Informacje

  • Wszystkie kilometry: 9989.70 km
  • Km w terenie: 3234.92 km (32.38%)
  • Czas na rowerze: 28d 01h 51m
  • Prędkość średnia: 14.65 km/h
  • Suma w górę: 54668 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Vampire.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Niedziela, 22 czerwca 2008 Kategoria CHORWACJA

Dookoła Istrii - dzień 2

Dookoła Istrii - dzień 2

Trasa: Novigrad - Vrsar
Mapka trasy NOVIGRAD - VRSAR

Novigrad

Z kempingu (autocamp "Sirena" bodajże) wyjazd opóźnił się o ok. godzinę, niestety my złożyłyśmy namiot jako ostatnie :(. Niemniej jednak opuściłyśmy miejsce noclegu w dobrych nastrojach. Przejechaliśmy miejscowość Antenal, skąd długim mostem zamykającym zatoczkę przedostaliśmy się w okolice Stancija Blek. Od razu Michał poprowadził nas malowniczą trasą wzdłuż wybrzeża z przepięknymi widokami skał po jednej i błękitem wody w zatoce po drugiej stronie. Kontrast między ceglasto czerwona ziemią i turkusem nieba czy wody robiła piorunujące wrażenie.

*Ach ten błękit i ta rdza *


Mała sesyjka zdjęciowa uczyniła mnie ostatnią osobą w ogonku wycieczki, ale co tam. Już nawet miałam przepiękne mewy na skale przed obiektywem, ale w ostatniej chwili pośpiech i zbyt głośne zachowanie spłoszyło je i musiałam obejść się smakiem...

Dalej zaczęliśmy kluczenie po alejkach największego campingu Europy - z 6 tys. miejsc noclegowych w domkach i miejscach biwakowych. Usytuowanie niektórych nad uroczymi brzegami, skąd tylko krok od orzeźwiającej kąpieli, oczarowywało nas. Jednak im dalej wgłąb, tym mrowie ludzi budzących się do plażowania było coraz większe. Z domków i kempingów wychodziły niekiedy tłuste kaszaloty, z obwisłymi cielskami by kolejny dzień spędzić na "wiązaniu sadła". My całe szczęście pędziliśmy na dwóch kółkach, gdzieś przed siebie.
Nawet udało nam się znaleźć całkiem dobrą piłkę do nogi, leżącą spokojnie pod drzewem, gdzie nikt nie zagląda. Niestety zbyt długie przyglądanie się jej, przykuło uwagę jakiegoś Szwaba, który orzekł, iż jest to jego piłka i chce zwrotu... Czekał Niemiec aż mu Polak piłkę podniesie...:(.

*Właśnie znajdujemy piłkę i już... już, ją chowamy, wnet...*



Tar
W końcu wyjechaliśmy z campingu i wśród pól jechaliśmy do miejscowości Vabriga i dalej w kierunku do Taru. Jadąc przez krótki odcinek pod górę dotarliśmy na uliczkę, przy której usadowiła się przytulna restauracja. Znaleźliśmy sobie stolik na powietrzu, pod roślinnym zadaszeniem. Gremialnie postanowiliśmy nie pić piwa, choć wizja zmrożonego napoju chmielowego kusiła bardzo. Ktoś rzucił hasło, że piwo osłabia na trasie. Byliśmy więc grzeczni i poprzestaliśmy tylko na wodzie i herbatkach miętowych lub zielonych z cytryną. Poza tym zamówiliśmy sobie wielkie i przepyszne sałatki szopskie, z mnóstwem oliwy, warzyw i sera z koziego mleka, za małą nawet ilość kun. Mniam!!!

Po skorzystaniu z "sikalni", zakupieniu wody w pobliskim sklepie spożywczym oraz godzinnej przerwie ruszyliśmy w dalszą drogę.

Przejechaliśmy więc dalej przez Cervar Porat, by na wysokości mieściny o śmiesznie brzmiącej nazwie Mali Maj, dostać się na przepiękną plażę. W oddali majaczyły nam zarysy Porecu, a po naszej lewej ręce połacie ziemi porośnięte karłowatymi sosenkami. Tutaj też postanowiliśmy odsapnąć nieco i zażyc kąpieli w przyjemnie chłodnej wodzie. Jedyną nieprzyjemnością było kamieniste dno i plaża, bez butów można było sie dostać tylko do brzegu owej plaży, potem najlepiej było pojśc czworakach lub innej karkołomnej pozycji. Nie narzekał tylko ten, kto zaopatrzył się w "gumiaste" buty - patrz np. Dorotka :). W okropnie słonej, ale krystalicznie przejrzystej wodzie pływały sobie rybki, widać było gąbki a na kamieniach wylegiwały sie małe krabiki.

*Moczenie się w Adriatyku :)*



Porec
Po upojnej przerwie w pedałowaniu wsiedliśmy na siodełka, by pół godziny później dojechac do liczącego ok. 2 tysiące lat Porecu.

*Porec w oddali*


Miejscem tym najpierw rządzili Rzymianie, a następnie Bizancjum - wtedy też powstała bazylika św. Eufrazjusza, której wspólne zwiedzanie sobie darowaliśmy. Z tego co mi wiadomo, bazylikę później pobieżnie zwiedzili Artur i Justyna, więc po szczegóły trzeba by się zwracać do nich. Ja osobiście zrezygnowałam ze zwiedzania, gdyż wstępu do bazyliki strzegło "stado kun" (czytaj: wstęp kosztował sporo kun). Jedyne co mi pozostało w pamięci ze szczątków krótkiej informacji o niej, to fakt iż świątynia ta jest pono wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO i że warte obejrzenia są tam jakieś mozaiki.

* Porec z perspektywy oddolnej:) *


Ale wracając z okresu bizantyjskiego do nam współczesnych... Punktem zbornym stał sie dla nas Ribarski Trg, gdzie królowały ogródki jednej z pizzerii. Kto chciał, miał czas by przejść miasto na nogach, próbując jakiś ponoć czaderskich lodów (ja tam takich nie widziałam) lub mógł usiąść z resztą przy jednym ze stolików i posili się ogromnych rozmiarów pizzą (XXXL). Jeśli chodzi o mnie, najpierw postanowiłam cosik zjeść, później zwiedzać. Po sutym jedzonku (grillowane mięsko) obeszłyśmy nie za daleko kilka wąskich uliczek, których płyty chodnikowe (lub coś do tego podobnego), niemal lśniły z wypolerowania. Były tak gładkie i lśniące, że aż zachwycały. Przez tyle stuleci, niezliczone miliardy stóp musiały je tak wychodzić!!!

* Spacerem po Porecu, ku nadbrzeżu*


Wychodząc z cienia magicznych uliczek dotarłyśmy na nadbrzeże, gdzie rządkami stały przycumowane kutry rybackie, jachty i liche łodzie wszelakiej maści. Na brzegu, prócz cum, pod nogami plątały się sieci rybackie i wszędobylskie mewy. Te krzykliwe powietrzne stworzenia o tej porze dnia zamiast wrzeszczeć, chodziły majestatycznie po betonowym brzegu, co jakiś czas odwiedzając po kładce jakąś łódź.

* Ach, te wrzeszczaki *


Vrsar
Po sjeście i odpoczynku pojechaliśmy zadekować się na campingu Orsera. Od Funtany, małej rybackiej wioski, prowadziła doń na południowy - wschód długa, prosta asfaltowa droga, w samo raz na końcowy odcinek wycieczki. camping zastaliśmy całkiem dobrze wyposażony - blisko mieliśmy sanitariaty i nieopodal restaurację z dancingiem. Na krótką chwilę, po rozłożeniu namiotów, pognałyśmy rzucic okiem na okolicę, po czym gdzieś ok. 19.30 ruszyliśmy na spacer pod kościół Mariacki z XII w. Przed tym romański, wzniesionym na wzgórzu kościółkiem roztaczał się zapierający dech w piersiach widok na szeroką, usianą kilkoma wysepkami zatokę.

* Oczom ukazała się kościół ;)*

Na placu nieco poniżej kościoła zorganizowano jakby mały taras widokowy, gdyż stąd właśnie można było ujrzeć niczym nie zakłócony zachód słońca.
Tamże prawie każdy z nas zaliczył słoneczną sesję zdjęciową, popijając jednocześnie czerwone wytrawne wino, które to, niczym z kapelusza, wyciągnął Macieju.

* Do czerwoności...*

Po zachodzie, gdy ogniście czerwona kula schowała sie za linię horyzontu ruszyliśmy uliczkami miasta, by na jednym z placów zalegnąć na schodach i wypić po szklance piwa (ale opilcza grupa, nie? Hi, hi,hi). Obok wrzaskliwie bawiły się dzieciaki, jednak urzeczeni miejscem prawie ich nie słyszeliśmy. Biegały w koszulkach chorwackich, piłkarskich bohaterów, skakały po schodach, wdrapywały sie na murki. Ale mało kto zwracał na nie uwagę... Byliśmy w innym świecie. Gdy całkowicie się ściemniło zeszliśmy dalej do portu, zachwyca się tętniącymi życiem knajpkami, lodziarniami, restauracjami i morskim nadbrzeżem. Tutaj w otulinie ciemności i słabego światła latani ulicznych majaczyły wielkie, reprezentacyjne jachty grubych ryb, może jakiś milionerów, w innych miejscach stare ale pomalowane na nowo, odświeżone drewniane kutry i łajby.





Czując na ramionach chłodniejsze powiewy morskiej bryzy czas nam było sie zbiera w drogę powrotną. Choc późno, zabawy mieliśmy co niemiara - gwiazdą wieczoru została jednogłośnie Basia. Przy jednej z lodziarni pokusiła się o kupienie jednej gałki lodów. Z transakcji tej zrobiło sie istne przedstawienie - lodziarz (lub jak kto woli barman) zaczął nabieranymi kulami lodów uprawiac żonglerkę - przed sobą, nad głową i za plecami rzucał, zawsze trafiając, gałki lodów do otworu wafla. Z nich też ułożył przedziwnego stwora i wręczył go Basi. Lodami objadła sie cała nasza ekipa. I aby nie było dośc, później na dokładkę, gdy Michał otworzył swoją "paszczę" barman z odległości dośc sporej (10-15 m, może 20) trafił gałką loda wprost na migdałki naszego pilota!!! Co oczywiście wzbudziło nieukrywany podziw i aplauz u zebranych przy stolikach.

* Lodowy pajac dla Basi :) *

Po ciemku, z wątłym światełkiem latarek doczłpaliśmy sie jakoś do naszych namiotów.


  • DST 44.39km
  • Teren 38.00km
  • Czas 02:52
  • VAVG 15.48km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa obled
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]


Blogi rowerowe na www.bikestats.pl