Środa, 4 sierpnia 2010
Kategoria Geocaching, NORWAY
Skokland znowu
Po pracy długo się zastanawiałam czy ruszyć "cztery litery" czy nie. W końcu o 18.00 postanowienie zapadło. W zanadrzu miałam jedno jeszcze zadanie - "zasadzenie" kesza, mojego pierwszego w Norwegii. W pudełku po rozpuszczalnym mleczku do kawy, ze szczelną pokrywką załądowałam piłeczkę golfową, naszywkę opencachingową, drewniany krzyżyk na rzemyku znaleziony podczas ostatniej wyprawy po wyspie Lysøya, logbook z ołówkiem i zalaminowaną informację czym jest znalezisko. Wszystko to szczelnie zapakowane w woreczek strunowy miało stanowić mojego kesza.
Pogoda nawet dopisywała, po dniu z deszczem, wyszło wspaniałe słońce i po drodze musiałam się rozbierać. Nawet podciągnęłam rękawy i nogawki, bo zrobiło się cholernie ciepło.
W końcu zjechałam z królewskiej "47" (R47-Riksveien) w boczną asfaltową drogę, bez żadnego samochodu, skręcając na wschód. Jechało się spokojnie, pośród ogrodzonych pastwisk, ułożonych pozornie bezładnie po zielonych wzgórzach i pagórkach. Gdzie niegdzie kawałek drogi prowadził przez las a potem asfaltówka wspięła się pod górę. Chwilę nawet zastanawiałam się czy nie zawrócić, gdyż moja "wspinaczkowa" forma raczej kiepsko ostatnio. Ale chęć dojechania do końca drogi wygrała. Wszak kesz był już podpisany, że dziś został założony, więc musiałam jechać dalej.
Chciałam dojechać do niewielkiego jeziorka, które już w oddali majaczyło. Niestety, ogrodzenie pod prądem i koniec drogi uniemożliwiły mi to. Pozsotało mi więc znalezienie miłego miejsca na schowanie kesza. Wybór padł na zwał kamieni pod jednym z drzew, tuż za ogrodzeniem. Namierzyłam koordynaty i skrzętnie go ukryłam. Chwilkę jeszcze rozkoszowałam się widokami i ciszą, by wziąć zakręt o 180 stopni i wrócić do domu.
Pogoda nawet dopisywała, po dniu z deszczem, wyszło wspaniałe słońce i po drodze musiałam się rozbierać. Nawet podciągnęłam rękawy i nogawki, bo zrobiło się cholernie ciepło.
W drodze do Skokland© Sinead
W końcu zjechałam z królewskiej "47" (R47-Riksveien) w boczną asfaltową drogę, bez żadnego samochodu, skręcając na wschód. Jechało się spokojnie, pośród ogrodzonych pastwisk, ułożonych pozornie bezładnie po zielonych wzgórzach i pagórkach. Gdzie niegdzie kawałek drogi prowadził przez las a potem asfaltówka wspięła się pod górę. Chwilę nawet zastanawiałam się czy nie zawrócić, gdyż moja "wspinaczkowa" forma raczej kiepsko ostatnio. Ale chęć dojechania do końca drogi wygrała. Wszak kesz był już podpisany, że dziś został założony, więc musiałam jechać dalej.
Pastwiska Skokland© Sinead
Chciałam dojechać do niewielkiego jeziorka, które już w oddali majaczyło. Niestety, ogrodzenie pod prądem i koniec drogi uniemożliwiły mi to. Pozsotało mi więc znalezienie miłego miejsca na schowanie kesza. Wybór padł na zwał kamieni pod jednym z drzew, tuż za ogrodzeniem. Namierzyłam koordynaty i skrzętnie go ukryłam. Chwilkę jeszcze rozkoszowałam się widokami i ciszą, by wziąć zakręt o 180 stopni i wrócić do domu.
Skokland, na krańcu drogi© Sinead
- DST 14.00km
- Teren 4.00km
- Czas 00:57
- VAVG 14.74km/h
- VMAX 45.00km/h
- Temperatura 22.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Super blog, ciekawe miejsca i dobre zdjęcia. pozdrawiam
mrozin - 09:40 piątek, 6 sierpnia 2010 | linkuj
Komentuj