Środa, 30 marca 2011
Kategoria Nie warte uwagi ;), Skrzynki pocztowe w Norwegii
Nudnawo
Nic ciekawego, resztki miesiąca poświęcone na przeprowadzkę. Dla odkurzenia wspomnień kilka nowych skrzynek.
- DST 7.20km
- Czas 00:27
- VAVG 16.00km/h
- VMAX 24.60km/h
- Temperatura 8.0°C
- Kalorie 129kcal
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 28 marca 2011
Kategoria Do i z pracy
Oterstien
Rundka praca - nowy mieszkanie. Teraz będę mieć troszkę dalej, 5 kilosów do pracy. Czasami się nie chce wcześniej wstawać, więc nie wiem jak to będzie.
A teraz krótki filmik z wycieczki rowerowej po Barcelonie.
Nie wiem dlaczego, ale zniknął...i coś się nie otwiera. Sorki!
A teraz krótki filmik z wycieczki rowerowej po Barcelonie.
Nie wiem dlaczego, ale zniknął...i coś się nie otwiera. Sorki!
- DST 7.30km
- Czas 00:26
- VAVG 16.85km/h
- VMAX 23.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 26 marca 2011
Kategoria NORWAY
Druga rocznica pobytu w Norwegii
Szczerze mówiąc to historia pisania tego wpisu jest długa i zawiła. Nie dość ze pisany dobre 3 tygodnie później (przynajmniej), to w dzień, kiedy jest pisany tez dzielone na raty: zalążek wczoraj wieczorem, dziś rano przed pójściem do pracy oraz po przyjściu, razem z robieniem obiadu. Ciekawa mieszanka… ciekawa jestem finalnego efektu. Na dokładkę – pisany na dwóch różnych kompach przy muzyce Sigvarda Dagslanda – czysta norweszczyzna, ale polecam.
Tyle słowem wstępu.
Ostatni raz wyruszyłam rowerkiem ze starego mieszkania, za niedługo przeprowadzka. Głównie znanym juz mi szlakiem M. Północnego na północ. Przyznam szczerze, ze na początku rowerowania szlakiem, ciężko było mi znaleźć oznakowanie drogę, nawet z mapa I GPS-em było ciężko. Teraz po miesiącach doświadczenia jechałam całkiem pewnie, wiedząc gdzie skręcić miedzy ciasnymi, willowymi uliczkami. Urokliwe.
Wkrótce zjechałam z asfaltowych uliczek i przecięłam na skróty po półleśnej dróżce. Przy niewielkim stawiku i strumyku don wpływającym zebrało się trochę więcej wilgoci, co w rezultacie dało przepięknie, delikatnie oszronione ubiegłoroczne liście.
W lutym, kiedy jeszcze sople gdzieniegdzie wisiały odsyłam do wpisu o lutowej wycieczce, postanowiłam że jeszcze wrócę do Årabrot. Na wzgórzach wokół parku sportów rajdowych (tak, tak w 30-tys miasteczku), odkryłam bowiem kilka fajnych ścieżek, po których warto było się przejść.
Årabrot to w zasadzie okolica wysypiska śmieci. Wysypisko to nie jest, bo od razu wszystko idzie do przerobu, tak więc nie należy sobie miejsca kojarzyć z górą latających śmieci.
Ale do rzeczy…
Årabrot znaczy rzeka, która płynie jak droga przez skrawek lądu niczym droga i tak mała rzeka z pobliskiego jeziora Tornesvannet, płynie sobie w kierunku morza. Jezioro i okolica wokół niego jest rezerwatem natury i może kiedyś zagłębię się w szczegóły.
W każdym bądź razie dotarłam i zaparkowałam rower przy torze wyścigowym i dalej na nogach przez las i bezdroża. Po prawej stronie miałam morze ze skrzeczącymi mewami, po prawej zaś wyższe i wyższe pagórki.
Słońce świeciło coraz mocniej i cieszyłam się, że pogoda sprawiła mi prezent na drugą rocznicę pobytu w Norwegii.
Dalej trasa była trochę cięższa, żadnej ścieżki, więc „sunęłam” z GPS-em w ręku w kierunku jakiejś zatoczki, poprzez szczelinowatą dolinę między skałami. Skacząc między skarlałą roślinnością, krzakami jagód i krakebær (w zasadzie nie wiem jak nazywa się to po polsku), idąc wzdłuż małego strumienia dotarłam nad skalisty brzeg morza.
Na powierzchni wody unosiły się pęcherzowate glony, na kamieniach drzemały uczepione okrzemki, tudzież inne skorupiaki. Nad samym morzem gołe skały porośnięte jaskrawo żółtymi glonami i porostami (cholewcia, kiedyś wiedziałam z biologi czy to to się różni, teraz za nic…). Później wdrapałam się na Båsabekken 46 m n.p.m i zawróciłam w drogę powrotną, rowerem do domu.
[url][/url]
Tyle słowem wstępu.
Ostatni raz wyruszyłam rowerkiem ze starego mieszkania, za niedługo przeprowadzka. Głównie znanym juz mi szlakiem M. Północnego na północ. Przyznam szczerze, ze na początku rowerowania szlakiem, ciężko było mi znaleźć oznakowanie drogę, nawet z mapa I GPS-em było ciężko. Teraz po miesiącach doświadczenia jechałam całkiem pewnie, wiedząc gdzie skręcić miedzy ciasnymi, willowymi uliczkami. Urokliwe.
Wkrótce zjechałam z asfaltowych uliczek i przecięłam na skróty po półleśnej dróżce. Przy niewielkim stawiku i strumyku don wpływającym zebrało się trochę więcej wilgoci, co w rezultacie dało przepięknie, delikatnie oszronione ubiegłoroczne liście.
W lutym, kiedy jeszcze sople gdzieniegdzie wisiały odsyłam do wpisu o lutowej wycieczce, postanowiłam że jeszcze wrócę do Årabrot. Na wzgórzach wokół parku sportów rajdowych (tak, tak w 30-tys miasteczku), odkryłam bowiem kilka fajnych ścieżek, po których warto było się przejść.
Årabrot to w zasadzie okolica wysypiska śmieci. Wysypisko to nie jest, bo od razu wszystko idzie do przerobu, tak więc nie należy sobie miejsca kojarzyć z górą latających śmieci.
Ale do rzeczy…
Årabrot znaczy rzeka, która płynie jak droga przez skrawek lądu niczym droga i tak mała rzeka z pobliskiego jeziora Tornesvannet, płynie sobie w kierunku morza. Jezioro i okolica wokół niego jest rezerwatem natury i może kiedyś zagłębię się w szczegóły.
W każdym bądź razie dotarłam i zaparkowałam rower przy torze wyścigowym i dalej na nogach przez las i bezdroża. Po prawej stronie miałam morze ze skrzeczącymi mewami, po prawej zaś wyższe i wyższe pagórki.
Słońce świeciło coraz mocniej i cieszyłam się, że pogoda sprawiła mi prezent na drugą rocznicę pobytu w Norwegii.
Dalej trasa była trochę cięższa, żadnej ścieżki, więc „sunęłam” z GPS-em w ręku w kierunku jakiejś zatoczki, poprzez szczelinowatą dolinę między skałami. Skacząc między skarlałą roślinnością, krzakami jagód i krakebær (w zasadzie nie wiem jak nazywa się to po polsku), idąc wzdłuż małego strumienia dotarłam nad skalisty brzeg morza.
Na powierzchni wody unosiły się pęcherzowate glony, na kamieniach drzemały uczepione okrzemki, tudzież inne skorupiaki. Nad samym morzem gołe skały porośnięte jaskrawo żółtymi glonami i porostami (cholewcia, kiedyś wiedziałam z biologi czy to to się różni, teraz za nic…). Później wdrapałam się na Båsabekken 46 m n.p.m i zawróciłam w drogę powrotną, rowerem do domu.
[url][/url]
- DST 7.40km
- Teren 2.00km
- Czas 00:40
- VAVG 11.10km/h
- VMAX 26.00km/h
- Temperatura 9.0°C
- Kalorie 131kcal
- Podjazdy 113m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 25 marca 2011
Kategoria Nie warte uwagi ;), Skrzynki pocztowe w Norwegii
Zapomniany wpis
Tak to już jest, jak się od razu nie wpisze tego co trzeba. Po prostu uleciało z głowy. Najpewniej jednak próbowałam jakąś okreżną lub skrótową drogę przez Bleikmyr. I chyba były to dwie łączone, małe wycieczki!
Nic to, prezentuję ciąg dalszy skrzynek pocztowych!!
Może nie wyszły pięknie, ale motywy są różne i jeszcze się nie powtarzały.
i chyba najbrzydsza w kolekcji...:)
Nic to, prezentuję ciąg dalszy skrzynek pocztowych!!
Może nie wyszły pięknie, ale motywy są różne i jeszcze się nie powtarzały.
i chyba najbrzydsza w kolekcji...:)
- DST 7.30km
- Czas 00:28
- VAVG 15.64km/h
- Temperatura 10.0°C
- Kalorie 115kcal
- Podjazdy 54m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 24 marca 2011
Kategoria Do i z pracy
Dzień powszedni...
Powszedni, czyli dom-praca i z powrotem, trochę się najeździłam w weekend z okazji dyżuru weekendowego. W końcu znalazłam miejsce w szpitalu, gdzie mogę rowerek zaparkować, i nie jest narażony na solone powietrze, które zżera metalowe części.
Pokrewne rowerom pojazdy na ulicach Barcelony
Pokrewne rowerom pojazdy na ulicach Barcelony
- DST 15.80km
- Czas 00:54
- VAVG 17.56km/h
- VMAX 27.00km/h
- Temperatura 4.0°C
- Kalorie 123kcal
- Podjazdy 23m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 20 marca 2011
Kategoria Do i z pracy
Praca, domek
Zaczynam od wspomnienia z Barcelony, jeden z wielu punktów miejskiej wypożyczalni rowerów. Początkowo ja i Monica wyglądałyśmy jak złodziejki, próbując je jakos uwolnić ze statywów. Jednak później okazało się, że są dostępne tylko dla Hiszpanów, swego rodzaju jakiś niski abonament jest ściągany z konta, więc trzeba by było mieć konto w jakimś hiszpańskim banku...
I jeszcze jedno wspomnieniowe zdjątko.
Poza tym prawdziwa trasa to praca-dom :).
- DST 22.00km
- Czas 01:00
- VAVG 22.00km/h
- VMAX 27.00km/h
- Temperatura 8.0°C
- Kalorie 321kcal
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 10 marca 2011
Barcelona
Do Barcelony, katalońskiego miasta na północo-wschodnim krańcu Hiszpani odwiedziałam z okazji konferencji o chorobie Parkinsona i alzheimera. Nudna jak flaki z olejem, zdominowana przez myszy i szczury, błądzące w klatce i przyciskające jakieś dźwigienki. To wszystko po to by sprawdzić jak stoją umysłowo. Rzecz jasna najpierw miesza się im w genach, by przypominały ludzi z demencją. Potem podaje jakieś specyfiki, proteiny, szczepionki, a czasami cudze komórki, by sprawdzić czy działają.
Wyrywki z konferencji mogę zacytować, kto chce niech czyta, kto nie można przerzucić się dalej.
„ presenilina jest centrum katalitycznym gamma sekretarzy… Semagacerat-inhibitor gamma sekretarzy, nieselektywny… Phenylpiperidine, gsm-1, moduluje gamma sekretazę. GPCR / -coupled receptors , GPR3 lezy w okolicach regionu na chromosomie 1, linkującego do ch. Alzheimera. Nadekspresja GPR3 powoduje wzrost produkcji beta42-apoproteiny… etc. etc.”
A więc nudną konfernecję postanowiłam trochę urozmaicić.
Wybrałam jedną z kilku działających w stolicy Katalonii firm zajmujących się prowadzeniem wycieczek rowerowych po Barcelonie. Spotkanie ok. godz. 13.00 na Pl. Catalunya naprzeciwko Rock Cafe. Zebrało się kilkanaście osób i wszyscy ruszyliśmy do wypożyczalni rowerów, na których mieliśmy pedałować. Ja cały czas zastanawiałam się, czy będziemy jeździć po tych ruchliwych ulicach i na samą myśl o tym dostawałam gęsiej skórki.
Przewodniczką była na oko czterdziestokilkuletnia, blond Austriaczka, mieszkająca w Hiszpani z jakieś kilka lat, jak potem opowiadała. Ustawieni w kolejce pobieraliśmy czarne, miejskie rowery, które dla mnie, przyzwyczajonej do górskiego, wydawały się śmiesznymi pojazdami. Za 21 eurosów zasiadłam na moim tymczasowym rumaku. Nie wiedziałam jak się na nim jeździ, śmiesznie, niepewnie, dziwnie…
W sumie okazało się, że jest nas gdzieś 21 sztuk. Ruszyliśmy na południe, szlakiem znanych barcelońskich budowli.
Pierwszą z nich było Muzeum Sztuki Współczesnej (Centro de Kultura Contemponarea de Barcelona). Nie wiem czym można się było zachwycać, niemniej jednak ciekawostką było, że przed nim skateowcy zrobili sobie ulubione miejsce spotkań i jazdy.
Dalej pognaliśmy kupą Ramola del Ravel, jadąc całą szerokością deptaku, otoczonego po obu stronach palmami. My w tym czasie, tzn. ja, Monica i Minna, a chyba w największym stopniu ja, uczyłyśmy się trzymać kierownicę „mieszczucha”. Powoli, ale jakoś dało się tym jakoś prowadzić. Czarny z żółtym i wstwkami rowerek miał trzy biegi, duże koła i torbę z wodą z "przoda". Duże i wygodne siodełko.
Jak widać na zdjęciu, co niektórym było bardzo gorąco.
Następnym punktem wycieczki był plac de la Generalitat. W czasie pieszej wycieczki, gdy słońce łądnie nad placem świeciło postanowiłyśmy z Monicą usiąść pod jednym z okazałych budynków. Zostałyśmy przegonione przez policję… a takie było fajne miejsce by wystawić twarz do marcowego, południowego słońca. Potem okazało się, że jedne z budynków to siedziba policji, druga to rządowe, Katalońskie, Ministerstwo Sprawiedliwości. Lub coś w tym rodzaju. W każdym bądź razie zostaliśmy przez przewodniczkę, Elizabeth oświeceni, że na owym placu zbierają się ludzie by za czymś protestować. Taki plac do manifestacji.
Krótko opowiadając pokręciliśmy dalej w kierunku plaży i na północny wschód w kierunku wioski olimpijskiej. W Barcelonie bowiem w 1992 roku odbyła się Olimpiada, i na tę cześć z dużej części nadbrzeża zbudowano cały kompleks do sportów wodnych. Zanim jednak udaliśmy się Passeig Maritim de la Barcelona, zjedliśmy w malutkiej knajpce małe tapas, popijane szklaneczką czerwonego wina. Mnia, mniam !!
Cała wycieczka snuła się na długości pewno kilometra, ale jakimś cudem wszyscy się potem znajdowali, chwilę potem jak przewodniczka stawała i opowiadała. Jak do tej pory wycieczka przebiegała ścieżkami rowerowymi, lub też kręciliśmy po małych uliczkach dla pieszych. Sztuka lawirowanie między ludźmi była bardzo przydatna.
Po ok. 7-8 km, nawróciliśmy trochę na północ by obok ZOO i przez Parc del Ciutadella oraz przez przepiękny pasaż, zakończony monumentalnym łukiem dojechać do przewspaniałej, będącej symbolem Barcelony katedry, Sagrada de la Familia czyli na polski bazyliki Św. Rodziny. Zaprojektowana przez Antoniego Gaudi, przypomina z daleka budowlę a błota (oczywiście moje porównanie).
Dalej wg Wikipedii:
„W założeniu architekta sama konstrukcja budowli miała przypominać jeden, wielki organizm. Budowę kościoła rozpoczęto w 1882 roku. Początkowo jej projekt zlecono innemu architektowi, ale ten wszedł w konflikt ze stowarzyszeniem finansującym budowę świątyni. Wówczas zlecenie na budowę otrzymał Gaudí, który całkowicie zmienił projekt, nadając mu własny styl. Przez następne cztery dekady pracował intensywnie nad konstrukcją, poświęcając jej całkowicie ostatnich 15 lat życia. Podczas prac nieustannie dostosowywał i zmieniał pierwotne założenia.
Wieże kościoła ukończono w 1920 r. Sześć lat później architekt zginął, wpadając pod przejeżdżający omnibus, pozostawiając tylko jedną z trzech zaprojektowanych fasad. Z powodu organicznej formy budowli oraz niepowtarzalności detali architektonicznych (tak jak w naturze żaden z nich nie jest identyczny i musi być osobno rzeźbiony) do dziś nie zdołano jej ukończyć. Projekty świątyni pozostawione przez architekta zostały zniszczone w czasie hiszpańskiej wojny domowej przez katalońskich anarchistów”.
Zupełnie na marginesie, Gaudi ma wytoczony proces… beatyfikacyjny :).
Budowla jest jeszcze nie ukończona, i chyba wiecznie stoją przy niej budowlane żurawie. Nam się nie udało wejść z racji posiadania rowerów, a i wstęp ponoć kosztuje bagatela 40 euro. Objechaliśmy więc bazylikę niemal dookoła, by nawrócić do miasta, skąd przypedałowaliśmy.
Po drodze mieliśmy jeszcze do zobaczenia dwa budynki zaprojektowane przez Gaudiego Casa Batilo i Casa Mila. Jeden z nich zaliczyłyśmy dnia poprzedniego, w nocy, kiedy był podświetlony, przyznam że jeszcze piękniejszy. Ogólnie zaś Barcelona ze swoimi 1,6 miliona mieszkańcami jest niesamowita, porywająca i wszystkim polecam jej odwiedzenie!! Miasto przyjazne rowerzystom!
Pokaż trasę GPS" title="GPSies - Barcelona">">Opis linka
- DST 15.00km
- Czas 02:19
- VAVG 6.47km/h
- VMAX 23.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- Podjazdy 90m
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 21 lutego 2011
Pracka, pracka, znowu
Po krótkim, tygodniowym urlopie miło było wstać i stwierdzić, że w końcu jest jasno kiedy ruszam do pracy. Jednak po kilkuset metrach zaczął szwankować tylny hamulec. Za Chiny ludowe nie mogłam rozgryźć o co w tym wszystkim chodziło, więc by hamulce nie zacisnęły się na amen na kole, postanowiłam go więcej nie ruszać.
.
Po wyjściu z pracy wszystko się samo z siebie unormowało.
Ale, ale. Małe co nieco z wczoraj...
A więc wracając z wczorajszej wycieczki, zauważyłam na poboczu jakiś stary traktor. Z daleka wyglądał na dawno opuszczony, i stojący przynajmniej 10 lat. Tyle, że zbliżywszy się do niego, jakoś tak dziwnie wyglądał. Koła były (znaczy się felgi), ale bez opon. Rozpuściły się czy jak, myślałam intensywnie. W końcu zrozumiałam, że spalił się doszczętnie. Zostało tylko to, co spalić się nie mogło. Druty, niczym szkielet opon, owijały się wokół felg, rdza pełzała po czym tylko mogła.
.
A oto obiekt mojego podziwu.
Rozbierając go na części wzrokiem i aparatem otrzymujemy:
- serce traktora - tak mi się przynajmniej wydaje
- zbliżenie na coś, co mogło być... właśnie, czym mogło być?
- dalej podziwiałam resztki opon, ale nie wydawało mi się to ciekawe do zdjęcia. Więc pominęłam. Dalej rozmyślałam czy ktoś podpalił go umyślnie, czy też zajął się tak o, po prostu. Jakby iskra z nieba.
. Jakieś wnętrzności wyrwane z kontekstu.
- zajrzałam też na tyły: bezpieczniki, kółka... diabli wiedzą co to jest. Ale dowód rzeczowy uwidoczniony.
I to byłoby na wszystko. Ciekawe znalezisko, albo tylko pretekst by uchwycić coś co mnie zafascynowało...
.
Po wyjściu z pracy wszystko się samo z siebie unormowało.
Ale, ale. Małe co nieco z wczoraj...
A więc wracając z wczorajszej wycieczki, zauważyłam na poboczu jakiś stary traktor. Z daleka wyglądał na dawno opuszczony, i stojący przynajmniej 10 lat. Tyle, że zbliżywszy się do niego, jakoś tak dziwnie wyglądał. Koła były (znaczy się felgi), ale bez opon. Rozpuściły się czy jak, myślałam intensywnie. W końcu zrozumiałam, że spalił się doszczętnie. Zostało tylko to, co spalić się nie mogło. Druty, niczym szkielet opon, owijały się wokół felg, rdza pełzała po czym tylko mogła.
.
A oto obiekt mojego podziwu.
Rozbierając go na części wzrokiem i aparatem otrzymujemy:
- serce traktora - tak mi się przynajmniej wydaje
- zbliżenie na coś, co mogło być... właśnie, czym mogło być?
- dalej podziwiałam resztki opon, ale nie wydawało mi się to ciekawe do zdjęcia. Więc pominęłam. Dalej rozmyślałam czy ktoś podpalił go umyślnie, czy też zajął się tak o, po prostu. Jakby iskra z nieba.
. Jakieś wnętrzności wyrwane z kontekstu.
- zajrzałam też na tyły: bezpieczniki, kółka... diabli wiedzą co to jest. Ale dowód rzeczowy uwidoczniony.
I to byłoby na wszystko. Ciekawe znalezisko, albo tylko pretekst by uchwycić coś co mnie zafascynowało...
- DST 4.70km
- Czas 00:17
- VAVG 16.59km/h
- VMAX 19.80km/h
- Temperatura -3.0°C
- Kalorie 81kcal
- Podjazdy 78m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 20 lutego 2011
Årabrot
He, he, po krótkim wyskoku wiosny w Polsce, jak doniosły mi prywatne agencje informacyjne, ponownie temperatury spadły, razem ze śniegiem. Tutaj w Norwegii trąbili od jakiegoś czasu o nadchodzących mrozach, niemal Syberyjskich warunkach, ale chyba wszystko przeniosło się nad Polskę.
Dzisiaj jednak niebo nad Haugesund było czyste, słońce nie dało się zasłonić ani jedną chmurką. Resztki wcześniejszej zimy były co prawda, gdzieniegdzie widoczne i na termometrze było nieco na minusie, ale żal było nie wybrać się na wycieczkę.
Kawałek za miastem okazało się, że moje obawy odnośnie jazdy na mrozie, były bezzasadne. Po prostu jechało się świetnie. Obrałam Nordsjørute, na północ, gdzieś przed siebie. Wkrótce wraz z kumpelą zrobiłyśmy sobie postój, i wszamałam przygotowane wcześniej goferki z bitą śmietaną. Cyknęłam kilka zdjęć, głównie po to by wypróbować nowy, próżniaczy nabytek.
Reszta trasy była zupełnie przypadkowa i niezamierzona. Dojechałyśmy do pobliskiego centrum sportów motorowych z torem kartingowym. Gdzieś na zapleczu pałętali się jacyś ludzie z przyczepką załadowaną dwoma kartingami, ale nic z tego nie wynikało. Kupili je, ukradli, zamierzali jeździć? Kiedy zrobiłyśmy kilka kółek, ci zdążyli się ulotnić z alei serwisowej. Fajnie było poczuć się jak na małym torze wyścigowym do Formuły 1.
Aleję zwiedziłyśmy dokładnie... a naszą uwagę przykuła waga, (s)tarowana na 10 kg jakimiś kamieniami. Nie obyło się bez ważenia rowerów, nas z rowerami i bez, we wszelkich możliwych kombinacjach. W sumie zastanawiałam się do czego służy... Ale na sportach motorowych w ogóle się nie znam.
.
Na torze nic się więcej nie działo, prócz naszej dwójki kręcącej ósemki. Jako zbłąkana polska dusza myślałam o Robercie Kubicy. Znudzone w końcu podjechałyśmy nieco pod górkę w poszukiwaniu jakiejś ścieżki na piesze wędrówki. Ku mojemu zaskoczeniu dojrzałam wnet jakieś dziwne oznakowania, strzałki i kółka różnych kolorów, czarno-żółte taśmy, wijące się coraz wyżej i wyżej, niemal aż na szczyt. A ukształtowanie terenu podobne do tego niżej, tyle że więcej krzaków, kamoli i drzew.
.
Suma sumarum doszłyśmy do wniosku, że tym razem to był tor dla motorów terenowych, a na samą myśl o zjeżdżaniu tamtędy robiło mi się niedobrze. Ale obok ścieżką można się kiedyś przejść.
Dzisiaj jednak niebo nad Haugesund było czyste, słońce nie dało się zasłonić ani jedną chmurką. Resztki wcześniejszej zimy były co prawda, gdzieniegdzie widoczne i na termometrze było nieco na minusie, ale żal było nie wybrać się na wycieczkę.
Kawałek za miastem okazało się, że moje obawy odnośnie jazdy na mrozie, były bezzasadne. Po prostu jechało się świetnie. Obrałam Nordsjørute, na północ, gdzieś przed siebie. Wkrótce wraz z kumpelą zrobiłyśmy sobie postój, i wszamałam przygotowane wcześniej goferki z bitą śmietaną. Cyknęłam kilka zdjęć, głównie po to by wypróbować nowy, próżniaczy nabytek.
Reszta trasy była zupełnie przypadkowa i niezamierzona. Dojechałyśmy do pobliskiego centrum sportów motorowych z torem kartingowym. Gdzieś na zapleczu pałętali się jacyś ludzie z przyczepką załadowaną dwoma kartingami, ale nic z tego nie wynikało. Kupili je, ukradli, zamierzali jeździć? Kiedy zrobiłyśmy kilka kółek, ci zdążyli się ulotnić z alei serwisowej. Fajnie było poczuć się jak na małym torze wyścigowym do Formuły 1.
Aleję zwiedziłyśmy dokładnie... a naszą uwagę przykuła waga, (s)tarowana na 10 kg jakimiś kamieniami. Nie obyło się bez ważenia rowerów, nas z rowerami i bez, we wszelkich możliwych kombinacjach. W sumie zastanawiałam się do czego służy... Ale na sportach motorowych w ogóle się nie znam.
.
Na torze nic się więcej nie działo, prócz naszej dwójki kręcącej ósemki. Jako zbłąkana polska dusza myślałam o Robercie Kubicy. Znudzone w końcu podjechałyśmy nieco pod górkę w poszukiwaniu jakiejś ścieżki na piesze wędrówki. Ku mojemu zaskoczeniu dojrzałam wnet jakieś dziwne oznakowania, strzałki i kółka różnych kolorów, czarno-żółte taśmy, wijące się coraz wyżej i wyżej, niemal aż na szczyt. A ukształtowanie terenu podobne do tego niżej, tyle że więcej krzaków, kamoli i drzew.
.
Suma sumarum doszłyśmy do wniosku, że tym razem to był tor dla motorów terenowych, a na samą myśl o zjeżdżaniu tamtędy robiło mi się niedobrze. Ale obok ścieżką można się kiedyś przejść.
- DST 12.00km
- Teren 2.00km
- Czas 00:57
- VAVG 12.63km/h
- VMAX 26.40km/h
- Temperatura -2.0°C
- Kalorie 212kcal
- Podjazdy 328m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 16 lutego 2011
Kategoria Nie warte uwagi ;)
Małe, lutowe co nie co
No cóż, kolejny miesiąc nadszedł. Tutaj wciąż bez śniegu, ale wypady w góry, gdzie białego puchu w brud, wystarczają. Początek lutego był relatywnie ciepły, 4-6 stopni, co sprzyjało drobnym wycieczkom, pieszo-rowerowym. Jednak największy mróz ma przyjść w nadchodzący weekend, więc z rowerowania pewno nici.
I jak zwykle kilka zdjątek.
Pies nie mój :)
I jak zwykle kilka zdjątek.
Pies nie mój :)
- DST 17.60km
- Czas 00:42
- VAVG 25.14km/h
- Temperatura 4.0°C
- Kalorie 210kcal
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze