nie warte uwagi ;)
Tornesvatnet
Styczniowy rekord pobity, teraz przede mną pobicie lutowego z 2011 r. Wtedy udało mi się ujeździć 34,5 km. Do małego rekordu brakuje mi więc 20 km jeszcze. Może się uda biorąc pod uwagę fakt, iż mam trochę wolnego z pracy :)
Dzisiaj przejażdżka na północ, zupełnie bez celu. Zajechałam jednak od drugiej strony małego rezerwatu przyrody przy jeziorze Tornesvatnet, który latem jest pełny ptaków.
Dzisiaj jednak szary i smutny.
Prócz ptaków żyją tutaj różnej maści chruściki (bagiennik żółtorogi), nartniki i pełno innych nawet nie mających innych niż łacińskie nazwy stwory.
Prócz tego, że ugrzęzłam w błocku, sfotografowałam kawałek spalonego drzewa
i popodziwiałam stojącego przy drodze kamiennego grilla, nie stało się nic godnego większej uwagi…
Dzisiaj przejażdżka na północ, zupełnie bez celu. Zajechałam jednak od drugiej strony małego rezerwatu przyrody przy jeziorze Tornesvatnet, który latem jest pełny ptaków.
Dzisiaj jednak szary i smutny.
Prócz ptaków żyją tutaj różnej maści chruściki (bagiennik żółtorogi), nartniki i pełno innych nawet nie mających innych niż łacińskie nazwy stwory.
Prócz tego, że ugrzęzłam w błocku, sfotografowałam kawałek spalonego drzewa
i popodziwiałam stojącego przy drodze kamiennego grilla, nie stało się nic godnego większej uwagi…
- DST 5.20km
- Teren 1.40km
- Czas 00:24
- VAVG 13.00km/h
- VMAX 27.90km/h
- Temperatura 2.0°C
- Kalorie 176kcal
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 3 lutego 2013
Kategoria Nie warte uwagi ;)
Urdadalvatnet
Værvarsel så ikke så spennende ut i dag… Likevel etter formiddags kaffe fristet meg snøen til en liten sykkeltur. Det er selvsagt ikke vanlig jeg sykler i snø, men i dag var det et untakk. Turen gikk til Udland gravlund, som ble etablert i 1863 og har gjennomgått flere utvidelser etter det.
På Udland gravlund finnes det også et lite kapell som nå ikke er i bruk.
De fleste begravelsene går nå fra nye Udland kirke som ligger like ved kirkegården.
Offrene etter Røvær-ulykken hvor 33 personer omkom, ligger gravlagt på den
eldste delen av Udland gravlund. Etter denne ulykken ble det etablert egen
gravlund på Røvær (1901).
No a teraz po polsku.
Zazwyczaj nie jeżdżę, kiedy pada śnieg, jednak przeglądając zdjęcia „twardzieli
i twardzielek” z z Bikestatsa postanowiłam jednak spróbować.
Co prawda za oknem wiało, ale przepiękne i grube płatki śniegu wyglądały tak
cudownie, że to przeważyło szalę.
Wpierw jednak musiałam oglądnąć przełożone z wczoraj zawody w lotach
narciarskich w Harrachowie. Wczorajszy dzień miał być bowiem skokowo-biegowy,
skończył się tylko bigową porażką.
Przejażdżka w kilkucentymetrowym śniegu toczyła się w iście ślimaczym tempie, trochę
poprawiło się później w terenie, wokół jeziorka Urdadal. W końcu wyjechałam
w pobliżu kościoła Udland z przyległym do niego cmentarzem. Jego starsza część
została założona w 1863 roku. Biała kapliczka stojąca na małym wzniesieniu nie jest już dalej używana i tylko stoi oświetlona prześlicznie nocą.
Na cmentarzyku pochowano 33 ofiary katastrofy, w której statek rozbił się u brzegów jednej z małych wysp w pobliżu.
W międzyczasie wspaniały wcześniej śnieg zamienił się w wodnisto-śniegową mazię,
by w końcu zniechęcić mnie do dalszej jazdy.
Kapliczka
Cmentarne drzewo
På Udland gravlund finnes det også et lite kapell som nå ikke er i bruk.
De fleste begravelsene går nå fra nye Udland kirke som ligger like ved kirkegården.
Offrene etter Røvær-ulykken hvor 33 personer omkom, ligger gravlagt på den
eldste delen av Udland gravlund. Etter denne ulykken ble det etablert egen
gravlund på Røvær (1901).
No a teraz po polsku.
Zazwyczaj nie jeżdżę, kiedy pada śnieg, jednak przeglądając zdjęcia „twardzieli
i twardzielek” z z Bikestatsa postanowiłam jednak spróbować.
Co prawda za oknem wiało, ale przepiękne i grube płatki śniegu wyglądały tak
cudownie, że to przeważyło szalę.
Wpierw jednak musiałam oglądnąć przełożone z wczoraj zawody w lotach
narciarskich w Harrachowie. Wczorajszy dzień miał być bowiem skokowo-biegowy,
skończył się tylko bigową porażką.
Przejażdżka w kilkucentymetrowym śniegu toczyła się w iście ślimaczym tempie, trochę
poprawiło się później w terenie, wokół jeziorka Urdadal. W końcu wyjechałam
w pobliżu kościoła Udland z przyległym do niego cmentarzem. Jego starsza część
została założona w 1863 roku. Biała kapliczka stojąca na małym wzniesieniu nie jest już dalej używana i tylko stoi oświetlona prześlicznie nocą.
Na cmentarzyku pochowano 33 ofiary katastrofy, w której statek rozbił się u brzegów jednej z małych wysp w pobliżu.
W międzyczasie wspaniały wcześniej śnieg zamienił się w wodnisto-śniegową mazię,
by w końcu zniechęcić mnie do dalszej jazdy.
Kapliczka
Cmentarne drzewo
- DST 4.20km
- Teren 3.20km
- Czas 00:23
- VAVG 10.96km/h
- VMAX 29.00km/h
- Temperatura -1.0°C
- Kalorie 125kcal
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 2 lutego 2013
Kategoria Nie warte uwagi ;)
Tajemnicza okolica
Blant besøkende av min sykkelside har jeg noen norske venner, som dessverre ikke kan lese på polsk (7,3% av alle seere). Jeg har bestemt meg å skrive av og til et par norske ord tild dem.
I dag var jeg på en kort sykkeltur i nærheten av Tittlsnesvegen 139E. Hva som star her er et stort mysterium for meg. To tømme bygninger og to scener midt i en liten skog.
Dzień miał być sportowy, rowerowo-biegowo-skokowy. Pierwsza część dnia rowerowa, bo słoneczna i w miarę bez wiatru.
Znalazłszy pretekst (zakupy w pobliskim sklepie) i sposobność (miłe okoliczności pogodowe w postaci świecącego słońca) siadłam na rower.
Po "spantowaniu"kolejnych kilkunastu złotych, z małym zapasem zakupów, pojechałam dalej. W międzyczasie, jak na złość, słońce schowało się za nadciągające chmury. Gnane północnym wiatrem szybko zakryły całe niebo i cała radość z wycieczki jakoś tak szybko wyparowała.
Tajemnicza scena
Dojechałam jednak do miejsca, gdzie żwirowa, teraz mocno zmrożona i pokryta cienką warstwą śniegu droga powiodła mnie to tajemniczego małego lasku, na którego środku stało kilka zabudowań. Kiedyś tam byłam, ale rozczarowana ślepą drogą, zaraz zawróciłam. Dzisiaj chciałam przyjrzeć się bliżej opuszczonym zabudowaniom.
"Niebezpieczny dom"
Droga była tym razem zabarykadowana lepiej niż ostatnio. Oznaczało to jednak jakowąś aktywność tutaj. Po lewej stronie stał dom, teraz zamieniony w jakąś dziwną „twierdzę”. Przy wejściu tabliczka, że wejście zabronione i niebezpieczne. Co tam teraz jest, trudno było zgadnąć, mimo zaglądania w okienka. Nie odważyłam się nacisnąć na klamkę.
Przy wjeździe i na samym końcu polany stały dwie, bez wątpienia, sceny. Czyżby odbywały się tu kiedyś tajemne koncerty? Może zbudowano je dla małych bandów ćwiczących przed koncertami - nie wiadomo…
Na jednej ze scen, pod którą porzuciłam rower, stał zdezelowany przód motocykla. Na przedniej jego szybie masa naklejek, świadczących że jego dawny właściciel przemierzył być może motocyklem Luksemburg, a z pewnością północną Norwegię. Zadumałam się…
Motocyklowy przod
W głębi sceny stały stolik i kilka plastikowych krzesełek, jeden z katów zarośnięty bluszczem i gratami. Wyobraźnia pracowała… miejsce spotkań narkomanów? satanistów? Innych dziwnych grup zapaleńców? Raczej nie muzyków.
Wygooglowałam, że znajduje się tam pustostan, który przejęła gmina Haugesund w 1971 r., a dawniej właścicielem był niejaki Oystein Miljeteig.
Prócz dwóch scen stał tam jeszcze jeden dom/garaż ze sterczącą na północym boku budką do sprzedaży produktów firmy Gilde (spółka produkująca mięso i wędliny).
Całość jednak otoczona wielką tajemnicą co mnie zauroczyło.
W drodze powrotnej zahaczyłam o ośrodek jeździecki, gdzie coś się działo, ale nie odgadłam co. Jeźdźcy z rumakami przykrytymi derkami spacerowali tam i z powrotem, dla mnie jakby bez celu, ale pani z megafonu coś jednak ogłaszała. Popatrzyłam na koniki i zawróciłam do domu, robiąc pierwsze lutowe kilometry.
Koniki
Osrodek jezdziecki zimowo
I dag var jeg på en kort sykkeltur i nærheten av Tittlsnesvegen 139E. Hva som star her er et stort mysterium for meg. To tømme bygninger og to scener midt i en liten skog.
Dzień miał być sportowy, rowerowo-biegowo-skokowy. Pierwsza część dnia rowerowa, bo słoneczna i w miarę bez wiatru.
Znalazłszy pretekst (zakupy w pobliskim sklepie) i sposobność (miłe okoliczności pogodowe w postaci świecącego słońca) siadłam na rower.
Po "spantowaniu"kolejnych kilkunastu złotych, z małym zapasem zakupów, pojechałam dalej. W międzyczasie, jak na złość, słońce schowało się za nadciągające chmury. Gnane północnym wiatrem szybko zakryły całe niebo i cała radość z wycieczki jakoś tak szybko wyparowała.
Tajemnicza scena
Dojechałam jednak do miejsca, gdzie żwirowa, teraz mocno zmrożona i pokryta cienką warstwą śniegu droga powiodła mnie to tajemniczego małego lasku, na którego środku stało kilka zabudowań. Kiedyś tam byłam, ale rozczarowana ślepą drogą, zaraz zawróciłam. Dzisiaj chciałam przyjrzeć się bliżej opuszczonym zabudowaniom.
"Niebezpieczny dom"
Droga była tym razem zabarykadowana lepiej niż ostatnio. Oznaczało to jednak jakowąś aktywność tutaj. Po lewej stronie stał dom, teraz zamieniony w jakąś dziwną „twierdzę”. Przy wejściu tabliczka, że wejście zabronione i niebezpieczne. Co tam teraz jest, trudno było zgadnąć, mimo zaglądania w okienka. Nie odważyłam się nacisnąć na klamkę.
Przy wjeździe i na samym końcu polany stały dwie, bez wątpienia, sceny. Czyżby odbywały się tu kiedyś tajemne koncerty? Może zbudowano je dla małych bandów ćwiczących przed koncertami - nie wiadomo…
Na jednej ze scen, pod którą porzuciłam rower, stał zdezelowany przód motocykla. Na przedniej jego szybie masa naklejek, świadczących że jego dawny właściciel przemierzył być może motocyklem Luksemburg, a z pewnością północną Norwegię. Zadumałam się…
Motocyklowy przod
W głębi sceny stały stolik i kilka plastikowych krzesełek, jeden z katów zarośnięty bluszczem i gratami. Wyobraźnia pracowała… miejsce spotkań narkomanów? satanistów? Innych dziwnych grup zapaleńców? Raczej nie muzyków.
Wygooglowałam, że znajduje się tam pustostan, który przejęła gmina Haugesund w 1971 r., a dawniej właścicielem był niejaki Oystein Miljeteig.
Prócz dwóch scen stał tam jeszcze jeden dom/garaż ze sterczącą na północym boku budką do sprzedaży produktów firmy Gilde (spółka produkująca mięso i wędliny).
Całość jednak otoczona wielką tajemnicą co mnie zauroczyło.
W drodze powrotnej zahaczyłam o ośrodek jeździecki, gdzie coś się działo, ale nie odgadłam co. Jeźdźcy z rumakami przykrytymi derkami spacerowali tam i z powrotem, dla mnie jakby bez celu, ale pani z megafonu coś jednak ogłaszała. Popatrzyłam na koniki i zawróciłam do domu, robiąc pierwsze lutowe kilometry.
Koniki
Osrodek jezdziecki zimowo
- DST 6.20km
- Teren 1.30km
- Czas 00:22
- VAVG 16.91km/h
- VMAX 28.40km/h
- Temperatura -2.0°C
- Kalorie 175kcal
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 31 stycznia 2013
Kategoria Nie warte uwagi ;)
Styczniowe podrygi
Słońce dzisiaj zawitało, ale za późno wyszłam z pracy by na rowerze złapać jego późnopopołudniowe promienie. Po krótkiej drzemce i talerzu ciepłego żurku wyskoczyłam na chwilę by "spantować" butelki. "Spantować" oznacza ni mniej, ni więcej, oddać butelki lub puszki do automatu, której zazwyczaj stoją w sklepie. Potem człowiek dostaje mały wydruczek na kwotę, którą w sklepie wymienia się albo na gotówkę albo uszczupla rachunek przy kasie po zakupach.
Pant - oznacza po norwesku kaucję, dla jasności.
Ja postanowiłam dzisiaj oddać co nieco z całości "upantowanej" gotówki na Czerwony Krzyż, co powyższe zdjęcie potwierdza i dokumentuje :)
Po ceremonii "pantowania" pojechałam znaleźć jeszcze dwa kesze, które ostatnio pojawiły się w okolicy. Keszowanie z pełnym sukcesem, dwa następne do kolekcji.
Zdjęcie nie moje, ale Yukari Take, tak na poprawę zimowego humoru
&feature=youtube_gdata_player
Pant - oznacza po norwesku kaucję, dla jasności.
Ja postanowiłam dzisiaj oddać co nieco z całości "upantowanej" gotówki na Czerwony Krzyż, co powyższe zdjęcie potwierdza i dokumentuje :)
Po ceremonii "pantowania" pojechałam znaleźć jeszcze dwa kesze, które ostatnio pojawiły się w okolicy. Keszowanie z pełnym sukcesem, dwa następne do kolekcji.
Zdjęcie nie moje, ale Yukari Take, tak na poprawę zimowego humoru
&feature=youtube_gdata_player
- DST 1.90km
- Czas 00:10
- VAVG 11.40km/h
- VMAX 22.30km/h
- Temperatura -2.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 13 stycznia 2013
Kategoria Nie warte uwagi ;)
Zimowo
Chyba tylko piękne słońce zmusiło mnie na wyjazd, bo mrozik z niewielkim wiatrem, którego wczoraj nie było uczyniły wyprawę nieco zimniejszą niż wczoraj. Tym razem podjęłam się rowerowej wspinaczki choć nie byłam pewna czy bo dłuższej przerwie podołam.
Do parku pędziły tłumy Norwegów, jak zwykle w niedziele. Truchty, nordic trekking, zwykłe spacery i spacery z psami, wśród zimowej, acz bez śniegu, scenerii. Szron i zamrożone na gałęziach drzew krople wody sprawiały, że co chwila się zatrzymywałam by podziwiać wyczyny natury.
Do parku pędziły tłumy Norwegów, jak zwykle w niedziele. Truchty, nordic trekking, zwykłe spacery i spacery z psami, wśród zimowej, acz bez śniegu, scenerii. Szron i zamrożone na gałęziach drzew krople wody sprawiały, że co chwila się zatrzymywałam by podziwiać wyczyny natury.
- DST 8.10km
- Teren 0.90km
- Czas 00:40
- VAVG 12.15km/h
- VMAX 32.20km/h
- Temperatura -5.0°C
- Kalorie 224kcal
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 12 stycznia 2013
Kategoria Nie warte uwagi ;)
Inaguracja 2013
Mimo mrozu siadłam na rower, pamiętając twardych Duńczyków z Kopenhagi w grudniu. Zasypało ich dokumentnie śniegiem, ale mimo to rowerzystów na drogach było więcej niż w Polsce latem!!
Ja natmiast zrobiłam małe kółko po okolicy na rozruszanie.
Ja natmiast zrobiłam małe kółko po okolicy na rozruszanie.
- DST 4.65km
- Teren 2.00km
- Czas 00:25
- VAVG 11.16km/h
- VMAX 20.40km/h
- Temperatura -6.0°C
- Kalorie 169kcal
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 16 września 2012
Kategoria Nie warte uwagi ;)
Zamiast keszowania - grzybobranie!!
Chociaż pogoda na zachodzie Norwegii ostatnio nie rozpieszcza i raczy nas kroplami deszczu, to jednak deszcz przestaje mi przeszkadzać. Nie wiem jakim cudem się to stało, ale się stało.
No więc dzisiaj mimo pochmurnego nieba i jakiegoś tam ryzyka, że mnie umoczy i tak wsiadłam na rower. Na geocachingowej stronie pojawiły się nowe kesze niedaleko ode mnie, więc chciałam kilka uzbierać.
A więc kierunek na Skokland!! Pierwszy kesz miał być schowany niedaleko klubu modelarskiego, gdzie od czasu do czasu ludzie puszczają sobie samoloty. Ja się na tym kompletnie nie znam, więc w szczegóły nie będę się wdawać. Zapuszczę filmik i wszystko będzie wiadomo!!
Kiedy dotarłam na miejsce okazało się, że sieć ma kiepskie połączenie z eterem (internetem, jak kto woli) i szukanie kesza... ugrzęzło w martwym punkcie. Marne były też szanse na znalezienie pozostałych, lasy i wiocha pozabijana dechami nie dawała nadziei na to, że się połączę. Ale skoro już wylazłam z domu trzeba było jechać dalej...
Zaledwie parę metrów od wjazdu na plac ujrzałam majaczące gdzieś między drzewami grzyby... Grzyby, grzyby, ostatnie polowania na grzyby były mało udane, ponoć sezon gorszy, ale tutaj jakieś wyrosły. Podchodzę bliżej, wyglądają urodzajnie, szkoda że nie "jadalnie".
Ale wytężam wzrok i własnym oczom nie wierzę !! Jakie bycze prawdziwki, i to trzy od razu, niedaleko też, ogromniaste, przerośnięte maślaki, ale w rozpoczynającym się rozkładzie, he,he. Patrze dalej piggsopper, czyli na polski - kolczaki!!
No tak, myślę, gdzie ja jednak je zapakuję...
Jak nigdy w życiu, wybrałam się bez zbędnego obciążenia. Mój stały element rowerowego ekwipunku został w domu, a tu na złość taaakie grzyby, że do kieszeni się nie mieściły. W końcu wpadłam na pomysł... - obok klub modelarski, pewno ludzie jedzą i śmiecą, może jakaś reklamówka gdzieś się zapodziała, niech nawet będzie w koszu, byle była, roiłam sobie w głowie.
Wyminęłam więc pana z dużym, białym psem, który dość dziwnie przyglądał się czarnej postaci wyłaniającej się z lasu... Pobiegłam i okrążyłam zabudowania klubu, nic. Zero śmieci. W końcu zostały kosze.
Rozglądnęłam się czy mnie nikt nie widzi i zanurkowałam... znalazłam tylko bardzo duże, puste opakowanie po chipsach. Dobre i to. Ale jechać z tym w ręku było po chwili niewygodnie. Już planowałam sobie pytać się po drodze ludzi, czy nie mają jakiejś reklamówki, ale wokół ni żywego ducha!!
W końcu upatrzyłam sobie stojący samotnie kontener śmieciowy, okolica bezpieczna, i znowu akcja! Tym razem udana = w papierowej torbie, z której wywaliłam jakieś reklamowe gazetki, moje grzybki znalazły bezpieczne schronienie na czas powrotu do domu.
A oto sławny śmietnik, w którym znalazłam wybawienie!!
Po drodze znalazłam jeszcze kilka maślaków, dołożyłam je do torebki i do domu, suszyć, smażyć i marynować!!!
No więc dzisiaj mimo pochmurnego nieba i jakiegoś tam ryzyka, że mnie umoczy i tak wsiadłam na rower. Na geocachingowej stronie pojawiły się nowe kesze niedaleko ode mnie, więc chciałam kilka uzbierać.
A więc kierunek na Skokland!! Pierwszy kesz miał być schowany niedaleko klubu modelarskiego, gdzie od czasu do czasu ludzie puszczają sobie samoloty. Ja się na tym kompletnie nie znam, więc w szczegóły nie będę się wdawać. Zapuszczę filmik i wszystko będzie wiadomo!!
Kiedy dotarłam na miejsce okazało się, że sieć ma kiepskie połączenie z eterem (internetem, jak kto woli) i szukanie kesza... ugrzęzło w martwym punkcie. Marne były też szanse na znalezienie pozostałych, lasy i wiocha pozabijana dechami nie dawała nadziei na to, że się połączę. Ale skoro już wylazłam z domu trzeba było jechać dalej...
Zaledwie parę metrów od wjazdu na plac ujrzałam majaczące gdzieś między drzewami grzyby... Grzyby, grzyby, ostatnie polowania na grzyby były mało udane, ponoć sezon gorszy, ale tutaj jakieś wyrosły. Podchodzę bliżej, wyglądają urodzajnie, szkoda że nie "jadalnie".
Ale wytężam wzrok i własnym oczom nie wierzę !! Jakie bycze prawdziwki, i to trzy od razu, niedaleko też, ogromniaste, przerośnięte maślaki, ale w rozpoczynającym się rozkładzie, he,he. Patrze dalej piggsopper, czyli na polski - kolczaki!!
No tak, myślę, gdzie ja jednak je zapakuję...
Jak nigdy w życiu, wybrałam się bez zbędnego obciążenia. Mój stały element rowerowego ekwipunku został w domu, a tu na złość taaakie grzyby, że do kieszeni się nie mieściły. W końcu wpadłam na pomysł... - obok klub modelarski, pewno ludzie jedzą i śmiecą, może jakaś reklamówka gdzieś się zapodziała, niech nawet będzie w koszu, byle była, roiłam sobie w głowie.
Wyminęłam więc pana z dużym, białym psem, który dość dziwnie przyglądał się czarnej postaci wyłaniającej się z lasu... Pobiegłam i okrążyłam zabudowania klubu, nic. Zero śmieci. W końcu zostały kosze.
Rozglądnęłam się czy mnie nikt nie widzi i zanurkowałam... znalazłam tylko bardzo duże, puste opakowanie po chipsach. Dobre i to. Ale jechać z tym w ręku było po chwili niewygodnie. Już planowałam sobie pytać się po drodze ludzi, czy nie mają jakiejś reklamówki, ale wokół ni żywego ducha!!
W końcu upatrzyłam sobie stojący samotnie kontener śmieciowy, okolica bezpieczna, i znowu akcja! Tym razem udana = w papierowej torbie, z której wywaliłam jakieś reklamowe gazetki, moje grzybki znalazły bezpieczne schronienie na czas powrotu do domu.
A oto sławny śmietnik, w którym znalazłam wybawienie!!
Po drodze znalazłam jeszcze kilka maślaków, dołożyłam je do torebki i do domu, suszyć, smażyć i marynować!!!
- DST 13.00km
- Czas 00:55
- VAVG 14.18km/h
- VMAX 34.90km/h
- Temperatura 16.0°C
- Podjazdy 134m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 30 sierpnia 2012
Kategoria Nie warte uwagi ;)
Pewno do sklepu
Tylko rejestracja. Pewno jechłam do sklepu.
- DST 2.54km
- VMAX 32.50km/h
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 21 lipca 2012
Kategoria Nie warte uwagi ;)
Mełe keszowanie
W końcu udało mi się uzupełnić zaległości we wpisach za czerwiec i lipiec, kiepściutko, kiepściutko.
Rowerem na poszukiwania kesza - geocaching przy Haraldsvang, małym jeziorku niedaleko mojego domu. W poniedziałek nie ma mnie w pracy - urlop czas zacząć!! Yooohooo!!!
Rowerem na poszukiwania kesza - geocaching przy Haraldsvang, małym jeziorku niedaleko mojego domu. W poniedziałek nie ma mnie w pracy - urlop czas zacząć!! Yooohooo!!!
- DST 4.95km
- Teren 1.30km
- Czas 00:17
- VAVG 17.47km/h
- VMAX 29.50km/h
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze