Niedziela, 17 maja 2009
Kategoria NORWAY
Gdzie ropa i gaz...
Znowu Stavanger...
Dzisiaj powrót. Pogoda troszkę za chmurami, ale najważniejsze że nie pada. Rano wstałam o 6.30 by w razie zabłądzenia po drodze, zdążyć na jedyny dzisiaj statek do Haugesund. Tym bardziej, że dzisiaj jest święto narodowe Norwegii, kiedy to Norwedzy obchodzą uroczyście uchwalenie swojej pierwszej konstytucji. Tłumy na ulicach mogą mi skutecznie uniemożliwić dotarcie na terminal.
Poza tym, nie lubię powtarzać drogi. Miałam już dość jazdy po raz trzeci prostą drogą do Stavanger, więc postanowiłam pojechać inną. Też trzeba było wziąć poprawkę na różne "zboczenia" w trasie ;).
Ruszyłam więc po śniadaniu, odbijając nieco początkowo na zachód, w kierunku Forus. Zaliczyłam kolejne pole golfowe, których tu od groma. Dalej specjalnie nie cudując jechałam wzdłuż drogi 509, która nie była specjalnie obfita w samochody.
.
W Åsen dostrzegłam przedsmak tego co się może dziać po drodze od godz. 9.00. Wszędzie gdzie można, wywieszone były norweskie flagi. Budynki oflagowane co do jednego balkonu.
Powoli zbliżałam się do Stavanger... Jeszcze trochę dzikiej przyrody przy brzegach Hafrsfjorden, i za niecałe 3-4 km zaczęły się pojawiać grupki wystrojonych Norwegów, całe rodziny, dziadki, babcie, niemowlaki i zbuntowane dwulatki. Zanim jednak tłum przybrał na sile, udało mi się podjechać jeszcze pod pomnik, upamiętniający bitwę w 872 r., po której Harald Pięknowłosy po raz pierwszy zjednoczył królestwo Norwegii. W sam raz odwiedziny na święto narodowe, nie?
Od pomnika rzeka ludzi zaczynała coraz bardziej wzbierać.
Trzeba tu wspomnieć, iż jakby się jakaś krakowianka tutaj zapodziała, to chyba by się nie wyróżniała zbytnio. Mnóstwo Norwegów wypełzło w odświętnych, ludowych ubraniach, które nazywa się bunadami. Każdy bunad ma swój charakterystyczny wygląd w zależności od regionu. Ale dla mnie to i tak nie było do odróżnienia, kto z jakiego pochodzi. Kobiety oczywiście w długich sukniach, z białymi koszulami, czasem narzutą na ramiona, bogato haftowaną. Koszule przyozdobione były różnymi błyskotkami, broszami i klamrami. Niektóre miały kamizelki, niektóre jeszcze czepek lub inne nakrycie głowy.
Faceci ubrani byli albo w krótkie, sięgające do kolan spodnie, albo w długie, czarne, niebieskie lub zielone. Na nogach do łydek długie, wełniane skarpety w różniaste wzory. Poza tym białe koszule, na to kaftany lub kamizelki, marynarki ze złotymi guzikami lub spinane wymyślnymi klamrami i spinami. Przy bokach zaś mieli solidne, kunsztowne noże. Strach się bać. Ale ciekawie to wyglądało!!
Tak jak myślałam, ulice były zakorkowane wobec wszędobylskich pochodów, korowodów i masy ludzi dookoła. Niestety musiałam się przedzierać przez tę pocieszną i radosną masę prowadząc rower po prąd. Inaczej się nie dało. Przynajmniej jednak nikt krzywo nie patrzył, ludzie uśmiechali się do mnie, bo byłąm znacząco inaczej od nich ubrana. Stój kolarski to był mój "bunad".
W końcu dotarłam, napotykając jeszcze ze trzy takie pochody, do starej części Stavanger. Wczoraj niestety nie miałam na to czasu. Ale całe szczęście dziś miałam spory jego zapas, więc postanowiłam pozwiedzać.
Stara część miasta znajduje się po zachodniej części portu. Brukowane uliczki prowadzą między kolorowymi drewnianymi domami z XVIII w. Za cały ten wystrój, do którego miasto się przyłożyło, Stavanger otrzymało kiedyś pełno nagród. Obecnie jest to największe w północnej Europie skupisko starej, drewnianej zabudowy. Wśród drewnianych domków pełno jest tutaj galerii, kafejek, księgarni czy pracowni artystycznych. Po prostu przepięknie!!
Najbardziej korciło mnie, by usiąść w tej wspaniałej księgarni i oddać się lekturze przy kawce. Niestety, aż tak biegła w literaturze norweskiej nie jestem więc... byłaby to na razie udręka ;).
Jakby to było niemal regułą, zaczepił mnie znowu jakiś Norweg, pytając tym razem czy ja zawsze jeżdżę na rowerze. Odpowiedziałam mu, że niestety do pracy mam za blisko i nie korzystam wtedy z roweru. Ale miło było, że ktoś zwraca uwaga na objuczonych w sakwy zapaleńców rowerowych:)
Podróż powrotna była szybka i przyjemna. Pańcia w bunadzie też się na pokładzie statku znalazła. Ja zaś patrzyłam przez ubryzgane morską wodą szyby i podziwiałam nietknięte przez człowieka wysepki.
W Haugesund pokręciłam się jeszcze po mieście i cyknąwszy sobie zdjęcie, poleciałam do domu.
Dzisiaj powrót. Pogoda troszkę za chmurami, ale najważniejsze że nie pada. Rano wstałam o 6.30 by w razie zabłądzenia po drodze, zdążyć na jedyny dzisiaj statek do Haugesund. Tym bardziej, że dzisiaj jest święto narodowe Norwegii, kiedy to Norwedzy obchodzą uroczyście uchwalenie swojej pierwszej konstytucji. Tłumy na ulicach mogą mi skutecznie uniemożliwić dotarcie na terminal.
Poza tym, nie lubię powtarzać drogi. Miałam już dość jazdy po raz trzeci prostą drogą do Stavanger, więc postanowiłam pojechać inną. Też trzeba było wziąć poprawkę na różne "zboczenia" w trasie ;).
Ruszyłam więc po śniadaniu, odbijając nieco początkowo na zachód, w kierunku Forus. Zaliczyłam kolejne pole golfowe, których tu od groma. Dalej specjalnie nie cudując jechałam wzdłuż drogi 509, która nie była specjalnie obfita w samochody.
Droga do Forus© Sinead
W Åsen dostrzegłam przedsmak tego co się może dziać po drodze od godz. 9.00. Wszędzie gdzie można, wywieszone były norweskie flagi. Budynki oflagowane co do jednego balkonu.
17 maja, Nasjonaldagen© Sinead
Powoli zbliżałam się do Stavanger... Jeszcze trochę dzikiej przyrody przy brzegach Hafrsfjorden, i za niecałe 3-4 km zaczęły się pojawiać grupki wystrojonych Norwegów, całe rodziny, dziadki, babcie, niemowlaki i zbuntowane dwulatki. Zanim jednak tłum przybrał na sile, udało mi się podjechać jeszcze pod pomnik, upamiętniający bitwę w 872 r., po której Harald Pięknowłosy po raz pierwszy zjednoczył królestwo Norwegii. W sam raz odwiedziny na święto narodowe, nie?
Trzy miecze, Hafrsfjorden© Sinead
Od pomnika rzeka ludzi zaczynała coraz bardziej wzbierać.
Trzeba tu wspomnieć, iż jakby się jakaś krakowianka tutaj zapodziała, to chyba by się nie wyróżniała zbytnio. Mnóstwo Norwegów wypełzło w odświętnych, ludowych ubraniach, które nazywa się bunadami. Każdy bunad ma swój charakterystyczny wygląd w zależności od regionu. Ale dla mnie to i tak nie było do odróżnienia, kto z jakiego pochodzi. Kobiety oczywiście w długich sukniach, z białymi koszulami, czasem narzutą na ramiona, bogato haftowaną. Koszule przyozdobione były różnymi błyskotkami, broszami i klamrami. Niektóre miały kamizelki, niektóre jeszcze czepek lub inne nakrycie głowy.
Barnatoget, pochód dzieci w bunadach© Sinead
Faceci ubrani byli albo w krótkie, sięgające do kolan spodnie, albo w długie, czarne, niebieskie lub zielone. Na nogach do łydek długie, wełniane skarpety w różniaste wzory. Poza tym białe koszule, na to kaftany lub kamizelki, marynarki ze złotymi guzikami lub spinane wymyślnymi klamrami i spinami. Przy bokach zaś mieli solidne, kunsztowne noże. Strach się bać. Ale ciekawie to wyglądało!!
Pańcie w bunadach© Sinead
Tak jak myślałam, ulice były zakorkowane wobec wszędobylskich pochodów, korowodów i masy ludzi dookoła. Niestety musiałam się przedzierać przez tę pocieszną i radosną masę prowadząc rower po prąd. Inaczej się nie dało. Przynajmniej jednak nikt krzywo nie patrzył, ludzie uśmiechali się do mnie, bo byłąm znacząco inaczej od nich ubrana. Stój kolarski to był mój "bunad".
W końcu dotarłam, napotykając jeszcze ze trzy takie pochody, do starej części Stavanger. Wczoraj niestety nie miałam na to czasu. Ale całe szczęście dziś miałam spory jego zapas, więc postanowiłam pozwiedzać.
Gamle Stavanger© Sinead
Stara część miasta znajduje się po zachodniej części portu. Brukowane uliczki prowadzą między kolorowymi drewnianymi domami z XVIII w. Za cały ten wystrój, do którego miasto się przyłożyło, Stavanger otrzymało kiedyś pełno nagród. Obecnie jest to największe w północnej Europie skupisko starej, drewnianej zabudowy. Wśród drewnianych domków pełno jest tutaj galerii, kafejek, księgarni czy pracowni artystycznych. Po prostu przepięknie!!
Stare miasto, Stavanger© Sinead
Serce Stavanger© Sinead
Księgarnia z czytelnią :)© Sinead
Najbardziej korciło mnie, by usiąść w tej wspaniałej księgarni i oddać się lekturze przy kawce. Niestety, aż tak biegła w literaturze norweskiej nie jestem więc... byłaby to na razie udręka ;).
Jakby to było niemal regułą, zaczepił mnie znowu jakiś Norweg, pytając tym razem czy ja zawsze jeżdżę na rowerze. Odpowiedziałam mu, że niestety do pracy mam za blisko i nie korzystam wtedy z roweru. Ale miło było, że ktoś zwraca uwaga na objuczonych w sakwy zapaleńców rowerowych:)
Podróż powrotna była szybka i przyjemna. Pańcia w bunadzie też się na pokładzie statku znalazła. Ja zaś patrzyłam przez ubryzgane morską wodą szyby i podziwiałam nietknięte przez człowieka wysepki.
W Haugesund pokręciłam się jeszcze po mieście i cyknąwszy sobie zdjęcie, poleciałam do domu.
Już w Haugesund :)© Sinead
- DST 29.46km
- Teren 10.00km
- Czas 01:35
- VAVG 18.61km/h
- VMAX 40.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 163m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj