Informacje

  • Wszystkie kilometry: 9989.70 km
  • Km w terenie: 3234.92 km (32.38%)
  • Czas na rowerze: 28d 01h 51m
  • Prędkość średnia: 14.65 km/h
  • Suma w górę: 54668 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Vampire.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2009

Dystans całkowity:483.27 km (w terenie 183.40 km; 37.95%)
Czas w ruchu:30:38
Średnia prędkość:15.78 km/h
Maksymalna prędkość:46.00 km/h
Suma podjazdów:3324 m
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:43.93 km i 2h 47m
Więcej statystyk
Niedziela, 31 maja 2009 Kategoria NORWAY

Åkrehamn

Ruszyłam. Spieczona wczoraj założyłam długie spodnie i koszulkę z długim rękawem. Nie będę ryzykować "wycia" po nocy z bólu i pieczenia.
Przez 15 pierwszych kilometrów osiągnęłam zawrotną, jak dla siebie, prędkość średnią 19,4 km/h. Zazwyczaj poruszam się dużo wolniej, co chwila zsiadając z roweru by zrobić zdjęcia, odetchnąć w spokoju, popatrzeć na okolicę. Z rowerowego siodełka w czasie jazdy nie można tak dokładnie podziwiać. Parę razy przez to podziwianie bezpośrednio z roweru mało nie wjechałam na ludzi, ze trzy razy zahaczyłam o słupy, ze dwa zjechałam boleśnie na krawężnik lub z niego...
Więc wolę się zatrzymać. Ale tym razem pędziłam. Trasę znam, więc mogłam sobie na to pozwolić.

Pierwsze wrażenia zakłóciło mi na 20 km zorientowanie się, że dalej tam gdzie chcę jechać, ucina mi się ścieżka rowerowa. Tzn. na upartego mogłam jechać jezdnią, ale było tak stromo, że bałam się wywałki pod szczytem i samochodów za plecami. Jeszcze w zatrzaskach, ja początkująca. O nie!
Ruszyłam szukać objazdu - w sumie nie żałuję. Drogi nadrobiłam, ale za to okoliczności przyrody piękne. Nawet ten podjazd poniżej już mnie nie przeraził - tutaj mogę sobie w każdej chwili zejść i popchać pod górę. Na ruchliwej drodze to trochę nie być przeszkodą.

Zdjęcie z wycieczki rowerowej © Sinead

Tak więc opłaciło się, trasa przepiękna, podjaździk, potem zjaździk czyli szaleństwo w czystej postaci. Najbardziej lubię takie zjazdy co to pozwalają na rozpędzie wjechać na podjazd. Było więc z górki i pod górkę, ale na maksa ile sił w nogach, z chrzęstem kamieni pod kolami i ścinkami na zakrętach. Uff, fajnie było. Na szczycie oprócz widoków stała jeszcze jakaś walcowata budowla, wysoka na 20-30 m, ale nie umiałam dojść co to takiego.

W końcu dojechałam do celu wycieczki - miejscowości Åkrehamn na wyspie Karmøy. Ileż to razy już na niej byłam... i jeszcze całej nie zjeździłam.
Miasteczko morskie, ryby i statki - jak niemal wszędzie tutaj. Ale każda keja ma swój osobisty urok.

Zdjęcie z wycieczki rowerowej © Sinead

Po małym posiłku pojechałam szukać innych atrakcji. Nie musiałam daleko odjeżdżać. Klucząc po ładnych małych uliczkach dotarłam do kamiennego mostu na małą wysepkę i jeszcze na jedną i na jedną. Trzy małe wysepki (holmen po norwesku) w zasadzie ciężko nazwać wysepkami. To niewielkiej powierzchni wystający z morza kawałek lądu lub skał, zazwyczaj niezamieszkany. W języku polskim to nie ma odpowiednika.

Kamienny most czy łącznik ozdobiony był morskimi oczywiście malowidłami.

Ryba goni rybę ;) © Sinead


Te wszędobylskie żółte glony... © Sinead
  • DST 64.28km
  • Teren 23.40km
  • Czas 03:58
  • VAVG 16.21km/h
  • VMAX 41.00km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Sprzęt Brosik
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 30 maja 2009 Kategoria NORWAY

Tysvær kommune

Od wczoraj słońce "przeprosiło się" z chmurami i świeci. Dzisiaj cały czas na niebie, od świtu do zachodu o godz. 22.40. Teraz, gdy piszę notkę jest na dworze granatowo...:). Nie ułatwia to zasypiania, chyba że człowiek jest bardzo "padnięty" :)
Postanowiłam więc skorzystać z okazji i po raz pierwszy pojechać, tutaj w Norwegi, w samej koszulce z krótkim rękawem. Udało się, ale znowu się "zjarałam" do czerwoności.
Na początku wycieczki spotkałam "kolegów". Po ulicy przetoczyło się kilka, całkiem sporych grup kolarzy. Czyżby trenowali przez zbliżającym się Nordsjørittet?

Trening przed rajdem M. Północnego? © Sinead


To jeszcze przed południem. © Sinead

Po drodze, niedługo przed 12.00 zrobiło się tak gorąco, że musiałam się rozebrać do koszulki z krótkim rękawem. Widoki też były gorące, bo droga wiodła trasą rowerową z Aksdal, prosto na południe, wzdłuż fiordu Førlandsfjorden. Z góry wiedziałam, że nie zdołam jednego dnia dojechać do celu tej trasy rowerowej, czyli Wysp Bokn bo było za daleko. Tzn. mogłam tam dojechać, ale raczej nie miałabym już siły by wrócić. Niestety wcześniej nie zdołałam się dowiedzieć o wolne miejsca na kempingu. Zresztą nie chciało mi się jechać objuczoną znowu sakwami.
Po drodze minęłam kilka miejscowości ukrytych gdzieś za główną trasą E39, Ronvik, Apeland, Haukås, by dotrzeć w końcu do Slåttevik. Wjazd do miasteczka prowadził przez most nad fjordem.

Nad Førdalansfjorden © Sinead


Mlecze już przekwitły... © Sinead

Za mostem zrobiłam sobie mały odpoczynek, kontemplując przemijanie. Jeszcze niedawno było żółto od mleczy a teraz w powietrzu latają resztki dmuchawców. Jets to o tyle przykre, że podczas jazdy cały czas wpadają na twarz. Lepiej nie jeździć z otwartymi ustami, hi,hi.
Niemal tuż za mostem rozpościerał się superancki kemping nas zatoką Melkvik (Mleczna Zatoka). Korzystający z trzech dni wolnego Norwegowie (tak, tak, mają dwudniowe święto zahaczające o poniedziałek, bo mają Zielone Świątki, wszak większość to protestanci), zapełnili kemping doszczętnie. A położenie genialne, plaża, woda, urocze domki.

Melkvik © Sinead

Szkoda, że nie było już wolnych miejsc. Z miłą chęcią bym się zatrzymała.
Ale nic to, pojechałam dalej. Aby zrobić małą pętelkę i nie wracać tę samą trasą, wynalazłam na mapie objazd drugą stroną fiordu.
Kierowałam się więc na Tysværvåg a potem odbiłam długim podjazdem na Sandbakken (Piaskowa Góra w tłumaczeniu).

W okolicach Sanbakken znowu jest mnóstwo dróg i ścieżek do pieszych i rowerowych wycieczek, ale ten weekend zawojowali okolicą miłośnicy vanów. Czyli takich trochę większych samochodów. Trafiłam na nich przypadkowo, ale warto było zobaczyć "wycackane" autka. Wiele rodem z Ameryki. Mieli tu swoje obozowisko, nad jeziorem, a co.
Z miejscem do tańczenia, picia alkoholu rzecz jasna i budką z jedzeniem. Panom w czarnych skórzanych kurtkach niewiele potrzeba.

Ameryka pełną gębą © Sinead

Dziki zachód, heeeejjjj!!! Z otwartych kabin samochodowych lało się gorące powietrze i głośna muzyka. Jedni opalali tłuszczyk, inni jeszcze oddawali się wędkowaniu lub paleniu papierosów. I w ogóle ogólnie pojętemu odpoczynkowi.

Zjazd miłośników vanów © Sinead

Potem popedałowałam już znowu w kierunku Aksdal. Na stacji benzynowej zaopatrzyłam się w orzeźwiającego loda i jeszcze flaszkę zimnego picia. Wszak trzeba wiedzieć, że weekend w Norwegii to prawie zamknięte sklepy, nie wspominając już o świętach. Tak więc prócz stacji benzynowych żadnych tam innych zakupów. Ale straganik z norweskimi truskawkami stał!! Muszę ich niedługo spróbować :)
  • DST 81.04km
  • Teren 20.00km
  • Czas 04:57
  • VAVG 16.37km/h
  • VMAX 46.00km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Sprzęt Brosik
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 23 maja 2009 Kategoria NORWAY

Biedna Norwegia...;)

Miał dzisiaj być cykl pt: "Biedna Norwegia", ale po godzinie jazdy, kiedy zza chmur wyszło słońce, tematyka mi się zmieniła...:). Ale i tak wrzucę kilka "biednych" zdjęć, żeby nie było, że Norwegia to kraina mlekiem i miodem płynąca...;)

Wybrałam się, po raz nie wiem już który, na Karmøy. Tym razem jednak postanowiłam zjeździć północną część wyspy.

Zdjęcie z wycieczki rowerowej © Sinead

No więc zaraz za mostem skręciłam w prawo, tak jak leci szlak M. Północnego. Jednak nieco dalej szlak odbija w lewo, na zachód, ja zaś pojechałam dalej prosto, na północ. Tutaj okolica zaczęła obfitować w moje ulubione, malowane skrzynki pocztowe. Kilka "upolowałam", więc potem je wrzucę.
Po mojej prawej ręce rozciągał się widok na Haugesund po drugiej stronie brzegu, niekiedy zasłaniany przez wielkie zbiorniki paliwa i gazu firmy STAT OIL. Oczywiście, jak to w tych okolicach, krajobraz był zdominowany przez wszystko co związane z morzem - woda, statki, kutry, łodzie i warsztaty rybackie.

Zdjęcie z wycieczki rowerowej © Sinead


Przejechałam sobie więc Nordbø, Storasund, potem Litlasund, by dotrzeć prawie na sam północny skrawek wyspy z miasteczkiem Vik. W zasadzie to nie wiem czy to miasto - jak na polskie warunki to raczej wieś (chodzi o rozległość i liczbę mieszkańców), ale tutaj mam Vik na mapie całkiem całkiem grubszą czcionką zaznaczone. Okrążyłam tu parę ulic i zakamarków, w tym most zwodzony na jakąś wysepkę, podelektowałam się widokami na morze i w chwili kiedy wyszło słońce, zaczęłam się czuć jeszcze lepiej.

Jeszcze parę ujęć z biedą:

Stara rudera © Sinead


blaszak © Sinead


rupieciarnia czy melina??;) © Sinead


Zrujnowana buda... © Sinead

I co odechciało się Norwegii?? ;)
A ja tam uważam, że całkiem ładnie. Przynajmniej w niektórych miejscach można poczuć się całkiem swojsko:)

Ale najlepszą częścią wycieczki, o której nie wiedziałam, była zwiedzanie kopalni rud miedzi i jeszcze jakiś tam innych metali. Nie znam jeszcze po norwesku wszystkich nazw, więc musi zostać tylko ta miedź.
W czerwcu 1865 kopalnia rozpoczęła swoją działalność. W tamtych latach kopalnia była największym dostawcą miedzi w całej Norwegii i dostarczała ok. 70% całej miedzi dla rozwijającego się przemysłu. Na początku liczyła tylko 12 pracowników, lecz wkrótce potem pracowało w niej ok. 3000 robotników, którzy przenieśli się tutaj z całymi rodzinami.

Zdjęcie z wycieczki rowerowej © Sinead

Obecnie, po definitywnym zamknięciu kopalni w 1972 r. mieści się tu muzeum, nie tylko w budynkach ale także w okolicy, gdzie można podziwiać resztki wytapialni, urządzeń używanych dawniej i wyrobisko ze stojącą zieloną wodą.

Wypad w okolice jest darmowy, więc zrobiłam sobie rundkę. Sam budynek muzeum jest otwarty od 26 maja, więc przyjechałam trochę za wcześnie. Niestety liczy się tylko sezon turystyczny...

Muzeum kopalni w Vigsnes © Sinead

Ale i tak jazda wokół nieco rozległego terenu kiedyśniejszej kopalni jest ciekawa. A więc kopalnię otacza wysoki kamienny mur, nad nim góruje wieżyczka z dzwonem, który obwieszczał przerwy w pracy i koniec dnia roboczego.

Wieża w kopalni © Sinead


Pchacz do wagoników? © Sinead

Ale najciekawszy jest fakt, że z miedzi tutaj wydobywanej została "ulepiona" Statua Wolności w Nowym Yorku. Oczywiście było w tej sprawie sporo kontrowersji i wielu rościło sobie prawo do uznania, że światowy symbol NY City, ma korzenie u niego. Ale wykonane dokładne i naukowe ekspertyzy wyjaśniły ostatecznie, że miedź z której jest zrobiona statua, pochodzi właśnie z Visnes. Ta tę cześć postawiono tutaj małą replikę.

Oczywiście Statua Wolności, ale oczywiście nie w NY ;) © Sinead

Potem umęczona zwiedzaniem pognałam z powrotem, prosto do domu. Jakieś 25 km dalej :)
  • DST 55.88km
  • Teren 23.00km
  • Czas 03:35
  • VAVG 15.59km/h
  • VMAX 41.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 857m
  • Sprzęt Brosik
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 17 maja 2009 Kategoria NORWAY

Gdzie ropa i gaz...

Znowu Stavanger...
Dzisiaj powrót. Pogoda troszkę za chmurami, ale najważniejsze że nie pada. Rano wstałam o 6.30 by w razie zabłądzenia po drodze, zdążyć na jedyny dzisiaj statek do Haugesund. Tym bardziej, że dzisiaj jest święto narodowe Norwegii, kiedy to Norwedzy obchodzą uroczyście uchwalenie swojej pierwszej konstytucji. Tłumy na ulicach mogą mi skutecznie uniemożliwić dotarcie na terminal.
Poza tym, nie lubię powtarzać drogi. Miałam już dość jazdy po raz trzeci prostą drogą do Stavanger, więc postanowiłam pojechać inną. Też trzeba było wziąć poprawkę na różne "zboczenia" w trasie ;).

Ruszyłam więc po śniadaniu, odbijając nieco początkowo na zachód, w kierunku Forus. Zaliczyłam kolejne pole golfowe, których tu od groma. Dalej specjalnie nie cudując jechałam wzdłuż drogi 509, która nie była specjalnie obfita w samochody.

Droga do Forus © Sinead
.
W Åsen dostrzegłam przedsmak tego co się może dziać po drodze od godz. 9.00. Wszędzie gdzie można, wywieszone były norweskie flagi. Budynki oflagowane co do jednego balkonu.

17 maja, Nasjonaldagen © Sinead

Powoli zbliżałam się do Stavanger... Jeszcze trochę dzikiej przyrody przy brzegach Hafrsfjorden, i za niecałe 3-4 km zaczęły się pojawiać grupki wystrojonych Norwegów, całe rodziny, dziadki, babcie, niemowlaki i zbuntowane dwulatki. Zanim jednak tłum przybrał na sile, udało mi się podjechać jeszcze pod pomnik, upamiętniający bitwę w 872 r., po której Harald Pięknowłosy po raz pierwszy zjednoczył królestwo Norwegii. W sam raz odwiedziny na święto narodowe, nie?

Trzy miecze, Hafrsfjorden © Sinead

Od pomnika rzeka ludzi zaczynała coraz bardziej wzbierać.
Trzeba tu wspomnieć, iż jakby się jakaś krakowianka tutaj zapodziała, to chyba by się nie wyróżniała zbytnio. Mnóstwo Norwegów wypełzło w odświętnych, ludowych ubraniach, które nazywa się bunadami. Każdy bunad ma swój charakterystyczny wygląd w zależności od regionu. Ale dla mnie to i tak nie było do odróżnienia, kto z jakiego pochodzi. Kobiety oczywiście w długich sukniach, z białymi koszulami, czasem narzutą na ramiona, bogato haftowaną. Koszule przyozdobione były różnymi błyskotkami, broszami i klamrami. Niektóre miały kamizelki, niektóre jeszcze czepek lub inne nakrycie głowy.

Barnatoget, pochód dzieci w bunadach © Sinead

Faceci ubrani byli albo w krótkie, sięgające do kolan spodnie, albo w długie, czarne, niebieskie lub zielone. Na nogach do łydek długie, wełniane skarpety w różniaste wzory. Poza tym białe koszule, na to kaftany lub kamizelki, marynarki ze złotymi guzikami lub spinane wymyślnymi klamrami i spinami. Przy bokach zaś mieli solidne, kunsztowne noże. Strach się bać. Ale ciekawie to wyglądało!!

Pańcie w bunadach © Sinead

Tak jak myślałam, ulice były zakorkowane wobec wszędobylskich pochodów, korowodów i masy ludzi dookoła. Niestety musiałam się przedzierać przez tę pocieszną i radosną masę prowadząc rower po prąd. Inaczej się nie dało. Przynajmniej jednak nikt krzywo nie patrzył, ludzie uśmiechali się do mnie, bo byłąm znacząco inaczej od nich ubrana. Stój kolarski to był mój "bunad".
W końcu dotarłam, napotykając jeszcze ze trzy takie pochody, do starej części Stavanger. Wczoraj niestety nie miałam na to czasu. Ale całe szczęście dziś miałam spory jego zapas, więc postanowiłam pozwiedzać.

Gamle Stavanger © Sinead

Stara część miasta znajduje się po zachodniej części portu. Brukowane uliczki prowadzą między kolorowymi drewnianymi domami z XVIII w. Za cały ten wystrój, do którego miasto się przyłożyło, Stavanger otrzymało kiedyś pełno nagród. Obecnie jest to największe w północnej Europie skupisko starej, drewnianej zabudowy. Wśród drewnianych domków pełno jest tutaj galerii, kafejek, księgarni czy pracowni artystycznych. Po prostu przepięknie!!

Stare miasto, Stavanger © Sinead


Serce Stavanger © Sinead


Księgarnia z czytelnią :) © Sinead

Najbardziej korciło mnie, by usiąść w tej wspaniałej księgarni i oddać się lekturze przy kawce. Niestety, aż tak biegła w literaturze norweskiej nie jestem więc... byłaby to na razie udręka ;).
Jakby to było niemal regułą, zaczepił mnie znowu jakiś Norweg, pytając tym razem czy ja zawsze jeżdżę na rowerze. Odpowiedziałam mu, że niestety do pracy mam za blisko i nie korzystam wtedy z roweru. Ale miło było, że ktoś zwraca uwaga na objuczonych w sakwy zapaleńców rowerowych:)

Podróż powrotna była szybka i przyjemna. Pańcia w bunadzie też się na pokładzie statku znalazła. Ja zaś patrzyłam przez ubryzgane morską wodą szyby i podziwiałam nietknięte przez człowieka wysepki.
W Haugesund pokręciłam się jeszcze po mieście i cyknąwszy sobie zdjęcie, poleciałam do domu.

Już w Haugesund :) © Sinead
  • DST 29.46km
  • Teren 10.00km
  • Czas 01:35
  • VAVG 18.61km/h
  • VMAX 40.00km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 163m
  • Sprzęt Brosik
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 16 maja 2009 Kategoria NORWAY

Pętla szlakiem M.Północnego

No więc opis nadchodzi...;)

Rzut beretem od mojego kempingu czyli ok. 3 km dalej znajduje się Sandnes. Niewielkie miasteczko przy samym końcu (lub początku, jak kto woli) fiordu Gandsfjorden. Miasto jest nazywane "rowerowym miastem", gdyż wokół wytyczono wiele tras rowerowych, które prócz sławnego szlaku rowerowego M.Północnego oplatają okolice. W centrum miasta można bezpłatnie skorzystać z wypożyczalni rowerów (ok. 200 do wypożyczenia). W czerwcu natomiast odbywa się tutaj Rowerowy Festiwal Bluesowy - może zajrzę w tym czasie :).

Dojechałam do centrum przy terminalu autobusowym, poszukując informacji turystycznej oraz Muzeum Rowerów. Info znalazłam i postanowiłam poczekać do otwarcia. Muzeum gdzieś "przepadło", nigdzie śladu po nim - ale znowu się usprawiedliwię - bez mapy, na nosa wiele nie jestem w stanie wyczuć, he,he.
Muzeum Rowerów - w 1868 r. rozpoczął tutaj działalność sklep niejakiego Jonasa Øglænda a w 1906 r. jego dwaj synowie zaczęli produkcję rowerów w swoim warsztacie. Potem warsztat rozrósł się do większej wytwórni rowerów w Norwegii. Ponoć w muzeum zrekonstruowano ów warsztat z pierwszych lat działalności w XIX w. oraz zebrano kolekcję rowerów, motorowerów i motocykli norweskich.
Niestety nie miałam przyjemności oglądnięcia tego - ale może następnym razem:)

W rowerowym mieście - Sandnes © Sinead

Do 10.00 postanowiłam pojeździć wzdłuż fiordu po Elvegata. W zasadzie to ciągnie się tutaj port rozładunkowy dla wszelkiej maści statków. Nawet ściągnęłam zoomem i podglądnęłam jeden z nich...

Przeładunek trwa... © Sinead

Tutaj też niedaleko informacji spotkałam tulipany "giganty". Oprócz tego, że wyglądały imponująco, to sięgały mi aż do pasa!!
Ale, tuż po godz. 10.00 odkryłam, że w sobotę poza okresem wakacyjnym (czyli od 20.06) info jest nieczynne w soboty. Super! - pomyślałam. Zamiast "cykać" dawno kolejne kilometry ja czekałam upierdliwie na otwarcie. Ale nic dziwnego - za szybką leżało mnóstwo przewodników po tutejszych trasach rowerowych i chciałam trochę pozabierać. Ale cóż, nie udało się...:(

Sandnes © Sinead

Dalej popedałowałam na południowy-zachód, szukając szlaku rowerowego, na który w końcu trafiłam. Po drodze spotkałam urocze pastwisko z nie mniej uroczymi "łaciatkami". Widok rozleniwionych krówek tak mi się spodobał, że cyknęłam zdjęcie.

Zdjęcie z wycieczki rowerowej © Sinead

Na 20 km minęłam tablicę z napisem "Gmina Sola". Niedaleko też tkwiła w ziemi tablica z kierunkowskazem na jakiś zabytek lub miejsce pamiątkowe. Zajechałam tam szutrową drogą, prowadzącą również na pobliskie pole golfowe.
Otóż to zabytkowe miejsce to Domsteiene. Kamienny krąg zbudowany z 24 stojących sztorcem w ziemi podłużnych kamieni, tworzących krąg o wielkości 22,5x20 m. W środku leżał jeden płaski jak stół kamień, do którego prowadziły promieniście linie utworzone z mniejszych kamoli. To coś jest uważane za pamiątkowy grobowiec lub święte miejsce, gdzie składano dawniej krwawe ofiary.

Ja we własnej osobie:) i Domsteiene © Sinead

Po raz pierwszy miejsce to odkrył Benedix Christian de Fine w 1745 r. Co by się uwiecznić na świętym miejscu i udowodnić swoją bytność tutaj, zdjęcie poniżej:).

A za chwilę kolejna atrakcja. Na drodze szlaku rowerowego kolejna perełka. To kościół w Sola. Jest to w zasadzie rekonstrukcja średniowiecznego kościoła, który był w zasadzie przez długie stulecia ruiną. Ruiny były nawet częściej przedstawiane na rycinach, jako przykład żałosnego upływu czasu, nawet po tym jak kupił je malarz, Johan Bennetter w 1871 r. Wcześniej z powodu swojego "rozpadu" kościół zamknięto dla wiernych (1842 r.).

Sola Kirke © Sinead

Początki kościoła sięgają gdzieś kilku lat po r. 1000 i były dobrami królewskimi. Dzisiaj to w zasadzie połączenie, acz bardzo udane uważam, starego z nowym - średniowiecznego kościoła, domu i atelier.
Wokół z wzniesienia rozciąga się przepiękny widok na morze a i z samego wnętrza kościoła jest co podziwiać. Zza szkła wyłania się z mrocznej sali głównej bajkowy i kolorowy widok na okolicę.

Z wnętrza kościoła widok... © Sinead
.
W końcu na 26 km po mojej lewej stronie ujrzałam plażę!!! Przyznam, że było to jedne z ładniejszych zakątków tej trasy i spędziłam tutaj sporo czasu na chodzenie po plaży bez butków, mocząc nogi w lodowatej wodzie. Oczywiście zrobiło to tylko dobrze, na moje umęczone troszkę nogi! Wydmy, piasek, błękit morza. Cudnie!!!
Morze, plaża i rower... © Sinead


Bez "SPDziaków" © Sinead


Hmm, powygrzewać się :) © Sinead

Sola (w tłumaczeniu na polski - Słońce) jest znana ze swojego muzeum lotnictwa. W zasadzie to nie jestem zbyt zainteresowana latającym "ustrojstwem", więc postanowiłam darować sobie wycieczkę w głąb lądu. Pojechałam dalej, tym razem na północ, mając po swojej lewej stronie wybrzeże i morze.
Nad zatoczką Risavika leży miejscowość Tananger słynne ze swojego targu żywymi owocami morza. Zajechałam do małego portu, wdychając charakterystyczny zapach świeżych ryb, krabów, krewetek.

Rybak z krabem... © Sinead

Korciło mnie posilić się w pobliskiej restaracyjce, gdzie serwowano powyższe specjały, ale w plecaku "spały" jeszcze moje kanapki. Szkoda, by się zmarnowały. Zresztą niespecjalnie chciało mi się jeść. Minęłam więc jeszcze po drodze pomnik na cześć dwóch sióstr, które w czasie sztormu wypłynęły łodzią wiosłową ratować swojego topiącego się na otwartym morzu brata.

Zmierzając dalej na północny-wschód, w kierunku Stavanger zahaczam jeszcze o jeden z wielu cudownych widoków i wkrótce znajduję się na przedmieściach stolicy regionu Rogaland.

Zdjęcie z wycieczki rowerowej © Sinead


Po drodze mijam tabliczki z różnymi trasami rowerowymi, tyle jeszcze do zobaczenia, a zbliża się późne popołudnie. Niestety, wszystkiego nie zdołam zobaczyć i objeździć. Pedałuję więc zgodnie z głównym szlakiem, by wydostać się na znajomą trasę do Sandnes. Przejechałam jeszcze przez tereny rekreacyjne rozłożone między lasami i jeziorem Store Stokkavatnet. Cudo! Tam zrobiłam sobie małą przerwę na kanapki i wygrzewanie w słoneczku. A poniżej filmik ze sjesty :)

"/>

W międzyczasie kluczę między uliczkami Stavanger, próbując znaleźć centrum;).
Niestety, jeszcze trochę pobłądziłam (jak zwykle zresztą). Ale za to trafiłam na cmentarz wojenny (Krigs gravlund). Z ciekawości wjechałam, a właściwie weszłam na jego teren. Dla szacunku dla zmarłych dusz, postanowiłam tylko prowadzić rower, aby nie szaleć po alejkach. Potem jednak okazało się, że inni bez skrupułów pedałują.
Cmentarz niby wojenny, ale nagrobki żywo świadczą o tym, że "polegują" tutaj sobie nie tylko zmarli w czasie wojny. Za to kwiaty i otoczenie przepiękne. Przy całkiem dużej kaplicy urządzono "bajorko" z fontanną, zegarem słonecznym na postumencie, a wokoło cudowne tulipany.

Cmentarne kwiaty... © Sinead

Nie wiedzieć czemu królują tutaj tulipany. No, ale trzeba przyznać, że całkiem "twarzowe", nie?

Udane zestawienie ;) © Sinead

Co by nie mówić cmentarze są jakieś takie miłe do fotografowania.
Godzina się zgadzała :)) © Sinead

W końcu dojeżdżam do St. Olav'sgata, która łukiem otacza parki miejski z fontanną na środku jeziorka Breiavatnet. Na jego południowym krańcu znajduje się średniowieczna katedra, Domkirke.
Katedra w Stavanger - jej budowa została ukończona w 1125 r. przez murzarzy, którzy pochodzili prawdopodobnie z Anglii, stąd jej anglo-normandzki styl. Patronem katedry, otaczającym ją swoim świętym ramieniem (dosłownie też), jest świ. Swithin (śmieszne imię dla świętego, nie?). Napisałam, że otacza dosłownie ramieniem, bo w katedrze znajdują się jego relikwie, a ściślej właśnie ramię świętego.
Trafiłam nawet na jakiś ślub pod katedrą, bo z odrzwi wylał się mały tłumek z parą nowożeńców. Nie powiem, że parą młodą, bo ich z bliska nie widziałam, ale na moje oko "pan młody" raczej był w nieco bardziej zaawansowanym wieku niż młody ;).

Domkirke-katedra © Sinead

Znudzona widokiem katedry pojechałam w kierunku nadbrzeża, Niebieskiej Promenady. Takich tłumów nie spodziewałam się. Na placu i deptaku było takie mrowie ludzi, że tylko oczy wytrzeszczałam.

[/url]
W ogródkach przy restauracjach i pubach nie dałoby się igły wcisnąć. Niestety by jakoś się poruszać musiałam "zrzucić" cztery litery z siodełka. Przy ogródkach wrzaski, krzyki, śpiewy, muzyka na zewnątrz. Atmosfera genialna, prawie wakacje!!
Wnet tłumy spod pubów ruszyły gremialnie w kierunku zacumowanych przy kei statków. Okazało się, że to tłumy kibiców, które zapakowawszy się na pokład czterech wielkich statków, pożegnały Stavanger. Wnosząc z nazwy jednego z klubów mogli to być kibice klubu piłkarskiego Viking Stavanger.
Ja tymczasem usiadłam w restauracji "Hall Toll", bo trochę miejsc się zwolniło. Rozgościłam się przy dużym stoliku, zamówiłam sałatkę Cezara i zimne piwko. Sałatka, która kosztowała mnie na polskie 75 zł, składała się z zielonej sałaty, kulki sera (jak się potem okazało to było jajko!), kilku grzanek, kurczaka i skrawków pieczonego bekonu.


Posilałam się, rozglądając jednocześnie dookoła. W oczy rzucił mi się jakiś facecik z wąsem (musiał to być Polak). Gdy dostał piwo, siorbnął trochę i się jakoś tak wzdrygnął. Chyba przyzwyczajony do polskiego Żubra, Żywca lub Lecha ;). A tutaj Lervig - mi tam smakowało.
Drugi facet, dużo młodszy, założył po jedzeniu ręce za głowę, wystawił twarz do słońca i zastygł tak w tej pozycji na dobre 10 minut. Siedziało się fajniutko - słońce grzało, lekki wiaterek zawiewał, luzik. Och!!! Wtedy wnet poczułam narastające palenie w łydkach... Spojrzałam na nie, a tu zwykła opalenizna na "raka". Ładnie... będę w nocy wyć!!!
I już całkiem wracając przejechałam obok Muzeum Ropy Naftowej. Jest ono o tyle ciekawe, że z zewnątrz wygląda imponująco. W salach, które wyglądają z zewnątrz jak zbiorniki, pokazane są prezentacje multimedialne z historią wydobycia ropy, codziennego życia na platformie, itp. Ciekawy jest ponoć dokument, będący ekspertyzą rządową, w której mowa o tym, że nie ma przesłanek by twierdzić, że w tych okolicach są złoża ropy naftowej. Dobrze, że nikt w to nie uwierzył ;).

[img title="Norweskie Muzeum Ropy Naftowej" width="600" height="450" author="Sinead"]http://images.photo.bikestats.eu/zdjecie,600,54235,norweskie-muzeum-ropy-naftowej.jpg" title="Zdjęcie z wycieczki rowerowej" width="600" height="389" />
Zdjęcie z wycieczki rowerowej © Sinead
  • DST 77.79km
  • Teren 23.00km
  • Czas 05:07
  • VAVG 15.20km/h
  • VMAX 46.00km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Podjazdy 834m
  • Sprzęt Brosik
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 15 maja 2009 Kategoria NORWAY

Cała naprzód!!

Wczorajszego dnia obiecałam sobie, że zafunduję sobie porządną wycieczkę. Po miesiącu pobytu na obczyźnie, należy mi się!!
Ponieważ prowadziłam "dziennik podróży" dalej będę go cytować, więc nie należy się dziwić, że jest pisany w czasie teraźniejszym:)

"Siedzę sobie na ławeczce przy Indre Kai, czekając na båt czyli statek. Statki kursujące z centrum Haugesund obsługuje firma "Tide", a linia to tzw. Flaggruten, z trasą z Beregen do Stavanger, nazwijmy to, statkami "pospiesznymi".
Statek ma być o 15.00, ale o 14.30 cumuje do nadbrzeża statek kursujący z wyspy Røvær. Z łodzi wydobywają się zwykli ludzie, jeden rowerzysta i nawet jeden "skuterzysta". A ja dalej przebieram nogami, bo czekam na swoją. W głowie kłębią mi się myśli: czy pogoda mi dopisze, czy statek nie zatonie, czy nie będzie kłopotów z noclegiem na kampingu??
Ale czym ja się martwię? Pogoda wyjątkowo piękna, na niebie ani jednej chmurki. Wystawiłam więc grzbiecik w czarnej bluzie i wsysam ciepełko.
A łódź się zbliża z północnej części portu, z Bergen..."

Rower wtaszczyłam z pomocą jakiegoś uprzejmego, również "zrowerowanego" Norwega na otwarty pokład na górze statku. Upięłam by przypadkiem nie zsnunął się w otchłań morza i... tam pozostałam. Zeszłam tylko na chwilę zakupić bilet na zamówioną wcześniej internetową rezerwację i udało się dostać także bilet powrotny. Całość to "przyjemność" 400 NOKów (ok. 200 zł).
Rowerek na statku © Sinead

"Siedzę sobie, rzecz jasna, na górze, na pokładzie by podziwiać widoki między Karmøyem po lewej a wyspami o nieznanej mi nazwie po prawej. Tyle, że ja siedzę tyłem do dzioba i to prawie na rufie. Znalazłam sobie ustronne miejsce, chroniące przed wiatrem, za jakąś białą, przytwierdzoną na stałe, blaszaną skrzynię i opierając się o nią plecami, usadowiłam cztery litery wprost na pokładzie.

Haugesund w tyle... © Sinead

W oddali, w głębi lądu, widać na horyzoncie ośnieżone wierzchołki gór, a najbliższy nam brzeg to kąpiące się w morzu skały. Tak naprawdę to chyba ląd, ale jego wierzchołki wystają tylko z wody...Hmm, nie rozwikłam tego. Tak czy siak piękne:). Biel poręczy, trochę oskrobana, kontrastuje z głębikim błękitem wody dookoła. I czerwona łódź ratunkowa na rufie. Przedni widok!! Oby tylko z niej nie korzystać;). A we włosach (co prawda krótkich) wiatr robi dalej niezłą zawieruchę. No i trochę "zatyka" jak się stanie twarzą w kierunku rejsu...

W końcu, po godzinie z dwudziestoma minutami zbliżamy się do portu w Stavanger. Przy porcie super wielgachne statki, łodzie i inne jednostki pływające, których wymienić nie jestem w stanie. Daleko, ale coraz bliżej widać centrum miasta.

Stavanger z morza © Sinead

Z drugiej strony górują nad wszystkim jakieś konstrukcje przypominające platformy wiertnicze. Piszę przypominające, bo w pobliżu samego Stavanger i to w dodatku w środku portu nikt by nie wydobywał ropy przecież.

Platforma??? © Sinead

"STAVANGER - czwarte co do wielkości miasto w Norwegii ze 120.000 "człowieczków" nordmennów. W Polsce to prawie pipidówa, nie? ;). Ale trzeba zauważyć, że Norwegia to najmniej zagęszczone (po Islandii) państwo w Europie. Takie mniej więcej jak Polska tyle, że mieszkańców 10 razy mniej.
Swoje "złote czasy" Stavanger przeżywało na początku XX w. kiedy to jeszcze morze tutaj było bogate w ryby, szczególnie sardynki. Ponoć mieściło się tutaj prawie 70 fabryk przetwórstwa sardynek i ich pakowania do puszek a połowa ludzi w mieście była w nich zatrudniona!!!
No, ale skończyło się - ryby przeniosły się dalej w morze...
Na szczęście odkryto tutaj złoża ropy naftowej (w latach 60-tych XX w.) i tak miasto na nowo odżyło. Chyba nawet bardziej niż za czasów sardynek ;).

No więc postawiłam stopę na suchy ląd na terminalu "Fiskepiren". Krótki rzut okiem i jazda dalej. Muszę dojechać na kemping w Sandnes, a to gdzieś na południe. Znowu niestety muszę się posługiwać mapką tzw. poglądówką, gdzie tylko główne drogi widnieją...
No i jak zwykle pogubiłam się. Albo ja jestem głupia albo oznaczenia jakieś trefne. Ale chyba to drugie;). Zajechałam na jakieś tereny rekreacyjne na Storhaug. Widoki przepiękne, ale co z tego, jak nie wiem gdzie jechać dalej. I na dodatek nie mam czasu pstrykać zdjęć :(. W sumie chyba wróciłam do punktu wyjścia - tracąc 10 km (ale przynajmniej to 10 więcej na liczniku), niezłe kółko...
Jestem coraz bardziej wkurzona. W końcu złapałam jakiegoś Norwego-robotnika, dłubiącego jakimś długim metalowym prętem w ziemi. Oni tu za Chiny nie są zorientowani w mapie. Myśli i myśli, by po długim czasie pokazać niepewnie, gdzie jest południe. "To ja też wiem" - pomyślałam, ale jakby ktoś chciał mi dorysować komiksową chmurkę nad głową to musiałby ją wypełnić głąbami kapusty, czaszkami i polskim "ku...". No więc też wiedziałam, gdzie jest południe, ale mi chodziło o wjazd na szlak rowerowy. No nic, nie pomógł mi, ale z błogim uśmiechem zaczął pogawędkę o tym, że jego córka bierze ślub za tydzień, w kościele którego wieża wystawała właśnie zza drzew i że czuje się z tym staro. "Dobra, dobra" - pomyślałam, nie staro tylko, że musisz dziewczynę oddać innemu chłopu - "to cię boli", kontemplowałam w myślach po polsku.
Jednocześnie musiałam tłumaczyć sobie co on dalej "nawijał". A nawijał, że ma koleżankę z Polski, że Polacy są tacy mili, że uwielbia Polaków i takie tam dyrdymały. Ja mu powiedziałam w ramach wyrównania rachunków, że lubię Norwegów:).

Po pogawędce pojechałam dalej, łapiąc mniej więcej kurs. I chyba okazuje się, że tym razem dobry. Uff, teraz aby szybko na miejsce. Co prawda nie z powodu ciemności, ale raczej z głodu. Ssie mnie cholernie w żołądku!! Moje małe zapasy już wyżarłam:(. Ale, ale... Chyba widzę McDonalda!!! Wizja szybkiej cieplejszej kanapki zaczyna się przybliżać, koła kręcą się szybciej a wraz z nimi moje soki żołądkowe.

Niestety na kanapkę czekałam cholernie długo, ale w końcu ją dostałam. Posilona ruszam dalej. Trochę ta traska nudna i przy drodze, ale przynajmniej z osobnym pasem dla rowerzystów. Coś mi się nie chce wierzyć, że ta trasa to kawałek rowerowego szlaku M. Północnego. Musiałam gdzieś właściwy zgubić, ale chyba nie mam teraz wyboru. Kolejne tabliczki pokazują, że mam jeszcze 10 km do celu. Niby niedaleko, ale mały chłodek daje się we znaki. A ja jestem stanowczo ciepłolubna:).
Niedaleko widzę jednak jakiś zjazd w kierunku wrzynającego się od wschodu pobliskiego fiordu - Gandsfjorden. Chociaż trochę nacieszę oczy małym upojnym widokiem.

Chatka nad fiordem © Sinead

I przy małej marinie jeszcze jednym.

Zdjęcie z wycieczki rowerowej © Sinead

Na miejsce, do kempingu Vøldstadskogen w Sandnes, docieram w końcu ok. 20.00. Słonko jeszcze świeci:). Witam się w recepcjo z panem z białą brodą, wyglądającym jak jakiś wilk morski, płacę, dostaję kluczyki do mojej tymczasowej chatki (hytty) i po żwirowej drodze na samym zacisznym skraju kempingu znajduję domki z trawą na dachu!! Zawsze chciałam przenocować pod takim dachem!!!

Hytta z trawką na dachu:) © Sinead

W środku wszystko drewniane, ściany wyłożone boazerią, krzesełka i stolik wiklinowe, szafki na sprzęt kuchenny, ekspres do kawy i mała elektryczna kuchenka. No i dwa łóżka z kołdrami i poduszkami. Ale ja i tak będę spać pod swoim śpiworkiem...chrrrr. Jutro przede mną cały dzień!
  • DST 32.37km
  • Teren 14.00km
  • Czas 02:10
  • VAVG 14.94km/h
  • VMAX 35.50km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 259m
  • Sprzęt Brosik
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 12 maja 2009

Porzucone rowerzyska

czyli Haugesund - Moksheim - Vormedal - Tuastad - Haugesund.

No cóż, nie lubię jeździć po znanych terenach, więc muszę co rusz wymyślać nowe trasy. Tym razem postanowiłam przedłużyć jedną z pierwszych wycieczek i poszukać nowych objazdów. Nawet się trochę udało:)
Z Haugesund ruszyłam na południe, kawałek szlakiem rowerowym M. Północnego, w kierunku Moksheim (tam gdzie byl tor wyścigów konnych. Tzn. dalej tam jest, ale chodzi mi o relację z wycieczki. To dla tych którzy chcieliby przypomnieć sobie).
Wkrótce po minięciu skrętu w lewo starą trasą (za Vormedal) napotkałam towarzystwo łódki i kopary. Jakoś tak śmiesznie to wyglądało...

Łódka i kopara © Sinead

Zjechałam wkrótce z drogi asfaltowej w drogę leśną, prowadzącą południowymi rubieżami Røyksund. Wszystko już zielone, pachniało choinkami. W jednym miejscu nawet większe choiny wyrwały ziemię, leżąc ukosem. Zdjęcie zrobiłam, ale jakieś takie mało ciekawe wyszło. Coś się nie przyłożyłam chyba...
Natomiast nieco dalej, gdy wydostałam się na słoneczną dróżkę oczom moim ukazał się "imponujący" drogowskaz!! Taki sięgający do kolana. W zasadzie to odpowiednik nazwy uliczki lub alejki, ale to czego się spodziewałam przeszło moje oczekiwania. Wskazywał jakąś drogę...

Mały drogowskaz z nazwą "ulicy" © Sinead


A oto ta "alejka"...
A oto alejka!!! © Sinead


A na przeciwko ujrzałam nagle jakąś małą walizeczkę. W zasadzie to po drodze leży tutaj mnóstwo różnego sprzętu (m.in rowery, ale o tym dalej) i nikt go nie zabiera, więc pomyślałam że na kogoś to czeka. Ciekawość jednak wzięła górę. Podeszłam i okazało się, że jest to jakaś skrzynko-walizeczka z notatnikiem w środku. Coś jakby geocaching, którym zajmowałam się w Polsce...
Faktycznie, w środku był zeszyt z długopisem i wpisami. Oczywiście musiałam się wpisać, ale nie byłam jedyna dzisiaj :).

Skrzynko-walizka wycieczkowa © Sinead


Napis w wolnym tłumaczeniu brzmi: "Wpisz w księdze wycieczkowej swoje imię i nazwisko oraz telefon. Jesteś tym samym w tym, co w wycieczkach najfajniejsze. Udanej wycieczki i (oglądania) wspaniałych widoków natury. Z pozdrowieniami Tuastad Bygdahus ;)".
Ledwo odjechałam z jednego miejsca i natknęłam się na następne ciekawe i urocze. Niestety, albo "stety" podobają mi się tutejsze jeziorka z błękitną wodą. Nie mogłam się oprzeć i cyknęłam kolejne zdjęcie "wielkiej wody".

Ot, jeziorko... © Sinead

A wracając do różnych porzuconych rzeczy w Norwegii. Częstym obrazkiem moich wycieczek rowerowych są porzucone rower - czasem w lepszym, czasem w gorszym stanie. Te w gorszym, z zardzewiałym łańcuchem, bez kierownicy lub siodełka, jasno wskazują na jego bezużyteczność. Jednak dzisiaj zastanawiałam się, czy nie "zakosić" tylnego światełka. Jeszcze nie kupiłam a stare się rozwaliło...
Zrezygnowałam jednak, uznając że skoro inny nie rusza to ja też nie będę "świnia".

Jeden z rupieci... © Sinead

Kolejny rupieć to tym razem "były" rowerek dziecięcy. W sumie fajnie wygląda obok mojego, nie??
Zdjęcie z wycieczki rowerowej © Sinead

Pokręciłam się jeszcze przy marinie, nagrałam mały film, ale wiatr na nim hula i filmik wydaje nieprzyjemne odgłosy, więc daruję sobie tutaj jego wgrywanie. Postałam jeszcze w cieniu odremontowanych łodzi, patrząc im pod spód. Oj, niegrzecznie...
A działo się to w okolicach mariny, którą już kiedyś odwiedzałam.

Zdjęcie z wycieczki rowerowej © Sinead

Zdjęcie z wycieczki rowerowej © Sinead

No i nie ma jak to rdza:).
Na koniec jedno jedyne ładne zdjęcie z tej wycieczki - reszta wyżej to takie tam poglądówki.

Zdjęcie z wycieczki rowerowej © Sinead

A tak w ogóle to w zasadzie można by było dzisiaj zacząć tutaj sezon "krótkospodenkowy"...:)
  • DST 26.66km
  • Teren 15.00km
  • Czas 01:40
  • VAVG 16.00km/h
  • VMAX 36.50km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Sprzęt Brosik
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 11 maja 2009 Kategoria NORWAY, Skrzynki pocztowe w Norwegii

Odprężenie po...

...dyżurze.
Co prawda nikt nie domagał się pomocy, ale zawsze to jakiś taki niespokojny sen :).
No więc odkryłam krótką, ale ładną i fajniastą traskę, głównie w terenie. Pogoda po południu była zarąbista, tylko jakiś chłodny wietrzyk trochę mi paluchy odmroził.

Kwiatki, które znam ;) © Sinead


Jakieś nieznane mi kwiatki ;) © Sinead



No cóż, wiedza z botaniki jakoś mi umknęła, więc poza mleczami już więcej nic nie rozpoznaję ;). Ale nie przeszkadza to kontemplować piękna natury.
A dla WrocNama i innych entuzjastów skrzyneczek dwie kolejne.

Skrzyneczka trollowa © Sinead


morska skrzyneczka:) © Sinead
  • DST 15.14km
  • Teren 10.00km
  • Czas 00:49
  • VAVG 18.54km/h
  • VMAX 36.50km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Sprzęt Brosik
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 3 maja 2009 Kategoria Nie warte uwagi ;)

Śniadanie na trawie

Może nie wczesnym rankiem, ale przed południem ruszyłam wykorzystać słońce. "Pogodynka" internetowa, tudzież telewizyjna zapowiadała zachmurzenie i deszcz, więc tym bardziej trzeba było sobie z niej zakpić...
Śniadanie zostało spakowane do plecaka, nowe butki na nogi i w długą. Wiedziałam jednak, że nie pojeżdżę długo, bo obowiązki czekają. Miałam sporo do zrobienia w domu - choć dzieci mi nie płakały ;)

Zdjęcie z wycieczki rowerowej © Sinead

Za uroczą, zieloną i seledynową polaną wjechałam w las. Niestety ścieżki rowerowej tam nie było, więc miejscami musiałam skakać po kamieniach i omijać jakieś leśne mokradła i strumyczki. Wynagradzały mnie jednak za to śpiew ptaków i zapach igliwia.

Zdjęcie z wycieczki rowerowej © Sinead

Momentami nie dało się jechać, a ryzykować upadku będąc w "potrzasku" (czytaj: zatrzaskach) nie chciałam. Po drodze natknęłam się najpierw na jakiegoś "charakającego" dziadka, nieco dalej też na dziadka, który musiał do mnie zagadać. Jakoś mężczyźni tutaj są bardziej gadatliwi niż kobity. Pogadałam sobie o leśnej ścieżce, którą właśnie szliśmy i tak ogólnie o okolicy. Też mu było ciężko w mapie się zorientować, ale może okularów nie wziął ;)

Zdjęcie z wycieczki rowerowej © Sinead

Objeździłam sobie jeszcze okolicę i w drodze powrotnej, na kamieniu, na granicy lasu i łąki skonsumowałam swoje śniadanko, popijając sokiem pomarańczowym z bidonu.

Zdjęcie z wycieczki rowerowej © Sinead

A potem do domu... niestety musiałam...:(
  • DST 12.01km
  • Teren 10.00km
  • Czas 00:52
  • VAVG 13.86km/h
  • VMAX 30.00km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Sprzęt Brosik
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 2 maja 2009 Kategoria NORWAY

Nauka jazdy

Nauka jazdy...:)

Tak, tak, zaraz się okaże dlaczego;)
Dzisiaj sobie zaszalałam!!!
Za pierwszą wypłatę i bynajmniej nie całą sprawiłam sobie nowy rowerek. Marka raczej poza Norwegią nieznana, ale nie jeżdżę by szpanować marką. Na pewno lepszy niż mój poprzedni "wehikuł"
Przede wszystkim lżejszy o całe 3 kilogramy (10,6 kilosa obecnie). Porządniejsze przerzutki (Shimano XT Deore), amortyzator chyba nie badziewny, no i pedały SPD.
I tutaj "pies pogrzebany" - wcześniej nie jeździłam na "zatrzaskach", więc dzisiaj trzeba było się nauczyć.

Mój nowy kompan © Sinead


Moje nowe butki ;) © Sinead

Butki jak widać też kupiłam:)

A więc na inauguracyjnej wycieczce nowym "Brosikiem" z pedałami SPD zaliczyłam cztery razy glebę. Raz przez "głupiego" kierowcę. Widzę znak, że droga równorzędna, więc zwalniam bo widzę, że z prawej dwa samochody. Nawet nie próbuję wypinać butów, bo założyłam że przejadą szybciej i popędzę sobie dalej. A tu... ta norweska uprzejmość, hrrrr... Mają pierwszeństwo i stoją gamonie puszczając mnie, a ja dalej zwalniam bo myślę, że za chwilę ruszą. W końcu rower zwolnił do takiej prędkości, kiedy już traci się równowagę - a ja nie zdążyłam się wypiąć. No i bach... Siara na całego!!! Poprzednie upadki były bez świadków ;)
Ale początek wycieczki i testu przyjemniusi, jak niżej. Postanowiłam, że poza wyjazdem i dojazdem do domu będzie teren, więc...

Między skałkami © Sinead


No więc na łonie przyrody testowałam dalej mój sykkel (po norwesku rower). Objeżdżałam pobliskie lasy i parki i jeziora. Spotkałam więc pana Kaczora z małżonką a potem wszędobylskie tutaj mewy - po mojemu mewiaki;).

Zdjęcie z wycieczki rowerowej © Sinead


Z tymi mewami jest tak, że niby ładne stworzenia ale jakby złośliwe. Rano (tzn. 4 - 5.00) drą się wniebogłosy. Dobrze, że nie mieszkam tuż nad samym morzem, bo przedwczesną pobudkę miałabym gwarantowaną. Jak się gdzieś zgromadzą z kaczkami w pobliżu to potrafią je nieźle podziobać, gdy na widoku jakieś żarcie. No i obsrywają wszystko... ;)

Mewiaki - co by tu jeszcze zasrać ;) © Sinead


I kropka.
  • DST 24.64km
  • Teren 15.00km
  • Czas 01:45
  • VAVG 14.08km/h
  • VMAX 33.50km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Sprzęt Mongusik
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl