Poniedziałek, 9 sierpnia 2010
Kategoria NORWAY
Vågsli - Røldal
06.08.2010
W piątek miałam w pracy wolne… tak w prezencie po dyżurze weekendowym.
O 9.20 załadowałam rower z sakwami do Haukeliekspressen, autobusu kursującego między Bergen a Oslo. W Norwegii można bowiem przewozić rowery niemal we wszystkich autobusach, i tych miejskich i tych na dalszych trasach. Oczywiście zależy to również od ilości miejsca, ale generalnie zawsze ono jest. No więc trasę z Haugesund do Vågsli jakoś przeżyłam, chociaż na trasie dosiadła się grupa francuskich nastolatków drących trepa na całego. Przemiła atmosfera i błoga cisza z mnóstwem miejsca urwała się nagle po przejściu tego „młodzieżowego” huraganu. Pani kierowca, Elizabeth (na dłuższych trasach kierowca się przedstawia pasażerom przez mikrofon), ograniczyła się do poinformowania, że na końcu autobusu znajduje się automat z kawą a całkiem z tyłu kibelek.
Pominę autobusowe wrażenia, bo to nie bussblog. W końcu ok. 12.40 dotarłam do Vågsli, znanego centrum sportów zimowych w sezonie, który trwa tutaj do połowy czerwca. Tutaj też sporo Haugesundczyków ma swoje hytty, do których wyruszają niemal w każdy weekend, nie wspominając o świętach Wielkanocnych.
No więc na miejscu czekała na mnie kumpela, Monica, która wcześniej sprowadziła tu sobie rower. Po kilkugodzinnym odpoczynku i obiedzie, widząc że słońce nam dopisuje, postanowiłyśmy wyruszyć. Co prawda, zanim to nastąpiło, nastała godzina 18.30, ale tutaj słońce świeci długo.
Ruszyłyśmy na północny zachód, drogą E134. W zasadzie większość naszej trasy prowadziła tą drogą, z wyjątkiem pobocznych dróg omijających tunele, których mnóstwo było na trasie. W Norwegii większość tuneli jest nieprzejezdnych dla rowerzystów i motocykli, ale niemal zawsze wytyczone są alternatywne trasy dla jednośladów.
Na początku nie wiedziałyśmy, gdzie się zatrzymamy. Postanowiłyśmy jechać dopóki było widno. Po kilku kilometrach okazało się, że czeka nas podjazd, i to całkiem długi, więc czas był na małą przerwę i sesję zdjęciową.
Tutaj też po raz pierwszy zjechałyśmy z głównej drogi by ominąć Vågslitunnelen. Droga pięła się pod górę i coraz częściej musiałyśmy robić małe przerwy, by zaciągnąć łyk zapasów picia z bidona. Na dwóch kółkach wspięłyśmy się na 1016 m. npm. a póżniej 1028, by chwilę później odpocząć na względnie płaksim odcinku.
Tutaj w okolicy korciło nas by poszukać kesza, ale z racji tego, że nie miałyśmy za dużo czasu, zrezygnowałyśmy z poszukiwań. Po drodze kilku rowerzystów i pieszych turystów pozdrowiło nas w geście solidarności.
Pogoda wciąż dopisywała, słońce oświetlało drogę na zboczach gór, nie było chwili, bez westchnień zachwytu nad widokami. Chłonęłam ciszę, póki mogłam, gdyż niedługo potem czas było wrócić na ruchliwą E134. Nagie skały starych gór Haukeli porośnięta niskopienną roślinnością i jagodami, korciły by co chwila się zatrzymywać.
Znalazłyśmy się 1007 m npm, ale piękne widoki rewanżowały wysiłek jaki musiałam włożyć w te podjazdy. Całe szczęście miałyśmy jesze 13 km przed najtrudniejszym dzisiaj podjazdem.
Wkrótce wjechałyśmy z powrotem na E134, jadąc wzdłuż brzegu jeziora Ståvatnet. Zbliżałyśmy się do granicy Telemark i Hordaland, dwóch norweskich „województw” [fylke].
Przy drodze zahaczyłyśmy o „kafejkę”, którą okazała się wielki indiański wigwam, „zarządzany” przez jednego dziarskiego, starszego Norwega. Właśnie żegnał poprzednią grupę turystów pakujących się do samochodu, by przywitać nas. Postanowiłyśmy zjeść co nieco słodkiego i wybór padł na norweskie wafle z dżemem na wierzchu. Zagadałyśmy chwilę, pałaszując słodkości. Przemiły Norweg powoli pakował manatki, wylewając obok namiotu gorącą wodę, gdzie grzały się parówki. Na ścianach wigwamu wisiały zdjęcia, z których wynikało, że jest hodowcą świń, jeszcze jakiś czarnych w dodatku. On w środku swojego stada, karmiący świniaki, które nawet wyglądały na zadowolone.
Na koniec cyknął nam zdjęcie i pożegnał, życząc nam powodzenia w trasie. Zrobiło się jeszcze milej.
Dalej po przekroczeniu granicy z Hordaland, znalazłyśmy się w gminie [kommune] Røldal. Cały czas pedałowałyśmy na zachód. Droga wiodła tym razem niemal środkiem jeziora Ulevåvatnet, czyniąc widoki coraz piękniejszymi i urzekającymi. Skrzeczące mewy i inne ptactwo, mimo samochodów nas mijających, znów przypomniały o dzikości przyrody. Wkrótce miałyśmy zjechać z trasy omijając jeden z dłuższych tuneli na naszej drodze, Haukelitunnelen, mający długość 5682 m. No i zaczęły się „schody”, czyli podjazd…
Tutaj jeszcze jestem uśmiechnięta, dalszych zdjęć nie ma, bo wyglądam na nich jek zdjęta z krzyża, he, he .
Droga pięła się znowu pod górę. Była godzina 21.26, kiedy osiągnęłyśmy najwyższy punkt trasy 1148 m npm. Nieco przed zatrzymałyśmy się by podziwiać tunel z zewnątrz. Ktoś kto jedzie przez niego, nawet nie wie, że nad ich głowami płynie sobie np. potok, tworząc mały wodospad!! Jazda przez ciemny tunel z rzędem oświetlenia we wnętrz nijak równa się z tym co można zobaczyć na zewnątrz. Biedni kierowcy, jak dużo tracą!!
W okolicy też natknęłyśmy się na resztki tegorocznego śniegu!! Obowiązkowo zdjęcie!!
Przez następne niemal 7 km rozkoszowałyśmy się zjazdem o 107 metrów w dół, ale na nas czekał jeszcze jeden szaleńczy zjazd. Na 6 km obniżyłyśmy loty aż o 403 m. Nie licząc jakiegoś błędnego odczytu z GPS, który pokazał prędkość 179 km/h, zjeżdżałyśmy naprawdę szybko, miejscami blisko 60 km/h. Akurat nieco wcześniej trochę popadało, więc zrobiło się wilgotno i „przeszczepy” zaczęły marznąć. Tak więc gnane byłyśmy jeszcze obniżającą się temperaturą. Z niecierpliwością wyglądałam jakiegoś miejsca na biwakowanie, ale nic z tego. Wkrótce jednak bo stromej jeździe serpentynami boczną drogą, ujrzałyśmy tabliczkę z napisem „Campingplass”. Odetchnąwszy z ulgą, o godz. 22.31 zakończyłyśmy wycieczkę na 635 m npm.
Nocleg wzięłyśmy w hyttcie, małym drewnianym i ogrzewanym domku. Chyba padłyśmy od razu… film mi się chyba urwał!! :)
W piątek miałam w pracy wolne… tak w prezencie po dyżurze weekendowym.
O 9.20 załadowałam rower z sakwami do Haukeliekspressen, autobusu kursującego między Bergen a Oslo. W Norwegii można bowiem przewozić rowery niemal we wszystkich autobusach, i tych miejskich i tych na dalszych trasach. Oczywiście zależy to również od ilości miejsca, ale generalnie zawsze ono jest. No więc trasę z Haugesund do Vågsli jakoś przeżyłam, chociaż na trasie dosiadła się grupa francuskich nastolatków drących trepa na całego. Przemiła atmosfera i błoga cisza z mnóstwem miejsca urwała się nagle po przejściu tego „młodzieżowego” huraganu. Pani kierowca, Elizabeth (na dłuższych trasach kierowca się przedstawia pasażerom przez mikrofon), ograniczyła się do poinformowania, że na końcu autobusu znajduje się automat z kawą a całkiem z tyłu kibelek.
Pominę autobusowe wrażenia, bo to nie bussblog. W końcu ok. 12.40 dotarłam do Vågsli, znanego centrum sportów zimowych w sezonie, który trwa tutaj do połowy czerwca. Tutaj też sporo Haugesundczyków ma swoje hytty, do których wyruszają niemal w każdy weekend, nie wspominając o świętach Wielkanocnych.
No więc na miejscu czekała na mnie kumpela, Monica, która wcześniej sprowadziła tu sobie rower. Po kilkugodzinnym odpoczynku i obiedzie, widząc że słońce nam dopisuje, postanowiłyśmy wyruszyć. Co prawda, zanim to nastąpiło, nastała godzina 18.30, ale tutaj słońce świeci długo.
Jeszcze tylko inauguracyjne zdjecie i ruszamy!© Sinead
Ruszyłyśmy na północny zachód, drogą E134. W zasadzie większość naszej trasy prowadziła tą drogą, z wyjątkiem pobocznych dróg omijających tunele, których mnóstwo było na trasie. W Norwegii większość tuneli jest nieprzejezdnych dla rowerzystów i motocykli, ale niemal zawsze wytyczone są alternatywne trasy dla jednośladów.
Na początku nie wiedziałyśmy, gdzie się zatrzymamy. Postanowiłyśmy jechać dopóki było widno. Po kilku kilometrach okazało się, że czeka nas podjazd, i to całkiem długi, więc czas był na małą przerwę i sesję zdjęciową.
Teraz ja :)© Sinead
Panoramka© Sinead
Tutaj też po raz pierwszy zjechałyśmy z głównej drogi by ominąć Vågslitunnelen. Droga pięła się pod górę i coraz częściej musiałyśmy robić małe przerwy, by zaciągnąć łyk zapasów picia z bidona. Na dwóch kółkach wspięłyśmy się na 1016 m. npm. a póżniej 1028, by chwilę później odpocząć na względnie płaksim odcinku.
Na jednym z pagorkowych szczytow!!© Sinead
Tutaj w okolicy korciło nas by poszukać kesza, ale z racji tego, że nie miałyśmy za dużo czasu, zrezygnowałyśmy z poszukiwań. Po drodze kilku rowerzystów i pieszych turystów pozdrowiło nas w geście solidarności.
Pogoda wciąż dopisywała, słońce oświetlało drogę na zboczach gór, nie było chwili, bez westchnień zachwytu nad widokami. Chłonęłam ciszę, póki mogłam, gdyż niedługo potem czas było wrócić na ruchliwą E134. Nagie skały starych gór Haukeli porośnięta niskopienną roślinnością i jagodami, korciły by co chwila się zatrzymywać.
W drodze!!© Sinead
Znalazłyśmy się 1007 m npm, ale piękne widoki rewanżowały wysiłek jaki musiałam włożyć w te podjazdy. Całe szczęście miałyśmy jesze 13 km przed najtrudniejszym dzisiaj podjazdem.
Wkrótce wjechałyśmy z powrotem na E134, jadąc wzdłuż brzegu jeziora Ståvatnet. Zbliżałyśmy się do granicy Telemark i Hordaland, dwóch norweskich „województw” [fylke].
Przy drodze zahaczyłyśmy o „kafejkę”, którą okazała się wielki indiański wigwam, „zarządzany” przez jednego dziarskiego, starszego Norwega. Właśnie żegnał poprzednią grupę turystów pakujących się do samochodu, by przywitać nas. Postanowiłyśmy zjeść co nieco słodkiego i wybór padł na norweskie wafle z dżemem na wierzchu. Zagadałyśmy chwilę, pałaszując słodkości. Przemiły Norweg powoli pakował manatki, wylewając obok namiotu gorącą wodę, gdzie grzały się parówki. Na ścianach wigwamu wisiały zdjęcia, z których wynikało, że jest hodowcą świń, jeszcze jakiś czarnych w dodatku. On w środku swojego stada, karmiący świniaki, które nawet wyglądały na zadowolone.
Na koniec cyknął nam zdjęcie i pożegnał, życząc nam powodzenia w trasie. Zrobiło się jeszcze milej.
Witamy w tipi!! Niemal przystanek Alaska :)© Sinead
Dalej po przekroczeniu granicy z Hordaland, znalazłyśmy się w gminie [kommune] Røldal. Cały czas pedałowałyśmy na zachód. Droga wiodła tym razem niemal środkiem jeziora Ulevåvatnet, czyniąc widoki coraz piękniejszymi i urzekającymi. Skrzeczące mewy i inne ptactwo, mimo samochodów nas mijających, znów przypomniały o dzikości przyrody. Wkrótce miałyśmy zjechać z trasy omijając jeden z dłuższych tuneli na naszej drodze, Haukelitunnelen, mający długość 5682 m. No i zaczęły się „schody”, czyli podjazd…
Tu za Ulevålvatnet© Sinead
Tutaj jeszcze jestem uśmiechnięta, dalszych zdjęć nie ma, bo wyglądam na nich jek zdjęta z krzyża, he, he .
Droga pięła się znowu pod górę. Była godzina 21.26, kiedy osiągnęłyśmy najwyższy punkt trasy 1148 m npm. Nieco przed zatrzymałyśmy się by podziwiać tunel z zewnątrz. Ktoś kto jedzie przez niego, nawet nie wie, że nad ich głowami płynie sobie np. potok, tworząc mały wodospad!! Jazda przez ciemny tunel z rzędem oświetlenia we wnętrz nijak równa się z tym co można zobaczyć na zewnątrz. Biedni kierowcy, jak dużo tracą!!
Haukelitunnelen z zewnatrz© Sinead
W okolicy też natknęłyśmy się na resztki tegorocznego śniegu!! Obowiązkowo zdjęcie!!
Resztki sniegu na starej 134 :)© Sinead
Przez następne niemal 7 km rozkoszowałyśmy się zjazdem o 107 metrów w dół, ale na nas czekał jeszcze jeden szaleńczy zjazd. Na 6 km obniżyłyśmy loty aż o 403 m. Nie licząc jakiegoś błędnego odczytu z GPS, który pokazał prędkość 179 km/h, zjeżdżałyśmy naprawdę szybko, miejscami blisko 60 km/h. Akurat nieco wcześniej trochę popadało, więc zrobiło się wilgotno i „przeszczepy” zaczęły marznąć. Tak więc gnane byłyśmy jeszcze obniżającą się temperaturą. Z niecierpliwością wyglądałam jakiegoś miejsca na biwakowanie, ale nic z tego. Wkrótce jednak bo stromej jeździe serpentynami boczną drogą, ujrzałyśmy tabliczkę z napisem „Campingplass”. Odetchnąwszy z ulgą, o godz. 22.31 zakończyłyśmy wycieczkę na 635 m npm.
Nocleg wzięłyśmy w hyttcie, małym drewnianym i ogrzewanym domku. Chyba padłyśmy od razu… film mi się chyba urwał!! :)
Rowery, wyprawa Vågsli-Røldal© Sinead
- DST 37.58km
- Teren 10.00km
- Czas 03:24
- VAVG 11.05km/h
- VMAX 59.90km/h
- Temperatura 17.0°C
- Kalorie 699kcal
- Podjazdy 1120m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Super opis ze świetnej wycieczki!
Wszystkiego można Ci zazdrościć, tylko nie pogody - po stroju myślałem, że dałaś jakiś jesienny albo wiosenny zaległy wpis ;-)
A tunel - pierwsza klasa. WrocNam - 02:56 wtorek, 10 sierpnia 2010 | linkuj
Wszystkiego można Ci zazdrościć, tylko nie pogody - po stroju myślałem, że dałaś jakiś jesienny albo wiosenny zaległy wpis ;-)
A tunel - pierwsza klasa. WrocNam - 02:56 wtorek, 10 sierpnia 2010 | linkuj
To nie jest piękne, to jest obłędnie piękne! :)
Będą mi się teraz te widoki śniły po nocach.
Serdecznie pozdrawiam :) niradhara - 20:59 poniedziałek, 9 sierpnia 2010 | linkuj
Będą mi się teraz te widoki śniły po nocach.
Serdecznie pozdrawiam :) niradhara - 20:59 poniedziałek, 9 sierpnia 2010 | linkuj
matko jakie Ty tam masz piękne tereny!!!!!
cudowna wycieczka!jak następnym razem będziesz robic fotki cyknij też co dobrego jadłaś!!!
szczerze zazdroszcząca!:)
karla:) karla76 - 19:02 poniedziałek, 9 sierpnia 2010 | linkuj
cudowna wycieczka!jak następnym razem będziesz robic fotki cyknij też co dobrego jadłaś!!!
szczerze zazdroszcząca!:)
karla:) karla76 - 19:02 poniedziałek, 9 sierpnia 2010 | linkuj
Widoki naprawdę powalające! Można Ci tylko pozazdrościć takich miejsc. To 'tu leci sobie tunel' wygląda w pierwszej chwili jak autentyczny napis na tle skał, coś jak HOLLYWOOD ;). Pozdrowienia z duużo cieplejszej PL!
bananafrog - 12:53 poniedziałek, 9 sierpnia 2010 | linkuj
Komentuj