Piątek, 8 lutego 2013
Kategoria Nie warte uwagi ;)
Laksefossen
Dzień zaczęłam mocnym naparem z english breakfast tea, zanim jeszcze słońce oświetliło szczyt Nuten, najbliżej i najwyższej w okolicy górki. Na pogodynce mojego fona -3, więc znośnie.
W radio wysłuchałam jeszcze porannych wiadomości o wprowadzeniu w Norwegii podwyższonego stanu alarmu antyterrorystycznego, który nadal wydawał się jakiś tajemniczy i nikt nie wie, dlaczego został wprowadzony. Pewno Breivik coś znowu wymyślił…
Pozazdrościłam ostatnio zdjęć Niradharze nad potokiem, więc dzisiaj postanowiłam znaleźć jakiś mały spad wodny. Niedaleko ode mnie w lasku wokół Haraldsvangvatnet jest całkiem spory strumyk wypływający z Arkavatnet, niewielkiego jeziorka na wschód od wcześniej wymienionego. Tam postanowiłam ustawić aparat ze statywem, by złapać upływ czasu i wody.
Warunki jezdne nie lepsze niż wczoraj, o ile asfalt fajniutki i przyczepny, o tyle partie leśne i terenowe dawały mało przyjemności.
Przy wjeździe do lasu, jak wczoraj, warstwa stwardniałego i nierównego lodu zmusiła mnie do prowodzania roweru. Nie chciałam ryzykować upadku na i tak obolałą dupę.
Na małej kładce usadowił się mały, zmizerowany i pewno głodny kotek. Początkowo uciekał przede mną, ale w końcu przystanął by w pełnej krasie pokazać swoją mizerność. Biedaczek podchodził, w nadziei na jakieś drobne jedzonko, ale niestety nic ze sobą nie miałam. Był jakiś taki niefotogeniczny…
W końcu dotarłam do małego spadu nazywanego „łososiowym wodospadem” i tamże ustawiłam statyw. Niestety sesja zdjęciowa była szybka, bo bez rękawiczek długo się tak nie dało stać, a w rękawiczkach nic z aparatem zrobić nie mogłam.
Cyknęłam więc naprędce kilka fotek, by po chwili zawrócić. Wymarzłe ręce „wygrały”…
W radio wysłuchałam jeszcze porannych wiadomości o wprowadzeniu w Norwegii podwyższonego stanu alarmu antyterrorystycznego, który nadal wydawał się jakiś tajemniczy i nikt nie wie, dlaczego został wprowadzony. Pewno Breivik coś znowu wymyślił…
Pozazdrościłam ostatnio zdjęć Niradharze nad potokiem, więc dzisiaj postanowiłam znaleźć jakiś mały spad wodny. Niedaleko ode mnie w lasku wokół Haraldsvangvatnet jest całkiem spory strumyk wypływający z Arkavatnet, niewielkiego jeziorka na wschód od wcześniej wymienionego. Tam postanowiłam ustawić aparat ze statywem, by złapać upływ czasu i wody.
Warunki jezdne nie lepsze niż wczoraj, o ile asfalt fajniutki i przyczepny, o tyle partie leśne i terenowe dawały mało przyjemności.
Przy wjeździe do lasu, jak wczoraj, warstwa stwardniałego i nierównego lodu zmusiła mnie do prowodzania roweru. Nie chciałam ryzykować upadku na i tak obolałą dupę.
Na małej kładce usadowił się mały, zmizerowany i pewno głodny kotek. Początkowo uciekał przede mną, ale w końcu przystanął by w pełnej krasie pokazać swoją mizerność. Biedaczek podchodził, w nadziei na jakieś drobne jedzonko, ale niestety nic ze sobą nie miałam. Był jakiś taki niefotogeniczny…
W końcu dotarłam do małego spadu nazywanego „łososiowym wodospadem” i tamże ustawiłam statyw. Niestety sesja zdjęciowa była szybka, bo bez rękawiczek długo się tak nie dało stać, a w rękawiczkach nic z aparatem zrobić nie mogłam.
Cyknęłam więc naprędce kilka fotek, by po chwili zawrócić. Wymarzłe ręce „wygrały”…
- DST 6.81km
- Teren 3.20km
- Czas 00:37
- VAVG 11.04km/h
- VMAX 22.60km/h
- Temperatura -3.0°C
- Kalorie 210kcal
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 7 lutego 2013
Kategoria Nie warte uwagi ;)
Pięknie i mroźno
Jeg er midlertidig „ut av drift”, det vil si fikk jeg en kort sykemelding. Heldigvis anbefalte legen å mosjonere, siden det er bare hodet som svikter.
Dagens tur til frisør som skulle hjelpe meg i å føle meg litt bedre.
Korzystając ze zwolnienia i pięknej pogody i mnóstwa wolnego czasu postanowiłam się upiększyć, tzn. w końcu pójść do fryzjera. Jako że na owego fryzjera miałam otrzymaną w prezencie kartę podarunkową ze sporą zniżka, nie miałam specjalnego wyboru i musiałam pojechać na Sørhaug.
Tyle tylko, że tam autobusy nie kursują… trzeba więc było wziąć rower.
Po wczorajszym upadku na twardy lód, obiwszy sobie niemal całe cztery litery i biodro, nie miałam za bardzo ochoty na „powtórkę z rozrywki”. Ale cóż, postanowiłam jechać najwolniej i najostrożniej jak potrafię.
Na początek jednak oślepiło mnie słońce zajadle odbijające się od wilgotnego asfaltu. Koszmar, widoczność 2 m, jednak wkrótce wjechałam na szczęście w „strefę cienia” i standardową drogą, jaką zwykle jeżdżę do pracy dotarłam do Skjoldavegen. Po drodze przy Haraldsvangvatnet, zauroczona zimowym i skutym lodem jeziorem, zeskoczyłam z roweru, by trochę pofocić.
Potem odbiłam w spokojniejsze rejony i naszukałąm się tego fryzjera, że z ledwością dotarłam na wyznaczoną godzinę.
Lżejsza o pół kilo włosów (oczywiście małą przesada, nigdy ich tak dużo na głowie nie miałam) wsiadłam z powrotem na siodełko. A że nie chciało mi się wracać wcześniejszą trasą, obrałam inną, klucząc między małymi uliczkami.
Słońce rzecz jasna dalej świeciło, ale z nieznanej mi przyczyny zaczęłam marznąć w ręce. Na liczniku pokazywało „-0”, więc niby nie najgorzej, a tu jak na złość paluchy odmawiały mi posłuszeństwa. Pewno dlatego, że pstrykałam zdjęcia łąbędziom i kaczkom, co to im nie zimno w kupry było.
Okolica, szczególnie w słoneczne dni jest genialna. Cisza, krzyk mew i kaczek, bulgotanie wpadającego do jeziora potoku, mknącego na spotkanie z jeziorową wodą. Nieco dalej zamarła z zimna i nieróbstwa wieża do skoków do wody. Gdyby nie palący ból w dłoniach, mogłabym tam stać i stać, i podziwiać.
W końcu skryłam się w sklepie, robiąc małe zakupy.
Dagens tur til frisør som skulle hjelpe meg i å føle meg litt bedre.
Korzystając ze zwolnienia i pięknej pogody i mnóstwa wolnego czasu postanowiłam się upiększyć, tzn. w końcu pójść do fryzjera. Jako że na owego fryzjera miałam otrzymaną w prezencie kartę podarunkową ze sporą zniżka, nie miałam specjalnego wyboru i musiałam pojechać na Sørhaug.
Tyle tylko, że tam autobusy nie kursują… trzeba więc było wziąć rower.
Po wczorajszym upadku na twardy lód, obiwszy sobie niemal całe cztery litery i biodro, nie miałam za bardzo ochoty na „powtórkę z rozrywki”. Ale cóż, postanowiłam jechać najwolniej i najostrożniej jak potrafię.
Na początek jednak oślepiło mnie słońce zajadle odbijające się od wilgotnego asfaltu. Koszmar, widoczność 2 m, jednak wkrótce wjechałam na szczęście w „strefę cienia” i standardową drogą, jaką zwykle jeżdżę do pracy dotarłam do Skjoldavegen. Po drodze przy Haraldsvangvatnet, zauroczona zimowym i skutym lodem jeziorem, zeskoczyłam z roweru, by trochę pofocić.
Potem odbiłam w spokojniejsze rejony i naszukałąm się tego fryzjera, że z ledwością dotarłam na wyznaczoną godzinę.
Lżejsza o pół kilo włosów (oczywiście małą przesada, nigdy ich tak dużo na głowie nie miałam) wsiadłam z powrotem na siodełko. A że nie chciało mi się wracać wcześniejszą trasą, obrałam inną, klucząc między małymi uliczkami.
Słońce rzecz jasna dalej świeciło, ale z nieznanej mi przyczyny zaczęłam marznąć w ręce. Na liczniku pokazywało „-0”, więc niby nie najgorzej, a tu jak na złość paluchy odmawiały mi posłuszeństwa. Pewno dlatego, że pstrykałam zdjęcia łąbędziom i kaczkom, co to im nie zimno w kupry było.
Okolica, szczególnie w słoneczne dni jest genialna. Cisza, krzyk mew i kaczek, bulgotanie wpadającego do jeziora potoku, mknącego na spotkanie z jeziorową wodą. Nieco dalej zamarła z zimna i nieróbstwa wieża do skoków do wody. Gdyby nie palący ból w dłoniach, mogłabym tam stać i stać, i podziwiać.
W końcu skryłam się w sklepie, robiąc małe zakupy.
- DST 11.30km
- Teren 2.10km
- Czas 00:57
- VAVG 11.89km/h
- VMAX 27.80km/h
- Temperatura -1.0°C
- Kalorie 362kcal
- Podjazdy 37m
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 5 lutego 2013
Kategoria Nie warte uwagi ;)
Tornesvatnet
Styczniowy rekord pobity, teraz przede mną pobicie lutowego z 2011 r. Wtedy udało mi się ujeździć 34,5 km. Do małego rekordu brakuje mi więc 20 km jeszcze. Może się uda biorąc pod uwagę fakt, iż mam trochę wolnego z pracy :)
Dzisiaj przejażdżka na północ, zupełnie bez celu. Zajechałam jednak od drugiej strony małego rezerwatu przyrody przy jeziorze Tornesvatnet, który latem jest pełny ptaków.
Dzisiaj jednak szary i smutny.
Prócz ptaków żyją tutaj różnej maści chruściki (bagiennik żółtorogi), nartniki i pełno innych nawet nie mających innych niż łacińskie nazwy stwory.
Prócz tego, że ugrzęzłam w błocku, sfotografowałam kawałek spalonego drzewa
i popodziwiałam stojącego przy drodze kamiennego grilla, nie stało się nic godnego większej uwagi…
Dzisiaj przejażdżka na północ, zupełnie bez celu. Zajechałam jednak od drugiej strony małego rezerwatu przyrody przy jeziorze Tornesvatnet, który latem jest pełny ptaków.
Dzisiaj jednak szary i smutny.
Prócz ptaków żyją tutaj różnej maści chruściki (bagiennik żółtorogi), nartniki i pełno innych nawet nie mających innych niż łacińskie nazwy stwory.
Prócz tego, że ugrzęzłam w błocku, sfotografowałam kawałek spalonego drzewa
i popodziwiałam stojącego przy drodze kamiennego grilla, nie stało się nic godnego większej uwagi…
- DST 5.20km
- Teren 1.40km
- Czas 00:24
- VAVG 13.00km/h
- VMAX 27.90km/h
- Temperatura 2.0°C
- Kalorie 176kcal
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 3 lutego 2013
Kategoria Nie warte uwagi ;)
Urdadalvatnet
Værvarsel så ikke så spennende ut i dag… Likevel etter formiddags kaffe fristet meg snøen til en liten sykkeltur. Det er selvsagt ikke vanlig jeg sykler i snø, men i dag var det et untakk. Turen gikk til Udland gravlund, som ble etablert i 1863 og har gjennomgått flere utvidelser etter det.
På Udland gravlund finnes det også et lite kapell som nå ikke er i bruk.
De fleste begravelsene går nå fra nye Udland kirke som ligger like ved kirkegården.
Offrene etter Røvær-ulykken hvor 33 personer omkom, ligger gravlagt på den
eldste delen av Udland gravlund. Etter denne ulykken ble det etablert egen
gravlund på Røvær (1901).
No a teraz po polsku.
Zazwyczaj nie jeżdżę, kiedy pada śnieg, jednak przeglądając zdjęcia „twardzieli
i twardzielek” z z Bikestatsa postanowiłam jednak spróbować.
Co prawda za oknem wiało, ale przepiękne i grube płatki śniegu wyglądały tak
cudownie, że to przeważyło szalę.
Wpierw jednak musiałam oglądnąć przełożone z wczoraj zawody w lotach
narciarskich w Harrachowie. Wczorajszy dzień miał być bowiem skokowo-biegowy,
skończył się tylko bigową porażką.
Przejażdżka w kilkucentymetrowym śniegu toczyła się w iście ślimaczym tempie, trochę
poprawiło się później w terenie, wokół jeziorka Urdadal. W końcu wyjechałam
w pobliżu kościoła Udland z przyległym do niego cmentarzem. Jego starsza część
została założona w 1863 roku. Biała kapliczka stojąca na małym wzniesieniu nie jest już dalej używana i tylko stoi oświetlona prześlicznie nocą.
Na cmentarzyku pochowano 33 ofiary katastrofy, w której statek rozbił się u brzegów jednej z małych wysp w pobliżu.
W międzyczasie wspaniały wcześniej śnieg zamienił się w wodnisto-śniegową mazię,
by w końcu zniechęcić mnie do dalszej jazdy.
Kapliczka
Cmentarne drzewo
På Udland gravlund finnes det også et lite kapell som nå ikke er i bruk.
De fleste begravelsene går nå fra nye Udland kirke som ligger like ved kirkegården.
Offrene etter Røvær-ulykken hvor 33 personer omkom, ligger gravlagt på den
eldste delen av Udland gravlund. Etter denne ulykken ble det etablert egen
gravlund på Røvær (1901).
No a teraz po polsku.
Zazwyczaj nie jeżdżę, kiedy pada śnieg, jednak przeglądając zdjęcia „twardzieli
i twardzielek” z z Bikestatsa postanowiłam jednak spróbować.
Co prawda za oknem wiało, ale przepiękne i grube płatki śniegu wyglądały tak
cudownie, że to przeważyło szalę.
Wpierw jednak musiałam oglądnąć przełożone z wczoraj zawody w lotach
narciarskich w Harrachowie. Wczorajszy dzień miał być bowiem skokowo-biegowy,
skończył się tylko bigową porażką.
Przejażdżka w kilkucentymetrowym śniegu toczyła się w iście ślimaczym tempie, trochę
poprawiło się później w terenie, wokół jeziorka Urdadal. W końcu wyjechałam
w pobliżu kościoła Udland z przyległym do niego cmentarzem. Jego starsza część
została założona w 1863 roku. Biała kapliczka stojąca na małym wzniesieniu nie jest już dalej używana i tylko stoi oświetlona prześlicznie nocą.
Na cmentarzyku pochowano 33 ofiary katastrofy, w której statek rozbił się u brzegów jednej z małych wysp w pobliżu.
W międzyczasie wspaniały wcześniej śnieg zamienił się w wodnisto-śniegową mazię,
by w końcu zniechęcić mnie do dalszej jazdy.
Kapliczka
Cmentarne drzewo
- DST 4.20km
- Teren 3.20km
- Czas 00:23
- VAVG 10.96km/h
- VMAX 29.00km/h
- Temperatura -1.0°C
- Kalorie 125kcal
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 2 lutego 2013
Kategoria Nie warte uwagi ;)
Tajemnicza okolica
Blant besøkende av min sykkelside har jeg noen norske venner, som dessverre ikke kan lese på polsk (7,3% av alle seere). Jeg har bestemt meg å skrive av og til et par norske ord tild dem.
I dag var jeg på en kort sykkeltur i nærheten av Tittlsnesvegen 139E. Hva som star her er et stort mysterium for meg. To tømme bygninger og to scener midt i en liten skog.
Dzień miał być sportowy, rowerowo-biegowo-skokowy. Pierwsza część dnia rowerowa, bo słoneczna i w miarę bez wiatru.
Znalazłszy pretekst (zakupy w pobliskim sklepie) i sposobność (miłe okoliczności pogodowe w postaci świecącego słońca) siadłam na rower.
Po "spantowaniu"kolejnych kilkunastu złotych, z małym zapasem zakupów, pojechałam dalej. W międzyczasie, jak na złość, słońce schowało się za nadciągające chmury. Gnane północnym wiatrem szybko zakryły całe niebo i cała radość z wycieczki jakoś tak szybko wyparowała.
Tajemnicza scena
Dojechałam jednak do miejsca, gdzie żwirowa, teraz mocno zmrożona i pokryta cienką warstwą śniegu droga powiodła mnie to tajemniczego małego lasku, na którego środku stało kilka zabudowań. Kiedyś tam byłam, ale rozczarowana ślepą drogą, zaraz zawróciłam. Dzisiaj chciałam przyjrzeć się bliżej opuszczonym zabudowaniom.
"Niebezpieczny dom"
Droga była tym razem zabarykadowana lepiej niż ostatnio. Oznaczało to jednak jakowąś aktywność tutaj. Po lewej stronie stał dom, teraz zamieniony w jakąś dziwną „twierdzę”. Przy wejściu tabliczka, że wejście zabronione i niebezpieczne. Co tam teraz jest, trudno było zgadnąć, mimo zaglądania w okienka. Nie odważyłam się nacisnąć na klamkę.
Przy wjeździe i na samym końcu polany stały dwie, bez wątpienia, sceny. Czyżby odbywały się tu kiedyś tajemne koncerty? Może zbudowano je dla małych bandów ćwiczących przed koncertami - nie wiadomo…
Na jednej ze scen, pod którą porzuciłam rower, stał zdezelowany przód motocykla. Na przedniej jego szybie masa naklejek, świadczących że jego dawny właściciel przemierzył być może motocyklem Luksemburg, a z pewnością północną Norwegię. Zadumałam się…
Motocyklowy przod
W głębi sceny stały stolik i kilka plastikowych krzesełek, jeden z katów zarośnięty bluszczem i gratami. Wyobraźnia pracowała… miejsce spotkań narkomanów? satanistów? Innych dziwnych grup zapaleńców? Raczej nie muzyków.
Wygooglowałam, że znajduje się tam pustostan, który przejęła gmina Haugesund w 1971 r., a dawniej właścicielem był niejaki Oystein Miljeteig.
Prócz dwóch scen stał tam jeszcze jeden dom/garaż ze sterczącą na północym boku budką do sprzedaży produktów firmy Gilde (spółka produkująca mięso i wędliny).
Całość jednak otoczona wielką tajemnicą co mnie zauroczyło.
W drodze powrotnej zahaczyłam o ośrodek jeździecki, gdzie coś się działo, ale nie odgadłam co. Jeźdźcy z rumakami przykrytymi derkami spacerowali tam i z powrotem, dla mnie jakby bez celu, ale pani z megafonu coś jednak ogłaszała. Popatrzyłam na koniki i zawróciłam do domu, robiąc pierwsze lutowe kilometry.
Koniki
Osrodek jezdziecki zimowo
I dag var jeg på en kort sykkeltur i nærheten av Tittlsnesvegen 139E. Hva som star her er et stort mysterium for meg. To tømme bygninger og to scener midt i en liten skog.
Dzień miał być sportowy, rowerowo-biegowo-skokowy. Pierwsza część dnia rowerowa, bo słoneczna i w miarę bez wiatru.
Znalazłszy pretekst (zakupy w pobliskim sklepie) i sposobność (miłe okoliczności pogodowe w postaci świecącego słońca) siadłam na rower.
Po "spantowaniu"kolejnych kilkunastu złotych, z małym zapasem zakupów, pojechałam dalej. W międzyczasie, jak na złość, słońce schowało się za nadciągające chmury. Gnane północnym wiatrem szybko zakryły całe niebo i cała radość z wycieczki jakoś tak szybko wyparowała.
Tajemnicza scena
Dojechałam jednak do miejsca, gdzie żwirowa, teraz mocno zmrożona i pokryta cienką warstwą śniegu droga powiodła mnie to tajemniczego małego lasku, na którego środku stało kilka zabudowań. Kiedyś tam byłam, ale rozczarowana ślepą drogą, zaraz zawróciłam. Dzisiaj chciałam przyjrzeć się bliżej opuszczonym zabudowaniom.
"Niebezpieczny dom"
Droga była tym razem zabarykadowana lepiej niż ostatnio. Oznaczało to jednak jakowąś aktywność tutaj. Po lewej stronie stał dom, teraz zamieniony w jakąś dziwną „twierdzę”. Przy wejściu tabliczka, że wejście zabronione i niebezpieczne. Co tam teraz jest, trudno było zgadnąć, mimo zaglądania w okienka. Nie odważyłam się nacisnąć na klamkę.
Przy wjeździe i na samym końcu polany stały dwie, bez wątpienia, sceny. Czyżby odbywały się tu kiedyś tajemne koncerty? Może zbudowano je dla małych bandów ćwiczących przed koncertami - nie wiadomo…
Na jednej ze scen, pod którą porzuciłam rower, stał zdezelowany przód motocykla. Na przedniej jego szybie masa naklejek, świadczących że jego dawny właściciel przemierzył być może motocyklem Luksemburg, a z pewnością północną Norwegię. Zadumałam się…
Motocyklowy przod
W głębi sceny stały stolik i kilka plastikowych krzesełek, jeden z katów zarośnięty bluszczem i gratami. Wyobraźnia pracowała… miejsce spotkań narkomanów? satanistów? Innych dziwnych grup zapaleńców? Raczej nie muzyków.
Wygooglowałam, że znajduje się tam pustostan, który przejęła gmina Haugesund w 1971 r., a dawniej właścicielem był niejaki Oystein Miljeteig.
Prócz dwóch scen stał tam jeszcze jeden dom/garaż ze sterczącą na północym boku budką do sprzedaży produktów firmy Gilde (spółka produkująca mięso i wędliny).
Całość jednak otoczona wielką tajemnicą co mnie zauroczyło.
W drodze powrotnej zahaczyłam o ośrodek jeździecki, gdzie coś się działo, ale nie odgadłam co. Jeźdźcy z rumakami przykrytymi derkami spacerowali tam i z powrotem, dla mnie jakby bez celu, ale pani z megafonu coś jednak ogłaszała. Popatrzyłam na koniki i zawróciłam do domu, robiąc pierwsze lutowe kilometry.
Koniki
Osrodek jezdziecki zimowo
- DST 6.20km
- Teren 1.30km
- Czas 00:22
- VAVG 16.91km/h
- VMAX 28.40km/h
- Temperatura -2.0°C
- Kalorie 175kcal
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 31 stycznia 2013
Kategoria Nie warte uwagi ;)
Styczniowe podrygi
Słońce dzisiaj zawitało, ale za późno wyszłam z pracy by na rowerze złapać jego późnopopołudniowe promienie. Po krótkiej drzemce i talerzu ciepłego żurku wyskoczyłam na chwilę by "spantować" butelki. "Spantować" oznacza ni mniej, ni więcej, oddać butelki lub puszki do automatu, której zazwyczaj stoją w sklepie. Potem człowiek dostaje mały wydruczek na kwotę, którą w sklepie wymienia się albo na gotówkę albo uszczupla rachunek przy kasie po zakupach.
Pant - oznacza po norwesku kaucję, dla jasności.
Ja postanowiłam dzisiaj oddać co nieco z całości "upantowanej" gotówki na Czerwony Krzyż, co powyższe zdjęcie potwierdza i dokumentuje :)
Po ceremonii "pantowania" pojechałam znaleźć jeszcze dwa kesze, które ostatnio pojawiły się w okolicy. Keszowanie z pełnym sukcesem, dwa następne do kolekcji.
Zdjęcie nie moje, ale Yukari Take, tak na poprawę zimowego humoru
&feature=youtube_gdata_player
Pant - oznacza po norwesku kaucję, dla jasności.
Ja postanowiłam dzisiaj oddać co nieco z całości "upantowanej" gotówki na Czerwony Krzyż, co powyższe zdjęcie potwierdza i dokumentuje :)
Po ceremonii "pantowania" pojechałam znaleźć jeszcze dwa kesze, które ostatnio pojawiły się w okolicy. Keszowanie z pełnym sukcesem, dwa następne do kolekcji.
Zdjęcie nie moje, ale Yukari Take, tak na poprawę zimowego humoru
&feature=youtube_gdata_player
- DST 1.90km
- Czas 00:10
- VAVG 11.40km/h
- VMAX 22.30km/h
- Temperatura -2.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 30 stycznia 2013
Kategoria Ciekawe i niepospolite miejsca
Luźne rozważania styczniowe...
Rozważania styczniowe...
...a raczej wspomnienia z bunkrów i kanonad z maja ubiegłego roku. Natchniona przez WrocNam-a wpisem o twierdzach i fortyfikacjach Wrocławia, postanowiłam powyciągać moje stare zdjęcia z odwiedzonych u mnie w Haugesund bunkrów i umocnień. Ode mnie to prawie „rzut beretem”, aż zdziwiło mnie, że wcześniej ich nie odkryłam.
Na nadmorskim, skalistym brzegu, szarpanym falami Morza Północnego stoi wybudowana w 1943 krótka linia kilku bunkrów i baterii artyleryjskich.
W zamyśle była to linia obrony przed atakiem z morza. Składała się z dwóch dział kalibru 7,5 cm i zasięgiem do 10.000 m i obrotem wokół osi 360 stopni. Działa, jak dowiedziałam się z odpowiedniego źródła, mogły oddać 4 strzały na sekundę z prędkością 720 m/sek.
Najpierw jednak odkryłam wysunięty najbardziej ku morzu mały bunkier 3x3 m postawiony na jednym z wyższych punków terenu. Skacząc jak kozica po skałach w SPD-kach musiałam wyglądać trochę śmiesznie, ale mojej eksploracji nic i nikt nie mógł zapobiec. Udało się nawet bez latarki.
Wspomnieć należy iż pogoda majowa była przecudowna i dla mniej zainteresowanych wojennym „ustrojstwem” wynagrodzeniem mogły być też przecudowne widoki.
Widoki z bunkra
Działa miały za zadanie osłaniać Haugesund i północą część zatoki Kval przed okrętami płynącymi z północny i północnej część wyspy Karmoy. Obydwa zwieńczały sklepienie dużych bunkrów z kilkoma przedziałami. Do jednego z nich, wieży kanonu, prowadziły metalowe drabiny, teraz już rzecz jasna mocno ordzewiałe, ale w stanie utrzymać wagę „metra kartofli”. Pomieszczenia obok służyły za magazyny pocisków, których można było tam znaleźć w ilości kilku tysięcy w 1945 r.
Działo od środka
Widoki z bunkrów
...a raczej wspomnienia z bunkrów i kanonad z maja ubiegłego roku. Natchniona przez WrocNam-a wpisem o twierdzach i fortyfikacjach Wrocławia, postanowiłam powyciągać moje stare zdjęcia z odwiedzonych u mnie w Haugesund bunkrów i umocnień. Ode mnie to prawie „rzut beretem”, aż zdziwiło mnie, że wcześniej ich nie odkryłam.
Na nadmorskim, skalistym brzegu, szarpanym falami Morza Północnego stoi wybudowana w 1943 krótka linia kilku bunkrów i baterii artyleryjskich.
W zamyśle była to linia obrony przed atakiem z morza. Składała się z dwóch dział kalibru 7,5 cm i zasięgiem do 10.000 m i obrotem wokół osi 360 stopni. Działa, jak dowiedziałam się z odpowiedniego źródła, mogły oddać 4 strzały na sekundę z prędkością 720 m/sek.
Najpierw jednak odkryłam wysunięty najbardziej ku morzu mały bunkier 3x3 m postawiony na jednym z wyższych punków terenu. Skacząc jak kozica po skałach w SPD-kach musiałam wyglądać trochę śmiesznie, ale mojej eksploracji nic i nikt nie mógł zapobiec. Udało się nawet bez latarki.
Wspomnieć należy iż pogoda majowa była przecudowna i dla mniej zainteresowanych wojennym „ustrojstwem” wynagrodzeniem mogły być też przecudowne widoki.
Widoki z bunkra
Działa miały za zadanie osłaniać Haugesund i północą część zatoki Kval przed okrętami płynącymi z północny i północnej część wyspy Karmoy. Obydwa zwieńczały sklepienie dużych bunkrów z kilkoma przedziałami. Do jednego z nich, wieży kanonu, prowadziły metalowe drabiny, teraz już rzecz jasna mocno ordzewiałe, ale w stanie utrzymać wagę „metra kartofli”. Pomieszczenia obok służyły za magazyny pocisków, których można było tam znaleźć w ilości kilku tysięcy w 1945 r.
Działo od środka
Widoki z bunkrów
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 20 stycznia 2013
Kategoria Do i z pracy
Absolutnie zimowo!
No to przeszłam samą siebie, absolutny rekord styczniowy „moich“ rowerowych wszechczasów. Najwięcej kilometrów w styczniu i to jeszcze w takim mrozie.
Zanim słońce wstało kole 9.15 u mnie (czyli w południowo-zachodniej Norwegii) było -10 stopni.
7 minut po wschodzie wyruszyłam do pracy opatulona w 6 warstw, na wierzchu zaś najlepsza pod słońcem wiatroszczelna i superciepła kurtka Mavic.
Kurtka Mavic - muszę zareklmować
Po nałożeniu jeszcze na głowę kominiarki wyglądałam jak rasowy zabójca.
Dzisiaj było jeszcze zimniej niż wczoraj, w połowie drogi zwątpiłam czy dojadę, ale nie było też sensu wracać. Pocieszyłam się myślą, że po południu może będzie cieplej. W drodze powrotnej nawet się zgrzałam.
Jednak newralgicznym punktem okazały się ręce i rękawiczki. Reszta odzieżowego ekwipunku spisała się wyśmienicie, co jednak nie oznacza, że jutro wybiorę się do pracy na rowerze znowu. Dam sobie na wstrzymanie.
Zanim słońce wstało kole 9.15 u mnie (czyli w południowo-zachodniej Norwegii) było -10 stopni.
7 minut po wschodzie wyruszyłam do pracy opatulona w 6 warstw, na wierzchu zaś najlepsza pod słońcem wiatroszczelna i superciepła kurtka Mavic.
Kurtka Mavic - muszę zareklmować
Po nałożeniu jeszcze na głowę kominiarki wyglądałam jak rasowy zabójca.
Dzisiaj było jeszcze zimniej niż wczoraj, w połowie drogi zwątpiłam czy dojadę, ale nie było też sensu wracać. Pocieszyłam się myślą, że po południu może będzie cieplej. W drodze powrotnej nawet się zgrzałam.
Jednak newralgicznym punktem okazały się ręce i rękawiczki. Reszta odzieżowego ekwipunku spisała się wyśmienicie, co jednak nie oznacza, że jutro wybiorę się do pracy na rowerze znowu. Dam sobie na wstrzymanie.
- DST 9.10km
- Teren 1.20km
- Czas 00:34
- VAVG 16.06km/h
- VMAX 28.70km/h
- Temperatura -10.0°C
- Kalorie 197kcal
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 19 stycznia 2013
Kategoria Do i z pracy
Na minusie
Sama siebie zadziwiłam, w takie mrozy to jeszcze nie jeździłam. Zapatuliłam się szczelnie i wyruszyłam na dyżur. Po niecałym kilometrze słońce wyszło zza zakrywającej go góry i od razu zrobiło się fajniej, choć niekoniecznie cieplej.
W międzyczasie zaszło kilka zmian na mojej trasie do pracy, skończono budować nowy dom przy w jeździe do lasu, oczywiście zimowe widok, do których nie byłam przyzwyczajona i ukończono też remont jednej mniejszej i jednej większej drogi, co zmusiło mnie do modyfikacji mojej rutynowej traski, ale generalnie bez wpływu na jej długość.
Rower w zimowej scenerii
Poza tym siedząc na siodełku miałam masę pomysłów na sklecenie tego wpisu, jednak w ciągu dnia wszystko uleciało. Chyba wszystko przez to, że w powrotenj drodze zamarzły mi uszy :). Jutro pewno wsiądę w autobus.
Ciekawe czy jeszcze w styczniu skuszę się na rowerową jazdę?
W międzyczasie zaszło kilka zmian na mojej trasie do pracy, skończono budować nowy dom przy w jeździe do lasu, oczywiście zimowe widok, do których nie byłam przyzwyczajona i ukończono też remont jednej mniejszej i jednej większej drogi, co zmusiło mnie do modyfikacji mojej rutynowej traski, ale generalnie bez wpływu na jej długość.
Rower w zimowej scenerii
Poza tym siedząc na siodełku miałam masę pomysłów na sklecenie tego wpisu, jednak w ciągu dnia wszystko uleciało. Chyba wszystko przez to, że w powrotenj drodze zamarzły mi uszy :). Jutro pewno wsiądę w autobus.
Ciekawe czy jeszcze w styczniu skuszę się na rowerową jazdę?
- DST 9.00km
- Teren 1.80km
- Czas 00:30
- VAVG 18.00km/h
- VMAX 28.90km/h
- Temperatura -8.0°C
- Kalorie 200kcal
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 13 stycznia 2013
Kategoria Nie warte uwagi ;)
Zimowo
Chyba tylko piękne słońce zmusiło mnie na wyjazd, bo mrozik z niewielkim wiatrem, którego wczoraj nie było uczyniły wyprawę nieco zimniejszą niż wczoraj. Tym razem podjęłam się rowerowej wspinaczki choć nie byłam pewna czy bo dłuższej przerwie podołam.
Do parku pędziły tłumy Norwegów, jak zwykle w niedziele. Truchty, nordic trekking, zwykłe spacery i spacery z psami, wśród zimowej, acz bez śniegu, scenerii. Szron i zamrożone na gałęziach drzew krople wody sprawiały, że co chwila się zatrzymywałam by podziwiać wyczyny natury.
Do parku pędziły tłumy Norwegów, jak zwykle w niedziele. Truchty, nordic trekking, zwykłe spacery i spacery z psami, wśród zimowej, acz bez śniegu, scenerii. Szron i zamrożone na gałęziach drzew krople wody sprawiały, że co chwila się zatrzymywałam by podziwiać wyczyny natury.
- DST 8.10km
- Teren 0.90km
- Czas 00:40
- VAVG 12.15km/h
- VMAX 32.20km/h
- Temperatura -5.0°C
- Kalorie 224kcal
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze