Wpisy archiwalne w kategorii
NORWAY
Dystans całkowity: | 3211.71 km (w terenie 940.30 km; 29.28%) |
Czas w ruchu: | 207:50 |
Średnia prędkość: | 15.45 km/h |
Maksymalna prędkość: | 59.90 km/h |
Suma podjazdów: | 22235 m |
Maks. tętno maksymalne: | 166 (89 %) |
Maks. tętno średnie: | 133 (71 %) |
Suma kalorii: | 21967 kcal |
Liczba aktywności: | 105 |
Średnio na aktywność: | 30.59 km i 1h 58m |
Więcej statystyk |
Środa, 21 kwietnia 2010
Kategoria NORWAY
Ryvarden
Tegoroczny powrót do latarni morskiej!
Korzystając z chwili wolnego od pracy, postanowiłam odwiedzić jeden z zeszłorocznych celów moich wypraw - latarnię morską Ryvarden. Znajduje się ona na północ od Haugesund, na niewielkim cyplu, na który można dotrzeć tylko pieszo lub rowerem.
Początkowo droga jest trochę nudnawa i z towarzystwem samochodów (królewska "47" riksveien 47), ale da się to jakoś przeżyć, tym bardziej, że obok jest wydzielona ścieżka dla rowerów. Czasem odbija ona nieco w bok, wiodąc między zieleniejącymi już drzewami.
Mój GPS poprowadził mnie trochę inną trasą, niż ostatnio, znacznie ją wydłużył, ale pogoda była wyśmienita a widoki piękne. Nic czego można byłoby żałować. W końcu zrobiwszy pętlę wokół Kvemaneset, między małym jeziorem z jednej strony a małą rzeczką z drugiej, powróciłam na "47". Po lewej stronie zamajaczyło większe jezioro Forevatnet, i niedaleko za nim zjechałam na zachód, w mało uczęszczaną drogę. Wkrótce zamieniła się ona w utwardzany trakt, wiodący przez las iglasty. Żywiczne soki już dawały o sobie znać :)
Traska wyśmienita, zero ludzi, trochę gruzu i żwiru pod kołami, zjazdy i podjazdy, nic tylko szaleć!! Zabawy na 5 kilometrów, które jeszcze potem powtórzyłam.
Powróciłam potem na wąską asfaltówkę, by podążyć w kierunku Mølstrevåg. Droga kończyła się przy jakimś składzie piasku, z którego kopara próbowała coś uszczknąć. Nieopodal mały parking samochodowy, gdzie spokojnie można zostawić cztery koła.
Po krótkim podjeździe żwirową i kamienistą drogą ujrzałam przepiękny widok. Dla takich się chce jeździć!!
Na dowód, że nie jechałam samochodem (zresztą i tak nie mam prawa jazdy!) musiałam wykombinować jakiś prowizoryczny "statyw" i kliknąć sobie zdjęcie.
Oczywiście widok już nie tak powalający jak wcześniejsze i dalsze, he, he!!!
W okolicy, jak piszą przewodniki, można delektować się widokami, gdzie morze i niebo łączą się ze sobą a atmosfera zapiera dech w piersiach. Żadnej przesady!! Potwierdzam :). W dodatku słoneczna pogoda to potęgowała. O ile pamiętam w tamtym roku słońce chyba się schowało.
W końcu dotarłam do Ryvarden Fyr, niewielkiego kompleksu drewnianych małych domków, w których mieści się kafejka, mała galeria i dom noclegowy. Niestety galeria otwarta jest w kwietniu tylko w niedzielę, więc na wystawę się nie załapałam.
Aktualnie wystawa:
Olafa Storø malarza i grafika, znanego głównie ze swoich motywów gór zimą. W opisie wystawy kustosze zwracają uwagę na piękne, czyste barwy, którymi rozdziela on zimowe słońce i góry oraz spowite północnym światłem niebo od pokrytych śnieżnymi czapami wierzchołki gór.
Anne B. Ragde jest pisarką znaną między innymi z powieści Berlinerpoplene (na podstawie której wyprodukowano serial telewizyjny).
Jaki jednak miała ona wkład w wystawę pozostał dla mnie tajemniczy.
Kompleks i latarnia morska zostały otwarte przez fylkesmann (odpowienik naszego wojewody) Håkona Randala, pierwszego dnia Zielonych Świątek 1992. Podwoje do niej otworzył zaś osobiście stary latarnik, który pracował tam od 1935 r.
Na miejscu odpoczęłam sobie na ławce, osłoniętej od hulającego wiatru. Wystawiwszy twarz do słońca, wygrzewałam się jak wąż na kamieniu przez dobre 40 minut, łowiąc uchem świst wiatru i krzyk mew. Cudowne miejsce, choć szkoda, że nie było możliwości posilenia się w restauracyjce.
Dla chcących porównać zdjęcia z zeszłego roku odsyłam do wcześniejszego wpisu
Ryvarden
Korzystając z chwili wolnego od pracy, postanowiłam odwiedzić jeden z zeszłorocznych celów moich wypraw - latarnię morską Ryvarden. Znajduje się ona na północ od Haugesund, na niewielkim cyplu, na który można dotrzeć tylko pieszo lub rowerem.
Początkowo droga jest trochę nudnawa i z towarzystwem samochodów (królewska "47" riksveien 47), ale da się to jakoś przeżyć, tym bardziej, że obok jest wydzielona ścieżka dla rowerów. Czasem odbija ona nieco w bok, wiodąc między zieleniejącymi już drzewami.
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
47-ka© Sinead
Mój GPS poprowadził mnie trochę inną trasą, niż ostatnio, znacznie ją wydłużył, ale pogoda była wyśmienita a widoki piękne. Nic czego można byłoby żałować. W końcu zrobiwszy pętlę wokół Kvemaneset, między małym jeziorem z jednej strony a małą rzeczką z drugiej, powróciłam na "47". Po lewej stronie zamajaczyło większe jezioro Forevatnet, i niedaleko za nim zjechałam na zachód, w mało uczęszczaną drogę. Wkrótce zamieniła się ona w utwardzany trakt, wiodący przez las iglasty. Żywiczne soki już dawały o sobie znać :)
Droga przez las© Sinead
Traska wyśmienita, zero ludzi, trochę gruzu i żwiru pod kołami, zjazdy i podjazdy, nic tylko szaleć!! Zabawy na 5 kilometrów, które jeszcze potem powtórzyłam.
Powróciłam potem na wąską asfaltówkę, by podążyć w kierunku Mølstrevåg. Droga kończyła się przy jakimś składzie piasku, z którego kopara próbowała coś uszczknąć. Nieopodal mały parking samochodowy, gdzie spokojnie można zostawić cztery koła.
Po krótkim podjeździe żwirową i kamienistą drogą ujrzałam przepiękny widok. Dla takich się chce jeździć!!
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Na dowód, że nie jechałam samochodem (zresztą i tak nie mam prawa jazdy!) musiałam wykombinować jakiś prowizoryczny "statyw" i kliknąć sobie zdjęcie.
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Oczywiście widok już nie tak powalający jak wcześniejsze i dalsze, he, he!!!
W okolicy, jak piszą przewodniki, można delektować się widokami, gdzie morze i niebo łączą się ze sobą a atmosfera zapiera dech w piersiach. Żadnej przesady!! Potwierdzam :). W dodatku słoneczna pogoda to potęgowała. O ile pamiętam w tamtym roku słońce chyba się schowało.
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
W końcu dotarłam do Ryvarden Fyr, niewielkiego kompleksu drewnianych małych domków, w których mieści się kafejka, mała galeria i dom noclegowy. Niestety galeria otwarta jest w kwietniu tylko w niedzielę, więc na wystawę się nie załapałam.
Aktualnie wystawa:
Olafa Storø malarza i grafika, znanego głównie ze swoich motywów gór zimą. W opisie wystawy kustosze zwracają uwagę na piękne, czyste barwy, którymi rozdziela on zimowe słońce i góry oraz spowite północnym światłem niebo od pokrytych śnieżnymi czapami wierzchołki gór.
Anne B. Ragde jest pisarką znaną między innymi z powieści Berlinerpoplene (na podstawie której wyprodukowano serial telewizyjny).
Jaki jednak miała ona wkład w wystawę pozostał dla mnie tajemniczy.
Kompleks i latarnia morska zostały otwarte przez fylkesmann (odpowienik naszego wojewody) Håkona Randala, pierwszego dnia Zielonych Świątek 1992. Podwoje do niej otworzył zaś osobiście stary latarnik, który pracował tam od 1935 r.
Ryvarden© Sinead
Na miejscu odpoczęłam sobie na ławce, osłoniętej od hulającego wiatru. Wystawiwszy twarz do słońca, wygrzewałam się jak wąż na kamieniu przez dobre 40 minut, łowiąc uchem świst wiatru i krzyk mew. Cudowne miejsce, choć szkoda, że nie było możliwości posilenia się w restauracyjce.
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Dla chcących porównać zdjęcia z zeszłego roku odsyłam do wcześniejszego wpisu
Ryvarden
- DST 40.00km
- Teren 10.00km
- Czas 02:39
- VAVG 15.09km/h
- VMAX 42.50km/h
- Temperatura 12.0°C
- Podjazdy 743m
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 11 kwietnia 2010
Kategoria NORWAY
Niedzielna pętla
Rano przebudziłam się, a za oknem piękne słońce :). Znowu przeklęłam mój dyżurowy dzień, ale chwilę potem stwierdziłam, że nie jest tak źle. Wszak po wyjściu z pracy mogę sobie trochę pozwolić na małą wycieczkę.
Z rana natomiast wypełzłam na mój taras i zwróciwszy plecy ku słońcu poczułam ciepełko.
Najpierw do i z pracy, a potem pętla do Djupadalen.
Po drodze do Djupadalen zahaczyłyśmy o mały "wodospad łososia" [Laksefoss], chociaż taką małą wodną kaskadę trudno nazwać wodospadem, hi, hi.
A to ja na tle "Nigary" ;)
Z rana natomiast wypełzłam na mój taras i zwróciwszy plecy ku słońcu poczułam ciepełko.
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Najpierw do i z pracy, a potem pętla do Djupadalen.
Po drodze do Djupadalen zahaczyłyśmy o mały "wodospad łososia" [Laksefoss], chociaż taką małą wodną kaskadę trudno nazwać wodospadem, hi, hi.
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
A to ja na tle "Nigary" ;)
Na tle Laksefoss© Sinead
- DST 16.10km
- Teren 4.00km
- Czas 01:02
- VAVG 15.58km/h
- VMAX 37.00km/h
- Temperatura 10.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 8 lutego 2010
Kategoria NORWAY
Inaguracja 2010
No tak wszyscy prosili, prosili, aż wyprosili.
Śniegi co prawda nie sprzyjają rowerowym wypadom, ale pewno to nadrobię, gdy tylko się ociepli. Przeniosłam się dalej, więc będzie okazja to jeżdżenia rowerem do pracy :)
A wycieczka ostatnia na lokalny cmentarzyk, ale wczesniej widoczek na moje miasteczko.
Troche tak nostalgicznie w ten sloneczny dzien, ale co tam, trzeba troche smutku do zycia.
Śniegi co prawda nie sprzyjają rowerowym wypadom, ale pewno to nadrobię, gdy tylko się ociepli. Przeniosłam się dalej, więc będzie okazja to jeżdżenia rowerem do pracy :)
A wycieczka ostatnia na lokalny cmentarzyk, ale wczesniej widoczek na moje miasteczko.
No i panoramka mojego miasta© Sinead
Ot, cmetarz norweski© Sinead
Kwiaty zdechlaki na cmentarzu© Sinead
Umarszczakowe roze© Sinead
Troche tak nostalgicznie w ten sloneczny dzien, ale co tam, trzeba troche smutku do zycia.
Przeglad norweskich nagrobkow© Sinead
Cmentarz w Haugesund© Sinead
Na pamiatke© Sinead
- DST 2.00km
- Czas 00:15
- VAVG 8.00km/h
- VMAX 24.00km/h
- Temperatura -3.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 27 grudnia 2009
Kategoria NORWAY
Dojazd na narty
He,he!!
Karkołomne zadanie w pełnym rynsztunku narciarskim, włącznie z butami biegowymi. Ale całe szczęście nie za daleko! Tylko 2 km w tę i 2 km z powrotem. Jednak pikdeki (opony z ćwiekami) to niegłupi byłby pomysł.
No więc pierwszy raz w moich okolicach wybrałam się na narty do parku Djupadalen. Myślałam, że będę wyglądać głupio, ale na szczęście nie tylko ja posuwałam na biegówkach.
Niedawno wklejałam zdjęcia z tego samego oszronionego parku, dzisiaj mogę zaprezentować ośniezone tereny. Trzeba jednak przyznać, że śnieg w Haugesund jest nie lada wydarzeniem i najstarsi nie pamiętają, kiedy ostatnio było tyle śniegu.
Ale za to widoki, przecudowne!! Co chwila musiałam rzucać kije i rękawiczki, coby pstryknąć zdjęcie! Ale takie już życie fotograficznego maniaka.
Cisza, słońce, biel i skrzypiący śnieg. Wspaniałe miejsce dla relaksu, szkoda tylko że upociłam się szczur.
Pozdrowienia dla wszystkich czytających!!
Karkołomne zadanie w pełnym rynsztunku narciarskim, włącznie z butami biegowymi. Ale całe szczęście nie za daleko! Tylko 2 km w tę i 2 km z powrotem. Jednak pikdeki (opony z ćwiekami) to niegłupi byłby pomysł.
No więc pierwszy raz w moich okolicach wybrałam się na narty do parku Djupadalen. Myślałam, że będę wyglądać głupio, ale na szczęście nie tylko ja posuwałam na biegówkach.
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Niedawno wklejałam zdjęcia z tego samego oszronionego parku, dzisiaj mogę zaprezentować ośniezone tereny. Trzeba jednak przyznać, że śnieg w Haugesund jest nie lada wydarzeniem i najstarsi nie pamiętają, kiedy ostatnio było tyle śniegu.
Nad zamarznietym Eivindsvatnet© Sinead
Ale za to widoki, przecudowne!! Co chwila musiałam rzucać kije i rękawiczki, coby pstryknąć zdjęcie! Ale takie już życie fotograficznego maniaka.
zimowa plaza© Sinead
Cisza, słońce, biel i skrzypiący śnieg. Wspaniałe miejsce dla relaksu, szkoda tylko że upociłam się szczur.
No i miejsca na grilla ;)© Sinead
Pozdrowienia dla wszystkich czytających!!
- DST 4.00km
- Czas 00:12
- VAVG 20.00km/h
- Temperatura 2.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 12 grudnia 2009
Kategoria NORWAY
Grudniowo w Norwegii
Rankiem, jeśli godz. 10.00 można nazwać rankiem, wstało słońce. Zza okna wydawało się być całkiem ciepło i mimo szronu, który osiadł na trawie po wczorajszej nocnej mgle, pełna nadziei postanowiłam wyruszyć na przejażdżkę po dłuższej "nieruchawce".
Wszak trzeba było jeszcze przetestować rękawiczki narciarskie, które niedawno kupiłam. To był zawsze mój problem, straszliwie marznę w łapy!!!
No więc skuszona świecącym słońcem wyruszyłam do parku Djupadalen. Wkrótce okazało się, że mały mrozik był. Nigdy nie byłam zwolenniczką ekstremalnych warunków, ale tym razem okazało się, że dzisiaj jeździłam w najniżej do tej pory temperaturze.
W parku, nad jeziorem skumulowało się wyjątkowo dużo zamarzniętej wilgoci, jak widać na zdjęciu. Trochę się rozruszałam, ale w palce stóp nadal było zimnawo. Stąd tylko 10 kilosów.
Bez większych przygód zawróciłam więc, choć korciło wjechać na Vardafjellet. Po krótkim podjeździe stwierdziłam, że zjazd po śliskiej nawierzchni będzie mało komfortowy i zawróciłam definitywnie do domu.
Może jeszcze coś jutro wyjdzie??
Na koniec dnia zakupiłam "rowerowe" wino!!
Wszak trzeba było jeszcze przetestować rękawiczki narciarskie, które niedawno kupiłam. To był zawsze mój problem, straszliwie marznę w łapy!!!
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
No więc skuszona świecącym słońcem wyruszyłam do parku Djupadalen. Wkrótce okazało się, że mały mrozik był. Nigdy nie byłam zwolenniczką ekstremalnych warunków, ale tym razem okazało się, że dzisiaj jeździłam w najniżej do tej pory temperaturze.
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
W parku, nad jeziorem skumulowało się wyjątkowo dużo zamarzniętej wilgoci, jak widać na zdjęciu. Trochę się rozruszałam, ale w palce stóp nadal było zimnawo. Stąd tylko 10 kilosów.
Bez większych przygód zawróciłam więc, choć korciło wjechać na Vardafjellet. Po krótkim podjeździe stwierdziłam, że zjazd po śliskiej nawierzchni będzie mało komfortowy i zawróciłam definitywnie do domu.
Djupadalen w grudniu© Sinead
Może jeszcze coś jutro wyjdzie??
Na koniec dnia zakupiłam "rowerowe" wino!!
Wino dla rowerzystw© Sinead
- DST 11.20km
- Teren 5.00km
- Czas 00:32
- VAVG 21.00km/h
- Temperatura -2.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 7 grudnia 2009
Kategoria NORWAY
Rower na biegówki - chwilowo :)
W piątkowe popołudnie, zaraz po pracy, ruszyłam ze znajomymi na wypad do hytty (norweski domek letniskowo-zimowy).
W wypadzie zatytułowanym "Javla utlendinger" (cholerni obcokrajowcy) wzięło udział 4 sztuki w tym 3 zagraniczne (prócz Norweżki Monica) swoją obecnością zaszczycili: Dan (Duńczyk), Minna (Finka), no i ja Polka :).
Celem były narty - biegówki, biegówki! Ja oczywiście pierwszy raz!!
Wpakowaliśmy się więc w czarne, terenowe Volvo z bagażnikiem zapakowanym nartami i ruszyliśmy na wschód w kierunku Haukelifjellet, niedaleko Haradagnervidda. Po przyjedzie i zrobieniu zakupów po drodze zaczęła się jedzeniowo - winiarska uczta, a jak!!
Oczywiście pierwsze co zwróciło moją uwagę była olbrzymia półka na pół ściany z wszelkiego rodzaju butami narciarskimi. Z pewnością nie należały one tylko do domowników i właścicieli hytty. Najpewniej grono znajomych zostawia tu swoje wyposażenie w nadziei na powrót i kolejną dobrą zabawę.
W hyttcie obowiązkowo drewnianej i z obowiązkowo z kominkiem zaczęliśmy przygotowania do jej ocieplenia - stała zakopana do połowy w śniegu i trochę się w niej wychłodziło. W ruch poszły szczapy drewna, masa świeczek, światełek i ozdóbek (trzeba było zrobić świąteczną atmosferę!!).
Następnego dnia pierwsza "wsiadka" na narty. Dziewczyny przyszykowały mi niezłą ekstremalną wycieczkę przez zaspy śniegu, by w końcu po 2 godzinach doprowadzić nas niechcąco do stoku narciarskiego dla "slalomowców". Przyznam, że zjeżdżanie na biegówkach i to dla początkującego było wyjątkowo bolesnym dla moich "czterech liter". Całe szczęście wróciłam cała. Ale takiej masy sniegu w życiu nie widziałam - no cóż, mogę powiedzieć, że w tej kwestii byłam ewidentnie zacofana ;))).
Zaliczyłam wszystkie możliwe techniki - podejście pod górę, jodełką i krokiem równoległym (i to wszystko w półmetrowym niemal śniegu). Zaznaczę jeszcze, że żadnymi przygotowanymi trasami nie szłyśmy - same narciarskie bezdroża. A więc dalej przeprawy przez na wpół zamarznięte strumyki, między pozbawionymi liści krzakami, których zaledwie czubki wystawały spod śniegu.
No więc dzisiaj pozostaje mi doprowadzanie do stanu używalności mojego obolałego ciała.
W wypadzie zatytułowanym "Javla utlendinger" (cholerni obcokrajowcy) wzięło udział 4 sztuki w tym 3 zagraniczne (prócz Norweżki Monica) swoją obecnością zaszczycili: Dan (Duńczyk), Minna (Finka), no i ja Polka :).
Celem były narty - biegówki, biegówki! Ja oczywiście pierwszy raz!!
Wpakowaliśmy się więc w czarne, terenowe Volvo z bagażnikiem zapakowanym nartami i ruszyliśmy na wschód w kierunku Haukelifjellet, niedaleko Haradagnervidda. Po przyjedzie i zrobieniu zakupów po drodze zaczęła się jedzeniowo - winiarska uczta, a jak!!
Vågsli, Telemark© Sinead
Oczywiście pierwsze co zwróciło moją uwagę była olbrzymia półka na pół ściany z wszelkiego rodzaju butami narciarskimi. Z pewnością nie należały one tylko do domowników i właścicieli hytty. Najpewniej grono znajomych zostawia tu swoje wyposażenie w nadziei na powrót i kolejną dobrą zabawę.
W hyttcie obowiązkowo drewnianej i z obowiązkowo z kominkiem zaczęliśmy przygotowania do jej ocieplenia - stała zakopana do połowy w śniegu i trochę się w niej wychłodziło. W ruch poszły szczapy drewna, masa świeczek, światełek i ozdóbek (trzeba było zrobić świąteczną atmosferę!!).
Następnego dnia pierwsza "wsiadka" na narty. Dziewczyny przyszykowały mi niezłą ekstremalną wycieczkę przez zaspy śniegu, by w końcu po 2 godzinach doprowadzić nas niechcąco do stoku narciarskiego dla "slalomowców". Przyznam, że zjeżdżanie na biegówkach i to dla początkującego było wyjątkowo bolesnym dla moich "czterech liter". Całe szczęście wróciłam cała. Ale takiej masy sniegu w życiu nie widziałam - no cóż, mogę powiedzieć, że w tej kwestii byłam ewidentnie zacofana ;))).
Pierwszy raz na nartach :)© Sinead
På skitur :)© Sinead
Zaliczyłam wszystkie możliwe techniki - podejście pod górę, jodełką i krokiem równoległym (i to wszystko w półmetrowym niemal śniegu). Zaznaczę jeszcze, że żadnymi przygotowanymi trasami nie szłyśmy - same narciarskie bezdroża. A więc dalej przeprawy przez na wpół zamarznięte strumyki, między pozbawionymi liści krzakami, których zaledwie czubki wystawały spod śniegu.
No więc dzisiaj pozostaje mi doprowadzanie do stanu używalności mojego obolałego ciała.
Vågslig© Sinead
- Temperatura -5.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 18 października 2009
Kategoria NORWAY
Zimnica, brrr...
Dzisiaj u mnie wschód słońca miał miejsce o 8.24. W zasadzie wzeszło mu się za chmurami, ale miało się pokazać. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów pogoda na Googlach i serwisie yr.no (norweski instytut meteorologiczny) się zgadzały. Słońce, nieco chmurek… Rano tak pięknie nie wyglądało, ale liczyłam na przejaśnienia:). Niestety, czekałam, czekałam, w końcu postanowiłam wyruszyć.
Nie było tak ładnie jak wczoraj, niestety. Niby 10 st. ale dawało się odczuć przenikliwy ziąb. Już na 3 km odczułam brak ochraniaczy na butach, trzeba będzie sobie sprawić.
Nogi i ręce miałam zgrabiałe, ale twardo jechałam. Nie powiem, miałam chwile zwątpienia by zawrócić, ale jakoś wytrzymałam.
Pierwsze 8 km trasy jak wczoraj, potem odbiłam na południe by znaleźć się w granicach komuny Tysvær, gdzie zaczyna się Førresfjorden. Korciło mnie zobaczyć go z drugiej strony brzegu.
Niestety trochę się przeliczyłam, bo droga wiodła trochę zbyt daleko brzegu, by cokolwiek podziwiać. Jedynie lasy i mokradła. A przede mną asfalt.
Miałam wpaść nad zatokę Dragavika, ale pasjonaci zdalnie sterowanych samolotów zajęli okolicę, więc nie chciałam im przeszkadzać. Pojechałam dalej, mijając Nuten i zmierzając w kierunku Grønvik. Zimno jednak dało się we znaki i spasowałam. Szybki obrót na kole i długą.
Po drodze jednak zaciekawiły mnie szutrówki w lesie. A jakże skręciłam i znalazłam się na superanckich ścieżkach. Przy okazji zdołałam udokumentować jednak panoszącą się jesień.
A więc pożółkłe i wyłysiałe trawy, przekwitnięte wrzosy.
Tylko iglaki trzymają się z fasonem w najlepsze.
Na zakończenie rowerowego spaceru po leśnych ścieżkach, przy okazji robienia zdjęcia „wdepłam” w … gó… Potem cały czas by „sprzyjającym” wietrze odór z mojego buta dawał się we znaki. Nie udało mi się go wyczyścić dokładnie. Ale cały czas mam nadzieję, że było to na szczęście!!!
Nie było tak ładnie jak wczoraj, niestety. Niby 10 st. ale dawało się odczuć przenikliwy ziąb. Już na 3 km odczułam brak ochraniaczy na butach, trzeba będzie sobie sprawić.
Nogi i ręce miałam zgrabiałe, ale twardo jechałam. Nie powiem, miałam chwile zwątpienia by zawrócić, ale jakoś wytrzymałam.
Pierwsze 8 km trasy jak wczoraj, potem odbiłam na południe by znaleźć się w granicach komuny Tysvær, gdzie zaczyna się Førresfjorden. Korciło mnie zobaczyć go z drugiej strony brzegu.
A miało być słońce...© Sinead
Niestety trochę się przeliczyłam, bo droga wiodła trochę zbyt daleko brzegu, by cokolwiek podziwiać. Jedynie lasy i mokradła. A przede mną asfalt.
Miałam wpaść nad zatokę Dragavika, ale pasjonaci zdalnie sterowanych samolotów zajęli okolicę, więc nie chciałam im przeszkadzać. Pojechałam dalej, mijając Nuten i zmierzając w kierunku Grønvik. Zimno jednak dało się we znaki i spasowałam. Szybki obrót na kole i długą.
Po drodze jednak zaciekawiły mnie szutrówki w lesie. A jakże skręciłam i znalazłam się na superanckich ścieżkach. Przy okazji zdołałam udokumentować jednak panoszącą się jesień.
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
A więc pożółkłe i wyłysiałe trawy, przekwitnięte wrzosy.
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Tylko iglaki trzymają się z fasonem w najlepsze.
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Na zakończenie rowerowego spaceru po leśnych ścieżkach, przy okazji robienia zdjęcia „wdepłam” w … gó… Potem cały czas by „sprzyjającym” wietrze odór z mojego buta dawał się we znaki. Nie udało mi się go wyczyścić dokładnie. Ale cały czas mam nadzieję, że było to na szczęście!!!
- DST 28.00km
- Teren 5.00km
- Czas 01:38
- VAVG 17.14km/h
- VMAX 42.50km/h
- Temperatura 10.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 17 października 2009
Kategoria NORWAY
Jesień w Haugalandet
Dzisiaj z rana słońce jak śmietana ;)). Ostatnimi czasy nie chciało mi się ruszać, ale dzisiaj pogoda była nie do pobicia i trzeba ją było wykorzystać. Zobaczyć jak jesień panoszy się po okolicach. Temperatury nie najwyższe, więc wdziałam swoje cieplejsze rowerowe ubrania – jak się potem okazało trochę za ciepłe ;).
Pojechałam na początek moją ulubioną traską koło jeziora Eivindsvatnet i dech zaparło mi w piersiach. Jezioro jest zawsze cudowne i nie daje rozczarowań – woda, błękit pierwszej klasy!! Na tym odcinku czułam jeszcze zgrabiałe palce (niestety rękawiczki miałam z krótkimi palcami), ale powoli zaczynałam się rozgrzewać. Wzięłam dalej kurs na wschód w kierunku „Kamiennej góry” (Steinfjellet) i dalej na Grinde. Minąwszy Toskatjørn
popedałowałam dalej na Førre, miejscowości od której bierze nazwę najbliższy Haugesund fiord. Tutaj też mieści się Muzeum II wojny światowej, które to miałam odwiedzić, ale nigdy się jakoś nie składało. Może w przyszłym roku (niestety poza sezonem letnim jest ono nieczynne). Ale zawsze można na czymś oko zawiesić – dzisiaj akurat na małym protestanckim kościółku.
Tuż przy nim odbiłam w drogę na północ i pod górę. Przyznam szczerze, że dawno nie jeżdżąc dostawałam małej zadyszki, więc pod pretekstem zrobienia zdjęć przystawałam gdzie nie gdzie :).
Pierwsze wrażenia z jesiennej wyprawy były nieco zaskakujące – w zasadzie mało gdzie wyłaniały się drzewa z pożółkłym albo czerwonym listowiem, zgoła odmienny widok niż ten znany z Polski. Tutaj nie ma żadnej „złotej, polskiej jesieni” (hi,hi) odkryłam. Wszędzie zielono i zielono, może z trochę innym jej odcieniem niż na wiosnę, ale… przede wszystkim zielono!!
W wiosce Nodland pojawiło się rozdroże – w prawo już kiedyś byłam, więc naturalnym dla mnie wyborem było jechać tam, gdzie oponami ziemi nie dotknęłam. Zawsze wolę odkrywać nowe drogi a stare szybko mi się nudzą. Taka już jestem. Skończyły się pagórki i asfalt zrobił się jakby płaski, co oczywiście uczyniło jazdę łatwiejszą.
Cisza i spokój, sielanka. Tylko od czasu do czasu jakaś ludzka postać ogarniająca nieporządki na gospodarstwie. Jakieś resztki trawy, zamykanie drewutni, naprawa ogrodzenia, a wszystko to jakby w spowolniałym tempie – tak tu ludzie żyją…
W końcu dojechałam do końca drogi, więc nawróciłam i uderzyłam dalej w jedną z odnóg. Koniecznie chciałam się dostać nad brzeg jeziora Kjosen, bo do popatrzenia na wodę zawsze mnie ciągnie. Dojechałam – pięknie, cudownie.
Cisza a w tle plusk wody, uderzającej o drewnianą burtę malutkiej łodzi, wypełnionej zresztą do połowy wodą. Niedaleko druga łódka, równie zapomniana. Jakiś betonowy pomost nieopodal. I nagle usłyszałam odgłosy wystrzałów. No tak, Norwedzy lubią polować, ciekawe na co teraz jest sezon, czyżby biedne łosie???
Kontemplując tak na spokojnie, zauważyłam nagle oznakę jesieni.
Zmarniałe, przejrzałe i spadłe z drzewa owoce jarzębiny (ej, to chyba nie jarzębina, ale coś podobnego). W końcu wybrałam się jej szukać, więc trzeba było zdobyć taki mały dowód rzeczowy.
Po małym odpoczynku droga powrotna – już się martwiłam, że będę znowu jechać tę samą trasą, ale niespodziewanie objawiła się alternatywna droga. Nieco przed rozjazdem natknęłam się na „pseudoparking” jakiś różnych pojazdów i rupieci. A więc stara przyczepa kempingowa, obok niej jakaś bliżej nieokreślona maszyna rolnicza, samochód dostawczy, mała kopara i… rower. Rower wyglądał najmłodziej z tego wszystkiego, jakby zostawiony przed godziną. Podchodzę bliżej… GT, z hamulcami tarczowymi, łańcuch nawet nie zardzewiały, dotykam opon – żadne tam flaki, dopompowane git. Szukam zapięcia – niet. Stał sobie spokojnie a mnie nawet korciło, aby się na nim przejechać – tyle tylko, że sztyca za wysoko wyciągnięta, więc postanowiłam się nie bawić w jej regulację.
Trzasnęłam jeszcze sobie fotkę na tle reszty rupieci – najfajniejsze były rury!!! I co prawda nie były one oznaką jesieni, ale czerwień rdzy na nich mógł trochę o niej przypomnieć.
Jeszcze tylko minęłam jakieś mini tajemnicze domostwo, co to rzuciło mi się w oczy tylko dlatego, że rosło przy niej żółte, ale to całe żółte drzewko. Kolejny, namacalny dowód na jesień!!
I ujęcie jesiennych liści – obowiązkowo!!
Wracając do odkrytej przeze mnie odnogi… Tablica przy niej wskazywała na to, że stoję na terenie parku Djupadalen – zabrzmiało obiecująco, bo to już znajome, piękne szutrowe drogi, bez asfaltu, ale za to z przepięknymi widokami, zjazdami i podjazdami w terenie. Wczłapałam trochę pod strome podejście i oczom ukazał się widok prawie jak z Afryki – szerokie połacie czerwonawej trawy i bylin, jakby wszystko tutaj było spalone jakimś niesamowicie gorącym słońcem. Tylko w oddali wierzchołki gór porośnięte sosnami i świerkami przypominały gdzie naprawdę jestem.
No więc w długą !! – zaszalałam rozpędzając się po szutrowej drodze. Do pierwszego potoku. Dalej już niestety różnie bywało, bo to małe bagienko, albo ogromne kamole. Najlepsze były oślizgłe, drewniane kładki sklecone naprędce po to by w miarę suchą stopą przejść przez mokradło. Przyznam szczerze, że w butach rowerowych to był niezły wyczyn!! Ale za to dojechałam na drugi brzeg Kjosen, a widok zupełnie inny.
C.D.N
Eidvinsvatnet jesienią© Sinead
Pojechałam na początek moją ulubioną traską koło jeziora Eivindsvatnet i dech zaparło mi w piersiach. Jezioro jest zawsze cudowne i nie daje rozczarowań – woda, błękit pierwszej klasy!! Na tym odcinku czułam jeszcze zgrabiałe palce (niestety rękawiczki miałam z krótkimi palcami), ale powoli zaczynałam się rozgrzewać. Wzięłam dalej kurs na wschód w kierunku „Kamiennej góry” (Steinfjellet) i dalej na Grinde. Minąwszy Toskatjørn
Koło Toskatjøn© Sinead
popedałowałam dalej na Førre, miejscowości od której bierze nazwę najbliższy Haugesund fiord. Tutaj też mieści się Muzeum II wojny światowej, które to miałam odwiedzić, ale nigdy się jakoś nie składało. Może w przyszłym roku (niestety poza sezonem letnim jest ono nieczynne). Ale zawsze można na czymś oko zawiesić – dzisiaj akurat na małym protestanckim kościółku.
Kościół w Førre© Sinead
Tuż przy nim odbiłam w drogę na północ i pod górę. Przyznam szczerze, że dawno nie jeżdżąc dostawałam małej zadyszki, więc pod pretekstem zrobienia zdjęć przystawałam gdzie nie gdzie :).
Nodland© Sinead
Pierwsze wrażenia z jesiennej wyprawy były nieco zaskakujące – w zasadzie mało gdzie wyłaniały się drzewa z pożółkłym albo czerwonym listowiem, zgoła odmienny widok niż ten znany z Polski. Tutaj nie ma żadnej „złotej, polskiej jesieni” (hi,hi) odkryłam. Wszędzie zielono i zielono, może z trochę innym jej odcieniem niż na wiosnę, ale… przede wszystkim zielono!!
Tu brzoza, tu brzoza ;)© Sinead
Mały odpoczynek© Sinead
W wiosce Nodland pojawiło się rozdroże – w prawo już kiedyś byłam, więc naturalnym dla mnie wyborem było jechać tam, gdzie oponami ziemi nie dotknęłam. Zawsze wolę odkrywać nowe drogi a stare szybko mi się nudzą. Taka już jestem. Skończyły się pagórki i asfalt zrobił się jakby płaski, co oczywiście uczyniło jazdę łatwiejszą.
Droga do Nesheim© Sinead
Cisza i spokój, sielanka. Tylko od czasu do czasu jakaś ludzka postać ogarniająca nieporządki na gospodarstwie. Jakieś resztki trawy, zamykanie drewutni, naprawa ogrodzenia, a wszystko to jakby w spowolniałym tempie – tak tu ludzie żyją…
W końcu dojechałam do końca drogi, więc nawróciłam i uderzyłam dalej w jedną z odnóg. Koniecznie chciałam się dostać nad brzeg jeziora Kjosen, bo do popatrzenia na wodę zawsze mnie ciągnie. Dojechałam – pięknie, cudownie.
Nad Kjosen© Sinead
Cisza a w tle plusk wody, uderzającej o drewnianą burtę malutkiej łodzi, wypełnionej zresztą do połowy wodą. Niedaleko druga łódka, równie zapomniana. Jakiś betonowy pomost nieopodal. I nagle usłyszałam odgłosy wystrzałów. No tak, Norwedzy lubią polować, ciekawe na co teraz jest sezon, czyżby biedne łosie???
Kjosen© Sinead
Kontemplując tak na spokojnie, zauważyłam nagle oznakę jesieni.
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Zmarniałe, przejrzałe i spadłe z drzewa owoce jarzębiny (ej, to chyba nie jarzębina, ale coś podobnego). W końcu wybrałam się jej szukać, więc trzeba było zdobyć taki mały dowód rzeczowy.
Po małym odpoczynku droga powrotna – już się martwiłam, że będę znowu jechać tę samą trasą, ale niespodziewanie objawiła się alternatywna droga. Nieco przed rozjazdem natknęłam się na „pseudoparking” jakiś różnych pojazdów i rupieci. A więc stara przyczepa kempingowa, obok niej jakaś bliżej nieokreślona maszyna rolnicza, samochód dostawczy, mała kopara i… rower. Rower wyglądał najmłodziej z tego wszystkiego, jakby zostawiony przed godziną. Podchodzę bliżej… GT, z hamulcami tarczowymi, łańcuch nawet nie zardzewiały, dotykam opon – żadne tam flaki, dopompowane git. Szukam zapięcia – niet. Stał sobie spokojnie a mnie nawet korciło, aby się na nim przejechać – tyle tylko, że sztyca za wysoko wyciągnięta, więc postanowiłam się nie bawić w jej regulację.
Cudzy rower© Sinead
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Trzasnęłam jeszcze sobie fotkę na tle reszty rupieci – najfajniejsze były rury!!! I co prawda nie były one oznaką jesieni, ale czerwień rdzy na nich mógł trochę o niej przypomnieć.
Rury, rury!!© Sinead
Jeszcze tylko minęłam jakieś mini tajemnicze domostwo, co to rzuciło mi się w oczy tylko dlatego, że rosło przy niej żółte, ale to całe żółte drzewko. Kolejny, namacalny dowód na jesień!!
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
I ujęcie jesiennych liści – obowiązkowo!!
Żółty liść© Sinead
Wracając do odkrytej przeze mnie odnogi… Tablica przy niej wskazywała na to, że stoję na terenie parku Djupadalen – zabrzmiało obiecująco, bo to już znajome, piękne szutrowe drogi, bez asfaltu, ale za to z przepięknymi widokami, zjazdami i podjazdami w terenie. Wczłapałam trochę pod strome podejście i oczom ukazał się widok prawie jak z Afryki – szerokie połacie czerwonawej trawy i bylin, jakby wszystko tutaj było spalone jakimś niesamowicie gorącym słońcem. Tylko w oddali wierzchołki gór porośnięte sosnami i świerkami przypominały gdzie naprawdę jestem.
Tu było jak na sawannie ;)© Sinead
No więc w długą !! – zaszalałam rozpędzając się po szutrowej drodze. Do pierwszego potoku. Dalej już niestety różnie bywało, bo to małe bagienko, albo ogromne kamole. Najlepsze były oślizgłe, drewniane kładki sklecone naprędce po to by w miarę suchą stopą przejść przez mokradło. Przyznam szczerze, że w butach rowerowych to był niezły wyczyn!! Ale za to dojechałam na drugi brzeg Kjosen, a widok zupełnie inny.
Kjosen od drugiej strony© Sinead
C.D.N
- DST 32.10km
- Teren 16.00km
- Czas 02:06
- VAVG 15.29km/h
- VMAX 35.50km/h
- Temperatura 12.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 8 października 2009
Kategoria NORWAY
Lysefjorden
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© Sinead
Co prawda nie była to wyprawa rowerowa, ale urzeczona widokami z jednego z piękniejszych fiordów postanowiłam wrzucić tu małą relację z wyprawy.
Pierwszego dnia (właściwie był to drugi pobytu w Stavanger) postanowiłam rozejrzeć i przyjrzeć się fiordowi Lysefjorden od dołu. Poczuć otchłań zimnej, acz krystalicznie czystej i przejmującej swym błękitem wody.
Początek rejsu, jeszcze Stavanger© Sinead
STAVANGER - to baza wypadowa wyprawy na fiord.
Jak ktoś chce zapoznać się ze Stavanger i okolicami zapraszam tu
Różni armatorzy podstawiają przy nadbrzeżu swoje statki, byle tylko "nachapać" turystów. No cóż, kaska musi się kręcić. Wydałam więc ileś tam setek NOK-ów, ale co to jest - co zobaczę to moje. Pogoda przyznam szczerze nie była najpiękniejsza, więc odpłynięcie statkiem i początkowe mile rejsu miały miejsce pod zachmurzonym i zimnym niebem. Ale wszyscy twardo siedzieli na górnym pokładzie, by podziwiać wodę.
Na statku zebrało się trochę luda, mało które miejsce nie było zajęte. I emeryci, i turlające się ciężko zagraniczne dziadki (bo norweskie są dziarskie), czarnoskóry kudłacz, który na rejs zabrał ojca. Syn mieszkający w Norwegii, zaprosił, zdawało się, swego ojca z czarnego kontynentu, by pokazać mu nowy, urzekający kraj.
Rejs po Lysefjorden© Sinead
Wiatr zrywał mi zieloną czapeczkę z daszkiem, momentami musiałam się szczelnie opatulić moją cienką, pod kolor też zieloną, cienką, nieprzemakalną kurtką. W dłoni jak reszta dzierżyłam aparat, nieodłączny atrybut turysty. W dobie cyfrówek można pstrykać i pstrykać póki karta nie padanie, więc niezbyt przejęta bzdurami na jakie kierowałam obiektyw robiłam co każdy obcy na tej ziemi.
Rejs po Lysefjorden© Sinead
Pocieszającą jednak myślą było to, że daleko na horyzoncie, tam dokąd płynęliśmy zaczęło się przejaśniać. Och, słońce nad fiordem! Gęba mi się uśmiechnęła. Przestałam cykać głupie zdjęcia z wchodzącymi w kadr częściami statku - a to poręcz, a to czyjeś włosy nagle przed obiektywem, a to kawałek kabiny kapitana. Usiadłam sobie, zjechałam czterema literami na sam brzeg krzesełak i czekałam jak dostaniemy się pod wpływy słonecznej pogody. Rzecz jasna czasami łypałam okiem tu i ówdzie, zobaczyć gdzie przemieścili się sąsiedzi z krzeseł obok - a nóż ciekawego wypatrzyli.
Lysefjorden© Sinead
W końcu ruszyłam się, porzuciwszy za rufą widoki oddalającego się miasta, wpływaliśmy powoli na wody fiordu. Mijaliśmy wysepki (holmer) a właściwie pomarszczone skały wychylające się z czeluści wody, czasem nagie, czasem porośnięte bujnie i ciasno iglakami o mocnej zielonej barwie. Gdzieniegdzie mijaliśmy metalowe, olbrzymie obręcze, które były prawdopodobnie miejscem trzymania małych łososi.
Most nad fiordem© Sinead
Od tego miejsca można powiedzieć zaczynał się LYSEFJORDEN (tzn. nadal się zaczyna). Ale piękno otaczającej natury stawało się jeszcze bardziej porywające. Powoli, powoli cichł wiatr, zmuszony do uspokojenia się pośród wysokich skał. Co jakiś czas rozlegał się z głośników mały wykład (po norwesku, angielsku, niemiecku i włosku) na temat właśnie mijanej atrakcji. Jedną z nich miało być spotkanie się z kozami. I rzeczywiście było - tylko skąd one się tam wzięły. Moja teoria mówi, że są to podstawiane kozy, ale co tam. Kapitan sypną im coś z przygotowanego wcześniej wiadra, turyści (w tym ja) popstrykali zdjęcia i ruszyliśmy dalej.
Podstawiane kozy przy fiordzie© Sinead
Trzymaliśmy się bliżej północnego (po naszej lewej ręce) brzegu fiordu, by uzmysłowić wszystkim ile to metrów skał rozpościera się nad nami w górę. Faktycznie sztuczka się udaje - jesteśmy przygwożdżeni przez potęgę przyrody. Na dodatek właśnie zbliżyliśmy się od dołu pod Preikestolen - sławną skalną półkę, wiszącą 604 m nad fiordem, najsławniejszy chyba na świecie taras widokowy. Od dołu jest tak mały, maleńki, że nawet nie widać na nim ludzi, którzy na pewno patrzą teraz na nas ze zwieszonymi w dół głowami.
Preikestolen od dou© Sinead
To tam na górę, wybiorę się następnego dnia - jeszcze wtedy nie wiedziałam czy mi się uda to zrobić, ale zdjęcia z góry też potem zarzucę.
Słychać było jeszcze westchnięcia i odgłosy uniesienia i ekstazy dobywające się z ust towarzyszy podróży. No i trzask migawek aparatów - oczywiście...
Potem jeszcze tylko zawinęliśmy pod wodospad, z którego to kapitan zaczerpnął wody do wiadra (pewno tego samego, z którego wyrzucał jedzenie kozom). % minut później odbyło się smakowanie wody prosto z krystalicznego wodospadu.
Lysefjorden© Sinead
No cóż, woda, jak woda, świeżo zimna.
Odwróciliśmy rufę i czas na drogę powrotną. Były to trzy wspaniałe godziny!! Wrażenia pozostały niesamowite i nawet najlepsze zdjęcia tego nie potrafią oddać. Jakby ktoś miał ochotę na podróż do Norwegii - to jest to pozycja obowiązkowa.
Lysefjorden© Sinead
Lysefjorden w części okazałości© Sinead
Lysefjorden z pokładu© Sinead
- DST 1.00km
- Czas 00:03
- VAVG 20.00km/h
- Temperatura 21.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 20 września 2009
Kategoria NORWAY
Mała przejażdżka
Czy zawsze muszę dodawać zdjęcia. Nie. Tym razem wyczerpały mi się "bakterie" w aparacie, więc nic z tego :(
Ale było ładnie i słonecznie.
08.10.09
No nic, zachęcona tym, że mogę wrzucić zdjęcia z mojej trasy sprzed kilku miesięcy czynię to.
Wcześniejsze kwietniowe wypady po tym parku są opisane tutaj:
Djupadalen
i tutaj:
Djupadalen II
Pojechałam standardową traską, mijając najpierw most nad jeziorem. Tego jeszcze ni pisałam, ale na moście czy też właściwie pewnego rodzaju tamie, jest biały domek. Niestety nie wiem czemu służy, ale na jego ścianie wbudowana jest mała "stacja meteorologiczna" z elektronicznym pomiarem temperatury powietrza, wilgotności i wiatru. Często przechodzący tu Norwedzy, bardzo żywo zainteresowani pogodą, zaglądają tutaj na aktualne parametry.
Dalej jest trochę pod górkę, ale nie tak strasznie. Mijam hyttę, gdzie zapodają wafle i inne tradycyjne norweskie przekąski. W chatce tej mieści się punkt jakiegoś towarzystwa biegów na orientację i można się zaopatrzyć w mapki topograficzne okolicy. Fajna sprawa, ale mi się biegać nie chce.
Dalej droga wije się przez las, po kamieniach, stromiej nieco niż wcześniej. Można gdzieniegdzie odbić w boczne drogi, które są już niestety zarezerwowane dla pieszych. Nie to, że jest zakaz wjazdu rowerem, ale porośnięte trawą, z bagienkami i podmokłym terenem, gdzie czasem trzeba przejść po ścieżynce z kamieni, to już nie na rower. Daję sobie więc spokój i dalej leśną trasą kierują się na szutrówkę nazwaną imieniem jakiegoś lokalnej postaci.
Okazuje się, że na temat tegoż człowieka niewiele można się dowiedzieć w Internecie. Niby istnieje jakiś biznessmenn powiązany z polityką w tym regionie, ale czy jest on na tyle ważny, by nazywać jego imieniem szutrówkę w turystycznej okolicy Haugesund. Poszukiwania będę prowadzić, jak będą rezultaty dam znać ;)
No i na koniec, mój ulubiony śmietnik (chociaż tam nie zaglądałam). Ładnie wygląda z zewnątrz, ma herb miasta w którym teraz mieszkam, trzy mewy...
Ale było ładnie i słonecznie.
08.10.09
No nic, zachęcona tym, że mogę wrzucić zdjęcia z mojej trasy sprzed kilku miesięcy czynię to.
Wcześniejsze kwietniowe wypady po tym parku są opisane tutaj:
Djupadalen
i tutaj:
Djupadalen II
Pojechałam standardową traską, mijając najpierw most nad jeziorem. Tego jeszcze ni pisałam, ale na moście czy też właściwie pewnego rodzaju tamie, jest biały domek. Niestety nie wiem czemu służy, ale na jego ścianie wbudowana jest mała "stacja meteorologiczna" z elektronicznym pomiarem temperatury powietrza, wilgotności i wiatru. Często przechodzący tu Norwedzy, bardzo żywo zainteresowani pogodą, zaglądają tutaj na aktualne parametry.
Eivindsvetnet© Sinead
Dalej jest trochę pod górkę, ale nie tak strasznie. Mijam hyttę, gdzie zapodają wafle i inne tradycyjne norweskie przekąski. W chatce tej mieści się punkt jakiegoś towarzystwa biegów na orientację i można się zaopatrzyć w mapki topograficzne okolicy. Fajna sprawa, ale mi się biegać nie chce.
Djupadalen, park© Sinead
Dalej droga wije się przez las, po kamieniach, stromiej nieco niż wcześniej. Można gdzieniegdzie odbić w boczne drogi, które są już niestety zarezerwowane dla pieszych. Nie to, że jest zakaz wjazdu rowerem, ale porośnięte trawą, z bagienkami i podmokłym terenem, gdzie czasem trzeba przejść po ścieżynce z kamieni, to już nie na rower. Daję sobie więc spokój i dalej leśną trasą kierują się na szutrówkę nazwaną imieniem jakiegoś lokalnej postaci.
Djupadalen© Sinead
Okazuje się, że na temat tegoż człowieka niewiele można się dowiedzieć w Internecie. Niby istnieje jakiś biznessmenn powiązany z polityką w tym regionie, ale czy jest on na tyle ważny, by nazywać jego imieniem szutrówkę w turystycznej okolicy Haugesund. Poszukiwania będę prowadzić, jak będą rezultaty dam znać ;)
Djupadalen, park© Sinead
No i na koniec, mój ulubiony śmietnik (chociaż tam nie zaglądałam). Ładnie wygląda z zewnątrz, ma herb miasta w którym teraz mieszkam, trzy mewy...
Mój ulubiony śmietnik, taki ładny© Sinead
- DST 20.20km
- Teren 10.00km
- Czas 01:16
- VAVG 15.95km/h
- VMAX 31.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- Sprzęt Brosik
- Aktywność Jazda na rowerze