Informacje

  • Wszystkie kilometry: 9989.70 km
  • Km w terenie: 3234.92 km (32.38%)
  • Czas na rowerze: 28d 01h 51m
  • Prędkość średnia: 14.65 km/h
  • Suma w górę: 54668 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Vampire.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Sobota, 14 sierpnia 2010 Kategoria NORWAY

III dzień wyprawy Vågsli-Grinde

08.08.2010, niedziela
Myśl przewodnia dzisiejszej wyprawy: I will survive!!
Później się może wyjaśni.

Rano gdy otworzyłam oko po deszczowej nocy, wydało mi się, że nastał piękny słoneczny dzień. W moim nowym namiocie, w którym spałam po raz pierwszy było tak jasno i żółto!!
Na głowę nie spadła mi ani kropla deszczu, wszystko było suche i nawet nie pamiętało nocy.

Namiot © Sinead

Jednak po wyjściu z namiotu okazało się, że pogoda nas dzisiaj nie będzie rozpieszczać. Ale śniadanie było wyśmienite!! W kafejce i sklepie zarazem kupiłyśmy chleb i makrele w sosie pomidorowym w parze z tępym nożem. Żadna z nas nie popisała się chirurgicznym zacięciem, rozkrajane kawałki chleba były to za cienkie, to za grube. Ale za to smakowało. W międzyczasie namiot i reszta ciuchów schnęły przerzucone przez ramy rowerów.

Śniadanie © Sinead

Trochę nam czasu zeszło, zanim rozleniwione postanowiłyśmy spakować manatki. Słońce zaczęło świecić i trochę szkoda było zastawiać malowniczo położony kamping.

Zdjęcie z wycieczki rowerowej © Sinead

Po ok. 300 m spadł mi bagażnik… Ale nic to, naprawiłam, sakwy wróciły na swoje miejsce. Pięłyśmy się cały czas pod górę, by na szczycie zafundować sobie lody. Dalej droga była raczej płaska, względnie ciut z górki. Akurat czas by trochę odsapnąć. W związku z końcem weekendu zaczął się na trasie ruch. Większość z kierowców, jak to w Norwegii, omijało nas szerokim łukiem, ale zdarzały się wyjątki. Potwierdzające regułę… całe szczęście.

Niewzruszenie jechałyśmy dalej. Raz z górki, raz pod górkę, nie za bardzo miałyśmy czas by podziwiać okolice, bo trzeba było zajechać na czas do domu. A tu jeszcze kilkadziesiąt kilometrów. Przed Etne przeżyłam jeszcze raz upadek moich sakw. Tym razem było o tyle niebezpiecznie, że straciłam je na zakręcie i to na całkiem ruchliwym odcinku. Musiałam się zabawić w McGyvera, choć na początku nie było łatwo wymyślić, jak by ten „zakichany” bagażnik przytwierdzić porządnie.

W drodze do Etne © Sinead

Od Etne zaczął się naprawdę ruch!! Od czasu do czasu miało się duszę na ramieniu, ale w sumie to i tak nic w porównaniu z przeżyciami na polskich drogach. Mimo wszystko coraz częściej miałyśmy w uszach „I`ll survive”.

W końcu dotarłyśmy do Etne a potem do Ølen. Warto wspomnieć obiad w tej maej miejscowoci, w przydrożnym hotelu. Trudno powiedzieć czy był tak wyśmienity, czy tylko my byłyśmy tak głodne.

Zdjęcie z wycieczki rowerowej © Sinead

Umęczone zjechałyśmy w końcu na ścieżkę rowerową, która przez dalsze 10 km prowadziła już prosto do domu.

  • DST 66.70km
  • Teren 10.00km
  • Czas 04:08
  • VAVG 16.14km/h
  • VMAX 44.50km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Kalorie 1163kcal
  • Podjazdy 1300m
  • Sprzęt Brosik
  • Aktywność Jazda na rowerze

Komentarze
Dawno chyba nie jeździłaś po polskich drogach :) Tu to dopiero jest jazda.
Kiedyś jeden wariat w busie tak mi śmignął, że aż zwolnił i sprawdził w lusterkach czy czasem nie leże poskręcany w rowie. Miło mi się na sercu zrobiło, że się zainteresował mym losem.
Chyba lżej mu się zrobiło jak zamiast leżących w rowie zwłok, zobaczył wkurzonego cyklistę wymachującego rękami i rzucającego pod jego adresem epitety.
donremigio
- 11:29 środa, 18 sierpnia 2010 | linkuj
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa miusi
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]


Blogi rowerowe na www.bikestats.pl