Informacje

  • Wszystkie kilometry: 9989.70 km
  • Km w terenie: 3234.92 km (32.38%)
  • Czas na rowerze: 28d 01h 51m
  • Prędkość średnia: 14.65 km/h
  • Suma w górę: 54668 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Vampire.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Sobota, 21 czerwca 2008 Kategoria CHORWACJA

Dookoła Istrii 1

Dookoła Istrii 1

Pierwszy dzień wyprawy do Chorwacji.

Mapa trasy
Mapka trasy ISTARSKIE TOPLICE - NOVIGRAD

Na początek przedstawiam ekipę ludzi, którzy zdecydowali się spędzić ze sobą 9 szalonych, rowerowych dni razem.
Zanim jednak zacznę przedstawiać muszę wrzucić kilka uwag:
- nie jestem człowiekiem lubiącym drążyć "co, jak, kiedy i dlaczego" w kwestii prywatnego życia ludzi, stąd o nikim nie powstanie metryczka w stylu: imię, nazwisko, wiek, stan cywilny, liczba potomstwa" lub inne nudne dane :)
- co o kim napiszę na wstępie lub dalej będzie tylko zaobserwowanym faktem lub zasłyszanym fragmentem rozmów z członkami bardziej dociekliwymi i wścibskimi niż ja (tacy, proszę wierzyć na pewno byli),
- oczywiście we wszystkich kwestiach mogę się mylić, wszak nie jestem wszechwiedząca !!


Ekipa CYKLOTRAMP


MACIEK
nazywany w moich myślach "Macieju" (Macieju skręcił tu, Macieju przykręcił korbę, itp.). Szef tego szalonego i pozytywnie zakręconego zamieszania.
Ogorzały po tej wycieczce blondas, z rozbieganymi dookoła oczkami, namiętnie patrzący kątem oka na wszystko co dzieje się dookoła. Gdy mówił spozierał na ziemię lub gdzie indziej lecz wzroku nie zwykł dłużej na niczym zatrzymywać.
Posturę ma wątłą, jednak z krzepą w nogach. Głowa wystawała z szyi i tułowia niemal poziomo do przodu, co niektórym dało postawę do okrzyknięcie go "żurawiem" aczkolwiek mi przypominał znak zapytania "?". W rowerze zakochany. Według uważnych obserwatorów nawet spał w pozycji rowerowego "przykurczu", z głową pochyloną w pozycji aerodynamicznej.
Czasem lubił posługiwa się nieprawdą, szczególnie przy podawaniu długości dystansów i podjazdów lub wynikało to ze słabej znajomości czytania mapy.

BARTEK
Najwyższy z ekipy, posiadający trzy wymiary wysokości, w zależności kto, kiedy i w jakich okolicznościach go mierzył. Poza tym w jego przypadku dysponuję wiedzą odnośnie wieku, ale ograniczę się do stwierdzenia, iż debiutujący pilot jest mniej więcej w połowie swojej trzeciej dekady życia.
Jakiś czas temu zakończył zajmowa się wyczynowo kolarstwem, zdradził nam jednak, że zamierza bawi się w kolarstwo górskie na maratonach. Cóz poza tym... studiuje m.in fizjoterapię (bardzo uczony człowiek), poliglota (m.in włada francuskim), zajęty prywatnie przez dziewczynę gimanastyczkę ("dziewczyna nie do zdarcia"). Wielbiciel spahgetti z ziołami prowansalskimi :).

DOROTKA
Kobiet o wiek się nie pyta. Bizneswoman w bliżej niesprecyzowanej branży (tzn. nie dopytałam się o to i również nie udało mi się "podsłucha"). Na pewno wysportowana kobieta - z rozmów często dało się słysze, iż uprawia z rodziną kajakarstwo, grywa w koszykówke i siatkówkę a nade wszystko kocha pływa (żadnej okazji do kąpieli w morzu nie przepuściła).
No i turystka. Słowem pozazdrości formy i ilości czasu na aktywnoś fizyczną.

BASIA
Kolejna bizneswoman, z nocnej rozmowy (a raczej wywiadu udzielanego Agnieszce - dziennikarce) wynikało, iż jest wzieta projektantką odzieży. Jest również szczęśliwą posiadaczką syna, który na czas wyjazdu mamy miał się opiekowa mieszkaniem. basia natomiast spełaniała się jako mama na wyjeździe, opiekując się z czuła wzajemnością Bartkiem.
Ciepła w swym obyciu, delikatna lae dzielna nad wyraz. Ze wszech miar waleczna, jak każda kobieta !!

TOMEK
Stateczny, młody gośc, geograf pracujący w hotelu, podróżnik i zapalony fotograf. Na wyprawie błyszczał swym "wypasionym" Nikonem, który robił zdjęcia nawet przez zabrudzone okna busa pędzącego 100 km/h. To był dopiero sprzęt. Poza tym Tomek to pedancik i elegancik w każdym calu. Pierwszego wieczoru odgłos elektrycznej pompki do materaca wzięłam nawet początkowo za odgłos przenośnego odkurzacza i porządki w namiocie przed snem.
No i najważniejsza sprawa wielbiciel footbolu - nie opuscił, poza dniami podróży w busie, chyba żadnego meczu mistrzostw Europy transmitowanego w każdym telewizorze w knajpkach.

SEBASTIAN
Cichociemny kolarski "wymiatacz" z Olsztyna. Tylko on przejechał wszystkie najdłuższe dystanse i to bez dnia odpoczynku.
Prywatnie pracownik sklepu meblowego, ale nie zdradził które ze sławnych mebli sprzedaje ;).
Pedanterią dorównywał Tomkowi, przed wyprawą na rower (jak wypatrzyłam) skraplał stopy specjałami, po czym zakładał nieskazitelnie czyste skarpetki (rzecz u mężczyzn mało znana). Mimo formy był posiadaczem największego męskiego w naszej grupie brzuszka :).

JUSTYNA AND ARTUR
Symapatycna parka z Lublina. Ona - szczupła, czarnowłosa, ważąca mniej niż metr ziemniaków (mniej niż pół setki kilosów), z Instytutu Agrofizyki (cokolwiek to znaczy). Artur pracował kiedyś przez rok w kraju Kwitnącej Wiśni i wieczorami raczył nas opowieściami o dziwactwach Japończyków, a miał wiernych słuchaczy :).
Obydwoje ambitni rowerowo, wida było, że zjeździli tysie kilometrów na dwóch kółkach. Dzielnie stawiali czoła na długich i górzystych trasach. Justynka cho sporo drobniejsza od swego osobistego kompana na trasie prawie mu dorównywała.

MICHAŁ
Co tu gada, pełny kolarski profesjonalizm z metalowym siodełkiem wąskim niczym osa w talii. Występował m.in w roli jednego z trzech pilotów.

AGNIESZKA
Hmm, dużo by mówi, osobowośc tak niecodzienna, że trzeba by długo pisac. Dziennikarka - naukowiec ze stolicy, a wiadomo, że w Wa-wie mieszkają warszawiacy... Jak kot chadzała własnymi ścieżkami, więc mało kto ja w ciągu dnia widział (zazwyczaj spała), popołudniami i wieczorami jeździła samotnie. I tyle...

JESZCZE JEDNA UCZESTNICZKA
Na wyraźne żądanie szanownej jejmości, z pewnych względów mam "zakaz" publikowania treści na jej temat ;).

A teraz do rzeczy... czyli o istocie wyprawy.
Do Chorwacji, po trudach podróży i staniu w korkach na autostradzie (Chorwaci-kibice wracali do domu po przegranym z Turkami meczu na Euro), wjechaliśmy na paszporty. Słoweńcy wypuścili nas swobodnie, ale Chorwaci jednak przejrzeli czerwone książeczki. Granicę przekroczyliśmy w miejscowości BUZET i zaraz za szlabanem wszyscy gremialnie oddali się przyjemności wymiany waluty na ichniejsze kuny i lipy. W busiku natomiast znowu bez ruchu zalegała Agnieszka, leżąca w swoim śpiworze jak zabita. Wydawało się, że chyba pieniędzy nie wymieniła. Ciekwym było, że pańcia w kantorze spisując dane do pokwitowania za wymianę pieniędzy kopiowała co jej sie podobało, np. w miejscu po nazwisku i imieniu wpisywała "wojewoda" albo "Lublina" :D

Istarskie Toplice
Po kręceniu busem serpentyn po górskich drogach w górę i w dół dotarliśmy w końcu do startu naszej wycieczki w Istarskich Teplicach. Tam, wg programu mieliśmy odda się przyjemności kapieli w wodach uzdrowiska, co też doszło jak najbardziej do skutku. Po wstępnych przebierankach w stroje kąpielowe prawie wszyscy wskoczyliśmy (lub zanurzyliśmy) się w toń wody o zapachu zbuczałych jaj (wszak były to wody siarczanowe). Dorota po raz pierwszy wyznała tutaj, że jest zapaloną pływaczką. Doprawdy nie potrafiłam zliczyc ile długości basenu przepłynęła, ale ona jedyna zaznała nieco ruchu w wodzie. Pozostali w tym ja ograniczyli się głównie do moczenia... Ja osobiście długo nie zastanawiałam się czy wejść, bowiem podróż była tak wyczerpująca, że każda forma wody była zbawieniem.


* Widok spod "śmierdzących" wód *


* Śmierdzące wody zgromadzone w całkiem miłym basenie, całkiem daleko ekipa z wyprawy :) *


* I nawet ja się tutaj zamoczyłam *


* A tutaj przed startem a po kąpieli. Właśnie mamy wjechać na górę (vide pierwsze zdjęcie), ale wszyscy wątpimy w wykonalność tego zadania ;). Oczywiście nikt po morderczej podróży, z przykurczami w nogach nie podjął się wyzwania. Wszyscy pojechaliśmy na wersję "lightową" *



Livade

Pierwszą miejscowością, w której gremialnie rzuciliśmy się do wody (punkt wody pitnej na ulicy) było Livade. W zasadzie było to raczej skupisko domów i jednego sklepu wokół jednego skrzyżowania, względnie mini ronda. Prócz poboru "ha-dwa-o" chłopaki zagadali miejscowego gościa o meczu Chorwatów z Turkami dnia poprzedniego i tak oto nawiązali pierwszy kontakt z tubylczą ludnością. Nagadali się nawet całkiem sporo - emocje piłkarskie są w gruncie rzeczy uniwersalne :).


* W tej oto kamienicy można było nawet zdegustowac trufle, w które te okolice szczególnie obfitowały (ponoc). Ja osobiście byłam tak zgrzana, że nic mi było po truflach. Według Sebka smakowały jak spleśniałe grzyby... a fuuu!! *


W Livade największa atrakcją okazał się stojący przy ulicy kran z wodą. Niemal każdy z nas pragnął dotknąc czegoś mokrego, uzupełni bidon, zmoczyc chustki, twarz i cokolwiek się do zmoczenia nadawało. Zastanawiało mnie tylko, czy picie tutejszej niebutelkowanej wody nie przyprawi nas o biegunkę podróżnych, ale jak sie na koniec okazało mało kogo (jeśli w ogóle kogokolwiek) ta woda "ruszyła". I całe szczęście !!!

* Ekipa i oczekiwania na degustatorów *


Pojechaliśmy dalej, zatrzymując się jeszcze na małą chwilkę by zrewidowac trasę. Narady pilotów nie trwały jednak długo, więc po krótkiej regeneracji obraliśmy dalszy kurs na zachód.

* Chwila namysłu, gdzie jechac dalej *


* Tutaj Sebastianek pozuje do zdjęcia a obok zgrabne nogi Tomeczka ;) *


Niedaleko później Seba zorientował się, że powinien był się wcześniej posmarowac kremem z filtrem, stąd na małym przystanku, pod zadaszeniem, poratowany kremem od Basi zaczął się smarowac. Uzbrojony w "filtry" przeciwsłoneczne, zaczął doganiac resztę wycieczki. jechaliśmy wówczas szutrową, spieczona na suchy wiór drogą, mając po lewej stronie rzeczkę koloru intensywnie zielonego a po prawej jakieś poletka, zagajniki i w oddali lasy. Nieuchronnie zbliżaliśmy się do miejsca, gdzie zaczynał się "podjazd niespodzianka" (zapowiadany 1 km).

Niestety, co mnie zresztą nie zdziwiło, maszyneria mojego ciała po nieprzespanej nocy w busie odmówiła posłuszeństwa i dało się słyszec z głebi wnętrzności "DOSC!!". Gdyby jeszcze nie ta spiekota, do której nie nawykłam, to może bym ujechała kawałek dalej, ale nie... Nie udało mi się dalej pedałowa, więc musiałam wysadzi swoje cztery litery z siodełka i prowadzi je obok roweru ;). Podobnie zrobiła zresztą Basia i pozostała "częśc mojej rodziny".
Szkoda, że traktor z wozem mijany przez nas po drodze zjeżdżał w dół, a nie w górę, bo chyba byłabym sie podczepiła :). Wędrówka z rowerem stała się wędrówką "od cienia do cienia" (podobne określenie pojawi sie jeszcze niejednokrotnie). Całe szczęście na duchu podtrzymywał nas od czasu do czasu Bartek, oddając nawet ofiarnie wodę, którą gasiłyśmy pragnienie. Wiedziałyśmy, że był to ten pierwszy kryzys, który trzeba przełama by dalej byłomłatwo.

Na szczycie wzniesienia usytuowany był mały cmentarzyk z kapliczką zamkniętą na głucho. Komu u cholery chce się tak wysoko taszczyc nieboszczyków - pomyślałam, zapominając, że na pewno samochodami. Tam po raz kolejny można było odda się przyjemności chłodzenia zimną wodą z ujęcia. gdy przybyłyśmy na górę, reszta prawie zasypiała z nudów, leżąc pokotem na trawie. Jedynie Justyś z Arturem "obczajali" cmentarną, zamknięta na głucho kaplicę. Przez jej okienka można było jedynie dostrzec wózek na trumny...

Ukoronowaniem trudów żmudnego podjazdu był łagodny, przepiękny zjazd pośród winnic, pól i sadów, urocze, ogniście czerwone szutrowe drogi i powietrze coraz bardziej przesycone wilgocią znad morza. W łagodniejszej już spiekocie zaliczaliśmy kolejne zjazdy po sympatycznie kamienistej drodze. Nieuchronnie zbliżaliśmy sie ku wybrzeżu. Co prawda słońce dawało popalic, ale czekała nas jeszcze niespodzianka :). Dostaliśmy się w okolice winnic i ogrodów oliwnych.

Sterle
Była to mała miejscowośc, a właściwie wioska z agroturystycznym zacięciem, położona 5 kilometrów od naszego punktu docelowego jakim był dzisiaj Novigrad. Zatrzymaliśmy sie w jednej z małych restauracji, gdzie szefostwo wycieczki na dobry początek zafundowało każdemu po kieliszku białego, lokalnie wyrabianego wina. Była to chyba nagroda za dzielną postawę w czasie podjazdu ;). Uraczono nas cudownie schłodzonym, młodym winkiem, a kielichy aż zaszły szronem. Nic lepszego na ugaszenie pragnienia w tej chwili nie istniało. Ummmm!!!
Pośród produkowanych w okolicy win wiadomo mi, że znależc tu można: wino malvasia, cabernet sauvignon, teran i barique - wino dojrzewające w drewnianych baryłkach.

* Ziemia ogniście czerwona i jedna z wielu winnic *


Sterle, prócz domowego jadła (domowe wędzone szynki, karkówka wieprzowa, bekon i salami) oferowało również zwiedzanie okolicznych skalnych grot (do których niestety nie dotarliśmy). Według opowieści i wzmianek niektóre z tych jaskiń były przed ok. 10 tys. lat zamieszkane. Później w okresie neolitu i brązu służyły już raczej jako miejsca pochówku, co też w pierwszych wiekach naszej ery czynili Rzymianie, gdy opanowali te tereny.

Kolejne kilka kilometrów do Novigradu poszło już gładko i ok. 17.00 znaleźliśmy się na polu campingowym (Autocamp "Sirena") - na naszym pierwszym na Istrii noclegu. Widoczek z plaży przy campingu poniżej - ładnie było, nie??

* Pod koniec dnia widoczek z plaży przy campingu *

Ale, ale... nikt nie powiedział (raczej napisał), że na tym dzień zakończyliśmy :).

NOVIGRAD

To pierwsze z większych, malowniczych miast Istrii, które wieczorem wyszliśmy podbijac. A raczej to miasteczka podbijały nasze serca. Ale do rzeczy...
Brzegiem morza ruszyliśmy już na własnych nogach do miasteczka. Nadbrzeże betonowe, pod murami miasta, ale jakże urocze. Towarzyszyło nam chylące sie ku zachodowi słońce, pisk mew i gwar rozmów.

* Między miastem a morzem...*


* W stronę słońca...*


Novigrad to średniowieczne miasteczko z wąskimi uliczkami, z mnóstwem lodziarni, sklepów z pamiątkami, kawiarni i restauracji (w zasadzie to gdzie tego było mało, nie?). Mieścinę założyli Rzymianie nazywając je początkowo Aeomona, później znane było jako Neapolis czyli Nowe Miasto. Novigrad to nazwa słowiańska. Od średniowiecza miastem rządzili Wenecjanie a do XVIII wieku Novigrad był położony na wyspie, później władze miasta zadecydowały o zasypaniu przesmyku oddzielającego wyspę od półwyspu, łącząc tym samym Novigrad z lądem.

Nieco wygłodniali rzuciliśmy okiem na restaurację, do której mieliśmy później wpaśc i poszliśmy dalej.
Doś pobieżne poznawanie zabytków Novigradu rozpoczęliśmy na ul. Gradskih vrata , od kościoła Błogosławionej Maryi Dziewicy (crkva Blažene Djevice Marije) z niewysoką dzwonnicą zbudowaną z kamiennych bloków. Powstał w XV w. i należał kolejno do dominikanów, augustianów oraz franciszkanów. Spod kościoła widać było dobrze zachowane wysokie mury obronne z blankami, przebiegające poprzecznie do ul. Gradskih vrata. To wszystko objaśniał nam Macieju z pewną dozą powagi na twarzy.

* Pewno jakiś zabytkowy budynek w stylu weneckiego gotyku, ;)*


Kontynuowaliśmy spacer po starym mieście. Kluczyliśmy pośród pozostałych po najeździe tureckim murów obronnych. Cykaliśmy zdjęcia i tak sie kręciliśmy. Ja wypatrzyłam jakiś ładny budynek i zrobiłam mu zdjęcia, jak powyżej :). Na deser zasiedliśmy w poprzednio wspomnianej restauracji, gdzie chłopaki postanowili zjeśc pizze. Przy dźwiękach wieczornego gwaru, muzyce i dobiegających z telewizorów odgłosach z meczu piłkarskiego zaczęliśmy konsumpcję.
Ja niestety, ku swemu zaskoczeniu otrzymałam skąpą sałatkę składająca się li tylko z sałaty, ogórka i kilku plasterków pomidora - nawet cebuli i wszędobylskich oliwek nie było. Błeee... Ale za to na koniec damska częśc na koszt (chyba mały) restauracji została poczęstowana jakimś brzoskwiniowo - pomarańczowym likierem, natomiast częśc męską uraczono czymś w rodzaju uzo. Próbowałam i jednego i drugiego i nieco lico mi poczerwieniało, na pewno :).

Niestety nie załapaliśmy się na hucznie obchodzone 28 sierpnia, kilkudniowe świeto patrona miasta, św. Pelagiusza.

Po trudach pierwszego dnia i "objedzeniu się" w novigradzkiej restauracji wróciliśmy w ciemnościach do namiotów. Przez noc zastanawiałam się co nas czeka jutro...





  • DST 40.31km
  • Teren 35.00km
  • Czas 02:28
  • VAVG 16.34km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Komentarze
Mój wąż (czyt. mąż) pewnie mnie udusi :) jak to przeczyta ale nie mogę się powstrzymać by nie napisać, że dumna jestem z mojego Sebcia. I chyba troszkę zazdrszczę mu tej wyprawy. Pozdrawiam Martucha - 20:57 poniedziałek, 14 lipca 2008 | linkuj
Nio!!
Vampire
- 13:22 niedziela, 13 lipca 2008 | linkuj
Wypad chyba był czaderski, nie? Michu - 17:48 sobota, 5 lipca 2008 | linkuj
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa malaw
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]


Blogi rowerowe na www.bikestats.pl