Informacje

  • Wszystkie kilometry: 9989.70 km
  • Km w terenie: 3234.92 km (32.38%)
  • Czas na rowerze: 28d 01h 51m
  • Prędkość średnia: 14.65 km/h
  • Suma w górę: 54668 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Vampire.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Sobota, 4 kwietnia 2009 Kategoria NORWAY

Na południe od Haugesund

Na południe od Haugesund

Mapka trasy


Dzisiaj po wczorajszej rozgrzewce postanowiłam wydłużyć dystans, no i się udało. Prognoza pogody dla okolicy wskazywała, że po 12.00 w południe niebo zaszyje się chmurami, jednak na szczęście nie okazało się to być prawdą :), do 17.00 - ale wtedy już byłam w domu.

Zaraz za Haugesund musiałam minąć ruchliwą drogę, ale i przejechać pod nią, ale nie było to trudne - wszędzie są objazdy dla rowerów. Bez dobrej mapki tutejszej okolicy musiałam się trochę nagłowić, gdzie jechać dalej i postanowiłam, przynajmniej na początku trzymać się trasy autobusu podmiejskiego nr 5.

Gdy wyjechałam już poza zabudowania, ruch stał się mniejszy a słońce zaczęło dawać czadu. Musiałam się zatrzymać i ściągnąć trochę betów z siebie. Tym bardziej, że zaczęło być pod górkę. Nie jestem do nich przyzwyczajona, więc było to małym wyzwaniem.
Na <b>4[/b] km musiałam zaczerpnąć powietrza, bo wysokościomierz GPS zaczął pokazywać stromości. Z 5 m n.p.m było teraz 65 m n.p.m. Może dla niektórych to niezbyt wielki wyczyn, ale jak na mnie - owszem :). Niedługo potem minęłam kierunkowskaz na pobliskie muzeum w Ørpetveit, muszę jednak sprawdzić co tam pokazują - teraz kompletnie nie wiem...

5.85 km - pierwsze zdjęcie. Nie było zbyt piękne więc nie pokazuję. Ale następne kilometr dalej ujdzie więc wkleję ;)

Widok z Solbakken © Sinead


6.8 km - przystanęłam na chwilę podziwiać widoki. Jednocześnie musiałam cyknąć zdjęcie wszędobylskich niemal "zasieków" z drutu kolczastego. W regionie w którym mieszkam, zresztą jak w całej pozostałej Norwegii, nie ma zbyt wiele pól uprawnych (stanowią one zaledwie 3% powierzchni kraju), ale za to na kamienistych wzgórzach porośniętych trawą dominuje wypas zwierząt - w domyśle owiec:). Co by owieczki nie błąkały się po drogach muszą być druty. Na tereny zagrodzone wstęp jest zabroniony, ale wszędzie gdzie go nie ma można wejść i chodzić.

Pastuch © Sinead


8 km - widzę z daleka mały drogowskaz na zjazd w lewo. Aksnesstrand czyli plażaw Aksnes. Nie namyślając się dłużej dałam nura w wąską asfaltową ścieżkę z mostkiem nad małą rzeką. Z górki - pod górkę - z górki długi zjazd i oto jestem nad plażą. Z wysokości 65 m n.p.m zjechałam do -5 m. Po prawej stronie płynęła sobie wciąż "burzliwa" rzeczka. Trudno to nazwać plażą znaną z Morza Bałtyckiego, ale niewątpliwie jest to miejsce, gdzie nie skacząc ze skały można łagodnie wejść do wody.
Zapewniam, była trochę słona - wszak to fiord czyli woda morska (no może ciut mniej morska).

Aksnesstrand © Sinead


Førdesfjord © Sinead


Ławka z tabliczką © Sinead


Po krótkim pobycie na plaży, niestety bez kąpieli, wczłapałam się z powrotem na górę.
Na 9 km zaczęło się trochę psuć powietrze za sprawą jakiś naturalnych nawozów. Chyba pastwiska nawozili jakimś łajnem. Trudno ustalic - na tutejszym rolnictwie znam się jak krowa na gwiazdach.
Popedałowałam dalej szukając jakiegoś zjazdu w prawo. Tak pokazywała ogólna mapka. W końcu zjazd się pojawił a niedaleko potem pokazały się okoliczne jeziorka.
Na pewno wiosna już się tutaj zbudziła a okres wielkanocny może być rozpoczęty. Tutaj też zakwitły bazie - więc...z pogodą nie jest tak źle :)

Wiosna w Norwegii © Sinead


13,5 km - niedaleko od jeziorka następne i następne, jacyś amatorzy wędkowania również się znaleźli. Minęłam ich i pojechałam dalej szukając jakiegoś spokojnego miejsca na odpoczynek i "szamanko". Najlepiej w słońcu. W końcu za budynkiem jakiejś stacji przekaźnikowej, nad wodą, znalazłam ustronne miejsce.

Odpoczynek w lesie i nad wodą © Sinead


W tym miejscu znowu musiałam sprawdzić wodę - jezioro - woda słodka. Też sprawdzone na język. Gdy wylazłam na słoneczko stwierdziłam, że ubrałam się jak na zimę w mnóstwo "barchanów". Trochę zrzuciłam i wpakowałam do plecaka. Nawet rękawiczki z pełnymi palcami mogłam zastąpić lżejszymi. Hmm, a pogodynka zapowiadała 4 st???

Przytulne jeziorko © Sinead
  • DST 25.04km
  • Teren 10.00km
  • Czas 01:47
  • VAVG 14.04km/h
  • VMAX 38.00km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 312m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 3 kwietnia 2009 Kategoria NORWAY

Rozruch na norweskiej ziemi

Mapka trasy

No i stało się. Jestem już na norweskiej ziemi.
Dzisiaj po pracy uruchomiłam mój rower, by zrobić mały rekonesans po okolicy. Na początek ruszyłam na południe od miasteczka, w którym mieszkam.
Co najważniejsze droga wyjazdowa w kierunku wyspy Karmøy była trochę ruchliwa po południu, kiedy to wszyscy wracają z pracy, ale muszę przyznać, że kultura jazdy czterech kółek jest wysoka. Mijają rowerzystów przynajmniej z 1,5 m zapasem, a jeśli coś jedzie jeszcze naprzeciwko jadą w ogonku za cyklistą, czekając na możliwość wyprzedzenia. Mimo że nie cierpię takich dróg, tutaj czułam się bezpiecznie:).

Pierwszy postój był oczywiście spowodowany ładnym widoczkiem, więc musiałam cyknąć zdjęcie.

Most na Karmøy © Sinead


Kierowałam się na most prowadzący na wyspę obok. Jednak celem nie była owa wyspa :(. Może następnym razem, ale tamże byłam na nogach. Pognałam więc Salhusvegen dalej na południe pod most widniejący powyżej. Zjechałam sobie nad Morze Północne poszukać czegoś ciekawego. No i natknęłam się na jakiś zabytek z epoki późnego brązu - stojące prawie w okręgu kamienne słupy, ze trzy razy wyższe ode mnie.

Wykopalisko z epoki późnego brązu © Sinead


Po niezbyt szczegółowych oględzinach kamiennych bali zawróciłam trochę w kierunku małej przystani dla jachtów. W oddali majaczył jakiś tajemniczy postument, oczywiście też kamienny, ale nikt nie pozostawił pisemnej informacji ku jakiej czci zostało to coś postawione. Z tyłu ktoś próbował łatać łódkę po zimie, ktoś inny spacerował z długowłosym wilczurem a ja znowu chwyciłam za aparat.

Mała marina © Sinead


Cypelek koło mariny © Sinead


Po postoju i nasyceniu oczu widokami poleciałam dalej małym objazdem od całkiem głównej drogi w kierunku Moksheim. Przy wjeździe na Vormedalsvegen stał miły znak drogowy z informacją o szlaku rowerowym.

Szlak rowerowy © Sinead


Słońce jeszcze świeciło, jednak zbliżająca się 17.00 godzina przypomniały mi, że jeszcze mam przed sobą jakiś kawałek drogi. W sumie nie wiedziałam, gdzie jadę, tak przed siebie. W pewnym momencie zauważyłam skręt w lewo i postanowiłam sprawdzić, gdzie ów może mnie zaprowadzić. Okazało się, że w całkiem miłe miejsce a droga pod górę opłaciła się. Najpierw okazało się, że w pobliżu jest teren stadniny koni, więc podglądnęłam sobie okryte derkami "kunie" a nieco dalej, jakby wykuty w skałach, ukazał się tor wyścigów konnych. Zastanawiam się, kiedy zaczyna się tutaj sezon na ujeżdżanie.

Widoczek © Sinead


Miejscowy tor wyścigów konnych © Sinead


Tak sobie postałam, łyknęłam wody z bidona, powlepiałam ślipia na zjeżdżających bryczkami dżokejów i pstryknęłam sobie zdjęcia walcząc z ustawieniem aparatu i samowyzwalaczem. Ale za to mogę popatrzeć na siebie... Kusiło mnie by wjechać w drogę za moimi plecami (na zdjęciu) i tak też się stało...

Rowerzysta we własnej osobie © Sinead


Wśród drzew słońca już nie było i para wydobywała się z ust jak koniowi po wyścigu. W dodatku dookoła skały i jakieś mokradła dodawały zimna, wilgoci i szczyptę mroku, ale żwirowa droga szybko wydostała się na słońce. Pokręciłam sie tu i ówdzie a zobaczywszy stromy zjazd w dół odechciało mi się jechać. W końcu musiałabym wracać pod tą górę. Niestety z powodu braku lokalnej mapy nie mogłam pozwolić sobie na jakieś błądzenie. Czas było wracać...

W zimnym lesie... © Sinead


Po drodze niestety niebo zasnuło się chmurami i niemal nagle pojawiła się mgła. Nie pedałowało się przyjemnie, ale wiedziałam, że do domu mam niedaleko :)
  • DST 17.70km
  • Teren 3.00km
  • Czas 01:12
  • VAVG 14.75km/h
  • VMAX 43.50km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 214m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 28 lutego 2009 Kategoria Warszawka

Koleją do domku...

Ostatnie podrygi w Warszawce. Musiałam odwieść rowerek do domu czyli do Wrocka. Niezła jazda z przewożeniem roweru w pociągu. Prawie nikt nie chciał mi wystawić biletu na przewóz roweru. Paniusia w kasie nawet nie wiedziała, czy pociąg jest przystosowany do przewozu rowerów... Paranoja z tą PKP.
Ale konduktor powiedział, że można kupić bilet u niego bez dodatkowej opłaty. W spółce Intercity - przewóz roweru 9 złociszy!!!!

No, ale te 3 kilosy do mała wyprawa na dworzec centralny...:)
  • DST 3.52km
  • Czas 00:10
  • VAVG 21.12km/h
  • VMAX 23.00km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 27 lutego 2009 Kategoria Warszawka

Banalny powód, ale powód

Nic tu po pisaniu... Zimno, jakiś deszcz pokapuje, uszy odmarzają... Ja tak tylko po zapięcie rowerowe:). Jutro wyprawa pociągiem (wraz z rowerem) do Wrocka, a jakoś rower musi się trzymać na "wieszakach". A więc z powrotem w rodzinne strony a potem...Norwegia!!!!
  • DST 9.52km
  • Czas 00:32
  • VAVG 17.85km/h
  • VMAX 26.00km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 8 lutego 2009 Kategoria Warszawka

Zmaganie z zakwasami

Zmaganie z zakwasami:)
Dzisiaj już odczułam skutki wczorajszego wyjazdu. Jak się długo nie jeździ, to powrót na siodełko może być małym dyskomfortem. Nogi też czułam, choć myłam ;). Ponieważ odnowił się ból kolana, postanowiłam dzisiaj nie szaleć. Tylko asfalt - tak było w zamiarach... później się okazało, że teren (znowu trochę błotnisty) jednak mnie ciągnie jak pijaka do flaszki.

Po drodze haj-wejem rowerowym wzdłuż Przyczółkowej prawie pustki (gdzie ci wczorajsi rowerzyści? Może jednak dlatego że wczorajsi :D). Fajna była pańcia, lat około 50, z falującymi za nią włosami (musiała czuć wiatr we włosach), w
krótkich gaciach i jakimś polarku. Zmroziło mnie na jej widok...
Na 5. km zaczęło nieźle śmierdzieć. Woniało z okolicznych pól, gdzie jesienią rosła kapusta. Pozostawiona sama sobie (i jej resztki) dały znać o sobie. Musiałam pojechać trochę szybciej...



Trochę przed lasem Kabackim zdecydowałam wjechać w teren by urozmaicić sobie drogę powrotną. I znowu dało znać o sobie kolano i błoto. Już nie tak masakryczne jak wczoraj, ale jechało się ciężko. Po tym jak się trochę "zmachałam" trzeba było sobie odpocząć pod choinką i przy okazji wypatrzyłam purchawy... Jak niżej.




Później, bez specjalnych przygód powrót do domu. Chciałam jeszcze przykukać kaczki, ale nie chciały się popisać przed obiektywem:)
  • DST 13.59km
  • Teren 4.00km
  • Czas 00:56
  • VAVG 14.56km/h
  • VMAX 23.50km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 7 lutego 2009 Kategoria Warszawka

Zajechałam swój rower

Inauguracja roku wyszła katastrofalnie...
Pogoda co prawda ładna, słońce, ciepełko (ok. 10 st.C), lekki wiaterek. Niestety tereny, na które wjechałam... szkoda gadać. Zakopałam się w błocie po uszy - ani w tę, ani we w tę. Gleby nie zaliczyłam, więc poza butami pozostałam czysta. Ale cała reszta...



Na początku było jeszcze znośnie, ale kawałek za placami budowy na Wilanowie masakra!! Wracać nie było jednak sensu, jechałam dalej nie wiedząc, że najgorsze jeszcze mnie czeka.
Po drodze zaliczyć trzeba było mały odpoczynek w zagajniku. Pośród placów budowy mała zielona wyspa, lubię tu zaglądać. Niestety kontemplacja słońca i zieleni drzew została przerwana przez jakiegoś narwanego motocyklistę, który wyżywał się na bezdrożu obok.



Ruszyłam dalej, nieświadoma dalszych kłopotów. Może trzeba było się wrócić? Już słyszałam zgrzytające zębatki, Przerzutki odmówiły posłuszeństwa, wszystko się ześlizgiwało, co chwila lądowałam z nogą w błocie jako podpórką...



Pod sam koniec, niepozornie wyglądający trak, okazał się istną pułapką. Moje adidasy całkowicie oblazły błotem a zalepione błotem tylne koło już nawet nie miało się jak obracać. Po prostu ciągnęłam rower chyba 4 kilo cięższy niż zwykle.



W końcu wydostałam się w jakieś poboczne chaszcze, by otrzepać się z błota i oskrobać patykami mój rower. Zanim to zrobiłam konieczne było udokumentowanie tragicznego stanu rzeczy. Przyznam szczerze, że nawet "błotny maraton" (Bike Maraton - Wrocław) tak nie zbeszcześcił mojego roweru...



Ale pierwsza "dyszka" na rowerze w tym roku zaliczona:)
  • DST 10.11km
  • Teren 7.34km
  • Czas 00:57
  • VAVG 10.64km/h
  • VMAX 18.00km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 3 grudnia 2008 Kategoria NORWAY

Norge... czy forever?

Norge... czy forever?

Po raz pierwszy Norwegia, jako zapowiedź.
Rowerową przygodę rozpocznę w Haugesund w południowo-zachodniej Norwegii. Będzie to baza wypadowa, a gdzie mnie poniesie zależy tylko od wolnego czasu. W czasie urlopu na pewno dalej:)

Tak Norwedzy witają rowerzystów:)


Na szczęście Haugesund zima śniegiem nie dotknęła, więc drogi są przejezdne. Mały mrozik dawał się jednak we znaki, co niestety odbiło się na moim zdrowiu. Po prostu złapało mnie cholerne przeziębienie, w hotelu zalegałam więc w łóżku, lecząc się przywiezionymi z Polski (na wszelki, wielki wypadek) lekami.
Poniżej przedsmak widoków z mojego miasta:)









A początek mojego norweskiego sezonu w marcu!!

  • DST 5.00km
  • Czas 00:26
  • VAVG 11.54km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 9 listopada 2008 Kategoria Wypady Dolny Śląsk

Śladem zrujnowanych PGR-ów

Śladem zrujnowanych PGR-ów

Trasa: Św. Katarzyna - Turów - Żurawina - Żerniki Wielkie - Milejowice - Sulęcin - Bratowice - Groblice - Siechnice
Za każdym razem, gdy myślę, że wykonałam ostatni wyjazd w tym roku, nadarza się okazja do jeszcze jednego... Fajnie, będę tak myśleć cały czas.
  • DST 34.10km
  • Teren 22.00km
  • Czas 02:02
  • VAVG 16.77km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 2 listopada 2008 Kategoria Geocaching, Warszawka

Kolorowe Zaduszki...

Kolorowe Zaduszki...

Jeszcze raz i jeszcze raz:). Pogoda superancka na wypadzik za miasto, więc grzechem byłoby nie skorzystać.
Znowu problemem był wybór drogi, nie zwykłam jeździć tymi samymi trasami, ale niekiedy "z braku laku" trzeba. Z ranka poprułam więc rowerowym highway-em wzdłuż Przyczólkowej, ruszając z Wilanowa. Fajnie się jechało, bo wiatr dmuchał mi w plecy, więc bez większego wysiłku jechało się ok. 27 km/h. Jak na mnie to bardzo szybko...:)
Mój plan zakładał dojazd do Konstancina i to się w zasadzie udało. W poszukiwaniu "keszyka" dotarłam do starej papierni, przerobionej dzisiaj na centrum handlowe. W kilku miejscach stoją jeszcze stare maszyny papiernicze...

Jakowaś prasa?


Niestety skrzyneczki nie udało się podebrać, gdyż kręciło się mnóstwo ludzisków. Nawróciłam więc i oddałam się urokom jazdy niebieskim szlakiem rowerowym, początkowo wzdłuż Jeziorki. Fajny jazik stoi sobie na niej...

Mały, żółty jazik


Tężnie solankowe










  • DST 30.24km
  • Teren 19.00km
  • Czas 01:31
  • VAVG 19.94km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 1 listopada 2008 Kategoria Geocaching, Warszawka

A jednak jeszcze raz...

A jednak jeszcze raz...

...udało mi się wsiąść na rowerek:). Ładna pogoda i trochę wolnego czasu umożliwiły mi po raz pierwszy rozkoszowanie się jazdą w listopadzie. W ubiegłym roku zakończyłam sezon w październiku...
Tym razem jazda gdzie oczy poniosą, w tym w poszukiwaniu keszy:).
Gdzieś za intensywnie rozbudowywanym Wilanowem, istnieją jeszcze takie dzikie miejsca, gdzie można walnąć się na trawie i podelektować ciszą, naturą, łaskotaniem trawy i kolorami jesieni...

Czerwony badyl


Po prostu pogoda była dziś w prezencie od "zmarłych" wyśmienita. Ciekawe czy jutro też dopisze, fajnie by było. Dalej niestety pojechałam w kierunku nowych apartamentowców Wilanowa

Obok czerwonego badyla, przeurocza brzoza...


Wieczorkiem wypad na pobliski cmentarzyk, nacieszyć oczy luną ze zniczy, świeczek i lampionów. No i nadal ciepło!!!

Wieczorem, gdzie duch ludzki...




  • DST 20.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 01:18
  • VAVG 15.38km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl