Sobota, 20 czerwca 2009
Kategoria NORWAY
Skjoldastraumen
Dzisiaj już nie dam rady nic napisać, ale zdjątka wrzucę:)
Pogoda dzisiaj na początku małej wyprawy nie była jakaś oszałamiająca. Żeby nie było, że jeżdżę tylko jak jest słonecznie. Miałam wyjechać na dłuższy wypad, ale jakoś się nie przygotowałam, więc nocowanie na kempingu bez własnego śpiwora i nie wiedząc, czy są wolne miejsca, odwiodły mnie od pomysłu.
Nad fiordem Grindefjorden.




CDN....
Pogoda dzisiaj na początku małej wyprawy nie była jakaś oszałamiająca. Żeby nie było, że jeżdżę tylko jak jest słonecznie. Miałam wyjechać na dłuższy wypad, ale jakoś się nie przygotowałam, więc nocowanie na kempingu bez własnego śpiwora i nie wiedząc, czy są wolne miejsca, odwiodły mnie od pomysłu.
Nad fiordem Grindefjorden.

Nad Grindafjorden© Sinead

Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead

Pędzę do Skjoldastraumen© Sinead

Skjoldastraumen© Sinead
CDN....
- DST 73.18km
- Teren 24.00km
- Czas 04:18
- VAVG 17.02km/h
- VMAX 43.50km/h
- Temperatura 24.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 15 czerwca 2009
Kategoria NORWAY
W kierunku Røyksund
Jak się robi wpis kilka dni później, wszystko wylatuje z głowy... Niestety.
Wycieczka prowadziła więc na południe. Postanowiłam pojechać na sam koniec półwyspu (czy jakiegoś tam występu lądu otoczonego fiordami z dwóch stron), którego większą osadą jest Røyksund, co mniej więcej oznacza "dymiąca cieśnina". Po kilkunastu kilometrach postanowiłam odpocząć i zajechałam do chatki z trawą na dachu. W środku było genialnie...

Pod ścianami, dookoła ławy nakrywane prawdziwymi skórami zwierzęceymi, futrzanymi. Że też jeszcze tego ktoś nie zakosił? Na środku chaty było palenisko, a dym wydobywał się przez otwór w suficie. Tak więc w środku było jasno. Pod ścianami stały także ustawione narzędzia i przydatne rzeczy do gotowania, grillowania i nawet brykiet. Dookoła chaty, obok w lesie całe połacie jagód, czekających na dojrzenie. Oj, będzie się jadło!!

Niestety, mimo wielkich chęci nie miałam co wrzucić na tego grilla. Trzeba by było najpierw coś upolować, ale niestety w okolicy nie było większego zwierza ;).
Poleciałam więc dalej, za Røyksund. Odbiłam w boczną drogę, za dług asfaltem jechać nie można. Przeniosłam się w ten sposób w krainę pastwisk, pobrzękujących dzwonków na szyjach owiec i pełnej drogi owczych i kozich kupek. Niestety kilka wbiło mi się w opony, ale szutrowa droga zdołała je wydobyć z bieżnika. Hmm, słońce, zieleń, w oddali błękit fiordu. Cudownie się jechało...

Po drodze zaliczyłam parę wioskowych budowli, w tym jakąś małą, bieloną budkę. w zasadzie to biała farba odchodziła płatami. Czy było to składowisko czegoś - nie wiem, nie doszłam do tego. Na pewno dochodził tu kiedyś prąd - nad wejściem wisiały resztki przyłącza... Fajny klimacik to coś miało, łącznie z cudownie zardzewiałym zamkiem.

Niestety droga kończyła się nad morzem, koniec i tyle. Tylko stojący obok na parkingu autobus tutejszych linii, przystań i parę domów. A w oddali widok na odległe wyspy... Po skonsumowaniu kanapek i popiciu kojącej wody z sokiem z bidonu czas było wracać.
Jak zwykle postanowiłam zmienić nieco trasę, choć wyboru specjalnie nie było. Tutak jakoś drogi kończą się ślepo i nie tworzą jakiś zamkniętych pętli, więc niejednokrotnie trzeba wracać tę samą trasą. Ale czasem uda się coś wykombinować.
W drodze powrotnej odbiłam, chcąc przejechać małą dolinką między górkami. Gdy wtoczyłam się na małe wzniesienie, ujrzałam...

Oj, chyba dalej droga gdzieś się urywa. Czacha wisząca na palu, czyżby jakieś ostrzeżenie. Przypatrywałam się i przypatrywałam znalezisku - ale nie wymyśliłam czyja własność to być mogła :).
Całe szczęście po kilku kilosach w kierunku Haugesund ujrzałam w zamian coś żywego - kunia. Jeszcze w mojej galerii tego zwierza jeszcze nie było, więc ośmielam się go zaprezentować teraz. Fajny koniu był, a jaką miał grzywę!!

Poklepałam, pogłaskałam po pysku... on jednak czekał dalej, jakby wiedział że mam kanapki w plecaku. Niestety, sama byłam zbyt głodna by się podzielić. Resztę kanapek wpałaszowałam na pobliskiej górze, po czym wzięłam azymut na dom.
Ufff... trochę było gorąco.
Wycieczka prowadziła więc na południe. Postanowiłam pojechać na sam koniec półwyspu (czy jakiegoś tam występu lądu otoczonego fiordami z dwóch stron), którego większą osadą jest Røyksund, co mniej więcej oznacza "dymiąca cieśnina". Po kilkunastu kilometrach postanowiłam odpocząć i zajechałam do chatki z trawą na dachu. W środku było genialnie...

Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Pod ścianami, dookoła ławy nakrywane prawdziwymi skórami zwierzęceymi, futrzanymi. Że też jeszcze tego ktoś nie zakosił? Na środku chaty było palenisko, a dym wydobywał się przez otwór w suficie. Tak więc w środku było jasno. Pod ścianami stały także ustawione narzędzia i przydatne rzeczy do gotowania, grillowania i nawet brykiet. Dookoła chaty, obok w lesie całe połacie jagód, czekających na dojrzenie. Oj, będzie się jadło!!

Chata do grillowania© Sinead
Niestety, mimo wielkich chęci nie miałam co wrzucić na tego grilla. Trzeba by było najpierw coś upolować, ale niestety w okolicy nie było większego zwierza ;).
Poleciałam więc dalej, za Røyksund. Odbiłam w boczną drogę, za dług asfaltem jechać nie można. Przeniosłam się w ten sposób w krainę pastwisk, pobrzękujących dzwonków na szyjach owiec i pełnej drogi owczych i kozich kupek. Niestety kilka wbiło mi się w opony, ale szutrowa droga zdołała je wydobyć z bieżnika. Hmm, słońce, zieleń, w oddali błękit fiordu. Cudownie się jechało...

Bielona budka© Sinead
Po drodze zaliczyłam parę wioskowych budowli, w tym jakąś małą, bieloną budkę. w zasadzie to biała farba odchodziła płatami. Czy było to składowisko czegoś - nie wiem, nie doszłam do tego. Na pewno dochodził tu kiedyś prąd - nad wejściem wisiały resztki przyłącza... Fajny klimacik to coś miało, łącznie z cudownie zardzewiałym zamkiem.

Zapomniałam klucza ;)© Sinead
Niestety droga kończyła się nad morzem, koniec i tyle. Tylko stojący obok na parkingu autobus tutejszych linii, przystań i parę domów. A w oddali widok na odległe wyspy... Po skonsumowaniu kanapek i popiciu kojącej wody z sokiem z bidonu czas było wracać.
Jak zwykle postanowiłam zmienić nieco trasę, choć wyboru specjalnie nie było. Tutak jakoś drogi kończą się ślepo i nie tworzą jakiś zamkniętych pętli, więc niejednokrotnie trzeba wracać tę samą trasą. Ale czasem uda się coś wykombinować.
W drodze powrotnej odbiłam, chcąc przejechać małą dolinką między górkami. Gdy wtoczyłam się na małe wzniesienie, ujrzałam...

Czacha, tylko czyja?© Sinead
Oj, chyba dalej droga gdzieś się urywa. Czacha wisząca na palu, czyżby jakieś ostrzeżenie. Przypatrywałam się i przypatrywałam znalezisku - ale nie wymyśliłam czyja własność to być mogła :).
Całe szczęście po kilku kilosach w kierunku Haugesund ujrzałam w zamian coś żywego - kunia. Jeszcze w mojej galerii tego zwierza jeszcze nie było, więc ośmielam się go zaprezentować teraz. Fajny koniu był, a jaką miał grzywę!!

Koniu...© Sinead
Poklepałam, pogłaskałam po pysku... on jednak czekał dalej, jakby wiedział że mam kanapki w plecaku. Niestety, sama byłam zbyt głodna by się podzielić. Resztę kanapek wpałaszowałam na pobliskiej górze, po czym wzięłam azymut na dom.
Ufff... trochę było gorąco.
- DST 57.40km
- Teren 16.00km
- Czas 02:40
- VAVG 21.53km/h
- VMAX 42.00km/h
- Temperatura 21.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 9 czerwca 2009
Kategoria Nie warte uwagi ;)
Truskawki i krewetki:)
Dzisiaj po pracy musiałam obskoczyć pocztę i zrobić małe zakupy. To "se" zaszalałam, wśród niepotrzebnych acz smakowitych rzeczy zakupiłam całe, mrożone krewetki i norweskie truskawki.
Krewetki obgotowane i pierwsza partia już zjedzona. Mniam. Jak je oskubywałam spotkałam nawet dwie "ciężarne" krewetki.
A teraz czas na truskawki, ze śmietanką. Hmmm... mała wyprawa na miasto chyba się opłacała :)

Krewetki obgotowane i pierwsza partia już zjedzona. Mniam. Jak je oskubywałam spotkałam nawet dwie "ciężarne" krewetki.
A teraz czas na truskawki, ze śmietanką. Hmmm... mała wyprawa na miasto chyba się opłacała :)

No i nawet krewetki wybałuszają na mnie gały ;)© Sinead

Truskawy, mniam:)© Sinead
- DST 4.30km
- Czas 00:24
- VAVG 10.75km/h
- VMAX 23.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 7 czerwca 2009
Kategoria NORWAY, Skrzynki pocztowe w Norwegii
Våge i z powrotem
Dzisiaj dalej na południe, Røyksund i Våge. Niestety droga w jedną stronę, pętelki nie udało się zrobić - brak drogi. Ale droga powrotna trochę pod koniec zmodyfikowana, z zaliczeniem górki na 122 m n.p.m.
Na początek zdjęcie skrzynek:)
Zdjęcia z wyprawy później, niestety nie chce mi się na razie ;))
Na początek zdjęcie skrzynek:)

Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead

Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Zdjęcia z wyprawy później, niestety nie chce mi się na razie ;))
- DST 49.01km
- Teren 20.00km
- Czas 03:01
- VAVG 16.25km/h
- VMAX 46.50km/h
- Temperatura 22.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 6 czerwca 2009
Kategoria NORWAY
Utsira-mała wyspa
Na początek o mało co, nie spóźniłam się na statek.
Najlepsze było to, że jak zobaczyłam gabaryty tego statku to nieco zamarłam. Gdy płynęłam do Stavanger jakimś katamarano-podobnym statkiem zdziwienia nie było. Taki w sam raz.
Ale ten!!! Okazało się, że to jest jednocześnie prom. Załadowało się więc trochę samochodów, trzy rowery i nieco luda. Myślałam, że jak takie statki płyną na Utsirę to musi tam być ogromnie ciekawie. W końcu na byle wyspę nie ma sensu utrzymywać kursu.

No więc Utsira to niewielka wyspa nieco na zachód od Karmøy. Od Haugesund, gdzie mieszkam, jest w linii prostej 16-17 km. Jest też najmniejszą gminą Norwegii (kommune) z 215 mieszkańcami. Powierzchnia wyspy wynosi 6,2 km kw. Ale się najeździłam, nie??
Po ok. 70 minutach kołyszącej nieco podróży (stanowczo lepiej płynie się katamaraniastym statkiem) dopłynęłam do wyspy. Moje zdziwienie było o tyle duże, że nie przypuszczałam, iż tak wielki statek może mieć tak świetną zwrotność. Manewrował jak ważka w powietrzu :).
Na lądzie, tuż przy przystani na Sørevågen, przywitał mnie mały tłumek. To znaczy nie mnie, ale właśnie mieszkańcy na czele z oficjelami (z "łańcuchami władzy" na szyi) otworzyli chyba tuż przed chwilą miejscowy festiwal. Wystawka jak na polskie warunki, które porównuję z Wrocławiem, była raczej uboga... ale cóż, co można robić dla 215 mieszkańców?

Pojechałam dalej, kierując się na początek na wschód wyspy. Ze statku po tejże stronie widać było dwa wiatraki elektrowni wiatrowej, więc ciekawa jak wygląda to z bliska pognałam najpierw tam.
Droga początkowo asfaltowa zamieniła się wkrótce w żwirową, oczywiście z górki pod górkę. Na szczęście niewielkie. Ale widoki...



Oczywiście, jak to ja, co chwila wysiadałam z siodła zrobić zdjęcia, porozglądać się. Nawet natknęłam się na jakieś betonowe budowle z czasów wojny, jakiś bunkier oraz dwa stanowiska na działa. Do ostrzału wrogich okrętów na morzu. Nawet dobrze zachowane.

Niedaleko później zaczęły się przybliżać wiatraki. Ponoć to jedne z pierwszych jakie wybudowano w Norwegii. Ciekawe czy zaopatrują w prąd całą wyspę? Ale chyba tak skoro nie widziałam na morzu słupów z liniami wysokiego napięcia...

Niestety u stóp wiatraka kończyła się przejezdna droga. Między skałkami wiodła natomiast trasa piesza, jednak stwierdziłam że nie będę nosić roweru na plecach lub skakać ze skały na skałę. Zawróciłam więc i pojechałam w kierunku portu północnego, Nordvikvågen (dosł. droga do zatoki północnej).
Miała tu być restauracja przy nadbrzeżu. Owszem była, ale dziś zamknięta bo personel wywiało pod namiot festiwalowy. Szkoda...


A to właśnie budynek restauracji i biblioteki zarazem. Muszę tutaj powiedzieć, że z tą restauracjo-biblioteką związane są rebusy. Na statku jest wypożyczalnia książek, trzeba wziąć odpowiednią, znaleźć stronę, opis szukany wyraz, zabrać z niego określone litery. Na wyspie w owej bibliotece znajduje się kolejna wskazówka w książce a trzecia w latarni morskiej na zachodniej części wyspy. Super zabawa. Niestety rebusa nie miałam okazji rozwiązać, latarnia była zamknięta :(
Przy zatoce północnej porozkoszowałam się kolejnymi pięknymi widokami.


Kilometrów na liczniku za wiele nie miałam. Wyspa mała jak cholera. Ledwo człowiek się rozpędzi i już musi hamować bo drugi brzeg wyspy na horyzoncie. A na drugim zachodnim brzegu latarnia morska. Najwyżej położona w Norwegii latarnia morska "siedzi" sobie na wysokości, o zgrozo ;), 64 m n.p.m.

Pokręciłam się potem po okolicy, kościół, cmentarz, trochę popatrzeć na "festiwal", wypić małe piwko festiwalowe i powrót. W zasadzie to wyspę można zjeździć w 2 godzinki.
Najlepsze było to, że jak zobaczyłam gabaryty tego statku to nieco zamarłam. Gdy płynęłam do Stavanger jakimś katamarano-podobnym statkiem zdziwienia nie było. Taki w sam raz.
Ale ten!!! Okazało się, że to jest jednocześnie prom. Załadowało się więc trochę samochodów, trzy rowery i nieco luda. Myślałam, że jak takie statki płyną na Utsirę to musi tam być ogromnie ciekawie. W końcu na byle wyspę nie ma sensu utrzymywać kursu.

Tym to statkiem...© Sinead
No więc Utsira to niewielka wyspa nieco na zachód od Karmøy. Od Haugesund, gdzie mieszkam, jest w linii prostej 16-17 km. Jest też najmniejszą gminą Norwegii (kommune) z 215 mieszkańcami. Powierzchnia wyspy wynosi 6,2 km kw. Ale się najeździłam, nie??
Po ok. 70 minutach kołyszącej nieco podróży (stanowczo lepiej płynie się katamaraniastym statkiem) dopłynęłam do wyspy. Moje zdziwienie było o tyle duże, że nie przypuszczałam, iż tak wielki statek może mieć tak świetną zwrotność. Manewrował jak ważka w powietrzu :).
Na lądzie, tuż przy przystani na Sørevågen, przywitał mnie mały tłumek. To znaczy nie mnie, ale właśnie mieszkańcy na czele z oficjelami (z "łańcuchami władzy" na szyi) otworzyli chyba tuż przed chwilą miejscowy festiwal. Wystawka jak na polskie warunki, które porównuję z Wrocławiem, była raczej uboga... ale cóż, co można robić dla 215 mieszkańców?

Jarmark, a nie festiwal...;)© Sinead
Pojechałam dalej, kierując się na początek na wschód wyspy. Ze statku po tejże stronie widać było dwa wiatraki elektrowni wiatrowej, więc ciekawa jak wygląda to z bliska pognałam najpierw tam.
Droga początkowo asfaltowa zamieniła się wkrótce w żwirową, oczywiście z górki pod górkę. Na szczęście niewielkie. Ale widoki...

Utsira© Sinead

Utsira, część wschodnia© Sinead

Utsira wschodnia© Sinead
Oczywiście, jak to ja, co chwila wysiadałam z siodła zrobić zdjęcia, porozglądać się. Nawet natknęłam się na jakieś betonowe budowle z czasów wojny, jakiś bunkier oraz dwa stanowiska na działa. Do ostrzału wrogich okrętów na morzu. Nawet dobrze zachowane.

Walmy z działa...;)© Sinead
Niedaleko później zaczęły się przybliżać wiatraki. Ponoć to jedne z pierwszych jakie wybudowano w Norwegii. Ciekawe czy zaopatrują w prąd całą wyspę? Ale chyba tak skoro nie widziałam na morzu słupów z liniami wysokiego napięcia...

Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Niestety u stóp wiatraka kończyła się przejezdna droga. Między skałkami wiodła natomiast trasa piesza, jednak stwierdziłam że nie będę nosić roweru na plecach lub skakać ze skały na skałę. Zawróciłam więc i pojechałam w kierunku portu północnego, Nordvikvågen (dosł. droga do zatoki północnej).
Miała tu być restauracja przy nadbrzeżu. Owszem była, ale dziś zamknięta bo personel wywiało pod namiot festiwalowy. Szkoda...

Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead

Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
A to właśnie budynek restauracji i biblioteki zarazem. Muszę tutaj powiedzieć, że z tą restauracjo-biblioteką związane są rebusy. Na statku jest wypożyczalnia książek, trzeba wziąć odpowiednią, znaleźć stronę, opis szukany wyraz, zabrać z niego określone litery. Na wyspie w owej bibliotece znajduje się kolejna wskazówka w książce a trzecia w latarni morskiej na zachodniej części wyspy. Super zabawa. Niestety rebusa nie miałam okazji rozwiązać, latarnia była zamknięta :(
Przy zatoce północnej porozkoszowałam się kolejnymi pięknymi widokami.

Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead

Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Kilometrów na liczniku za wiele nie miałam. Wyspa mała jak cholera. Ledwo człowiek się rozpędzi i już musi hamować bo drugi brzeg wyspy na horyzoncie. A na drugim zachodnim brzegu latarnia morska. Najwyżej położona w Norwegii latarnia morska "siedzi" sobie na wysokości, o zgrozo ;), 64 m n.p.m.

Latarnia morska© Sinead
Pokręciłam się potem po okolicy, kościół, cmentarz, trochę popatrzeć na "festiwal", wypić małe piwko festiwalowe i powrót. W zasadzie to wyspę można zjeździć w 2 godzinki.

Na prom, na prom...© Sinead
- DST 22.06km
- Teren 15.00km
- Czas 01:28
- VAVG 15.04km/h
- VMAX 37.50km/h
- Temperatura 19.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 2 czerwca 2009
Kategoria Skrzynki pocztowe w Norwegii
Głupio wpisywać...
...ale to tylko do sklepu. Ale co, jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Ale niestety, po pracy jestem ciut zmęczona na jazdę, a na zewnątrz cholerny wiatr. Nie chce mi się z nim zmagać...:(
Przynajmniej jest pretekst do wrzucenia skrzyneczki :)
Przynajmniej jest pretekst do wrzucenia skrzyneczki :)

Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
- DST 1.10km
- Czas 00:05
- VAVG 13.20km/h
- VMAX 18.00km/h
- Temperatura 19.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 1 czerwca 2009
Kategoria Nie warte uwagi ;), Skrzynki pocztowe w Norwegii
Pinse Dag czyli ciąg dalszy Zielonych Świątek
Dzisiaj w Norwegii to dzień wolny.
Słoneczko za oknem świeciło, więc postanowiłam z tego skorzystać. Wdziałam więc krótki strój, ale po wyjeździe za miasto, nad samym morzem, ujawnił się niestety zimny wiatr. Co by mnie nie zmroziło do końca wróciłam do domu, ale już potem wyjechać ponownie mi się nie chciało...
Nadrobię zaległości w blogach, może...
Po pierwsze, zaległości skrzynkowe.
Tym razem białe skrzyneczki;)
A tak w ogóle, to odwiedziłam dzisiaj pobliską plażę. Obok stała toaleta publiczna, a jej stan zaskoczył mnie zupełnie. Nie obesrana, nie śmierdząca, z poręczą obok co by można było sikać "na narciarza". Super!!!
Słoneczko za oknem świeciło, więc postanowiłam z tego skorzystać. Wdziałam więc krótki strój, ale po wyjeździe za miasto, nad samym morzem, ujawnił się niestety zimny wiatr. Co by mnie nie zmroziło do końca wróciłam do domu, ale już potem wyjechać ponownie mi się nie chciało...
Nadrobię zaległości w blogach, może...
Po pierwsze, zaległości skrzynkowe.

Biała skrzynka© Sinead

Biała skrzynka 2© Sinead
Tym razem białe skrzyneczki;)
A tak w ogóle, to odwiedziłam dzisiaj pobliską plażę. Obok stała toaleta publiczna, a jej stan zaskoczył mnie zupełnie. Nie obesrana, nie śmierdząca, z poręczą obok co by można było sikać "na narciarza". Super!!!

Toaleta publiczna na plaży...© Sinead
- DST 10.55km
- Czas 00:40
- VAVG 15.83km/h
- VMAX 28.50km/h
- Temperatura 21.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 31 maja 2009
Kategoria NORWAY
Åkrehamn
Ruszyłam. Spieczona wczoraj założyłam długie spodnie i koszulkę z długim rękawem. Nie będę ryzykować "wycia" po nocy z bólu i pieczenia.
Przez 15 pierwszych kilometrów osiągnęłam zawrotną, jak dla siebie, prędkość średnią 19,4 km/h. Zazwyczaj poruszam się dużo wolniej, co chwila zsiadając z roweru by zrobić zdjęcia, odetchnąć w spokoju, popatrzeć na okolicę. Z rowerowego siodełka w czasie jazdy nie można tak dokładnie podziwiać. Parę razy przez to podziwianie bezpośrednio z roweru mało nie wjechałam na ludzi, ze trzy razy zahaczyłam o słupy, ze dwa zjechałam boleśnie na krawężnik lub z niego...
Więc wolę się zatrzymać. Ale tym razem pędziłam. Trasę znam, więc mogłam sobie na to pozwolić.
Pierwsze wrażenia zakłóciło mi na 20 km zorientowanie się, że dalej tam gdzie chcę jechać, ucina mi się ścieżka rowerowa. Tzn. na upartego mogłam jechać jezdnią, ale było tak stromo, że bałam się wywałki pod szczytem i samochodów za plecami. Jeszcze w zatrzaskach, ja początkująca. O nie!
Ruszyłam szukać objazdu - w sumie nie żałuję. Drogi nadrobiłam, ale za to okoliczności przyrody piękne. Nawet ten podjazd poniżej już mnie nie przeraził - tutaj mogę sobie w każdej chwili zejść i popchać pod górę. Na ruchliwej drodze to trochę nie być przeszkodą.

Tak więc opłaciło się, trasa przepiękna, podjaździk, potem zjaździk czyli szaleństwo w czystej postaci. Najbardziej lubię takie zjazdy co to pozwalają na rozpędzie wjechać na podjazd. Było więc z górki i pod górkę, ale na maksa ile sił w nogach, z chrzęstem kamieni pod kolami i ścinkami na zakrętach. Uff, fajnie było. Na szczycie oprócz widoków stała jeszcze jakaś walcowata budowla, wysoka na 20-30 m, ale nie umiałam dojść co to takiego.
W końcu dojechałam do celu wycieczki - miejscowości Åkrehamn na wyspie Karmøy. Ileż to razy już na niej byłam... i jeszcze całej nie zjeździłam.
Miasteczko morskie, ryby i statki - jak niemal wszędzie tutaj. Ale każda keja ma swój osobisty urok.

Po małym posiłku pojechałam szukać innych atrakcji. Nie musiałam daleko odjeżdżać. Klucząc po ładnych małych uliczkach dotarłam do kamiennego mostu na małą wysepkę i jeszcze na jedną i na jedną. Trzy małe wysepki (holmen po norwesku) w zasadzie ciężko nazwać wysepkami. To niewielkiej powierzchni wystający z morza kawałek lądu lub skał, zazwyczaj niezamieszkany. W języku polskim to nie ma odpowiednika.
Kamienny most czy łącznik ozdobiony był morskimi oczywiście malowidłami.

Przez 15 pierwszych kilometrów osiągnęłam zawrotną, jak dla siebie, prędkość średnią 19,4 km/h. Zazwyczaj poruszam się dużo wolniej, co chwila zsiadając z roweru by zrobić zdjęcia, odetchnąć w spokoju, popatrzeć na okolicę. Z rowerowego siodełka w czasie jazdy nie można tak dokładnie podziwiać. Parę razy przez to podziwianie bezpośrednio z roweru mało nie wjechałam na ludzi, ze trzy razy zahaczyłam o słupy, ze dwa zjechałam boleśnie na krawężnik lub z niego...
Więc wolę się zatrzymać. Ale tym razem pędziłam. Trasę znam, więc mogłam sobie na to pozwolić.
Pierwsze wrażenia zakłóciło mi na 20 km zorientowanie się, że dalej tam gdzie chcę jechać, ucina mi się ścieżka rowerowa. Tzn. na upartego mogłam jechać jezdnią, ale było tak stromo, że bałam się wywałki pod szczytem i samochodów za plecami. Jeszcze w zatrzaskach, ja początkująca. O nie!
Ruszyłam szukać objazdu - w sumie nie żałuję. Drogi nadrobiłam, ale za to okoliczności przyrody piękne. Nawet ten podjazd poniżej już mnie nie przeraził - tutaj mogę sobie w każdej chwili zejść i popchać pod górę. Na ruchliwej drodze to trochę nie być przeszkodą.

Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Tak więc opłaciło się, trasa przepiękna, podjaździk, potem zjaździk czyli szaleństwo w czystej postaci. Najbardziej lubię takie zjazdy co to pozwalają na rozpędzie wjechać na podjazd. Było więc z górki i pod górkę, ale na maksa ile sił w nogach, z chrzęstem kamieni pod kolami i ścinkami na zakrętach. Uff, fajnie było. Na szczycie oprócz widoków stała jeszcze jakaś walcowata budowla, wysoka na 20-30 m, ale nie umiałam dojść co to takiego.
W końcu dojechałam do celu wycieczki - miejscowości Åkrehamn na wyspie Karmøy. Ileż to razy już na niej byłam... i jeszcze całej nie zjeździłam.
Miasteczko morskie, ryby i statki - jak niemal wszędzie tutaj. Ale każda keja ma swój osobisty urok.

Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Po małym posiłku pojechałam szukać innych atrakcji. Nie musiałam daleko odjeżdżać. Klucząc po ładnych małych uliczkach dotarłam do kamiennego mostu na małą wysepkę i jeszcze na jedną i na jedną. Trzy małe wysepki (holmen po norwesku) w zasadzie ciężko nazwać wysepkami. To niewielkiej powierzchni wystający z morza kawałek lądu lub skał, zazwyczaj niezamieszkany. W języku polskim to nie ma odpowiednika.
Kamienny most czy łącznik ozdobiony był morskimi oczywiście malowidłami.

Ryba goni rybę ;)© Sinead

Te wszędobylskie żółte glony...© Sinead
- DST 64.28km
- Teren 23.40km
- Czas 03:58
- VAVG 16.21km/h
- VMAX 41.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 30 maja 2009
Kategoria NORWAY
Tysvær kommune
Od wczoraj słońce "przeprosiło się" z chmurami i świeci. Dzisiaj cały czas na niebie, od świtu do zachodu o godz. 22.40. Teraz, gdy piszę notkę jest na dworze granatowo...:). Nie ułatwia to zasypiania, chyba że człowiek jest bardzo "padnięty" :)
Postanowiłam więc skorzystać z okazji i po raz pierwszy pojechać, tutaj w Norwegi, w samej koszulce z krótkim rękawem. Udało się, ale znowu się "zjarałam" do czerwoności.
Na początku wycieczki spotkałam "kolegów". Po ulicy przetoczyło się kilka, całkiem sporych grup kolarzy. Czyżby trenowali przez zbliżającym się Nordsjørittet?


Po drodze, niedługo przed 12.00 zrobiło się tak gorąco, że musiałam się rozebrać do koszulki z krótkim rękawem. Widoki też były gorące, bo droga wiodła trasą rowerową z Aksdal, prosto na południe, wzdłuż fiordu Førlandsfjorden. Z góry wiedziałam, że nie zdołam jednego dnia dojechać do celu tej trasy rowerowej, czyli Wysp Bokn bo było za daleko. Tzn. mogłam tam dojechać, ale raczej nie miałabym już siły by wrócić. Niestety wcześniej nie zdołałam się dowiedzieć o wolne miejsca na kempingu. Zresztą nie chciało mi się jechać objuczoną znowu sakwami.
Po drodze minęłam kilka miejscowości ukrytych gdzieś za główną trasą E39, Ronvik, Apeland, Haukås, by dotrzeć w końcu do Slåttevik. Wjazd do miasteczka prowadził przez most nad fjordem.


Za mostem zrobiłam sobie mały odpoczynek, kontemplując przemijanie. Jeszcze niedawno było żółto od mleczy a teraz w powietrzu latają resztki dmuchawców. Jets to o tyle przykre, że podczas jazdy cały czas wpadają na twarz. Lepiej nie jeździć z otwartymi ustami, hi,hi.
Niemal tuż za mostem rozpościerał się superancki kemping nas zatoką Melkvik (Mleczna Zatoka). Korzystający z trzech dni wolnego Norwegowie (tak, tak, mają dwudniowe święto zahaczające o poniedziałek, bo mają Zielone Świątki, wszak większość to protestanci), zapełnili kemping doszczętnie. A położenie genialne, plaża, woda, urocze domki.

Szkoda, że nie było już wolnych miejsc. Z miłą chęcią bym się zatrzymała.
Ale nic to, pojechałam dalej. Aby zrobić małą pętelkę i nie wracać tę samą trasą, wynalazłam na mapie objazd drugą stroną fiordu.
Kierowałam się więc na Tysværvåg a potem odbiłam długim podjazdem na Sandbakken (Piaskowa Góra w tłumaczeniu).
W okolicach Sanbakken znowu jest mnóstwo dróg i ścieżek do pieszych i rowerowych wycieczek, ale ten weekend zawojowali okolicą miłośnicy vanów. Czyli takich trochę większych samochodów. Trafiłam na nich przypadkowo, ale warto było zobaczyć "wycackane" autka. Wiele rodem z Ameryki. Mieli tu swoje obozowisko, nad jeziorem, a co.
Z miejscem do tańczenia, picia alkoholu rzecz jasna i budką z jedzeniem. Panom w czarnych skórzanych kurtkach niewiele potrzeba.

Dziki zachód, heeeejjjj!!! Z otwartych kabin samochodowych lało się gorące powietrze i głośna muzyka. Jedni opalali tłuszczyk, inni jeszcze oddawali się wędkowaniu lub paleniu papierosów. I w ogóle ogólnie pojętemu odpoczynkowi.

Potem popedałowałam już znowu w kierunku Aksdal. Na stacji benzynowej zaopatrzyłam się w orzeźwiającego loda i jeszcze flaszkę zimnego picia. Wszak trzeba wiedzieć, że weekend w Norwegii to prawie zamknięte sklepy, nie wspominając już o świętach. Tak więc prócz stacji benzynowych żadnych tam innych zakupów. Ale straganik z norweskimi truskawkami stał!! Muszę ich niedługo spróbować :)
Postanowiłam więc skorzystać z okazji i po raz pierwszy pojechać, tutaj w Norwegi, w samej koszulce z krótkim rękawem. Udało się, ale znowu się "zjarałam" do czerwoności.
Na początku wycieczki spotkałam "kolegów". Po ulicy przetoczyło się kilka, całkiem sporych grup kolarzy. Czyżby trenowali przez zbliżającym się Nordsjørittet?

Trening przed rajdem M. Północnego?© Sinead

To jeszcze przed południem.© Sinead
Po drodze, niedługo przed 12.00 zrobiło się tak gorąco, że musiałam się rozebrać do koszulki z krótkim rękawem. Widoki też były gorące, bo droga wiodła trasą rowerową z Aksdal, prosto na południe, wzdłuż fiordu Førlandsfjorden. Z góry wiedziałam, że nie zdołam jednego dnia dojechać do celu tej trasy rowerowej, czyli Wysp Bokn bo było za daleko. Tzn. mogłam tam dojechać, ale raczej nie miałabym już siły by wrócić. Niestety wcześniej nie zdołałam się dowiedzieć o wolne miejsca na kempingu. Zresztą nie chciało mi się jechać objuczoną znowu sakwami.
Po drodze minęłam kilka miejscowości ukrytych gdzieś za główną trasą E39, Ronvik, Apeland, Haukås, by dotrzeć w końcu do Slåttevik. Wjazd do miasteczka prowadził przez most nad fjordem.

Nad Førdalansfjorden© Sinead

Mlecze już przekwitły...© Sinead
Za mostem zrobiłam sobie mały odpoczynek, kontemplując przemijanie. Jeszcze niedawno było żółto od mleczy a teraz w powietrzu latają resztki dmuchawców. Jets to o tyle przykre, że podczas jazdy cały czas wpadają na twarz. Lepiej nie jeździć z otwartymi ustami, hi,hi.
Niemal tuż za mostem rozpościerał się superancki kemping nas zatoką Melkvik (Mleczna Zatoka). Korzystający z trzech dni wolnego Norwegowie (tak, tak, mają dwudniowe święto zahaczające o poniedziałek, bo mają Zielone Świątki, wszak większość to protestanci), zapełnili kemping doszczętnie. A położenie genialne, plaża, woda, urocze domki.

Melkvik© Sinead
Szkoda, że nie było już wolnych miejsc. Z miłą chęcią bym się zatrzymała.
Ale nic to, pojechałam dalej. Aby zrobić małą pętelkę i nie wracać tę samą trasą, wynalazłam na mapie objazd drugą stroną fiordu.
Kierowałam się więc na Tysværvåg a potem odbiłam długim podjazdem na Sandbakken (Piaskowa Góra w tłumaczeniu).
W okolicach Sanbakken znowu jest mnóstwo dróg i ścieżek do pieszych i rowerowych wycieczek, ale ten weekend zawojowali okolicą miłośnicy vanów. Czyli takich trochę większych samochodów. Trafiłam na nich przypadkowo, ale warto było zobaczyć "wycackane" autka. Wiele rodem z Ameryki. Mieli tu swoje obozowisko, nad jeziorem, a co.
Z miejscem do tańczenia, picia alkoholu rzecz jasna i budką z jedzeniem. Panom w czarnych skórzanych kurtkach niewiele potrzeba.

Ameryka pełną gębą© Sinead
Dziki zachód, heeeejjjj!!! Z otwartych kabin samochodowych lało się gorące powietrze i głośna muzyka. Jedni opalali tłuszczyk, inni jeszcze oddawali się wędkowaniu lub paleniu papierosów. I w ogóle ogólnie pojętemu odpoczynkowi.

Zjazd miłośników vanów© Sinead
Potem popedałowałam już znowu w kierunku Aksdal. Na stacji benzynowej zaopatrzyłam się w orzeźwiającego loda i jeszcze flaszkę zimnego picia. Wszak trzeba wiedzieć, że weekend w Norwegii to prawie zamknięte sklepy, nie wspominając już o świętach. Tak więc prócz stacji benzynowych żadnych tam innych zakupów. Ale straganik z norweskimi truskawkami stał!! Muszę ich niedługo spróbować :)
- DST 81.04km
- Teren 20.00km
- Czas 04:57
- VAVG 16.37km/h
- VMAX 46.00km/h
- Temperatura 23.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 23 maja 2009
Kategoria NORWAY
Biedna Norwegia...;)
Miał dzisiaj być cykl pt: "Biedna Norwegia", ale po godzinie jazdy, kiedy zza chmur wyszło słońce, tematyka mi się zmieniła...:). Ale i tak wrzucę kilka "biednych" zdjęć, żeby nie było, że Norwegia to kraina mlekiem i miodem płynąca...;)
Wybrałam się, po raz nie wiem już który, na Karmøy. Tym razem jednak postanowiłam zjeździć północną część wyspy.

No więc zaraz za mostem skręciłam w prawo, tak jak leci szlak M. Północnego. Jednak nieco dalej szlak odbija w lewo, na zachód, ja zaś pojechałam dalej prosto, na północ. Tutaj okolica zaczęła obfitować w moje ulubione, malowane skrzynki pocztowe. Kilka "upolowałam", więc potem je wrzucę.
Po mojej prawej ręce rozciągał się widok na Haugesund po drugiej stronie brzegu, niekiedy zasłaniany przez wielkie zbiorniki paliwa i gazu firmy STAT OIL. Oczywiście, jak to w tych okolicach, krajobraz był zdominowany przez wszystko co związane z morzem - woda, statki, kutry, łodzie i warsztaty rybackie.

Przejechałam sobie więc Nordbø, Storasund, potem Litlasund, by dotrzeć prawie na sam północny skrawek wyspy z miasteczkiem Vik. W zasadzie to nie wiem czy to miasto - jak na polskie warunki to raczej wieś (chodzi o rozległość i liczbę mieszkańców), ale tutaj mam Vik na mapie całkiem całkiem grubszą czcionką zaznaczone. Okrążyłam tu parę ulic i zakamarków, w tym most zwodzony na jakąś wysepkę, podelektowałam się widokami na morze i w chwili kiedy wyszło słońce, zaczęłam się czuć jeszcze lepiej.
Jeszcze parę ujęć z biedą:




I co odechciało się Norwegii?? ;)
A ja tam uważam, że całkiem ładnie. Przynajmniej w niektórych miejscach można poczuć się całkiem swojsko:)
Ale najlepszą częścią wycieczki, o której nie wiedziałam, była zwiedzanie kopalni rud miedzi i jeszcze jakiś tam innych metali. Nie znam jeszcze po norwesku wszystkich nazw, więc musi zostać tylko ta miedź.
W czerwcu 1865 kopalnia rozpoczęła swoją działalność. W tamtych latach kopalnia była największym dostawcą miedzi w całej Norwegii i dostarczała ok. 70% całej miedzi dla rozwijającego się przemysłu. Na początku liczyła tylko 12 pracowników, lecz wkrótce potem pracowało w niej ok. 3000 robotników, którzy przenieśli się tutaj z całymi rodzinami.

Obecnie, po definitywnym zamknięciu kopalni w 1972 r. mieści się tu muzeum, nie tylko w budynkach ale także w okolicy, gdzie można podziwiać resztki wytapialni, urządzeń używanych dawniej i wyrobisko ze stojącą zieloną wodą.
Wypad w okolice jest darmowy, więc zrobiłam sobie rundkę. Sam budynek muzeum jest otwarty od 26 maja, więc przyjechałam trochę za wcześnie. Niestety liczy się tylko sezon turystyczny...

Ale i tak jazda wokół nieco rozległego terenu kiedyśniejszej kopalni jest ciekawa. A więc kopalnię otacza wysoki kamienny mur, nad nim góruje wieżyczka z dzwonem, który obwieszczał przerwy w pracy i koniec dnia roboczego.


Ale najciekawszy jest fakt, że z miedzi tutaj wydobywanej została "ulepiona" Statua Wolności w Nowym Yorku. Oczywiście było w tej sprawie sporo kontrowersji i wielu rościło sobie prawo do uznania, że światowy symbol NY City, ma korzenie u niego. Ale wykonane dokładne i naukowe ekspertyzy wyjaśniły ostatecznie, że miedź z której jest zrobiona statua, pochodzi właśnie z Visnes. Ta tę cześć postawiono tutaj małą replikę.

Potem umęczona zwiedzaniem pognałam z powrotem, prosto do domu. Jakieś 25 km dalej :)
Wybrałam się, po raz nie wiem już który, na Karmøy. Tym razem jednak postanowiłam zjeździć północną część wyspy.

Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
No więc zaraz za mostem skręciłam w prawo, tak jak leci szlak M. Północnego. Jednak nieco dalej szlak odbija w lewo, na zachód, ja zaś pojechałam dalej prosto, na północ. Tutaj okolica zaczęła obfitować w moje ulubione, malowane skrzynki pocztowe. Kilka "upolowałam", więc potem je wrzucę.
Po mojej prawej ręce rozciągał się widok na Haugesund po drugiej stronie brzegu, niekiedy zasłaniany przez wielkie zbiorniki paliwa i gazu firmy STAT OIL. Oczywiście, jak to w tych okolicach, krajobraz był zdominowany przez wszystko co związane z morzem - woda, statki, kutry, łodzie i warsztaty rybackie.

Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Przejechałam sobie więc Nordbø, Storasund, potem Litlasund, by dotrzeć prawie na sam północny skrawek wyspy z miasteczkiem Vik. W zasadzie to nie wiem czy to miasto - jak na polskie warunki to raczej wieś (chodzi o rozległość i liczbę mieszkańców), ale tutaj mam Vik na mapie całkiem całkiem grubszą czcionką zaznaczone. Okrążyłam tu parę ulic i zakamarków, w tym most zwodzony na jakąś wysepkę, podelektowałam się widokami na morze i w chwili kiedy wyszło słońce, zaczęłam się czuć jeszcze lepiej.
Jeszcze parę ujęć z biedą:

Stara rudera© Sinead

blaszak© Sinead

rupieciarnia czy melina??;)© Sinead

Zrujnowana buda...© Sinead
I co odechciało się Norwegii?? ;)
A ja tam uważam, że całkiem ładnie. Przynajmniej w niektórych miejscach można poczuć się całkiem swojsko:)
Ale najlepszą częścią wycieczki, o której nie wiedziałam, była zwiedzanie kopalni rud miedzi i jeszcze jakiś tam innych metali. Nie znam jeszcze po norwesku wszystkich nazw, więc musi zostać tylko ta miedź.
W czerwcu 1865 kopalnia rozpoczęła swoją działalność. W tamtych latach kopalnia była największym dostawcą miedzi w całej Norwegii i dostarczała ok. 70% całej miedzi dla rozwijającego się przemysłu. Na początku liczyła tylko 12 pracowników, lecz wkrótce potem pracowało w niej ok. 3000 robotników, którzy przenieśli się tutaj z całymi rodzinami.

Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Obecnie, po definitywnym zamknięciu kopalni w 1972 r. mieści się tu muzeum, nie tylko w budynkach ale także w okolicy, gdzie można podziwiać resztki wytapialni, urządzeń używanych dawniej i wyrobisko ze stojącą zieloną wodą.
Wypad w okolice jest darmowy, więc zrobiłam sobie rundkę. Sam budynek muzeum jest otwarty od 26 maja, więc przyjechałam trochę za wcześnie. Niestety liczy się tylko sezon turystyczny...

Muzeum kopalni w Vigsnes© Sinead
Ale i tak jazda wokół nieco rozległego terenu kiedyśniejszej kopalni jest ciekawa. A więc kopalnię otacza wysoki kamienny mur, nad nim góruje wieżyczka z dzwonem, który obwieszczał przerwy w pracy i koniec dnia roboczego.

Wieża w kopalni© Sinead

Pchacz do wagoników?© Sinead
Ale najciekawszy jest fakt, że z miedzi tutaj wydobywanej została "ulepiona" Statua Wolności w Nowym Yorku. Oczywiście było w tej sprawie sporo kontrowersji i wielu rościło sobie prawo do uznania, że światowy symbol NY City, ma korzenie u niego. Ale wykonane dokładne i naukowe ekspertyzy wyjaśniły ostatecznie, że miedź z której jest zrobiona statua, pochodzi właśnie z Visnes. Ta tę cześć postawiono tutaj małą replikę.

Oczywiście Statua Wolności, ale oczywiście nie w NY ;)© Sinead
Potem umęczona zwiedzaniem pognałam z powrotem, prosto do domu. Jakieś 25 km dalej :)
- DST 55.88km
- Teren 23.00km
- Czas 03:35
- VAVG 15.59km/h
- VMAX 41.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- Podjazdy 857m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze