Informacje

  • Wszystkie kilometry: 9989.70 km
  • Km w terenie: 3234.92 km (32.38%)
  • Czas na rowerze: 28d 01h 51m
  • Prędkość średnia: 14.65 km/h
  • Suma w górę: 54668 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Vampire.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

NORWAY

Dystans całkowity:3211.71 km (w terenie 940.30 km; 29.28%)
Czas w ruchu:207:50
Średnia prędkość:15.45 km/h
Maksymalna prędkość:59.90 km/h
Suma podjazdów:22235 m
Maks. tętno maksymalne:166 (89 %)
Maks. tętno średnie:133 (71 %)
Suma kalorii:21967 kcal
Liczba aktywności:105
Średnio na aktywność:30.59 km i 1h 58m
Więcej statystyk
Poniedziałek, 22 czerwca 2009 Kategoria NORWAY

Voss

Wieczorem poprzedniego dnia zadzwoniłam do kolegi, który wylądował w tym samym czasie co ja w Norwegii. Nawet się nie spodziewając, dostałam zaproszenie na następny dzień do Voss - małej acz uroczej miejscowości, słynnej ze swoich ośrodków sportów zimowych i nie tylko.
Rankiem "wyprułam" więc z komfortowego pokoju w hotelu i popedałowałam zobaczyć kiedy odchodzi pociąg.

Hotel, który mnie uratował © Sinead

Jakby przy okazji podziwiałam dworzec kolejowy, który jak na norweskie warunki wyglądał wiekowo. Budynek z szarego kamienia, na którym czas wyrył swoje piętno. Mnie się jednak dworzec podobał. Szczególnie z kontrastującymi czerwonymi napisami na froncie. W środku przeszklony dach, tak że wydawało się jakby perony stały pod gołym niebem, jasno i przestronnie. Warto dodać, że Bergen jest jednocześnie stacją początkową i końcową, więc śmiesznie wyglądały ślepo kończące się perony.

Norske Stats Banen=PKP © Sinead

A tak wyglądał dworzec od środka.

Dworzec kolejowy w Bergen © Sinead

Zachęcona postanowiłam, że sprawdzę norweskie "PKP". Kupiłam więc bilet do Voss, gdzieś tak 100 km od Bergen. Niestety rowerem dystansu bym nie pokonała a czas mnie nieco naglił. Nie wchodziło nawet w rachubę nocowanie na kempingu, gdzieś po drodze, bo takowego nie znalazłam na mapie. Całe szczęście przewóz roweru nie jest w Norwegii czymś trudnym i za dodatkową opłatą dostałam też bilet na rower. Ciekawostką jest, że był z gumką, tak by można było przyczepić go do roweru.

Ponieważ miałam jeszcze 2 godzinki do odjazdu, nawróciłam do pobliskiego centrum. Na pierwszy ogień poszło Muzeum Trądu (Lepramuseet), które urządzono w dawnym szpitalu św. Jerzego. Norwedzy są trochę "dumni z dżumy", bo prątka trądu odkrył właśnie Norweg - Armaeur Hansen (w 1837 r.). Nie przeszkodziło to dżumie wieki wcześniej w wybiciu niemal połowy norweskiej nacji. Oglądanie wnętrza zostawiłam sobie na inną okazję, tym razem był to tylko rekonesans, gdzie ono się mieści.

Muzeum Trądu © Sinead

Zaraz niedaleko, przy niedużym jeziorku z fontanną, w centrum miasta zarysowały mi się budynki Muzeum Sztuki (Kunstmuseum), która akurat mało mnie interesowała. Jakoś nie przepadam za przypatrywaniem się wiszącym obrazom. Może na starość mi się zmieni ;)

Muzeum Sztuki, Bergen © Sinead

Kółeczko dalej i mamy... operę. Dosyć nowoczesny budynek nawet zachęcał do skorzystania, ale nie o tej porze. Kolejna atrakcja do odwiedzenia kiedyś tam.
Opera w Bergen © Sinead

Jeszcze tylko obrzeża starego miasta z cudownymi małymi uliczkami. Ale i tak mniej kolorowe niż w Stavanger. Ale ładne:)

Bergen © Sinead

O godz. 11.00 odjechałam czerwonym pociągiem do Voss. Umocowałam z niemałym wysiłkiem mój rower w przedsionku, zapięłam by nie upadł (bynajmniej nie przed kradzieżą) i usiadłam na wygodnym i czystym siedzeniu z materiału. Plastiku w pociągu nie znalazłam, ale w Polsce takie materiałowe siedzenia dawno byłyby rozprute i poplamione, niestety...
Ledwo pociąg ruszył a oczom ukazały się wspaniałe widoki, góry po jednej i drugiej stronie, fiord i wszędobylska zieleń! Wkrótce jednak zaczęła się seria przejazdów przez tunele, w których niestety nic już nie było widać... Ale jak to miało przyspieszyć podróż - to czemu nie? :)

Andrzej przyjechał po mnie na stację też rowerem. Sprawił sobie rower przed blisko miesiącem i zasuwa po górkach. Nawet zauważyłam jak mu się "mięsień piwny" nieco zmniejszył. Niestety do jego domu było już tylko pod górę. Zmachaliśmy się nieziemsko, a pod drzwiami prawie że wydaliśmy ostatnie tchnienie... ;)
Wysiłek został jednak wynagrodzony - widok z salonu miał Andrzejek zajebisty!!

Widok z okna © Sinead

Doktor z górskiej doliny...cholera, ale mu zazdroszczę;). Ale nie wchodzenia pod górę do domu z zakupami, he,he.

Ale teraz z innej beczki...
Akurat dzisiaj w Voss rozpoczął się tydzień sportów ekstremalnych (Ekstremsoprstveko). Z tej okazji pojawiło się w mieście więcej zapaleńców i żądnych adrenaliny ludzi. Nawet jechaliśmy z niektórymi kolejką liniową na Horgun, pobliską górę (660 m n.p.m).

Będzie zjazd!!! © Sinead

Zapakowali do kabiny cztery rowery do downhillu, zapakowali się też sami w liczbie czterech sztuk łącznie z jedną dziewczyną. No i nasza skromna piąteczka. Wyglądałam śmiesznie, bo w stroju rowerowym (nie miałam nic na przebranie się) acz bez roweru... Oni zaś wyglądali imponująco, jednak chyba nie poszłabym w ich ślady.

Downhill-owcy w drodze na Hanguren © Sinead


Na szczycie górki, przy górnej stacji, kolejka się zatrzymała. Czekaliśmy dość długo zniecierpliwieni, że nikt nam nie chce otworzyć kabiny a tyle luda w małej kabince z rowerami i w ścisku to żadna przyjemność. Zaczęliśmy nawet żartować, że personel siedzi w klopie. Po kilku minutach, kiedy już zaczęliśmy się dobijać i dzwonić przyciskiem alarmowym, pojawił się ktoś z obsługi. Z uśmiechem na twarzy oznajmił nam miły pan, że był... w toalecie ;))).

Downhill-owcy w drodze na Hanguren © Sinead

Na górze siedliśmy sobie na zewnątrz kawiarenki, zamówiwszy sobie po szarlotce i kawie. Tu z góry miejscowość wyglądała jeszcze piękniej.
Z kolei na dole, przy jeziorze pośród lasów, nowe nabytki paralotniarstwa ćwiczyły stawianie skrzydeł i starty z ziemi.

Trening glajciarzy w Voss © Sinead
.
  • DST 8.38km
  • Teren 2.90km
  • Czas 00:47
  • VAVG 10.70km/h
  • VMAX 35.70km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Sprzęt Brosik
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 21 czerwca 2009 Kategoria NORWAY

Kierunek Bergen

Znowu siedzę na ławeczce przy Indre Kai czekając na statek. Tym razem w drugą stronę, na północ. Wiatr trochę dawał się we znaki i oparty o ławkę rower kolebał się nieco. Mnie i tak zachwycają mewy. Mając wiatr w dziób, próbują lecieć do przodu i nie mogą... Wygląda to tak, jakby machały skrzydłami w miejscu, tylko nieznacznie ulatując w powietrze. To zniżają lot, to znów próbują wyżej a gdy się zmęczą (chyba) siadają na rozhuśtanych falach.
Razem ze mną wsiada jakaś rowerowa para, gadająca chyba po niemiecku. Ich rowerowy ekwipunek jest znacznie większy, chłopak ciągnie rower z przyczepką i sakwami. Kiwamy sobie porozumiewawczo na znak solidarności cyklistów ;).

Do Bergen... © Sinead

Gdy ruszyliśmy w otwarte morze dało się niestety odczuć siłę wiatru, statkiem bujało to w górę, to w dół. Całe szczęście jednak szybko się uspokoiło i obeszło się bez niespodzianek i "zwrotów" z żołądka. Na chwilkę wyszłam na górny pokład pooglądać widoczki. Z nosem pod wiatr czułam morski słony pył osadzający mi się na twarzy - ale wrażenia niezapomniane.

Na pokładzie. © Sinead

w końcu, po blisko 3 godzinach rejsu, dopłynęliśmy do Bergen. Przy nadbrzeżu roiło się od statków - największe jednak wrażenie zrobił ogromny prom pasażerski, istny Titanic. Ciekawe czy to nim odpływa się w cudowną podróż Hurtigrutą na samą północ Norwegii?
Samo Bergen jest drugim co do wielkości miastem w Norwegii - liczy aż... 230 tys. mieszkańców!! No ale zostało założone w 1070 r. przez jakiegoś króla Olafa III Kyrre, jako osada rybacko-kupiecka.

Titanic? © Sinead

Rower wyszedł z wyprawy osolony jak dobre śledzie. Był tak osolony, że przy każdej próbie hamowania hamulce wydawały taki pisk, że nie dało się jechać. Pozostało mi jedynie poopluwać chusteczkę i zetrzeć sól z obręczy.
Jeszcze zanim statek dobił do portu dało się odczuć specyficzną rybną atmosferę i zapach miasta. Oczywiście skrzętnie korzystały z tego mewy, które siedząc na dachach budek z rybnymi straganami, próbowały wykraść dla siebie małe co nieco.

Na placu Torget (po norwesku po prostu "targ"), będącym jednocześnie niemal centralnym miejscem miasta, stoi mnóstwo straganów, budek i namiotów, gdzie sprzedaje się świeżutkie, biało-różowe, delikatne krewetki, kalmary, małże i inne mięczaki ukryte w karbowanych muszlach, świeże i suszone ryby, raki, kraby i inne pokrewne morskie stworzenia, niemal ociekające morską wodą. Można było spróbować tych smakołyków przyrządzonych na miejscu, co wraz z towarzyszącymi zapachami czyniło jedzenie jeszcze bardziej ekscytującym. Ja skusiałam się kalmary w cieście, pychotka!!! Musiałam jednak uważać na wszędobylskie mewy, bo skubane gotowe były okrasić to wszystko własnymi
odchodami :).

Mewiak;) © Sinead

Poluje na moje kalmary, wredna...

Nieco dalej-raj dla turystów odwiedzających Norwegię z wszelkimi pamiątkami jakie można stąd wywieźć - swetry w norweski wzór, drewniane trolle, flagi, łośki. Mieniące się w słońcu kolory przyprawiały o zawrót głowy. Całe szczęście oswoiłam się już z tymi bibelotami i nie ciągnęło mnie do ich kupna.

Beren © Sinead

Objechałam jeszcze zatokę Vågen, na którą, za dawnych lat, rozgościli się hanzeatyccy kupcy, budując drewniane domy. Front budowli służył za miejsce przeładunku towarów, natomiast część tylna za magazyny. Nad nimi mieściły się pomieszczenia mieszkalne. Po drodze zahaczyłam jeszcze o kościół Najświętszej Maryi Panny, który jest najstarsza budowla w Bergen, pochodząca z XII w. Przewodniki turystyczne rozwodzą się nad jego dwiema bliźniaczymi wieżami oraz pięknym portalem oraz tym, że jest to najwspanialszy romański kościół w Norwegii. Czasu na zwiedzanie nie miałam, gdyż musiałam dojechać do 21.00 na camping.

Kościół Najświętszej Maryi Panny w Bergen © Sinead

I tak mi się to nie udało, bo droga wiodła przez jakąś cholerną górę, której niestety nie dałam rady pokonać. Na "gwałtu rety" musiałam szukać jakiegoś noclegu. W duchu nawet myślałam sobie, że niech kosztuje fortunę, ale pod gołym niebem spać nie dam rady, nawet mimo śpiwora.
W końcu ten sam GPS, który najpierw wywiódł mnie w pole, pokazał mi również całkiem blisko jakiś hotel. Tak więc, ok. 20.00 wylądowałam w jakimś hotelu, który okazał się być hotelem dla personelu drugiego co wielkości szpitala w Norwegii, szpitala Haukeland. Co prawda nie pracuję w tym szpitalu, ale babeczki w recepcji z racji moich "koneksji zawodowych" zafudnowały mi mały rabacik. I tak szczęśliwie rozgościłam się w pokoju, oglądnąwszy sobie mecz Włochy - Brazylia.
  • DST 19.56km
  • Czas 01:12
  • VAVG 16.30km/h
  • VMAX 36.50km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Sprzęt Brosik
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 20 czerwca 2009 Kategoria NORWAY

Skjoldastraumen

Dzisiaj już nie dam rady nic napisać, ale zdjątka wrzucę:)
Pogoda dzisiaj na początku małej wyprawy nie była jakaś oszałamiająca. Żeby nie było, że jeżdżę tylko jak jest słonecznie. Miałam wyjechać na dłuższy wypad, ale jakoś się nie przygotowałam, więc nocowanie na kempingu bez własnego śpiwora i nie wiedząc, czy są wolne miejsca, odwiodły mnie od pomysłu.

Nad fiordem Grindefjorden.
Nad Grindafjorden © Sinead


Zdjęcie z wycieczki rowerowej © Sinead


Pędzę do Skjoldastraumen © Sinead


Skjoldastraumen © Sinead


CDN....
  • DST 73.18km
  • Teren 24.00km
  • Czas 04:18
  • VAVG 17.02km/h
  • VMAX 43.50km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Sprzęt Brosik
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 15 czerwca 2009 Kategoria NORWAY

W kierunku Røyksund

Jak się robi wpis kilka dni później, wszystko wylatuje z głowy... Niestety.

Wycieczka prowadziła więc na południe. Postanowiłam pojechać na sam koniec półwyspu (czy jakiegoś tam występu lądu otoczonego fiordami z dwóch stron), którego większą osadą jest Røyksund, co mniej więcej oznacza "dymiąca cieśnina". Po kilkunastu kilometrach postanowiłam odpocząć i zajechałam do chatki z trawą na dachu. W środku było genialnie...

Zdjęcie z wycieczki rowerowej © Sinead

Pod ścianami, dookoła ławy nakrywane prawdziwymi skórami zwierzęceymi, futrzanymi. Że też jeszcze tego ktoś nie zakosił? Na środku chaty było palenisko, a dym wydobywał się przez otwór w suficie. Tak więc w środku było jasno. Pod ścianami stały także ustawione narzędzia i przydatne rzeczy do gotowania, grillowania i nawet brykiet. Dookoła chaty, obok w lesie całe połacie jagód, czekających na dojrzenie. Oj, będzie się jadło!!

Chata do grillowania © Sinead


Niestety, mimo wielkich chęci nie miałam co wrzucić na tego grilla. Trzeba by było najpierw coś upolować, ale niestety w okolicy nie było większego zwierza ;).
Poleciałam więc dalej, za Røyksund. Odbiłam w boczną drogę, za dług asfaltem jechać nie można. Przeniosłam się w ten sposób w krainę pastwisk, pobrzękujących dzwonków na szyjach owiec i pełnej drogi owczych i kozich kupek. Niestety kilka wbiło mi się w opony, ale szutrowa droga zdołała je wydobyć z bieżnika. Hmm, słońce, zieleń, w oddali błękit fiordu. Cudownie się jechało...


Bielona budka © Sinead

Po drodze zaliczyłam parę wioskowych budowli, w tym jakąś małą, bieloną budkę. w zasadzie to biała farba odchodziła płatami. Czy było to składowisko czegoś - nie wiem, nie doszłam do tego. Na pewno dochodził tu kiedyś prąd - nad wejściem wisiały resztki przyłącza... Fajny klimacik to coś miało, łącznie z cudownie zardzewiałym zamkiem.

Zapomniałam klucza ;) © Sinead

Niestety droga kończyła się nad morzem, koniec i tyle. Tylko stojący obok na parkingu autobus tutejszych linii, przystań i parę domów. A w oddali widok na odległe wyspy... Po skonsumowaniu kanapek i popiciu kojącej wody z sokiem z bidonu czas było wracać.
Jak zwykle postanowiłam zmienić nieco trasę, choć wyboru specjalnie nie było. Tutak jakoś drogi kończą się ślepo i nie tworzą jakiś zamkniętych pętli, więc niejednokrotnie trzeba wracać tę samą trasą. Ale czasem uda się coś wykombinować.
W drodze powrotnej odbiłam, chcąc przejechać małą dolinką między górkami. Gdy wtoczyłam się na małe wzniesienie, ujrzałam...

Czacha, tylko czyja? © Sinead

Oj, chyba dalej droga gdzieś się urywa. Czacha wisząca na palu, czyżby jakieś ostrzeżenie. Przypatrywałam się i przypatrywałam znalezisku - ale nie wymyśliłam czyja własność to być mogła :).
Całe szczęście po kilku kilosach w kierunku Haugesund ujrzałam w zamian coś żywego - kunia. Jeszcze w mojej galerii tego zwierza jeszcze nie było, więc ośmielam się go zaprezentować teraz. Fajny koniu był, a jaką miał grzywę!!

Koniu... © Sinead

Poklepałam, pogłaskałam po pysku... on jednak czekał dalej, jakby wiedział że mam kanapki w plecaku. Niestety, sama byłam zbyt głodna by się podzielić. Resztę kanapek wpałaszowałam na pobliskiej górze, po czym wzięłam azymut na dom.
Ufff... trochę było gorąco.
  • DST 57.40km
  • Teren 16.00km
  • Czas 02:40
  • VAVG 21.53km/h
  • VMAX 42.00km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Sprzęt Brosik
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 7 czerwca 2009 Kategoria NORWAY, Skrzynki pocztowe w Norwegii

Våge i z powrotem

Dzisiaj dalej na południe, Røyksund i Våge. Niestety droga w jedną stronę, pętelki nie udało się zrobić - brak drogi. Ale droga powrotna trochę pod koniec zmodyfikowana, z zaliczeniem górki na 122 m n.p.m.
Na początek zdjęcie skrzynek:)

Zdjęcie z wycieczki rowerowej © Sinead


Zdjęcie z wycieczki rowerowej © Sinead


Zdjęcia z wyprawy później, niestety nie chce mi się na razie ;))
  • DST 49.01km
  • Teren 20.00km
  • Czas 03:01
  • VAVG 16.25km/h
  • VMAX 46.50km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Sprzęt Brosik
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 6 czerwca 2009 Kategoria NORWAY

Utsira-mała wyspa

Na początek o mało co, nie spóźniłam się na statek.
Najlepsze było to, że jak zobaczyłam gabaryty tego statku to nieco zamarłam. Gdy płynęłam do Stavanger jakimś katamarano-podobnym statkiem zdziwienia nie było. Taki w sam raz.
Ale ten!!! Okazało się, że to jest jednocześnie prom. Załadowało się więc trochę samochodów, trzy rowery i nieco luda. Myślałam, że jak takie statki płyną na Utsirę to musi tam być ogromnie ciekawie. W końcu na byle wyspę nie ma sensu utrzymywać kursu.

Tym to statkiem... © Sinead

No więc Utsira to niewielka wyspa nieco na zachód od Karmøy. Od Haugesund, gdzie mieszkam, jest w linii prostej 16-17 km. Jest też najmniejszą gminą Norwegii (kommune) z 215 mieszkańcami. Powierzchnia wyspy wynosi 6,2 km kw. Ale się najeździłam, nie??

Po ok. 70 minutach kołyszącej nieco podróży (stanowczo lepiej płynie się katamaraniastym statkiem) dopłynęłam do wyspy. Moje zdziwienie było o tyle duże, że nie przypuszczałam, iż tak wielki statek może mieć tak świetną zwrotność. Manewrował jak ważka w powietrzu :).
Na lądzie, tuż przy przystani na Sørevågen, przywitał mnie mały tłumek. To znaczy nie mnie, ale właśnie mieszkańcy na czele z oficjelami (z "łańcuchami władzy" na szyi) otworzyli chyba tuż przed chwilą miejscowy festiwal. Wystawka jak na polskie warunki, które porównuję z Wrocławiem, była raczej uboga... ale cóż, co można robić dla 215 mieszkańców?

Jarmark, a nie festiwal...;) © Sinead

Pojechałam dalej, kierując się na początek na wschód wyspy. Ze statku po tejże stronie widać było dwa wiatraki elektrowni wiatrowej, więc ciekawa jak wygląda to z bliska pognałam najpierw tam.
Droga początkowo asfaltowa zamieniła się wkrótce w żwirową, oczywiście z górki pod górkę. Na szczęście niewielkie. Ale widoki...

Utsira © Sinead


Utsira, część wschodnia © Sinead


Utsira wschodnia © Sinead

Oczywiście, jak to ja, co chwila wysiadałam z siodła zrobić zdjęcia, porozglądać się. Nawet natknęłam się na jakieś betonowe budowle z czasów wojny, jakiś bunkier oraz dwa stanowiska na działa. Do ostrzału wrogich okrętów na morzu. Nawet dobrze zachowane.

Walmy z działa...;) © Sinead

Niedaleko później zaczęły się przybliżać wiatraki. Ponoć to jedne z pierwszych jakie wybudowano w Norwegii. Ciekawe czy zaopatrują w prąd całą wyspę? Ale chyba tak skoro nie widziałam na morzu słupów z liniami wysokiego napięcia...

Zdjęcie z wycieczki rowerowej © Sinead

Niestety u stóp wiatraka kończyła się przejezdna droga. Między skałkami wiodła natomiast trasa piesza, jednak stwierdziłam że nie będę nosić roweru na plecach lub skakać ze skały na skałę. Zawróciłam więc i pojechałam w kierunku portu północnego, Nordvikvågen (dosł. droga do zatoki północnej).
Miała tu być restauracja przy nadbrzeżu. Owszem była, ale dziś zamknięta bo personel wywiało pod namiot festiwalowy. Szkoda...

Zdjęcie z wycieczki rowerowej © Sinead


Zdjęcie z wycieczki rowerowej © Sinead

A to właśnie budynek restauracji i biblioteki zarazem. Muszę tutaj powiedzieć, że z tą restauracjo-biblioteką związane są rebusy. Na statku jest wypożyczalnia książek, trzeba wziąć odpowiednią, znaleźć stronę, opis szukany wyraz, zabrać z niego określone litery. Na wyspie w owej bibliotece znajduje się kolejna wskazówka w książce a trzecia w latarni morskiej na zachodniej części wyspy. Super zabawa. Niestety rebusa nie miałam okazji rozwiązać, latarnia była zamknięta :(

Przy zatoce północnej porozkoszowałam się kolejnymi pięknymi widokami.

Zdjęcie z wycieczki rowerowej © Sinead


Zdjęcie z wycieczki rowerowej © Sinead

Kilometrów na liczniku za wiele nie miałam. Wyspa mała jak cholera. Ledwo człowiek się rozpędzi i już musi hamować bo drugi brzeg wyspy na horyzoncie. A na drugim zachodnim brzegu latarnia morska. Najwyżej położona w Norwegii latarnia morska "siedzi" sobie na wysokości, o zgrozo ;), 64 m n.p.m.

Latarnia morska © Sinead

Pokręciłam się potem po okolicy, kościół, cmentarz, trochę popatrzeć na "festiwal", wypić małe piwko festiwalowe i powrót. W zasadzie to wyspę można zjeździć w 2 godzinki.

Na prom, na prom... © Sinead
  • DST 22.06km
  • Teren 15.00km
  • Czas 01:28
  • VAVG 15.04km/h
  • VMAX 37.50km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Sprzęt Brosik
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 31 maja 2009 Kategoria NORWAY

Åkrehamn

Ruszyłam. Spieczona wczoraj założyłam długie spodnie i koszulkę z długim rękawem. Nie będę ryzykować "wycia" po nocy z bólu i pieczenia.
Przez 15 pierwszych kilometrów osiągnęłam zawrotną, jak dla siebie, prędkość średnią 19,4 km/h. Zazwyczaj poruszam się dużo wolniej, co chwila zsiadając z roweru by zrobić zdjęcia, odetchnąć w spokoju, popatrzeć na okolicę. Z rowerowego siodełka w czasie jazdy nie można tak dokładnie podziwiać. Parę razy przez to podziwianie bezpośrednio z roweru mało nie wjechałam na ludzi, ze trzy razy zahaczyłam o słupy, ze dwa zjechałam boleśnie na krawężnik lub z niego...
Więc wolę się zatrzymać. Ale tym razem pędziłam. Trasę znam, więc mogłam sobie na to pozwolić.

Pierwsze wrażenia zakłóciło mi na 20 km zorientowanie się, że dalej tam gdzie chcę jechać, ucina mi się ścieżka rowerowa. Tzn. na upartego mogłam jechać jezdnią, ale było tak stromo, że bałam się wywałki pod szczytem i samochodów za plecami. Jeszcze w zatrzaskach, ja początkująca. O nie!
Ruszyłam szukać objazdu - w sumie nie żałuję. Drogi nadrobiłam, ale za to okoliczności przyrody piękne. Nawet ten podjazd poniżej już mnie nie przeraził - tutaj mogę sobie w każdej chwili zejść i popchać pod górę. Na ruchliwej drodze to trochę nie być przeszkodą.

Zdjęcie z wycieczki rowerowej © Sinead

Tak więc opłaciło się, trasa przepiękna, podjaździk, potem zjaździk czyli szaleństwo w czystej postaci. Najbardziej lubię takie zjazdy co to pozwalają na rozpędzie wjechać na podjazd. Było więc z górki i pod górkę, ale na maksa ile sił w nogach, z chrzęstem kamieni pod kolami i ścinkami na zakrętach. Uff, fajnie było. Na szczycie oprócz widoków stała jeszcze jakaś walcowata budowla, wysoka na 20-30 m, ale nie umiałam dojść co to takiego.

W końcu dojechałam do celu wycieczki - miejscowości Åkrehamn na wyspie Karmøy. Ileż to razy już na niej byłam... i jeszcze całej nie zjeździłam.
Miasteczko morskie, ryby i statki - jak niemal wszędzie tutaj. Ale każda keja ma swój osobisty urok.

Zdjęcie z wycieczki rowerowej © Sinead

Po małym posiłku pojechałam szukać innych atrakcji. Nie musiałam daleko odjeżdżać. Klucząc po ładnych małych uliczkach dotarłam do kamiennego mostu na małą wysepkę i jeszcze na jedną i na jedną. Trzy małe wysepki (holmen po norwesku) w zasadzie ciężko nazwać wysepkami. To niewielkiej powierzchni wystający z morza kawałek lądu lub skał, zazwyczaj niezamieszkany. W języku polskim to nie ma odpowiednika.

Kamienny most czy łącznik ozdobiony był morskimi oczywiście malowidłami.

Ryba goni rybę ;) © Sinead


Te wszędobylskie żółte glony... © Sinead
  • DST 64.28km
  • Teren 23.40km
  • Czas 03:58
  • VAVG 16.21km/h
  • VMAX 41.00km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Sprzęt Brosik
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 30 maja 2009 Kategoria NORWAY

Tysvær kommune

Od wczoraj słońce "przeprosiło się" z chmurami i świeci. Dzisiaj cały czas na niebie, od świtu do zachodu o godz. 22.40. Teraz, gdy piszę notkę jest na dworze granatowo...:). Nie ułatwia to zasypiania, chyba że człowiek jest bardzo "padnięty" :)
Postanowiłam więc skorzystać z okazji i po raz pierwszy pojechać, tutaj w Norwegi, w samej koszulce z krótkim rękawem. Udało się, ale znowu się "zjarałam" do czerwoności.
Na początku wycieczki spotkałam "kolegów". Po ulicy przetoczyło się kilka, całkiem sporych grup kolarzy. Czyżby trenowali przez zbliżającym się Nordsjørittet?

Trening przed rajdem M. Północnego? © Sinead


To jeszcze przed południem. © Sinead

Po drodze, niedługo przed 12.00 zrobiło się tak gorąco, że musiałam się rozebrać do koszulki z krótkim rękawem. Widoki też były gorące, bo droga wiodła trasą rowerową z Aksdal, prosto na południe, wzdłuż fiordu Førlandsfjorden. Z góry wiedziałam, że nie zdołam jednego dnia dojechać do celu tej trasy rowerowej, czyli Wysp Bokn bo było za daleko. Tzn. mogłam tam dojechać, ale raczej nie miałabym już siły by wrócić. Niestety wcześniej nie zdołałam się dowiedzieć o wolne miejsca na kempingu. Zresztą nie chciało mi się jechać objuczoną znowu sakwami.
Po drodze minęłam kilka miejscowości ukrytych gdzieś za główną trasą E39, Ronvik, Apeland, Haukås, by dotrzeć w końcu do Slåttevik. Wjazd do miasteczka prowadził przez most nad fjordem.

Nad Førdalansfjorden © Sinead


Mlecze już przekwitły... © Sinead

Za mostem zrobiłam sobie mały odpoczynek, kontemplując przemijanie. Jeszcze niedawno było żółto od mleczy a teraz w powietrzu latają resztki dmuchawców. Jets to o tyle przykre, że podczas jazdy cały czas wpadają na twarz. Lepiej nie jeździć z otwartymi ustami, hi,hi.
Niemal tuż za mostem rozpościerał się superancki kemping nas zatoką Melkvik (Mleczna Zatoka). Korzystający z trzech dni wolnego Norwegowie (tak, tak, mają dwudniowe święto zahaczające o poniedziałek, bo mają Zielone Świątki, wszak większość to protestanci), zapełnili kemping doszczętnie. A położenie genialne, plaża, woda, urocze domki.

Melkvik © Sinead

Szkoda, że nie było już wolnych miejsc. Z miłą chęcią bym się zatrzymała.
Ale nic to, pojechałam dalej. Aby zrobić małą pętelkę i nie wracać tę samą trasą, wynalazłam na mapie objazd drugą stroną fiordu.
Kierowałam się więc na Tysværvåg a potem odbiłam długim podjazdem na Sandbakken (Piaskowa Góra w tłumaczeniu).

W okolicach Sanbakken znowu jest mnóstwo dróg i ścieżek do pieszych i rowerowych wycieczek, ale ten weekend zawojowali okolicą miłośnicy vanów. Czyli takich trochę większych samochodów. Trafiłam na nich przypadkowo, ale warto było zobaczyć "wycackane" autka. Wiele rodem z Ameryki. Mieli tu swoje obozowisko, nad jeziorem, a co.
Z miejscem do tańczenia, picia alkoholu rzecz jasna i budką z jedzeniem. Panom w czarnych skórzanych kurtkach niewiele potrzeba.

Ameryka pełną gębą © Sinead

Dziki zachód, heeeejjjj!!! Z otwartych kabin samochodowych lało się gorące powietrze i głośna muzyka. Jedni opalali tłuszczyk, inni jeszcze oddawali się wędkowaniu lub paleniu papierosów. I w ogóle ogólnie pojętemu odpoczynkowi.

Zjazd miłośników vanów © Sinead

Potem popedałowałam już znowu w kierunku Aksdal. Na stacji benzynowej zaopatrzyłam się w orzeźwiającego loda i jeszcze flaszkę zimnego picia. Wszak trzeba wiedzieć, że weekend w Norwegii to prawie zamknięte sklepy, nie wspominając już o świętach. Tak więc prócz stacji benzynowych żadnych tam innych zakupów. Ale straganik z norweskimi truskawkami stał!! Muszę ich niedługo spróbować :)
  • DST 81.04km
  • Teren 20.00km
  • Czas 04:57
  • VAVG 16.37km/h
  • VMAX 46.00km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Sprzęt Brosik
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 23 maja 2009 Kategoria NORWAY

Biedna Norwegia...;)

Miał dzisiaj być cykl pt: "Biedna Norwegia", ale po godzinie jazdy, kiedy zza chmur wyszło słońce, tematyka mi się zmieniła...:). Ale i tak wrzucę kilka "biednych" zdjęć, żeby nie było, że Norwegia to kraina mlekiem i miodem płynąca...;)

Wybrałam się, po raz nie wiem już który, na Karmøy. Tym razem jednak postanowiłam zjeździć północną część wyspy.

Zdjęcie z wycieczki rowerowej © Sinead

No więc zaraz za mostem skręciłam w prawo, tak jak leci szlak M. Północnego. Jednak nieco dalej szlak odbija w lewo, na zachód, ja zaś pojechałam dalej prosto, na północ. Tutaj okolica zaczęła obfitować w moje ulubione, malowane skrzynki pocztowe. Kilka "upolowałam", więc potem je wrzucę.
Po mojej prawej ręce rozciągał się widok na Haugesund po drugiej stronie brzegu, niekiedy zasłaniany przez wielkie zbiorniki paliwa i gazu firmy STAT OIL. Oczywiście, jak to w tych okolicach, krajobraz był zdominowany przez wszystko co związane z morzem - woda, statki, kutry, łodzie i warsztaty rybackie.

Zdjęcie z wycieczki rowerowej © Sinead


Przejechałam sobie więc Nordbø, Storasund, potem Litlasund, by dotrzeć prawie na sam północny skrawek wyspy z miasteczkiem Vik. W zasadzie to nie wiem czy to miasto - jak na polskie warunki to raczej wieś (chodzi o rozległość i liczbę mieszkańców), ale tutaj mam Vik na mapie całkiem całkiem grubszą czcionką zaznaczone. Okrążyłam tu parę ulic i zakamarków, w tym most zwodzony na jakąś wysepkę, podelektowałam się widokami na morze i w chwili kiedy wyszło słońce, zaczęłam się czuć jeszcze lepiej.

Jeszcze parę ujęć z biedą:

Stara rudera © Sinead


blaszak © Sinead


rupieciarnia czy melina??;) © Sinead


Zrujnowana buda... © Sinead

I co odechciało się Norwegii?? ;)
A ja tam uważam, że całkiem ładnie. Przynajmniej w niektórych miejscach można poczuć się całkiem swojsko:)

Ale najlepszą częścią wycieczki, o której nie wiedziałam, była zwiedzanie kopalni rud miedzi i jeszcze jakiś tam innych metali. Nie znam jeszcze po norwesku wszystkich nazw, więc musi zostać tylko ta miedź.
W czerwcu 1865 kopalnia rozpoczęła swoją działalność. W tamtych latach kopalnia była największym dostawcą miedzi w całej Norwegii i dostarczała ok. 70% całej miedzi dla rozwijającego się przemysłu. Na początku liczyła tylko 12 pracowników, lecz wkrótce potem pracowało w niej ok. 3000 robotników, którzy przenieśli się tutaj z całymi rodzinami.

Zdjęcie z wycieczki rowerowej © Sinead

Obecnie, po definitywnym zamknięciu kopalni w 1972 r. mieści się tu muzeum, nie tylko w budynkach ale także w okolicy, gdzie można podziwiać resztki wytapialni, urządzeń używanych dawniej i wyrobisko ze stojącą zieloną wodą.

Wypad w okolice jest darmowy, więc zrobiłam sobie rundkę. Sam budynek muzeum jest otwarty od 26 maja, więc przyjechałam trochę za wcześnie. Niestety liczy się tylko sezon turystyczny...

Muzeum kopalni w Vigsnes © Sinead

Ale i tak jazda wokół nieco rozległego terenu kiedyśniejszej kopalni jest ciekawa. A więc kopalnię otacza wysoki kamienny mur, nad nim góruje wieżyczka z dzwonem, który obwieszczał przerwy w pracy i koniec dnia roboczego.

Wieża w kopalni © Sinead


Pchacz do wagoników? © Sinead

Ale najciekawszy jest fakt, że z miedzi tutaj wydobywanej została "ulepiona" Statua Wolności w Nowym Yorku. Oczywiście było w tej sprawie sporo kontrowersji i wielu rościło sobie prawo do uznania, że światowy symbol NY City, ma korzenie u niego. Ale wykonane dokładne i naukowe ekspertyzy wyjaśniły ostatecznie, że miedź z której jest zrobiona statua, pochodzi właśnie z Visnes. Ta tę cześć postawiono tutaj małą replikę.

Oczywiście Statua Wolności, ale oczywiście nie w NY ;) © Sinead

Potem umęczona zwiedzaniem pognałam z powrotem, prosto do domu. Jakieś 25 km dalej :)
  • DST 55.88km
  • Teren 23.00km
  • Czas 03:35
  • VAVG 15.59km/h
  • VMAX 41.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 857m
  • Sprzęt Brosik
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 17 maja 2009 Kategoria NORWAY

Gdzie ropa i gaz...

Znowu Stavanger...
Dzisiaj powrót. Pogoda troszkę za chmurami, ale najważniejsze że nie pada. Rano wstałam o 6.30 by w razie zabłądzenia po drodze, zdążyć na jedyny dzisiaj statek do Haugesund. Tym bardziej, że dzisiaj jest święto narodowe Norwegii, kiedy to Norwedzy obchodzą uroczyście uchwalenie swojej pierwszej konstytucji. Tłumy na ulicach mogą mi skutecznie uniemożliwić dotarcie na terminal.
Poza tym, nie lubię powtarzać drogi. Miałam już dość jazdy po raz trzeci prostą drogą do Stavanger, więc postanowiłam pojechać inną. Też trzeba było wziąć poprawkę na różne "zboczenia" w trasie ;).

Ruszyłam więc po śniadaniu, odbijając nieco początkowo na zachód, w kierunku Forus. Zaliczyłam kolejne pole golfowe, których tu od groma. Dalej specjalnie nie cudując jechałam wzdłuż drogi 509, która nie była specjalnie obfita w samochody.

Droga do Forus © Sinead
.
W Åsen dostrzegłam przedsmak tego co się może dziać po drodze od godz. 9.00. Wszędzie gdzie można, wywieszone były norweskie flagi. Budynki oflagowane co do jednego balkonu.

17 maja, Nasjonaldagen © Sinead

Powoli zbliżałam się do Stavanger... Jeszcze trochę dzikiej przyrody przy brzegach Hafrsfjorden, i za niecałe 3-4 km zaczęły się pojawiać grupki wystrojonych Norwegów, całe rodziny, dziadki, babcie, niemowlaki i zbuntowane dwulatki. Zanim jednak tłum przybrał na sile, udało mi się podjechać jeszcze pod pomnik, upamiętniający bitwę w 872 r., po której Harald Pięknowłosy po raz pierwszy zjednoczył królestwo Norwegii. W sam raz odwiedziny na święto narodowe, nie?

Trzy miecze, Hafrsfjorden © Sinead

Od pomnika rzeka ludzi zaczynała coraz bardziej wzbierać.
Trzeba tu wspomnieć, iż jakby się jakaś krakowianka tutaj zapodziała, to chyba by się nie wyróżniała zbytnio. Mnóstwo Norwegów wypełzło w odświętnych, ludowych ubraniach, które nazywa się bunadami. Każdy bunad ma swój charakterystyczny wygląd w zależności od regionu. Ale dla mnie to i tak nie było do odróżnienia, kto z jakiego pochodzi. Kobiety oczywiście w długich sukniach, z białymi koszulami, czasem narzutą na ramiona, bogato haftowaną. Koszule przyozdobione były różnymi błyskotkami, broszami i klamrami. Niektóre miały kamizelki, niektóre jeszcze czepek lub inne nakrycie głowy.

Barnatoget, pochód dzieci w bunadach © Sinead

Faceci ubrani byli albo w krótkie, sięgające do kolan spodnie, albo w długie, czarne, niebieskie lub zielone. Na nogach do łydek długie, wełniane skarpety w różniaste wzory. Poza tym białe koszule, na to kaftany lub kamizelki, marynarki ze złotymi guzikami lub spinane wymyślnymi klamrami i spinami. Przy bokach zaś mieli solidne, kunsztowne noże. Strach się bać. Ale ciekawie to wyglądało!!

Pańcie w bunadach © Sinead

Tak jak myślałam, ulice były zakorkowane wobec wszędobylskich pochodów, korowodów i masy ludzi dookoła. Niestety musiałam się przedzierać przez tę pocieszną i radosną masę prowadząc rower po prąd. Inaczej się nie dało. Przynajmniej jednak nikt krzywo nie patrzył, ludzie uśmiechali się do mnie, bo byłąm znacząco inaczej od nich ubrana. Stój kolarski to był mój "bunad".
W końcu dotarłam, napotykając jeszcze ze trzy takie pochody, do starej części Stavanger. Wczoraj niestety nie miałam na to czasu. Ale całe szczęście dziś miałam spory jego zapas, więc postanowiłam pozwiedzać.

Gamle Stavanger © Sinead

Stara część miasta znajduje się po zachodniej części portu. Brukowane uliczki prowadzą między kolorowymi drewnianymi domami z XVIII w. Za cały ten wystrój, do którego miasto się przyłożyło, Stavanger otrzymało kiedyś pełno nagród. Obecnie jest to największe w północnej Europie skupisko starej, drewnianej zabudowy. Wśród drewnianych domków pełno jest tutaj galerii, kafejek, księgarni czy pracowni artystycznych. Po prostu przepięknie!!

Stare miasto, Stavanger © Sinead


Serce Stavanger © Sinead


Księgarnia z czytelnią :) © Sinead

Najbardziej korciło mnie, by usiąść w tej wspaniałej księgarni i oddać się lekturze przy kawce. Niestety, aż tak biegła w literaturze norweskiej nie jestem więc... byłaby to na razie udręka ;).
Jakby to było niemal regułą, zaczepił mnie znowu jakiś Norweg, pytając tym razem czy ja zawsze jeżdżę na rowerze. Odpowiedziałam mu, że niestety do pracy mam za blisko i nie korzystam wtedy z roweru. Ale miło było, że ktoś zwraca uwaga na objuczonych w sakwy zapaleńców rowerowych:)

Podróż powrotna była szybka i przyjemna. Pańcia w bunadzie też się na pokładzie statku znalazła. Ja zaś patrzyłam przez ubryzgane morską wodą szyby i podziwiałam nietknięte przez człowieka wysepki.
W Haugesund pokręciłam się jeszcze po mieście i cyknąwszy sobie zdjęcie, poleciałam do domu.

Już w Haugesund :) © Sinead
  • DST 29.46km
  • Teren 10.00km
  • Czas 01:35
  • VAVG 18.61km/h
  • VMAX 40.00km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 163m
  • Sprzęt Brosik
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl